Zdzisław Ambroziak: Tenisowy rejs

W sobotę 12 stycznia odbył się w stolicy nadzwyczajny walny zjazd delegatów Polskiego Związku Tenisowego. Frekwencja była umiarkowana, choć kworum nie zostało zagrożone, najbardziej dopisali jak zwykle goście honorowi.

Zdzisław Ambroziak: Tenisowy rejs

W sobotę 12 stycznia odbył się w stolicy nadzwyczajny walny zjazd delegatów Polskiego Związku Tenisowego. Frekwencja była umiarkowana, choć kworum nie zostało zagrożone, najbardziej dopisali jak zwykle goście honorowi.

Kiedy obserwowałem prezentację nowego polskiego centrum tenisowego, gdzie ma się mieścić także przyszła siedziba PZT, przypominała mi się uroczystość w Hotelu Europejskim sprzed kilku lat, na której przedstawiano projekt wioski olimpijskiej, a także licznych obiektów sportowych niezbędnych do organizacji zimowej olimpiady w Zakopanem. Wówczas, podobnie jak i teraz, za pomocą makiet, grafiki, techniki komputerowej i gry światła pokazywano produkt, który materialnie nie istnieje. Mam niezłomną wiarę, że przedsięwzięcie tenisowe będzie miało epilog zgoła odmienny, szczęśliwszy niż to, co stało się w Zakopanem, tym bardziej że takie centrum do pchnięcia naszego tenisa na drogę rozwoju byłoby rzeczywiście bardzo przydatne.

Kiedy przysłuchiwałem się fragmentom dyskusji nad zaproponowanymi zmianami w statucie PZT, odnosiłem chwilami wrażenie, że znajduję się na statku z pamiętnego filmu Marka Piwowskiego "Rejs". Choćby delegat z Łodzi - jako żywo pasował do bohaterów scenariusza Tyma i Głowackiego; ten sam klimat, te same opary absurdu, nawet ta sama retoryka! Głosy zwolenników pozostawienia wszystkiego po staremu miałyby jakiś sens, gdyby coś takiego jak polski tenis w ogóle istniało, a przecież wiemy, że jest dokładnie inaczej.

Na szczęście przeważały głosy rozsądne, konkretne, na tle których spontaniczne wystąpienie szefa PKOl dr Stefana Paszczyka pełne pasji i optymizmu wywołało wręcz burzę zasłużonych braw. Jednakże nie budowa Polskiej Akademii Tenisa, a zmiany statutowe, skonstruowane zresztą rozumnie, logicznie i dobrze umotywowane, były głównym powodem zwołania zjazdu delegatów. Zostały one uchwalone przygniatającą większością głosów, i bardzo dobrze, bo lepiej pasują do realiów nowego podziału administracyjnego państwa, a także, co staje się już wytrychem w każdej sprawie, odpowiadają standardom Unii Europejskiej, do której ciągle aspirujemy. Mamy więc nowy Statut PZT, nowy, liczniejszy zarząd, który najpewniej wyłoni z siebie nowe prezydium, zatem pełen wyborczy sukces. Wszyscy zgromadzeni z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku udali się do domów.

Ja natomiast jako dziennikarz kochający tenis i pamiętający niejeden zjazd, który miał być przełomowy, i niejednego prezesa budzącego nadzieje, jak choćby Wojciecha Fibaka czy Ryszarda Fijałkowskiego, mam tylko jedną nieśmiałą uwagę:

od wyborczego zjazdu PZT w Spale, na którym wybrano nowe władze z prezesem Lwem Rywinem na czele, minął blisko rok. Jeżeli dalsze etapy trudnego rejsu mającego wydobyć polski tenis z głębokiej depresji będą przebiegały w równie oszałamiającym jak dotychczas tempie, to ani się obejrzymy, kadencja obecnych władz upłynie, a my w dalszym ciągu będziemy z zazdrością się zastanawiali, jak to robią na korcie Czesi, Słowacy, Austriacy, Rosjanie, Niemcy, nie mówiąc już o Francuzach, na których tak bardzo chcemy się wzorować.