Kolarstwo górskie. Włoszczowska: Nie mam normalnego życia

- Pod koniec ostatniego zgrupowania zaczęłam się zastanawiać czy przetrwam cały sezon, tak ciężko pracując - mówi Maja Włoszczowska, która sezon zaczęła od zwycięstwa w pierwszych zawodach Pucharu Świata. Wicemistrzyni olimpijska z Pekinu w kolarstwie górskim haruje, by latem zdobyć olimpijskie złoto w Londynie. - Trening jest bardzo duży, nie mam normalnego życia - opowiada Włoszczowska.

My też mamy zdanie! Dzielimy się nim na Facebook/Sportpl ?

Łukasz Jachimiak: W sobotę w RPA wygrała pani pierwszy w tym sezonie wyścig Pucharu Świata i po raz pierwszy w karierze została liderką tego cyklu. W sezonie olimpijskim forma nie powinna przyjść trochę później? Do najważniejszego startu zostało przecież jeszcze pięć miesięcy.

Maja Włoszczowska: Nie ma co się martwić na zapas, bo na start w RPA wcale specjalnie się nie szykowałam. Mam wielką nadzieję, że to zwycięstwo oznacza, że cały sezon będę miała bardzo udany. Z jednej strony wiem, że zawsze po wysokogórskim zgrupowaniu pierwszy wyścig wychodzi mi bardzo dobrze, a niedawno na takim zgrupowaniu byłam. Z drugiej zapewniam, że mam jeszcze bardzo dużo rezerw, dlatego skoro już teraz dobrze wystartowałam, w przyszłość patrzę bardzo optymistycznie.

Do sezonu przygotowywał panią Marek Galiński. Pod jego okiem trenowała pani zupełnie inaczej niż we wcześniejszych latach z Andrzejem Piątkiem?

- Treningi były całkowicie inne. Jedyne, co zostało, to właśnie zgrupowanie wysokogórskie. Wiem, że góry zawsze na mnie bardzo dobrze działały i można powiedzieć, że przekonałam Marka, żebyśmy w nie jeździli. Poza tym teraz nie robię nic z rzeczy, które robiłam wcześniej.

Pracuje pani ciężej?

- Nie wiem czy ciężej, ale na pewno bardzo ciężko.

Może pani opowiedzieć, jak wygląda ten nowy trening?

- Nie mogę, bo do swoich systemów treningowych Marek dochodził długimi latami, testując wszystko na sobie. Dlatego tylko on może decydować czy chce się dzielić swoją wiedzą. On ciągle eksperymentuje i wprowadza nowinki.

Może powie pani chociaż, ile godzin spędza na rowerze, a ile czasu poświęca na inne formy treningu?

- Dobrze, podam przykład z lutego. Do tej pory w tym miesiącu miałam zwykle po 40 godzin treningów, a teraz było ich ponad 70. Jest tego więcej, na pewno bardziej nastawiamy się na treningi budujące siłę i więcej nie powiem.

W lutym zwykle widywano panią na nartach biegowych. W ten sposób ćwiczyła pani i tym razem.

- Tak, narty zawsze były, ale teraz nie tylko na nich biegam. Wykonuję też różne ćwiczenia, robię interwały, biegam bez kijków. Każdy trening mam bardzo urozmaicony. Teraz nie nudzi mi się nawet, kiedy jadę na rowerze przez cztery godziny. W tym czasie zawsze mam do wykonania różne zadania i dzięki temu trening o wiele przyjemniej mija. Po prostu łatwiej wysiedzieć na siodełku.

Burza, jaka rozpętała się nad panią przez zmianę trenera, już ucichła. Po zwycięstwie w Pietermaritzburgu myśli pani sobie, że taki wynik to dowód słuszności podjętej decyzji?

- Tak, zdecydowanie. Wiem, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Oczywiście na czterech zgrupowaniach, które już za nami, było bardzo ciężko i trudno było je wytrzymać. Przyznam się, że pod koniec ostatniego, w Sierra Nevada, zaczęłam się zastanawiać, czy przetrwam cały sezon, tak ciężko pracując. Mówię o psychice, bo fizycznie mój organizm bardzo dobrze znosi obciążenia. Marek wszystko monitoruje. Trening jest bardzo duży, nie mam normalnego życia, w domu jestem gościem. Jest ciężko, ale taki sukces jak ten z soboty zdecydowanie dodaje skrzydeł. Kiedy we wtorek miałam tylko jeden trening, to zastanawiałam się czy nie zadzwonić do trenera i nie poprosić o kolejny (śmiech).

Brzmi pani jak Justyna Kowalczyk - kult pracy, mania trenowania.

- O Justynie i o mnie się mówi, bo robimy wyniki. Oczywiście ona mnie bije na głowę, w ogóle nie próbuję się z nią porównywać. Obie ciężko pracujemy, ale nie jesteśmy jedyne. Kiedy byliśmy w Sierra Nevada, trenowały tam też triathlonistki Paulina Kotfica i Agnieszka Jerzyk. Kurczę, byłam pod wrażeniem, bo one pracowały jeszcze ciężej niż my. O tym się nie mówi, bo one na razie spektakularnych wyników nie mają. Ale wierzę, że zwłaszcza Agnieszka, może powalczyć o wysokie lokaty na igrzyskach. Proszę mi wierzyć - na najwyższym poziomie każdy sportowiec się poświęca.

Kowalczyk ma nad panią taką przewagę, że regularnie gości w naszych domach za sprawą transmisji telewizyjnych. Puchar Świata w kolarstwie zobaczyć trudniej.

- W naszym pucharze jest też dużo mniej startów, w trakcie całego sezonu jest ich siedem. Są jednak bardzo prestiżowe, w międzynarodowym kręgu zawodników PŚ jest traktowany na równi z mistrzostwami globu, a wielu zawodników nastawia się nawet bardziej na walkę o wygranie tego cyklu niż o medale mistrzostw. W Polsce na pewno o Pucharze Świata mówi się mniej, właśnie ze względu na brak transmisji w telewizji. Na pocieszenie zostaje umowa, jaką Międzynarodowa Unia Kolarska podpisała z domem mediowym Red Bulla. Z Pietermaritzburga Red Bull TV robiła pierwszą transmisję internetową. Była świetna, mam nadzieję, że dzięki takim trafimy do ludzi. Choć szkoda, że latem ciężej jest się przebić do Eurosportu, bo o tej porze roku konkurencja jest dużo większa niż zimą.

Za mistrzostwo świata zdobyte w 2010 roku dostała pani tęczową koszulkę - co może pani dostać za triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata?

- W tej chwili, jako liderka, będę jeździła w specjalnej koszulce - białej z czarnym motywem gór. Biel bardzo lubię, a gdybym startowała w niej do końca cyklu, dostałabym puchar. Szczerze powiedziawszy nie wiem z czego wykonany, ale niewątpliwie cenny.

Do tego pucharu trafiłaby gruba koperta?

- Niestety, daleko nam do nagród z nart biegowych, ale oczywiście trochę da się zarobić. Za zwycięstwo w RPA dostałam 2300 euro. Ile przewidziano za wygranie generalki nie wiem, bo w Puchar Świata w tym roku nie celowałam. Kto wie, może wyjdzie mi przypadkiem - tfu, tfu, żeby nie zapeszyć (śmiech). Pieniądze są ważne, ale ich nie liczę. Przede wszystkim uwielbiam wygrywać i zawsze ścigam się po to, żeby być na pierwszym miejscu.

Ostatni wyścig Pucharu Świata zaplanowano na dwa tygodnie przed olimpijskim startem. Po zwycięstwie na inaugurację będzie pani teraz jeździła na wszystkie zawody, czy bez względu na wyniki coś pani opuści, by lepiej przygotować się do igrzysk?

- Pod koniec czerwca dwa wyścigi PŚ odbędą się w Kanadzie i USA. Mój udział w nich na razie stoi pod znakiem zapytania. Wszystko będzie zależało od mojej dyspozycji, od tego, jak będę zmęczona sezonem. Na pewno przed igrzyskami będę musiała zrobić małe wyluzowanie, żeby się zregenerować po pierwszej części sezonu. W zależności od tego, jak mi będzie szło, odpuszczę albo mistrzostwa Europy, albo te dwa puchary.

Jak długie będzie to wyluzowane i na czym będzie polegało? Na jakiś czas przestanie pani trenować?

- Przez tydzień będę trenowała tylko bardzo delikatnie. Będą przebieżki, będzie basen, ale nie będzie roweru.

Odstawi pani rower, żeby na nowo wyzwolić w sobie głód ścigania?

- Przez ten czas przede wszystkim będzie się regenerowało moje ciało. Ale jeżeli przy okazji zregeneruje się też głowa, to będzie bardzo dobrze.

Dlaczego w RPA tak słabo wypadły pani koleżanki [Aleksandra Dawidowicz była 20. Anna Szafraniec - 31., Katarzyna Soluś-Miśkowiec 33., a Magdalena Sadłecka - 36.]?

- Ola ostatnio miała duże problemy ze zdrowiem, w ubiegłym roku bardzo mało się ścigała, dopiero pod koniec sezonu zaczęła odbudowywać formę. Dlatego jej 20. miejsce uważam za dobry sygnał. Na pewno wszyscy więcej oczekiwali od Ani Szafraniec. Sama spodziewałam się, że ona się zakręci w pierwszej "15". Ania na razie ma duży uraz psychiczny po swoim upadku z ubiegłego roku. W Champery złamała obojczyk, musi się na nowo obyć ze zjazdami, przełamać trochę barier, bo one po takiej kraksie w głowie są.

Chyba powinna dużo rozmawiać z panią - przecież w RPA przeleciała pani przez kierownicę, a jednak wstała i wygrała. Podniosła się pani błyskawicznie nie po raz pierwszy.

- Mam to szczęście, że nigdy sobie nie złamałam obojczyka. Jedyny problem, jaki miałam, to upadek na twarz w Canberze [stało się to przed MŚ w 2009 roku, konieczna była operacja]. Po tym mogłam mieć traumę, na szczęście nie miałam - może mi czegoś w głowie brakuje (śmiech). Blokadę Ani rozumiem, często razem jeździmy po trasach, analizujemy je, staramy się sobie nawzajem pomagać i wiem, że ona dojdzie do siebie. Zawsze zjeżdżała świetnie, tych umiejętności nie straciła, to kwestia czasu, kiedy znów nabierze odwagi.

To ona zajmie drugie miejsce przewidziane dla Polski w wyścigu w Londynie?

- Nie wiem, ale walka toczy się w naprawdę zdrowej, sportowej atmosferze.

Nie wszyscy tak twierdzą. Trener Piątek uważa, że Polski Związek Kolarski odbiera szanse jego podopiecznej, Pauli Goryckiej.

- Uważam, że tak sprawiedliwych kwalifikacji jak teraz jeszcze nie było. I tyle mam do powiedzenia w tej sprawie.

Spór o olimpijskie kwalifikacje - Piątek: zasady są niejasne ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.