Kolarstwo. Przemysław Niemiec ocenia udany debiut w wyścigu dookoła Katalonii

- Kolejny dobry start w wyścigu World Touru za mną. Ja i cała moja ekipa jesteśmy po Katalonii bardzo zadowoleni, zdobyliśmy kolejne cenne punkty World Touru - pisze na swoim blogu Przemysław Niemiec, kolarz grupy Lampre-Merida.

Kolejny dobry start w wyścigu World Touru za mną. Ja i cała moja ekipa jesteśmy po Katalonii bardzo zadowoleni, zdobyliśmy kolejne cenne punkty World Touru. Generalnie był to świetny tydzień dla Lampre-Merida. Nasi ludzie zdominowali Coppi e Bartali, gdzie wygrali 3 etapy i generalkę, razem z dobrą jazdą na Volta a Catalunya mamy solidne powody do satysfakcji.

Debiutancki start w Katalonii rozpoczął się dla mnie po mojej myśli. Podjazdy w pierwszym etapie były w miarę łatwe i krótkie, ale zjazd z ostatniej górskiej premii był bardzo wymagający i trzeba było go zacząć z przodu. I mnie, i Scarponiemu się to udało i dzięki temu przyjechaliśmy w czołówce, uzyskując cenne 28 sekund przewagi. Drugi etap był dla sprinterów. Dla mnie ważne było przejechać go w miarę spokojnie, ale zarazem czujnie w końcówce, by nie stracić sekund na mecie. Etap ułożył się tak, jak większość chciała. Odjazd na początku i finisz z grupy na końcu. Wiedziałem, że następnego dnia pierwszy etap z metą pod górę w znacznym stopniu zadecyduje o klasyfikacji generalnej. Trzy podjazdy i 12 km wspinaczki na metę na wysokości 2200 m n.p.m. dały się w nim we znaki. Na mecie przywitało mnie dużo śniegu i temperatura ok. 2 st. C, na szczęście słońce też było. Czułem się w tym etapie bardzo dobrze, starałem się jechać w miarę z przodu i razem ze Scarpą udało nam się zająć dobre miejsca. Mogliśmy zacząć liczyć sekundy straty i przewagi w czołówce klasyfikacji generalnej, czułem, że wszystko dobrze się układa.

Czwarty etap był bardzo ciężki. Mocne tempo od samego startu i 4500 m przewyższenia niejednego mogło solidnie sprawdzić. Do tego kilka długich podjazdów na trasie i 18-kilometrowy podjazd na metę. Dla mnie ciężko było na początku ostatniego podjazdu, ale na szczęście 6 km przed metą poczułem się lepiej, co pozwoliło mi jechać w czołówce. Dopiero atak Rodrigueza 1500 m przed metą był dla mnie za mocny i musiałem jechać swoim rytmem aż do końca. Generalnie byłem jednak zadowolony z tego dnia, bo udało się utrzymać miejsce w czołowej "10". Po nim przyszedł etap względnego odpoczynku. Było w nim w miarę spokojnie, choć przez pierwsze 50 km do lotnego finiszu tempo było mocne. Później odjazd dwóch kolarzy pozwolił na chwilę odpocząć, następnie ekipy sprinterów wzięły się do pracy, by skasować ucieczkę przed metą. Dla mnie ważne było zaoszczędzić dużo sił i nie stracić zbyt wiele na finiszu. Udało się utrzymać 7. miejsce w generalce.

Było przed czym odpoczywać. W szóstym etapie tempo było bardzo wysokie. Po 2 godz. jazdy średnia prędkość wynosiła 47 km/godz. Żaden odjazd nie miał szansy powodzenia, niektórym udało się odjechać dopiero na górskiej premii. Z Lampre-Merida z przodu uciekał Stortoni, a ja ze Scarponim jechaliśmy czujnie aż do samej mety. Znowu na finiszu czekał mnie wielki stres, by nie stracić cennych sekund. Udało się połowicznie, bo mimo tego, że przyjechałem w miarę z przodu, to 5 sekund straciłem. Niestety, sprinterem nie jestem i nie jest mi łatwo na finiszu pchać się do przodu i walczyć o superpozycję.

Finał całego wyścigu był krótki, ale bardzo stresujący i ciężki, szczególnie w końcówce. Losy generalki rozstrzygnęło ośmiokrotne przejechanie podjazdu po 2 km w centrum Barcelony. Znałem go dobrze z zeszłorocznej Vuelta a Espana. Mnie udało się w tym etapie obronić 7. miejsce w wyścigu, a Scarponi pokazał klasę i na ostatnim etapie awansował na 3. miejsce w generalce. Teraz czas na odpoczynek. Kolejny start to Giro del Trentino w drugiej połowie kwietnia. Jeżeli tylko pogoda pozwoli, przygotuję się do niego w Polsce. Forma dopisuje, trzeba to wykorzystać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA