Sylwetka Mariana Kasprzyka - mistrza olimpijskiego w boksie

Dziewięć lat temu przeszedł ciężką operację. Wycięto mu prawie cały żołądek, część śledziony i 17 cm przełyku. Po tej operacji odmienił się, stał się bardzo wierzący. - Jestem wdzięczny Bogu za to, że żyję - mówi mieszkający w Bielsku-Białej Marian Kasprzyk, mistrz olimpijski w boksie.

Sylwetka Mariana Kasprzyka - mistrza olimpijskiego w boksie

Dziewięć lat temu przeszedł ciężką operację. Wycięto mu prawie cały żołądek, część śledziony i 17 cm przełyku. Po tej operacji odmienił się, stał się bardzo wierzący. - Jestem wdzięczny Bogu za to, że żyję - mówi mieszkający w Bielsku-Białej Marian Kasprzyk, mistrz olimpijski w boksie.

- Wcześniej do kościoła chodziłem bardzo rzadko, a komunię przyjmowałem sporadycznie - opowiada 62-letni Kasprzyk. Objawy choroby były niespodziewane. - Jadłem niedzielny obiad i nagle stwierdziłem, że nie mogę przełykać. Nazajutrz poszedłem do lekarza, zostałem skierowany na badania. Okazało się, że w przełyku jest guz o średnicy 6 cm. Po miesiącu miałem operację - wspomina trzykrotny olimpijczyk. - Marian cudem przeżył - twierdzi Zbigniew Pietrzykowski, kolega klubowy Kasprzyka z BBTS Bielsko-Biała. Trwający kilka godzin zabieg odbył się 8 grudnia 1992 roku. - Akurat było święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Jestem przekonany, że ona czuwała nade mną, bo teraz czuję się tak, jakbym nie miał żadnej operacji. Mam apetyt i mogę zjeść nawet konia z kopytami - żartuje Kasprzyk.

Po operacji stał się głęboko wierzącym człowiekiem. - Żadnego alkoholu. W niedzielę rano do kościoła, komunia, mecz, a potem obiad z żoną - mówił mi przed pięcioma laty, kiedy go spotkałem na zawodach bokserskich. Niedługo po operacji uregulował sprawy osobiste. Wziął ślub kościelny z żoną, z którą spędził 30 lat, mając tylko ślub cywilny. Od kilku lat - gdy zachorowała na stwardnienie rozsiane - opiekuje się nią. Choroba jest postępująca. Pani Kasprzyk już nie chodzi i nie mówi. - Nie tracę nadziei i wierzę, że wyzdrowieje. Modlę się za żonę i za wszystkich. Życzę każdemu, żeby dostał to, co ja dostałem w wierze - mówi. W zeszłym roku słynny bokser zawiózł na Jasną Górę swój złoty medal olimpijski. - To podziękowanie Bogu za okazane łaski i prośba o zdrowie żony - wyjaśnia.

Kasprzyk słyszał o innych, równie głęboko wierzących bokserach. Wie, że Jan Szczepański, mistrz olimpijski z Monachium, również stał się praktykującym katolikiem. Niestety, wielu świetnych pięściarzy skończyło tragicznie. Targnęli się na swoje życie lub zginęli m.in. Jan Gałązka, Leszek Błażyński, Włodzimierz Caruk i Edmund Hebel. - Chyba zagubili się i zbłądzili. Ale nie mnie ich oceniać. Nie jestem sędzią - broni się przed wydawaniem wyroków Kasprzyk.

Prowokacja

Marian Kasprzyk również zbłądził. Przed olimpiadą w Tokio spędził rok w więzieniu, choć był już brązowym medalistą olimpijskim. - To były grzechy młodości. Byłem już sławny, miałem medal olimpijski i to mi zaszkodziło - ucina ze wstydem. Kasprzyk uderzył pijanego oficera milicji. - Zanim Marian walnął milicjanta, to najpierw milicjant uderzył go dwa razy. Miał dalej się przyglądać? - broni kolegi Zbigniew Kicka, brązowy medalista mistrzostw świata z 1974 roku, wychowanek BBTS. - Niepotrzebnie dałem się sprowokować - tłumaczy Kasprzyk. Sąd skazał go na półtora roku więzienia i zdyskwalifikował dożywotnio. - To była bzdurna dyskwalifikacja. Ale takie były czasy, że za naruszenie godności milicjanta i wojskowego szło się od razu do więzienia - wyjaśnia Pietrzykowski.

Po roku Kasprzyk opuścił więzienne mury. Cofnięto mu dyskwalifikację i przydzielono kuratora. Został nim... Pietrzykowski. - Działacze zorientowali się, że Marian może zdobyć medal w Tokio. Nie był on święty, ale nie miałem z nim problemów. Prasa na jego temat wypisywała jednak różne bzdury. Były też prowokacje ze strony służb bezpieczeństwa. Zdarzało się, że otrzymywałem anonimowe telefony, że Marian po pijanemu rozrabia w Bielsku, a on w tym czasie przebywał na zgrupowaniu - wspomina 11-krotny mistrz Polski.

O rywalizacji Kasprzyka z Leszkiem Drogoszem o wyjazd do Tokio powstał głośny film "Bokser" Juliana Dziedziny. Kasprzyka zagrał Daniel Olbrychski, a "czarodzieja ringu", jak nazywano Drogosza, on sam. - Dziennikarze pisali o moim konflikcie z Drogoszem. Scenarzysta też przesadził. Mnie i Leszka pokazał jako zaciekłych przeciwników. Tymczasem my byliśmy i jesteśmy, może nie przyjaciółmi, ale na pewno kolegami - wyjaśnia.

Do historii polskiego sportu przeszła finałowa walka Kasprzyka w Tokio z zawodnikiem ZSRR, Rikardasem Tamulisem. - Już w pierwszej rundzie złamałem palec prawej ręki. Mimo ogromnego bólu kontynuowałem walkę i zwyciężyłem - wspomina pan Marian. W kraju był witany jak bohater. Wyciągnął wnioski ze swojego postępowania. Później już nigdy nie dał się sprowokować, choć wielu - szczególnie pijanych - chciało się zmierzyć z mistrzem. Wystartował jeszcze na kolejnych igrzyskach w Meksyku, ale przegrał pierwszą walkę. - Czekałem na nią bardzo długo i spaliłem się psychicznie - wyjaśnia.

Oferta z Niemiec

Na boksie się nie dorobił. Mieszka w dwupokojowym mieszkaniu na osiedlu Beskidzkim w Bielsku-Białej. Dostaje 1900 zł emerytury olimpijskiej. Nigdy nie miał samochodu. - Nawet nie mam prawa jazdy. W BBTS zawsze słabo zarabiałem i nie miałem za co kupić auta - wyjaśnia. Przed olimpiadą w Rzymie dostał propozycję z Niemiec. - W 1959 roku byliśmy z BBTS w Bielefeld i rozgrywaliśmy towarzyski mecz z tamtejszą drużyną. Wpadłem w oko niemieckim działaczom, którzy namawiali mnie żebym został. Odmówiłem i nie żałuję - mówi.

W środowisku bokserskim słynie z elegancji. Hiszpańska uroda, wąsik. Nosi dobrze skrojone garnitury. - Gdy Marian kończył karierę, ja ją zaczynałem. Był sławny, więc go podglądaliśmy. Pamiętam, jak przychodził na treningi. Najpierw zdejmował i prał skarpetki, a następnie kładł na kaloryferze, żeby po treningu mieć je czyste i świeże - opowiada Kicka.

- Zbyszek trochę przesadza. Ale rzeczywiście staram się dbać o siebie. Wyniosłem to z domu. Ja od dziecka byłem grzecznym chłopcem. Tylko kilka razy w życiu zdarzyło się mi, że się rano nie ogoliłem - opowiada.

Teraz ma mniej czasu dla siebie, bo opiekuje się chorą żoną i prowadzi dom. Nie mają dzieci, więc wszystko spada na niego. Nie utrzymuje już takich jak dawniej kontaktów z kolegami z kadry. - Tylko do Józka Grudnia czasem dzwonię, żeby mu złożyć życzenia imieninowe lub świąteczne. Urwał się natomiast kontakt z Jurkiem Kulejem. Zawsze wpadał do mnie, kiedy był przejazdem w Bielsku. Być może krępuje się z powodu chorej żony - zastanawia. - Ale i tak mam w sobie radość życia - dodaje.

- Teraz można go tylko podziwiać. Marian to zupełnie inny człowiek niż kiedyś - podsumowuje Pietrzykowski.

Copyright © Agora SA