Zdzisław Ambroziak: Wniebowzięci

Coś drgnęło w rajstopach - żartowano w czasach PRL-u, gdy poprawiło się zaopatrzenie w bieliznę damską.

Zdzisław Ambroziak: Wniebowzięci

Coś drgnęło w rajstopach - żartowano w czasach PRL-u, gdy poprawiło się zaopatrzenie w bieliznę damską.

To samo można powiedzieć o polskim tenisie. Drgnęło wyraźnie i to na wszystkich obszarach: organizacyjnym, sportowym i informacyjnym. Szczególnie w tej ostatniej sprawie, dzięki niestrudzonej działalności dyrektora Biura Polskiego Związku Tenisowego Karola Stopy, dokonał się istny przełom. Co chwilę poczta elektroniczna przynosi kolejne materiały z PZT o naszych sukcesach: reprezentacja Polski pod wodzą Tadeusza Nowickiego awansowała z III do II grupy euroafrykańskiej Pucharu Davisa. Ruszył wreszcie w Polsce cykl małych, ale potrzebnych zawodowych turniejów Futures. Dwójka naszych szesnastolatków otrzymała nominacje do międzynarodowego Teamu ITF. Informacji jest masa, wszystkie, jak to u Stopy, drobiazgowe i krzepiące niosą nadzieję na lepsze czasy polskiego tenisa, ale na razie, bądźmy szczerzy, osiągnięcia są skromniutkie. Gdybyśmy w Pucharze Davisa, grając u siebie, nie zdołali pokonać Cypru, Macedonii, Tunezji, Estonii i Madagaskaru, to naprawdę pora byłoby umierać. Trudno trąbić o tym z taką emfazą, jakbyśmy mieli do czynienia z lądowaniem Polaka na księżycu.

Tym bardziej zaskoczyły mnie odruchy niecierpliwości i wręcz irytacji ze strony tenisowej centrali, że nasze tenisowe dokonania nie są należycie eksponowane na sportowych łamach największego polskiego dziennika. Interwencja zaiste zdumiewająca, bo przecież czasy propagandy sukcesu mamy jakby za sobą, a od robienia gazet są dziennikarze, nie prezesi i dyrektorzy.

Zabawna natomiast, ale i dająca do myślenia, była kolejna informacja z PZT, że: "W nagrodę za znakomitą postawę na kortach Arki [chodzi o Puchar Davisa - Z.A.] właściciel tego obiektu i szef Prokomu p. Ryszard Krauze zaoferował naszej drużynie na trasie Gdańsk - Wrocław swój prywatny samolot". Prywatnym samolotem na skromniutkie zawody rangi Futures - to jest dopiero istne tenisowe wniebowzięcie.

A teraz poważanie: Obecna ekipa kierująca polskim tenisem jest pierwszą od dawna, która dla tenisa chce coś zrobić, a nie dzięki niemu się dorobić. Korzystne zmiany strukturalne i legislacyjne są niewątpliwe. Pozyskanie do współpracy świetnego fachowca Tadeusza Nowickiego to cenna zdobycz i osobiście marzę o tym, aby wpływ Tadeusza na rozwój karier naszych tenisistów był jak największy, a nie ograniczał się do rozgrywek pucharowych. Ryszard Krauze, o czym przekonałem się podczas długiej rozmowy, jest autentycznym pasjonatem polskiego tenisa. Jego wsparcie dla białego sportu jest ogromne. Nie chcę się więc czepiać, tym bardziej, że człowiek zamożny swoją własnością może dysponować, jak mu się żywnie podoba, i prywatnym samolotem wozić kogo chce i kiedy chce, również tenisistów. Pozostaje pytanie, czy to jest celowe?

Zamiast odpowiedzi wszystkim zainteresowanym dedykuję słowa Lleytona Hewitta, obecnego nr 1 na świecie, po tym jak w ubiegłym roku triumfował w US Open. Powiedział on mianowicie, że swoje sukcesy zawdzięcza przede wszystkim twardości, uporowi, psychice. Na swój pierwszy turniej do Bangkoku pojechał, mając lat trzynaście i nocował w podłym schronisku w Singapurze. Z dumą podkreślał, że nigdy nie grał w turniejach juniorskich z rówieśnikami, bo to go po prostu nie interesowało. Zawsze mierzył wysoko.

Tyle Hewitt. Natomiast czy nasi gracze kołysani ponad chmurami w prywatnym samolocie, nabiorą tej koniecznej w tenisie twardości, determinacji, czy będą zawsze mierzyli wysoko i najwięcej wymagali od siebie, nie oglądając się, co mogą dostać od innych - tego to ja już naprawdę nie wiem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.