Kolarstwo. Armstrong zapłaci jeszcze więcej

Nie 7,5 mln dol., ale aż 11 mln dol. zażąda od Lance'a Armstronga ubezpieczyciel, który wypłacał kolarzowi premie za zwycięstwa w Tour de France. I może pomóc wepchnąć dopingowicza za kratki.

Wszystko o zamieszaniu wokół Lance'a Armstronga

SCA Promotions ubezpiecza organizatorów, sponsorów i zespoły od ryzyka wypłaty dużych premii za sukcesy sportowców w NBA, zawodowym golfie, wyścigach samochodowych, ale również w kolarstwie. Ubezpieczała też firmę Tailwind Sports zarządzającą zespołem US Postal od premii za kolejne zwycięstwa Armstronga w Tour de France.

Jeszcze przed wyścigiem w 2001 roku Tailwind zapłacił odpowiednią składkę - 420 tys. dol. - zabezpieczając premie. I SCA grzecznie wypłacało premie za czwarty triumf (2002 rok - 1,5 mln dol) i piąty triumf (2003 rok - 3 mln dol).

Ale, gdy Armstrong wygrał szósty wyścig z rzędu, SCA odmówiła wypłaty ze względu na podejrzenia o doping. Błyskawicznie Tailwind doprowadził więc do procesu arbitrażowego z ubezpieczycielem.

Obie strony powołały świadków, którzy zeznawali pod przysięgą - jest to zgodne z przepisami Amerykańskiego Stowarzyszenia Arbitrażowego. Przesłuchania były filmowane, jak w porządnym sądowym kryminale z Hollywood. Odbywały się w Dallas, w firmach prawniczych zainteresowanych stron i w salach sądowych.

Podczas procesu Armstrong wyjaśniał, że obciążające go oskarżenia świadków są spowodowane zawiścią. Powiedział też, że choć jest najczęściej badanym sportowcem świata, nigdy nie złapano go na dopingu.

Wówczas nastąpiło coś, co może mieć wkrótce olbrzymie konsekwencje dla kolarza.

Prawnik z SCA Jeff Tillotson został wtedy jedynym, który uzyskał od Armstronga zaprzeczenie pod przysięgą, że nie brał środków dopingujących. A to może doprowadzić do kary za krzywoprzysięstwo. Właśnie za fałszywe zeznania pod przysięgą poszła za kratki Marion Jones, gwiazda lekkoatletyki, która również nigdy nie została przyłapana na dopingu.

- Czy rozumie pan, że mimo iż jesteśmy w sali konferencyjnej pańskich prawników, zeznaje pan tak, jak na sali sądowej? Czy pan to rozumie? - pytał Tillotson jak w prawniczym thrillerze Johna Grishama. - Zgadza się - odparł Armstrong. - I że kary za krzywoprzysięstwo są w tym postępowaniu takie jak w procesie sądowym... - Oczywiście - przyznał kolarz.

A następnie opowiedział, że zawiódłby, gdyby brał doping. - Złamałbym wiarę wszystkich walczących z nowotworem na całym świecie. Unicestwiłbym to, co zrobiłem poza kolarstwem. Mam tego świadomość w każdej sekundzie. To nie jest sprawa pieniędzy, lecz wiary, jaką ludzie pokładali i pokładają we mnie od lat. Wszystko byłoby zmiecione. Więc nawet nie muszę mieć w kontrakcie "wyrzucimy cię, jeśli zostaniesz złapany". Taki zapis jest mniej ważny niż wsparcie milionów ludzi - mówił w bardzo emocjonalny sposób Armstrong.

Kolejna scena jak z kryminału: jeden z prawników SCA zabiera kosz na śmieci stojący obok biurka sędziego Adolpha Canalesa, do którego kolarz wyrzucił gumę do żucia, aby sprawdzić DNA pod kątem używania dopingu. Bez efektów. Sąd uznał, że SCA musi zapłacić 5 mln, do tego 2,5 mln odszkodowania i kosztów sądowych.

Teraz SCA powiadomiła Armstronga, że będzie domagać się zwrotu. I to nie tylko 7,5 mln, ale też premii wypłaconych wcześniej. - Będziemy w sumie domagać się ponad 11 mln dol. - powiedział w BBC Tillotson.

Nie wiadomo, jak postąpią dwie inne firmy asekuracyjne, które w 2004 roku wypłaciły Armstrongowi 5 mln dol.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.