Kolarstwo. Chris Horner: za stary czy podejrzany?

Blisko dwa miesiące temu wygrał wyścig Vuelta a Espana, mimo 42 lat nadal chce się ścigać w zawodowym peletonie. Ale nie ma gdzie. Żadna grupa nie zaproponowała mu kontraktu na przyszły sezon.

- Jestem kompletnie zaskoczony. Sądziłem, że po zwycięstwie w Vuelcie wszystko się wyklaruje i Chris szybko podpisze nową umowę. Nic z tych rzeczy. Jesteśmy w kontakcie z kolejną grupą z World Tour, ale na razie nie doszliśmy do porozumienia - mówi rozgoryczony agent kolarza Michaël Rutheford.

Amerykańskiego weterana najpierw odrzucili rodacy. Grupa RadioShack z Teksasu, w której jeździł od trzech lat (na początku jako pomocnik Lance'a Armstronga), przekształca się w zespół Trek. Horner nie dostał od niego oferty. Inna amerykańska grupa z World Tour - Garmin-Sharp - też mu odmówiła. Milczą kolarscy pracodawcy z Europy.

Dlaczego? Horner ma swoje lata. Jest najstarszym w historii zwycięzcą wielkiego Touru. Ile jeszcze może dać z siebie w tym wieku? W Hiszpanii wygrał, bo miał dużo sił. Po wiosennych klasykach przez pięć miesięcy nie startował. Gdy wrócił wypoczęty, okazało się, że w wielkiej formie. Najpierw wygrał etap w wyścigu dookoła Utah, a potem Vueltę, pokonując w generalnej klasyfikacji Vincenzo Nibalego, triumfatora Giro d'Italia.

Pewnie drugi raz już ta amerykańska historia się nie powtórzy. - Gdybym miał 20 lat, byłoby zupełnie inaczej, 50 różnych grup by się po mnie zgłosiło - mówił po zwycięstwie w Madrycie.

Niektórzy twierdzą, że jakaś grupa z chęcią przygarnęłaby Hornera, ale Amerykanin ma za duże wymagania finansowe. Weteran chciałby bowiem dostać pensję należną dla zwycięzcy wielkiego wyścigu. 100 tys. euro da mu każda grupa z ProTour, niższej kolarskiej ligi. On z agentem żądają kilka razy więcej.

Kolejny problem jest taki, że zaraz po wygranej w Vuelcie pojawiły się - jak to zwykle w kolarstwie bywa - trudne pytania. Horner był kiedyś pomocnikiem skompromitowanego dopingowymi aferami Armstronga. Jeździł pod opieką nadzorcy całej machiny dopingowej w US Postal, Discovery Channel, a do niedawna dyrektora sportowego w RadioShack - Johana Bruyneela. Mimo sukcesu w Vuelcie nie może teraz uwolnić się od przeszłości i ciągłych pytań o dawnych kolegów umoczonych w dopingu po uszy.

Horner sam na dopingu nigdy nie wpadł, ale tuż po Vuelcie hiszpańskiej agencji antydopingowej nie udało się go przebadać. Zniknął. Tłumaczył się potem, że to agenci mylnie odczytali jego miejsce pobytu. Na dowód swojej czystości opublikował w internecie dane ze swojego paszportu biologicznego prowadzonego od 2008 r. [rodzaj porównawczego badania parametrów krwi sprawdzającego, czy są jakieś odchylenia od normy]. Spór o to, kto zawinił - Hiszpanie, którzy źle odczytali dane adresowe, czy Horner, który nieczytelnie je przedstawił - trwa. Faktem jest, że tuż po wyścigu kolarza nie przebadano.

Amerykanin leczy się teraz w domu, bo na mistrzostwach świata we Florencji na śliskiej i niebezpiecznej trasie upadł i złamał trzy żebra. Nie rozmawia z mediami, jest rozgoryczony oskarżeniami o doping i brakiem ofert pracy. W świat wypuścił ostatnio serię komunikatów za pośrednictwem Twittera, przypominających jego niezwykły kolarski życiorys: "Miałem 15 lat i wstawałem o 4.30, żeby potrenować przed szkołą, w nadziei, że któregoś dnia wygram wielki Tour. Zrobiłem to! Do pracy jeździłem na rowerze, żeby potem w nocy móc poświęcać czas na trening. Zrobiłem to! Jeździłem autostopem, żeby startować w wyścigach, bo nie miałem pieniędzy na dojazdy. Kupowałem licencję, bo drużyny, w których jeździłem, nie dawały mi żadnych szans, startowałem jako niezależny kolarz. Przez lata nie brałem pensji, wierząc, że wygram dość wyścigów, by opłacić czynsz. Wygrałem wszystkie wyścigi w USA, ale odmówiłem potem wysokich czeków, by wyjechać do Europy i tam ścigać się za minimalną pensję. W Europie żyłem w kawalerce, bez komputera, telewizora, telefonu, moim towarzyszem był walkman. Nie miałem samochodu. Wycofałem się, żeby w końcu znów zerwać się do walki. Znowu wygrywałem i powiedziano mi, że jestem za stary, żeby wrócić do Europy. Ale walczyłem mimo to. Wszystko sprzedałem, żeby dostać drugą szansę. Wierzyłem w to. Zrobiłem to. Budzę się o 6 rano, odprowadzam do szkoły trójkę dzieci przed codziennym treningiem. Warto było mimo tylu kłopotów. Z wiarą lub bez niej". f

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.