Gruchała wraca do gry

Przez ostatnie lata szermierka omal nie doprowadziła jej do depresji. Idąc na trening płakała, koniec kariery wydawał się bliski. Po zdobyciu srebra w drużynie na mistrzostwach świata w Paryżu Sylwia Gruchała myśli jednak o medalu w Londynie

Sierpień 2008. Lotnisko w Gdańsku, powrót polskich florecistek z igrzysk w Pekinie. W hali przylotów tłum dziennikarzy, garstka kibiców. W grupce pasażerów pojawiają się florecistki. Wśród nich Sylwia Gruchała, medalistka olimpijska z Sydney i Aten, czterokrotna medalistka mistrzostw świata, trzykrotna mistrzyni Europy. Sine usta, blada skóra, podkrążone oczy. - Nie chcę rozmawiać. Wszystko, co miałam do powiedzenia, usłyszeliście w Chinach - rzuca do otaczających ją z każdej strony dziennikarzy. Po chwili wsiada do taksówki i odjeżdża.

Listopad 2010. To samo lotnisko, dziennikarze, kibice. - Spełniłam swoje marzenia. Myślałam o końcu kariery, do mistrzostw w Paryżu przeżywałam najgorsze dwa lata w życiu. Teraz wróciłam silniejsza - mówi uśmiechnięta Gruchała. Kilkadziesiąt godzin wcześniej zdobyła w Paryżu drużynowe srebro w mistrzostwach świata.

***

Dwa lata w życiu sportowca to szmat czasu. Można zdobywać medale, ale też osiągnąć dno, od którego trudno się potem odbić. Gruchała przeżyła i jedno i drugie. W 2007 r. w Petersburgu, rok przed najważniejszą imprezą życia - igrzyskami w Pekinie, została drużynową mistrzynią świata. Spełniała się sportowo i w życiu prywatnym. O jej związku z włoskim szpadzistą Luigim Tarantino rozpisywały się polskie i włoskie gazety. Gruchała myślała o wyjeździe do Włoch, chciała tam trenować. - Pogodzenie miłości z taką odległością jest trudne. Przeprowadzka na południe dałaby mi więcej możliwości - mówiła jeszcze rok temu. Dziś o wyjeździe do Włoch już nie myśli.

***

- Po klęsce w Pekinie przechodziłam traumę. Zawsze myślałam o sobie, że jestem optymistką. Teraz widzę, że nad tym optymizmem trzeba ciężko pracować. Dziś mogę powiedzieć, że byłam w czarnej dupie. Bez wiary w to, że jeszcze wrócę na szczyt. Bywały momenty, że myślałam, że moja praca prowadzi donikąd - mówi Gruchała.

Najlepsza polska florecistka w historii podkreśla, że po aferze, jaka wybuchła w Pekinie (zawodnicy zarzucali działaczom i trenerom poważne kłopoty z alkoholem), dziś nie ma już śladu. - W związku nastąpiły zmiany, o jakie walczyłam. Szkoda tylko relacji z fechmistrzem Tadeuszem Pagińskim [były trener Gruchały], z którym mogliśmy się rozstać w lepszych stosunkach - mówi Gruchała po tym, jak medal wywalczony w Paryżu zadedykowała właśnie Pagińskiemu.

Dwa lata temu rozstali się w atmosferze skandalu. Gruchała zarzucała mu, że nie przygotował jej do igrzysk, że na treningi nie zawsze przychodził "przygotowany". Ten z kolei winę za porażkę zrzucił na życie osobiste Gruchały. Dziś florecistka z Gdańska o swoim byłym trenerze wypowiada się w samych superlatywach, mimo że trenuje już z fechmistrzem Longinem Szmitem. - Pagiński nauczył mnie szermierki. Zrobił ze mnie zawodniczkę światowej klasy. To mój mistrz - mówi Gruchała.

Próbowaliśmy porozmawiać z Pagińskim: - Od Pekinu nie udzielam żadnych wywiadów i nic się w tej kwestii nie zmieniło.

***

Początki ze Szmitem były fatalne. Nowy szkoleniowiec zarzucał swoim zawodniczkom - w tym przede wszystkim Gruchale - że nie chcą go słuchać, że przed wyjściem na planszę zakładają sobie jedno, a realizują drugie. Gruchała, od lat lider drużyny, miała przestać kończyć walki, bo nie dawała drużynie tego, co dawniej. Sama czuła się przetrenowana. - Jako 30-letnia kobieta trenowałam z takimi obciążeniami, jak nastoletnie dziewczyny. Miałam najgorsze wyniki badań od lat, byłam przetrenowana. Czułam się jak przebity balon. Uważałam, że potrzebuję czegoś innego.

Atmosfera była fatalna, Gruchała myślała o końcu kariery. Już wcześniej miała sesję dla CKM, wystąpiła w teledysku zespołu Feel, a ostatnio w "Tańcu z gwiazdami". - Cały czas miałam jednak marzenia o powrocie na sportowy szczyt. Wiedziałam, jaką drogą powinnam pójść, chciałam znów osiągać emocjonalne stany, których doznawałam, kiedy zdobywałam medale. Ale długo nie wierzyłam, że jestem w stanie przeżywać to na nowo. Nie raz przed treningiem płakałam, często jeszcze przed wyjściem z domu. Trener mnie krytykował, dużo zarzucał, obwiniał o wiele rzeczy. Moje potrzeby nie były wysłuchiwane. Było mi przykro. Czułam się, jakby ktoś podcinał mi skrzydła. Psychicznie czułam, że nie dam rady tego udźwignąć. Uratowało mnie tylko to, że zostałam sobą. Nie mogłam zrezygnować z marzeń.

Przełom nastąpił przed wakacjami. Gruchała: - W końcu, po wielu miesiącach udręki na treningach, spotkaliśmy się z trenerem w połowie drogi. Jestem trudną osobą do prowadzenia. Mam trudny charakter i może dlatego potrzebowaliśmy trochę więcej czasu, by zacząć nadawać na tych samych falach. Porażki mnie zahartowały, napędzały do jeszcze większej pracy. Zrozumiałam, że największym wsparciem będę sama dla siebie. Nie liczyłam na nikogo, nie przejmowałam się krytyką. Odnalazłam luz, którego wcześniej mi brakowało. Szermierka znów zaczęła sprawiać mi wiele radości.

Teraz jej jedynym marzeniem jest zwycięstwo w Londynie z odwieczną rywalką, ale i dobrą koleżanką Włoszką Valentiną Vezzali. - Kibicuję jej z całego serca, by walczyła jak najdłużej. Jeśli ona zakończy karierę, zrobię to samo. Wygrałam ze wszystkimi czołowymi zawodniczkami na świecie. Teraz czekam tylko na dzień, kiedy pokonam ją w Londynie - mówi Gruchała.

W Paryżu w turnieju indywidualnym Gruchała zajęła 7. miejsce. Odpadła w ćwierćfinale, oczywiście z Vezzali, z którą przegrała zaledwie jednym trafieniem.

Specjalne materiały Sport.pl - zdjęcia, wideo, rankingi POLECAMY!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.