Kolarstwo. Michał Kwiatkowski: Ostro naprzód

- Jest w tej ekipie to coś - opieka, gwarancja harmonijnego rozwoju - mówi 23-letni kolarz grupy Omega Pharma - Quick-Step, nazywanej kolarską Barceloną.

Dwa tygodnie temu ukończył Tour de France na 11. miejscu. O mały włos w pierwszym tygodniu wyścigu nie został drugim w historii polskiego kolarstwa liderem, zaciekle walczył o zwycięstwa na etapach i pierwsze miejsce w klasyfikacji młodzieżowej. Nie udało się, ale "to jedna z największych rewelacji Tour de France" pisał dziennik "L'Equipe". W Tour de Pologne nie pojechał, odpoczywał, ale czuje się tak związany z tym wyścigiem, że przerwał wakacje w Sopocie i przyjechał obejrzeć ostatnie dwa etapy.

Olgierd Kwiatkowski: Bardzo przeżywał pan Tour de Pologne. Oglądał transmisje, dzielił się wrażeniami na profilu facebookowym, przyjechał pan oglądać ostatnie etapy.

Michał Kwiatkowski: Stęskniłem się za kibicami, atmosferą tego touru i wspomnieniami z zeszłego roku. Walczyłem wtedy o zwycięstwo i na pewno chciałbym to zrobić ponownie. Ale forma już minęła, musiałem odpocząć, więc nie żałuję, że nie stanąłem na starcie. Chcę jechać w Tour de Pologne, żeby zwyciężać, a nie po to, żeby zajmować odległą pozycję. Byłem na naszym wyścigu w innej roli i mam nadzieję, że w jakiś sposób wynagrodziłem wszystkim moją nieobecność na trasie.

Na kibiców pan chyba nie narzekał również na Tour de France. Wspierali pana, zwłaszcza pod Mont Ventoux. Chyba się pan tego nie spodziewał?

- Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zaskakują. Na Tour de France byli wszędzie na wszelakich podjazdach, za metą. Nie spodziewałem się, że wywołam taką euforię, ale to, co się działo w trakcie Tour de Pologne też było niesamowite. Tak wiele osób mnie rozpoznało, robili zdjęcia, gratulowali mi, docenili to, co zrobiłem.

Po pańskim występie w Tour de France kolarstwo stało się bardziej popularne w Polsce.

- Nie tylko dzięki mnie, bo także dzięki innym Polakom, którzy odnoszą sukcesy, a jest ich sporo. Dzięki temu kibice mogą śledzić cały sezon, praktycznie od stycznia do listopada i oczekiwać, że zawsze ktoś z nas będzie w czołówce.

Czy dla pana drugie miejsce w ubiegłym roku w Tour de Pologne było przełomowym punktem w karierze i doprowadziło do 11. miejsca we Francji, do czołówki w Amstel Gold, w Tirreno-Adriatico?

- Na pewno w jakimś sensie tak - w medialnym, bo przed własną publicznością zająć drugie miejsce w narodowym tourze, to jest coś wielkiego. Droga do zajęcia drugiego miejsca w Tour de Pologne, a w tym roku do 11. w Tour de France była kręta i długa i kosztowała mnie wiele wysiłku. Ja już od dawna wkładam wiele pracy w to, co robię, i nie wiem, kiedy był ten moment, który zdecydował o ostatnich sukcesach, ale chyba gdy podpisałem pierwszy zawodowy kontrakt.

Czego pan najbardziej żałuje z Tour de France? Tego, że nie udało się zostać liderem, wygrać etapu, wygrać klasyfikacji młodzieżowej, czy może tego, że nie znalazł się pan ostatecznie w pierwszej dziesiątce?

- Niczego nie żałuję. 11. miejsce w klasyfikacji generalnej przed rozpoczęciem wyścigu brałbym w ciemno. Jechałem po to, by nabrać doświadczenia i naprawdę wiele się nauczyłem. Wcale nie miałem walczyć o wysoką pozycję w generalce, na etapach. Z grupą miałem pracować na Marka Cavendisha i zająć dobre miejsce w klasyfikacji drużynowej. To były moje zadania. Osiągnąłem więcej niż zamierzałem. Jako ekipa jesteśmy bardzo zadowoleni, bo wygraliśmy cztery etapy, sekundy zabrakło nam do zwycięstwa w drużynówce. Trochę to było przykre, ale taki jest sport i już dawno się z tym pogodziłem, wyciągnąłem wnioski i idę naprzód.

Wielu ludziom zaimponowała we Francji - oprócz wyników - sztuka zjazdu. Jechał pan 97,8 km na godz. z Col de Sarenne. To niewyobrażalne. Gdzie się pan tego nauczył, nigdy nie obawia się pan konsekwencji upadku przy takiej prędkości?

- Jeżeli zastanawiałbym się nad konsekwencjami, to może bym zwolnił, ale w kolarstwie trzeba być pewnym siebie, trzeba jechać ostro naprzód. Na zjazdach również można wygrać wyścig, wiec muszę zachować sprawność w takich momentach. Oczywiście miałem takie chwile w karierze, w których na długi czas, na przykład po kraksach, traciłem zaufanie do roweru, ale w tym roku idzie mi całkiem nieźle.

Czuł się pan po francuskim wyścigu rzeczywiście zmordowany, że przestał pan myśleć o rowerze?

- Nie chodzi o to, że nie mogłem patrzeć na rower, bo pierwszy tydzień po zakończeniu Tour de France trenowałem non stop. Chciałem dobrze pojechać w wyścigu Clasica San Sebastian, ale go nie ukończyłem, właśnie ze względu na zmęczenie. Jestem w takim reżimie treningowym przez cały sezon, że tydzień przerwy, który zrobiłem sobie właśnie podczas Tour de Pologne, dobrze mi zrobi. W tym tygodniu wznawiam treningi. Z nowymi celami i mam nadzieję, że głowa mi odpoczęła.

Jaki cel pan sobie wyznaczył na końcówkę tego sezonu?

- Na pierwszym miejscu w planach mam jazdę drużynową i jazdę indywidualną na czas na mistrzostwach świata (we wrześniu we Florencji) i jest to wyścig, który będzie mnie mobilizował do dalszych treningów. Ważnymi etapami w przygotowaniach będą Vattenfall Classics w Hamburgu, starty w Kanadzie. Nie wiem, co z tego wyjdzie, bo ten sezon jest dla mnie wyjątkowo długi.

Wie pan, co będzie się działo w przyszłym roku?

- Na pewno będę miał ciekawy program startów w dobrych wyścigach. Nie wiem, jak jeszcze będę wyglądać, w każdym razie znów liczę na progres.

Niedawno podpisał pan nową umowę z grupą Omega Pharma - Quick-Step. Czesław Lang powiedział o tej drużynie, że to jest kolarska Barcelona, że gwarantuje panu wszystko to, co jest potrzebne, żeby odnosić sukcesy.

- Takie mam wrażenie, bo jest w tej ekipie to coś - opieka, gwarancja harmonijnego rozwoju. Mam tu też wspaniałych kolegów, nie czuję się w niej obco. Michał Gołaś to od wielu lat mój przyjaciel, jest jeszcze polski masażysta Marek Sawicki. Mogę spokojnie myśleć o lepszej przyszłości.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA