Tour de France. Michał Kwiatkowski: Prawie uwierzyłem, że się nie nadaję

Często pytano mnie, jakim człowiekiem i kolarzem jest Lance Armstrong. Ale ja, mimo że jeździliśmy w jednej drużynie, nawet się z nim nie widywałem. I dobrze - mówi najlepszy polski kolarz w klasyfikacji UCI Michał Kwiatkowski, jeden z trzech Polaków w startującym jutro Tour de France. Relacje na żywo na Sport.pl, transmisje w Eurosporcie.

Olgierd Kwiatkowski: Wie pan, jaka rocznica przypada w tym roku związana z Tour de France?

Michał Kwiatkowski: Odbędzie się po raz setny.

Bardziej związana z Polską.

- Nie wiem.

Zenon Jaskuła 20 lat temu odniósł jedyne etapowe zwycięstwo.

- Prędzej czy później ktoś z nas to powtórzy. Rafał Majka, Michał Gołaś, Przemek Niemiec, Bartek Huzarski są blisko zwycięstwa etapu w wielkim tourze. Jak już zaczną, nie będzie to jednorazowy wybryk.

Skąd wysyp dobrych polskich kolarzy?

- Nikt nie zainteresuje sobą zagranicznych ekip, startując w Polsce. Wyjazd na Zachód w wieku 18-19 lat to najłatwiejsza droga do sukcesu, chyba nawet jedyna. Więc zaryzykowaliśmy i wyjechaliśmy. Nie przejmowaliśmy się, że dostajemy ostro w kość, że przebywamy z dala od rodzin. Czerpaliśmy wiedzę. Dziś to procentuje.

Już w Polsce zapowiadał się pan na niezłego zawodowego kolarza. Jeżdżąc w Pacificu Toruń, zdobył pan mistrzostwo świata i Europy juniorów. A potem poszło: hiszpańska grupa Caja Rural, amerykańska Radioshack, teraz jeździ pan u potentata - w Omedze Pharma Quick-Step.

- Miałem moment kryzysu, nawet nie wiem, czy o tym mówić. Po sukcesach w wieku juniora wyjechałem do Włoch, do polsko-włoskiej grupy zdolnych chłopaków. Sponsor wymagał zwycięstw, wywierał ogromną presję. A sukcesy były wtedy niemożliwe, za trudne w tym wieku. Właściciel tego nie rozumiał. Zacząłem wierzyć, że do niczego się nie nadaję. Ledwo przetrwałem.

W tym roku doszedł pan do 10. miejsca w rankingu UCI. W słynnych klasykach podium było blisko - 4. miejsce w Amstel, 5. we Fleche Walonne...

- Lubię tego typu wyścigi. Wiedziałem, że kiedyś w nich dobrze wypadnę. Ale czy już w tym roku? Dobrze się zaczęło - Tour de San Luis w Argentynie, w Volta ao Algarve, bardzo dobrze w Tirreno-Adriatico - czwarte miejsce uważam za najcenniejszy wynik i nie było w tym żadnego przypadku. Byłem w optymalnej formie.

Jest pan rówieśnikiem Petera Sagana i Neiro Quintany, którzy już wygrali kilka znaczących wyścigów.

- Często jestem porównywany do Sagana. Odpowiadam wtedy: "Każdy podąża swoją drogą". Nie mam zamiaru przejmować się, że skoro Sagan zwycięża teraz, to i ja powinienem, że skoro Quintanta dobrze jeździ teraz w wysokich górach, to i ja powinienem. Muszę znaleźć sposób na siebie, odnaleźć swój styl jazdy, mieć w głowie swój cel. Wszystko przede mną. Kolarzem jest się do 40. roku życia, ja mam dopiero 23 lata. Bywali tacy, którzy wygrywali za młodu, a potem znikali.

Nie zaskoczyło pana, że w Omega-Pharma koledzy chętnie jadą dla pana, najmłodszego zawodnika w drużynie?

- Kiedy jestem w formie, mogę liczyć na wsparcie drużyny. Otrzymałem je już wcześniej, chociażby na Tour de Pologne, w którym byłem drugi. Na Tirreno grupa jechała albo dla mnie, albo dla Tony'ego Martina, bo to nieprawda, co sugerują media, że jest jeden lider w zespole. Zazwyczaj startujemy z dwoma, trzema. Wyścig ze startu wspólnego jest na tyle otwarty, że można grać różnymi kartami. Nie można sobie pozwolić na to, że jest jeden lider i cokolwiek by się zdarzyło, zostajemy z nim.

Do kiedy podpisał pan kontrakt?

- Właśnie go przedłużyłem, do końca 2015 roku, ale już na lepszych warunkach. Wywalczyłem go na Tirreno-Adriatico i po klasykach. Mój szef Patrick Lefevere powiedział, że planują przyszłość ze mną, i że stać mnie na ważne zwycięstwa. W kontrakcie mam zagwarantowaną niezłą pensję, rowery, trenerów, zniżki na sponsora samochodowego - peugeota, ale z nich nie korzystam. Nawet nie wiem, jakie są to upusty. Jeżdżę starym seatem leonem z przebiegiem 400 tysięcy kilometrów. Za to mam sześć rowerów Specialized, kosztują pewnie ze 30-40 tys. zł, plus dwa do jazdy na czas.

Jak się pan znalazł w Omedze?

- Miałem 17 lat, gdy zaprosili mnie na pierwszy test wydolnościowy. Wypadł bardzo dobrze, ale nie chcieli mieć w zespole juniora. Woleli popatrzeć, jak się rozwijam w innych zespołach. Ale wiedzieli już, że zapowiadam się na kolarza na wysokim poziomie. Gdy potwierdziłem formę w Radioshack, wrócili do mnie z ofertą.

W wieku 21 lat podpisał pan umowę z Radioshackiem, gdzie jeździł Lance Armstrong. Wtedy był jeszcze bohaterem...

- Jestem im wdzięczny. To była profesjonalna ekipa, w której wiele się nauczyłem - podejścia do treningów, startów. Dzięki nim miałem okazję ścigać się w wielkich wyścigach. Przyglądałem się temu, jak trenują wielcy kolarze. Bardzo mi to pomogło. Często pytano mnie potem, jakim człowiekiem i kolarzem jest Lance Armstrong. Mimo że jeździliśmy w jednej drużynie, nawet się z nim nie widywałem. I dobrze.

Zabolała pana prawda o nim?

- Wcale nie była szokiem. Jeżeli dziesiątka kolarzy, która ukończyła wyścig za Armstrongiem, została złapana na dopingu, to jakim cudem kolarz, który siedem razy wygrywał Tour de France, miał nie brać?

Ile razy był pan w tym roku kontrolowany poza wyścigami?

- Kilkakrotnie, w ubiegłym chyba 15. Jesteśmy kontrolowani prawie każdego dnia. Rozmawiamy w Toruniu, UCI wie, że tu jestem, może wpaść jutro do mnie do domu i mnie skontrolować. W zeszłym roku byłem kontrolowany w Karpaczu. Całą drużynę przebadano, kiedy na poligonie na Słowacji mieliśmy zgrupowanie w ramach team building.

Bjarne Riis wypuszczał kolarzy Saxo-Bank w ocean na pontonie, a potem kazał im wracać wpław. W Izraelu mieli zwykłe ćwiczenia wojskowe. Jak team building wyglądał w Omedze?

- Trzy dni dostawaliśmy w kość na poligonie. Razem z obsługą grupy zostaliśmy podzieleni na zespoły i toczyliśmy bitwy. Uczyliśmy się też strzelać z kałasznikowów, lataliśmy helikopterem w symulatorze i wirtualnie skakaliśmy z dużych wysokości. Miałem z tego wielką frajdę, bo jestem sprawny fizycznie, ale ludzie z naszej obsługi mieli strach w oczach.

Startu w Tour de France chyba też pan się nie boi, choć dla pana to pierwszy wielki wyścig w karierze.

- Będziemy pracować dla Marka Cavendisha. Ja mam zbierać doświadczenia. Raczej nie zmienię się i nie będę specjalistą od wielkich tourów. Dla mnie są klasyki, wyścigi tygodniowe i dwutygodniowe. Ale poznanie Tour de France, zaznanie stresu z nim związanego przyda się w przyszłości.

Więcej o:
Copyright © Agora SA