Jak wychować piłkarza? Pojawiają się nowe wyzwania, ale świadomość rodziców wzrasta

Dawid Szymczak
27.06.2019 15:24
Legia Cup

Legia Cup (KUBA ATYS)

 - Coraz więcej rodziców przychodzi do mnie i mówi: "chciałbym skuteczniej wspierać moje dziecko. Co mogę zrobić?". Przyprowadzają też coraz młodsze dzieci, żebym pracowała również z nimi - mówi Daria Abramowicz, psycholog sportowy.

W komedii „Być jak Kazimierz Deyna”, Stefan, jak wielu ojców, marzy by jego syn został piłkarzem. A gdy żona rodzi w dniu wielkiego remisu z Portugalią po golu Deyny bezpośrednio z rzutu różnego, uznaje to za znak i od tej pory nie odpuszcza. Synowi daje na imię Kazik i wychowuje go na przyszłego piłkarza.

 Kiedy zacząć rywalizację?

Stefan jest dobrym przykładem rodzica, który chce za bardzo, nie jest świadomy i mimo dobrych chęci, robi dziecku krzywdę, a na końcu i tak nie udaje mu się wychować piłkarza, bo Kaziu szybko się zniechęca. Na szczęście takich rodziców jest coraz mniej. – Zdarzają się jeszcze, ale zdecydowanie świadomość wśród rodziców rośnie – mówi Rafał Matusiak, trener dziesięciolatków w akademii Jagiellonii Białystok.

 - Bardzo ważnym etapem w tzw. „budowaniu kariery sportowca” jest wychowanie poprzez sport. To coś innego niż wychowanie sportowca. Chodzi o to, żeby nieco później wprowadzić specjalizację. Również o to, żeby dziecku zapewnić przyjemność z podejmowanej aktywności, żeby rozwijało w sobie pasję, która nie jest oparta o dążenie do perfekcji, a kojarzyć się będzie z zabawą, spotykaniem ze znajomymi, miłym spędzaniem czasu i czerpaniem przyjemności z podejmowanej aktywności – mówi Abramowicz. - Później też wprowadza się elementy rywalizacji. Najpierw w warunkach treningowych, z czasem w zawodach. Chodzi o stopniowanie bodźców i emocji związanych z sukcesami, ale i porażkami. To takie filary – dodaje.

 - Ja jestem zdania, że rywalizacji nie da się uniknąć. Obserwuję dzieci i widzę, że tak naprawdę nic nie muszę mówić, bo one same chcą wygrywać. Dla mnie nie jest to celem, ale nie zatrzymuję tego u nich. To jak najbardziej naturalne, bo wszyscy chcemy być najlepsi i rywalizujemy. Czasami rodzice robią to nieświadomie, np. jak chcą szybko wyjść z domu. Lubimy wtedy powiedzieć, że robimy konkurs, kto szybciej się ubierze albo zje obiad. To już wprowadza elementy rywalizacji – opisuje Matusiak.

Najczęściej to rodzice wybierają dla dzieci dyscypliny sportu, których spróbują, bo ich pociechy w wieku 5-6 lat nie mają jeszcze świadomości, pozwalającej podjąć taką decyzję.  – Dlatego ważne, żeby zaproponować im różne dyscypliny: zespołowe i indywidualne, dynamiczne i bardziej statyczne, na wodzie, w sali i na boisku. Wtedy rodzic może obserwować dziecko, rozmawiać z nim i stwierdzić w czym czuje się najlepiej – wyjaśnia Abramowicz.

(zdjęcie ilustracyjne)(zdjęcie ilustracyjne) ŁUKASZ NOWACZYK

Z tym zgadza się trener dziesięciolatków w Jagiellonii Białystok. – Właściwie w okresie piłki dziecięcej, czyli do dwunastego roku życia, nie wprowadza się sztywnej specjalizacji. Niech dziecko trenuje piłkę, ale też siatkówkę, pływanie, karate czy inne sztuki walki. To zaprocentuje, bo wtedy ćwiczy też inne partie mięśni, rozwija się bardziej ogólnie, zyskuje na sprawności. W Jagiellonii w najmłodszych drużynach prowadzimy treningi piłkarskie, ale uzupełniamy je ćwiczeniami z zupełnie innych dyscyplin – tłumaczy Matusiak.

- Słyszałam ostatnio taką rozmowę matki z około ośmioletnim dzieckiem,które zapytało, czy może jednego dnia pójść na trening piłki nożnej, a drugiego na siatkówkę. Mama powiedziała, że nie, bo musi się zdecydować i skupić na jednym. Za kilka lat, gdy trening będzie już bardziej specjalistyczny, jak najbardziej. Ale na początku bardzo ważna jest ta wszechstronność. Jeżeli jakaś dyscyplina sportu okaże się pasją dziecka, to jest spora szansa, że przetrwa dzięki temu kryzysy i poradzi sobie z trudnościami. One zawsze się pojawiają, np. po serii porażek czy podczas kontuzji. Jeśli na koniec dnia dziecko powie sobie, że przecież lubi grać w piłkę i nie wyobraża sobie bez tego życia, to jest większa szansa, że nie zrezygnuje. Będzie wtedy miało więcej narzędzi, żeby poradzić sobie z wyzwaniami– wyjaśnia psycholog sportowy.

Liczy się pasja

Na rodzicach spoczywa olbrzymia odpowiedzialność, bo to oni są najważniejszymi osobami w życiu dzieci i największymi autorytetami. Mówił nam o tym tata Krzysztofa Piątka, Władysław. – Byliśmy nierozłączni. Chodziliśmy razem na mecze, na basen, wszędzie. Jak Krzysiek był starszy to razem graliśmy: ja mu dośrodkowywałem, a on musiał wykańczać akcje na wszystkie sposoby. Lewą, prawą nogą, głową, wolejem. Zależy jak mu dośrodkowałem – opisuje. To on szybko nauczył Krzysztofa rywalizacji. Sam był sportowcem. Twierdził, że jeśli syn ma się wybić z Niemczy, małej mieściny na Dolnym Śląsku, to musi być zdeterminowany i nauczony ciężkiej pracy.  Często wyjeżdżał za granicę do pracy. Wtedy dzwonił: „Jak wrócę, to masz sto razy podbijać piłkę. Prawa, lewa” – słyszał syn. Po kilku dniach kolejny telefon. „Jak ci idzie? Dobrze? To jak dojdziesz do setki, to odbijaj piłkę głową o ścianę. Jak najwięcej razy”. Starsze dzieci też pchał w kierunku sportu. – Bo gdzie je pchać w takiej miejscowości? – mówił. Wybudował siłownię w domu, żeby Krzysztof mógł ćwiczyć w dowolnym momencie. – Nie bał się pan, że syn się przepracuje? Zniechęci? – pytaliśmy. - Wie pan, nie ma recepty. Trzeba zahartować młody organizm, przygotować do porządnego wysiłku. To też ważne dla kształtowania charakteru – tłumaczył.

- Bardzo indywidualną kwestią jest moment, w którym wprowadzimy jakieś oczekiwania czy cele wynikowe. Warto zwracać uwagę jak samo dziecko podchodzi do uprawianej dyscypliny, czy przypadkiem nie zabijemy w nim tej pasji. Bo może okazać się, że pasja jest już w nim tak silnie zakorzeniona, że nic takiego się nie stanie – wyjaśnia Abramowicz. – Ale często odnosimy się w różnych analizach do historii osób, które osiągnęły ten najwyższy poziom. Zazwyczaj zapominamy przy tym, że miały w sobie cechy predysponujące do uprawiania sportu, których większość nie ma. I tutaj można się zastanowić, czy podążać za wszelką cenę ścieżką tych wyjątkowych, czy kierować w stronę tej postawy, o której mówiłam wcześniej – dodaje psycholog sportowy.

Kilka dni temu, Jerzy Brzęczek był jednym z prelegentów podczas spotkania z trenerami dzieci. Mówił m.in. o swoich doświadczeniach z rodzicami, którzy podczas meczów zachowywali się skandalicznie: porażki swojego zespołu upatrywali w złych decyzjach sędziego, obrażali go i podżegali młodych piłkarzy do agresywnej gry. Krzyczeli głośniej i częściej niż trener odpowiedzialny za drużynę. - Poprosiłem rodziców do jakiegoś pokoju i powiedziałem: Przepraszam, że wam to mówię, ale pozwalam sobie, bo coś w piłce osiągnąłem. Zachowaliście się fatalnie! Nie patrzyliście, że wasi synowie są słabsi technicznie, że gorzej przyjmują piłkę, źle zagrywają. Wy szukaliście dla nich różnych wymówek. Krzyczeliście, że wszystkiemu winny jest sędzia. Zadaniem rodziców i trenerów jest nauczyć ich walczyć. Walczyć nie agresją, czy złym zachowaniem, ale walczyć głową. Dostrzegać, dlaczego nie mam takich umiejętności i jak mogę jakiś problem przeskoczyć? Co zrobić, by wejść na wyższy poziom? - opowiadał selekcjoner reprezentacji Polski.

- Ważne jest, żeby rodzic pogłębiał wiedzę na temat dyscypliny, którą uprawia jego dziecko. Rodzic jest wsparciem emocjonalnym dla swojego dziecka, więc im lepiej będzie rozumiał mechanizmy i specyfikę danej gry, tym będzie potrafił skuteczniej wspierać - mówi Abramowicz.

To znajduje potwierdzenie w reprezentacji Polski, która w dużej mierze składa się z dzieci byłych piłkarzy, sportowców i trenerów. - Jest coś takiego jak kultura sportowa. Jeżeli dziecko w niej dorasta, to później pewne zachowania przychodzą mu naturalniej. Łatwiej mu wejść na specjalistyczny, a być może w przyszłości również profesjonalny i zawodowy poziom. Taki rodzic zna też środowisko, sprawnie się po nim porusza, wie komu najlepiej powierzyć swoje dziecko – wyjaśnia Daria Abramowicz. – Ale to balansowanie na linie, bo taki rodzic owszem lepiej rozumie, ale też może czuć przyzwolenie do wchodzenia w kompetencje trenera. Może czuć, że zna się na piłce lepiej od niego i próbować pomóc drużynie swoją wiedzę – dodaje.

Dlatego też hiszpańscy dziennikarze zachwycali się podejściem Jose Mourinho, gdy był jeszcze trenerem Realu Madryt i pojawił się na jednym z meczów swojego syna. Pozostali rodzice krzyczeli, podpowiadali, żyli tym, co działo się na boisku. On natomiast, siedząc z nimi na jednej trybunie nawet nie podnosił się z krzesełka. Milczał, bił tylko brawo po strzelonych golach. Gdy opuszczał stadion, poproszony o komentarz przez reportera „AS-a” powiedział tylko: - Byłem kibicem. Dzieci mają swojego trenera i to jego mają słuchać.

Nowe wyzwanie: Czy dzieciom nie jest za wygodnie?

Maradona i paru jemu podobnych twierdzi, że najlepsi piłkarze rodzą się w biedzie. Bo ta bieda uczy ich, a może wymaga, determinacji, odwagi, walki od pierwszych dni. Tymczasem, na szczęście zresztą, większość współczesnych dzieci w Polsce trenuje w akademiach piłkarskich, na równo wyczesanym orliku, z ciepłą wodą w szatni i rodzicem czekającym na parkingu, by odwieźć do domu. – To dziedzina wciąż badana przez psychologów. Rzeczywiście, nowemu pokoleniu sportowców może momentami trudniej przychodzić przekraczanie granic własnego komfortu czy bólu. Nasze czasy wymagają innego podejścia do sportu, bo mamy więcej bodźców odciągających, choćby związanych z rozwojem elektroniki. Mamy inny poziom funkcjonowania społeczeństwa.Coraz częściej obserwujemy, że stres, na poziomie, który kilkanaście lat temu był jeszcze konstruktywny, dziś wpływa już na młodych sportowców w sposób destrukcyjny. Dlatego tak ważne jest wychowywanie poprzez sport i zwrócenie uwagi na to, żeby dzieci wciąż doceniały wartość ciężkiej pracy, zaangażowania w podejmowane działania oraz potrafiły radzić sobie z dyskomfortem– wyjaśnia Abramowicz.

Dlatego tak ważny jest wybór odpowiedniego trenera. Nie można, jak ten Stefan z filmu o Deynie, oddać dziecka pod opiekę trenera, dla którego najważniejsze jest, by chłopcy biegali dookoła boiska. I którym powtarza, że u niego trzeba zapei… - Zanim zapiszą dziecko do akademii, to dzwonią, pytają, mówią jak ich sytuacja wygląda. Chcą poznać trenera, wiedzieć komu powierzają swoje dzieci i jakie mogą być tego efekty. Poza tym, mniej więcej trzy razy w sezonie my trenerzy spotykamy się z rodzicami dzieci już u nas
trenujących i zdajemy takie raporty, rozmawiamy, odpowiadamy na pytania. Jesteśmy w stałym kontakcie – opowiada Matusiak.

Dziecku łatwiej dzisiaj zrezygnować uprawiania danej dyscypliny, jeśli czuje, że odstaje poziomem od reszty kolegów. – Wychodzimy temu naprzeciw i w Jagiellonii wprowadzamy w jednym roczniku drużyny złote, srebrne i brązowe, żeby dzieci trenowały z kolegami o zbliżonym poziomie – mówi trener dziesięciolatków.

A o tym, że nie należy się szybko zniechęcać przypomina przykład Krzysztofa Piątka. - On nie strzelał po 30 goli w sezonie, nie jeździł na zgrupowania kadry dolnośląskiej. Co ciekawe, nie zawsze grał jako napastnik. Trener wystawiał go też w środku pomocy, bo brakowało mu trochę szybkości. Jak lokomotywa, musiał się rozpędzić – opisuje Rafał Markowski, wuefista Piątka. – Dzisiaj powtarzam chłopakom, że jak mają 13 lat nie muszą być mistrzami. Ważne, by nimi byli 10 lat później. Piątek jest idealnym przykładem dla najbardziej utalentowanych, bo pokazuje, że sam talent to za mało, muszą dołożyć pracę. Ale jest też motywacją dla słabszych, że dzięki pracy mogą wyprzedzić tych bardziej utalentowanych – dodaje.

- Nie wiem czy wychowanie sportowca jest dzisiaj trudniejsze, czy łatwiejsze. Na pewno inne – podsumowuje Abramowicz.