Były trener Mai Włoszczowskiej:Chyba na to nie zasłużyłem

Majka chciała odejść i to rozumiem. Dlaczego jednak nie mogę już nic robić dla polskiego kolarstwa, jeśli wcześniej jedenaście razy grali nam na świecie hymn? Nawet wypowiedzenie wręczył mi nie prezes, ale sekretarz generalny PZKol - mówi Andrzej Piątek.

Przemysław Iwańczyk: Jeszcze kilkanaście dni temu byłem przekonany, że porozmawiamy o przygotowaniach Mai Włoszczowskiej, największej polskiej nadziei na złoto igrzysk w Londynie. Rozmawiamy tymczasem o największej w ostatnich latach zawierusze w polskim sporcie.

Andrzej Piątek: Niebawem mistrzostwa Europy, a za nieco ponad miesiąc mistrzostwa świata, na których Majka będzie bronić złotego medalu. Też wolałbym o tym rozmawiać, ale nie mam niestety wpływu na decyzje, jakie podejmuje prezes Polskiego Związku Kolarskiego. A ta jest taka, że nie pracuję już z polskimi kolarzami górskimi w jakiejkolwiek roli.

Dlaczego?

- Zaczęło się od decyzji Majki, która chciała do najważniejszych imprez przygotowywać się sama. Jak typowy zawodowiec, bowiem profesjonalni kolarze tak właśnie funkcjonują. Podpisują kontrakty z grupami zawodowymi, które reprezentują poza występami dla reprezentacji, a ich dyrektorzy sportowi wyznaczają im cele na dany sezon i z nich rozliczają. Jeśli zawodnicy chcą mieć trenera, zatrudniają go i płacą mu za to. Jeśli chcą mieć masażystę - podobnie.

Majka podjęła decyzję podczas szosowych mistrzostw Polski w Złotoryi. Uszanowałem to, a moim obowiązkiem było poinformowanie o tym tych, którzy wykładają pieniądze na jej szkolenie - Dariusza Miłka, właściciela grupy CCC Polkowice, dla której jeździ Majka, a ja byłem dyrektorem sportowym, oraz ministra sportu, który decyduje o finansach na przygotowania do igrzysk. Zrobiłem to, ale co się wydarzyło dalej, nie wiem. O kolejnych zdarzeniach tylko się dowiadywałem, bo już w nich nie uczestniczyłem.

Najpierw o tym, że pan Miłek zawiesza całą grupę, następnie o swoim zwolnieniu z tej grupy, a na końcu - to decyzja sprzed pięciu dni - o wypowiedzeniu umowy o pracę w PZKol.

Dlaczego sponsor grupy, a zarazem sponsor polskiego kolarstwa i prezes PZKol Wacław Skarul tak radykalnie rozstali się z panem.

- Wielokrotnie wspominałem o tym, że były drobne rozbieżności między moją koncepcją a koncepcją Majki w przygotowaniach do igrzysk, na których mieliśmy bronić srebrnego medalu. Choć nie było to nic poważnego, rozmawialiśmy o tym od jakiegoś czasu i Majka zdecydowała o pójściu własną drogą. Mogłem to tylko przyjąć do wiadomości. Wyedukowałem Majkę pod każdym względem - potrafi przygotować się treningowo; wie, na czym polega odnowa biologiczna; jak trzeba się właściwie odżywiać. Moim zdaniem nawet najbardziej doświadczony zawodnik potrzebuje jednak trenera. Znakomici szosowcy - Ivan Basso czy Cadel Evans chcą, aby ktoś spojrzał na nich chłodnym okiem, szczególnie w tych najważniejszych momentach, a takimi są okresy przygotowawcze do igrzysk, mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Liczyłem nawet, że przed igrzyskami Majka będzie chciała wrócić do współpracy ze mną.

Powtarzam: więcej nic się nie wydarzyło, wszystko funkcjonowało normalnie, choć były drobne nieporozumienia, a właściwie rozbieżności, np. jak ma działać drużyna CCC. Majka poszła własną drogą, ok, ale przecież są cztery inne polskie kolarki jeżdżące i dla CCC, i dla kadry. Kilka z nich ma przed sobą wielkie perspektywy, a dla mnie najważniejsze jest polskie kolarstwo. Z nimi jednak też nie mam możliwości kontynuowania współpracy.

Zapytam jeszcze raz, co takiego się wydarzyło, że po 12 latach nie jest już pan trenerem kadry i usunięto pana z grupy CCC?

- A ja powtórzę, że nie wiem. Rozstawaliśmy się po wspomnianym wyścigu w Złotoryi w bardzo dobrej atmosferze. Później już z nikim nie udało mi się porozmawiać na ten temat.

Załóżmy, że właściciel grupy jako prywatny biznesmen mógł mieć takie widzimisię. Prezes PZKol, organu finansowanego z budżetu państwa, musiał podać panu jakieś powody.

- Główny zarzut był taki, że zawodniczki nie chcą ze mną współpracować. Jego zdaniem wszystkie z kadry. Rozmawiałem później z Anią Szafraniec i ta wcale tak nie twierdzi. Podobnie jak Paula Gorycka, która otwarcie przyznała w telewizji, że chce dalej ze mną pracować. Nie udało mi się porozmawiać tylko z Magdą Sadłecką i Olą Dawidowicz.

Prezes Skarul bardzo ostro stwierdził, że jeszcze niedawno chciał panu pomóc, a teraz już nie.

- A ja wciąż nie potrafię powiedzieć, co się wydarzyło. Prezes mówił mi jedynie, że zawodniczki nie chcą ze mną współpracować. A ja uważam, że trzeba rozmawiać. Tym bardziej kiedy właśnie pan Skarul utwierdza Majkę w tym, że dobrze robi, odchodząc ode mnie, że teraz jest najlepszy moment. Podczas ostatniej naszej rozmowy w Złotoryi Majka stwierdziła, że to właśnie rozmowa z prezesem Skarulem przesądziła o podjęciu takiej a nie innej decyzji. Moim zdaniem nie tak powinien zachować się szef polskiego kolarstwa.

W internecie anonimowo padają pod pana adresem rozmaite zarzuty, także natury finansowej. Może to przesądziło o pana dymisjach?

- W tej kwestii w ogóle nie mam sobie nic do zarzucenia.

Przyzna pan, że dla osoby z zewnątrz sprawa wydaje się nieprawdopodobna. 12 lat współpracy, wrażenie przykładnej rodziny, która wymyka się standardom polskiego sportu, Maja Włoszczowska, która dedykuje panu swoje kolejne nagrody. To wszystko nie klei się z awanturą, jaką obserwujemy teraz.

- Były nieporozumienia, bo takie się zdarzają zwłaszcza w pracy z kobietami. One często bywają zazdrosne i np. niektórym nie podobało się, że dwa lata temu wziąłem do drużyny Paulę Gorycką, a rok później po dwuletniej przerwie Anię Szafraniec. Ale tak było od zawsze - Majki inne zawodniczki także nie chciały przed laty zaakceptować. Wtedy jednak nie było aż tak dobrych wyników. Dziś mamy 19 medali mistrzostw świata, 12 mistrzostw Europy i ten najważniejszy - olimpijski. Może dlatego niektórzy chcieliby decydować bardziej, decydować za mnie.

Sądzę, że ta cała sprawa rozgrywa się w zbyt wielkich emocjach, a niektóre problemy zostały mocno wyolbrzymione. Dla dobra tego sportu powinno się podejść do tego zupełnie inaczej, bardziej na chłodno, przedyskutować sytuację na zarządzie, dać mi możliwość wypowiedzenia się.

Jest jeszcze jedna strona tego zamieszania - Ministerstwo Sportu i Klub Londyn 2012, który daje Mai na przygotowania do igrzysk duże pieniądze [około 600 tys. rocznie]. Są po pana stronie?

- Takie mam wrażenie, choć po przeczytaniu wypowiedzi prezesa Skarula, że decyzja o moim zwolnieniu była konsultowana z Ministerstwem Sportu, zdziwiłem się. Do tej pory przecież moja współpraca z ministerstwem układała się wzorowo, nie miałem żadnych problemów z przygotowaniami do najważniejszych imprez. Podobnie było, jeśli chodzi o igrzyska, tym bardziej że nie bałem się deklaracji o wyprawie do Londynu po złoto. To był kolejny nasz cel po zdobyciu z Majką mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy i wicemistrzostwa olimpijskiego. Po 12 latach współpracy znam ją bardzo dobrze i wiem, jak przygotować.

Od kiedy prowadziłem kadrę narodową kolarzy górskich, czyli od 1999 roku, z każdych mistrzostw świata moi zawodnicy wracali przynajmniej z jednym medalem. Jedenaście razy grali nam na świecie Mazurka Dąbrowskiego. To chyba świadczy o tym, że potrafię ich przygotować do najważniejszych imprez. Dlatego dziwię się, że tak ze mną postąpiono, tym bardziej że za swoje osiągnięcia dla sportu zostałem odznaczony przez prezydenta Kaczyńskiego Złotym Krzyżem Zasługi, a w zeszłym przez prezydenta Komorowskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Obaj prezydenci się pomylili?

Zajmuję się kolarstwem od 30 lat, przeszedłem w nim wszystkie szczeble. Nawet jeśli jakieś dziewczyny nie chcą ze mną współpracować, nie ma problemu. Ale są przecież inne grupy - seniorzy, młodzieżowcy, juniorzy. Talentów mamy sporo, by zdobywać medale. Sam talent jednak nie wystarczy, ktoś musi je poprowadzić do mistrzostwa. Tutaj jest wiele do zrobienia.

Jeśli nie wie pan, co się panu zarzuca, może pan ma coś do zarzucenia ludziom, z którymi współpracował?

- Tu nie chodzi o zarzuty, mam jedynie żal, że po 16 latach pracy w PZKol, niemal trzynastu prowadzenia kadry, i wprowadzeniu na szczyt kolarstwa górskiego, bo jeszcze dwa tygodnie temu Majka była liderką światowego rankingu, podziękowano mi w ten sposób. Nawet wypowiedzenie wręczył mi nie prezes, ale sekretarz generalny PZKol. Chyba nie zasłużyłem na to. Nawet po sezonie, kiedy trzeba było ratować związek przed upadkiem [PZKol ma wielomilionowe długi], to ja chodziłem z ówczesnym prezesem Ryszardem Szurkowskim czy kandydatem na nowego prezesa panem Miłkiem po wierzycielach i instytucjach, które mogą pomóc związkowi, to ja pisałem po nocach program, jak uzdrowić polskie kolarstwo, to ja poświęcałem na to cały swój czas i życie rodzinne.

Może jednak popełnił pan jakiś błąd?

- Nie uważam się za idealnego trenera, ludzi doskonałych jest niewielu. Popełniam błędy, staram się jednak robić ich jak najmniej, chociaż niektórych na pewno nie uniknąłem.

Jakich?

- Niczego nie żałuję, zastanawiam się tylko, czy nie doprowadziłem do zbyt komfortowych warunków przygotowań. Te, jakie mieliśmy w ostatnich dwóch latach w grupie CCC Polkowice, to był absolutnie światowy top. Program szkoleniowy realizowany był bez problemu, doszliśmy do tego, że każda z dziewczyn miała własny samochód kupiony przez pana Miłka, aby ułatwić im dojazdy na treningi i zawody. W razie potrzeby korzystaliśmy z jego prywatnego samolotu, co jest ewenementem na skalę światową. Ale taka była moja filozofia pracy. Mimo licznych propozycji, nigdy nie brałem do drużyny zawodniczek z zagranicy. Uważałem, że polskie pieniądze należy inwestować w polskich zawodników i najlepiej będzie, jeśli pieniądze sponsora i te przekazywane przez państwo pozwolą nam dochować się medalistów olimpijskich. Majka jest w Klubie Londyn, w jego zapleczu jest Paula Gorycka, Ola Dawidowicz i Ania Szafraniec.

Nie sądzi pan, że wyczynowe kolarstwo górskie jest na tyle niszowym sportem, że nie może sobie pozwalać na takie awantury? Że po tym wszystkim kibice czy media nie będą już wam tak przychylne, bo wpisujecie się w ponury obraz sportu opartego na kłótniach, koteriach, walce podjazdowej.

- Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, bo kolarstwo to przecież nie piłka nożna ani siatkówka. Nie mamy wielu dobrych zawodników, lecz jednostki na bardzo wysokim poziomie. Majka, Sylwester Szmyd, nimi możemy się pochwalić. Teraz rzeczywiście ten obraz nieco się zepsuł, ale za to odpowiedzialność ponosi prezes PZKol.

'Głowa rządzi, a ciało napierd...'. Jak przemowa trenera może wyglądać w realu [TYLKO DLA DOROSŁYCH]

 

Wszyscy odwrócili się od trenera Piątka ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA