Kiedy obserwowałem prezentację nowego polskiego centrum tenisowego, gdzie ma się mieścić także przyszła siedziba PZT, przypominała mi się uroczystość w Hotelu Europejskim sprzed kilku lat, na której przedstawiano projekt wioski olimpijskiej, a także licznych obiektów sportowych niezbędnych do organizacji zimowej olimpiady w Zakopanem. Wówczas, podobnie jak i teraz, za pomocą makiet, grafiki, techniki komputerowej i gry światła pokazywano produkt, który materialnie nie istnieje. Mam niezłomną wiarę, że przedsięwzięcie tenisowe będzie miało epilog zgoła odmienny, szczęśliwszy niż to, co stało się w Zakopanem, tym bardziej że takie centrum do pchnięcia naszego tenisa na drogę rozwoju byłoby rzeczywiście bardzo przydatne.
Kiedy przysłuchiwałem się fragmentom dyskusji nad zaproponowanymi zmianami w statucie PZT, odnosiłem chwilami wrażenie, że znajduję się na statku z pamiętnego filmu Marka Piwowskiego "Rejs". Choćby delegat z Łodzi - jako żywo pasował do bohaterów scenariusza Tyma i Głowackiego; ten sam klimat, te same opary absurdu, nawet ta sama retoryka! Głosy zwolenników pozostawienia wszystkiego po staremu miałyby jakiś sens, gdyby coś takiego jak polski tenis w ogóle istniało, a przecież wiemy, że jest dokładnie inaczej.
Na szczęście przeważały głosy rozsądne, konkretne, na tle których spontaniczne wystąpienie szefa PKOl dr Stefana Paszczyka pełne pasji i optymizmu wywołało wręcz burzę zasłużonych braw. Jednakże nie budowa Polskiej Akademii Tenisa, a zmiany statutowe, skonstruowane zresztą rozumnie, logicznie i dobrze umotywowane, były głównym powodem zwołania zjazdu delegatów. Zostały one uchwalone przygniatającą większością głosów, i bardzo dobrze, bo lepiej pasują do realiów nowego podziału administracyjnego państwa, a także, co staje się już wytrychem w każdej sprawie, odpowiadają standardom Unii Europejskiej, do której ciągle aspirujemy. Mamy więc nowy Statut PZT, nowy, liczniejszy zarząd, który najpewniej wyłoni z siebie nowe prezydium, zatem pełen wyborczy sukces. Wszyscy zgromadzeni z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku udali się do domów.
Ja natomiast jako dziennikarz kochający tenis i pamiętający niejeden zjazd, który miał być przełomowy, i niejednego prezesa budzącego nadzieje, jak choćby Wojciecha Fibaka czy Ryszarda Fijałkowskiego, mam tylko jedną nieśmiałą uwagę:
od wyborczego zjazdu PZT w Spale, na którym wybrano nowe władze z prezesem Lwem Rywinem na czele, minął blisko rok. Jeżeli dalsze etapy trudnego rejsu mającego wydobyć polski tenis z głębokiej depresji będą przebiegały w równie oszałamiającym jak dotychczas tempie, to ani się obejrzymy, kadencja obecnych władz upłynie, a my w dalszym ciągu będziemy z zazdrością się zastanawiali, jak to robią na korcie Czesi, Słowacy, Austriacy, Rosjanie, Niemcy, nie mówiąc już o Francuzach, na których tak bardzo chcemy się wzorować.