Natalia Kałucka jest mistrzynią świata, a Aleksandra Kałucka to brązowa medalistka olimpijska we wspinaczce sportowej. Obie osiągnęły już wielkie sukcesy, choć - jak podkreślają - dopiero wchodzą w dorosłość.
- Jesteśmy z moją siostrą bliźniaczką prezentem na Boże Narodzenie [Kałuckie urodziły się 25 grudnia 2001 roku]. Kiedy moja mama pytała w szpitalu, jak czują się dzieci, słyszała: "Jeszcze żyją". Mówiono, że w najlepszym wypadku będziemy "warzywami" do końca życia. Moja mama w to nie uwierzyła. Dzień w dzień dokładnie powtarzała ćwiczenia, które fizjoterapeutka pokazywała jej raz w tygodniu. Mama nawet trochę przesadziła, bo dzisiaj z siostrą dosłownie biegamy po ścianach - mówiła Ola jesienią ubiegłego roku na wydarzeniu TEDxWarsaw Women. Ten fragment z jej mowy jest jedną z najlepszych scen filmu "Mistrzynie" - dokumentu o sześciu wybitnych sportsmenkach.
W obrazie ekipy, która wcześniej zrobiła filmy m.in. o Robercie Lewandowskim i Jakubie Błaszczykowskim siostry wystąpiły razem z Adrianną Sułek-Schubert, Karoliną Nają, Różą Kozakowską i Natalią Partyką. Film "Mistrzynie" zostanie zaprezentowany szerokiej publiczności podczas 21. edycji Festiwalu Millennium Docs Against Gravity – jednego z najważniejszych wydarzeń filmowych w Polsce poświęconego filmom dokumentalnym. Premierowy pokaz odbędzie się 17 maja o godzinie 18 w warszawskiej Kinotece. Bezpłatne wejściówki na pokaz można odbierać od piątku, 9 maja, w Centrum Festiwalowym.
A my na Sport.pl w rozmowie z siostrami Kałuckimi wychodzimy daleko poza plan filmowy.
Aleksandra Kałucka: Tak, bo uważam, że gaz jest limitowany, a chciałabym, żeby moja kariera potrwała jeszcze na pewno do igrzysk w Los Angeles [2028 rok], a może nawet do następnych, w Brisbane [2032 rok]. Myślę sobie, że jak się zajadę na samym początku, to energia mi się skończy, więc wolę odpocząć teraz i za jakiś czas znowu pocisnąć. Teraz właśnie wróciłam ze Szkocji, gdzie pozdawałam egzaminy na studiach. Skupiłam się na matematyce, bo igrzyska tyle mnie kosztowały, że nie czułam chęci powrotu do rywalizacji. Ale zobaczycie mnie w tym sezonie, mam taką nadzieję. Tylko troszkę później.
Aleksandra Kałucka: Chciałabym, ale nie będę tego obiecywać. Wszystko zależy od tego, w jakiej będę formie psychicznej i fizycznej. Myślę, że jest duże prawdopodobieństwo, że wystartuję w Krakowie, ale nie mówię, że tak będzie na pewno.
Natalia Kałucka: Jasne! Na igrzyskach kraj może wystawić tylko dwie zawodniczki, a w Pucharze Świata są cztery miejsca dla dziewczyn z naszego kraju, plus na Kraków na pewno dostaniemy coś ekstra, jako gospodarz. Myślę, że wystartuje nawet sześć naszych zawodniczek. Ale ja też na razie jeszcze o Krakowie nie myślę. Za mną pierwsze starty w sezonie, właśnie wróciłam z Indonezji, i bardzo się cieszę, że z Olą zjechałyśmy do domu w tym samym czasie. Bo rzadko jesteśmy razem.
Aleksandra Kałucka: Niestety, może być tak, że kraj będzie reprezentowała tylko jedna zawodniczka. W Los Angeles odbędą się trzy oddzielne konkurencje wspinaczkowe, a nie dwie, jak to było w Paryżu, ale na igrzyska będzie mogło przyjechać tyle samo zawodniczek i zawodników, co do tej pory. Czyli w każdej konkurencji będzie mniej uczestników. Wygląda na to, że kobiet i mężczyzn w tych sześciu konkurencjach, trzech damskich i trzech męskich, będzie w sumie tylko 60.
Natalia Kałucka: To jeszcze nie jest pewne, ale słyszymy plotki, że może być nawet tylko jedno miejsce dla kraju, a mamy nadzieję, że jednak będą dwa. O trzech to nawet nie myślimy.
Aleksandra Kałucka: Generalnie przez lata w naszym sporcie może się dużo zmienić. Ciągle są nowe pomysły i formaty. Na przykład latem tego roku na World Games będziemy startowały razem w duecie, w parze. Już się nie możemy doczekać tego nowego doświadczenia!
Aleksandra Kałucka: Jak pierwsza osoba włączy światełko na górze ściany, to na dole zaświeci się światełko dla tej drugiej, że może ruszać. Ale sztafety też są. Trzyosobowe. Pierwsza osoba zmienia się z trzecią. To jest już skomplikowane, bardzo dynamiczne i trudne do ogarnięcia. Też z uwagi na bezpieczeństwo.
Aleksandra Kałucka i Natalia Kałucka jednocześnie: Tak!
Aleksandra Kałucka: Ale to by była całkiem inna presja. Musiałybyśmy się przygotować mentalnie na to, że chodziłoby o rezultat nie tylko swój, ale też siostry. A my żyjemy w bardzo dobrej relacji, jak chyba każdy wie. Ale myślę, że to by była przede wszystkim dobra zabawa.
Natalia Kałucka: Dałybyśmy radę. Po prostu każda miałaby swoje zadania do wykonania.
Aleksandra Kałucka: Nawet rozmawiałam z jedną z zawodniczek o tym, że właśnie przez to, że musiałam rywalizować z siostrą, czułam się po igrzyskach aż tak bardzo zmęczona. Bo ja wiem, że igrzyska skończyły się dla mnie sukcesem, ale tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało. Więc tak, to na pewno było bardzo stresujące i przykre. Cała ta historia jest przykra. Mówię: dla mnie skończyła się happy endem, medalem, a cieszę się też z tego, że Natalia tam była, choć w innej roli. Ale i tak zostało uczucie niesprawiedliwości. Na igrzyskach tak jest, w różnych sportach, że poziom jest troszkę niższy, są te limity, które mówią, że musi startować reprezentant Afryki czy Australii, i startuje ktoś, kto biega 11, a nie sześć sekund, a nie startuje trzecia zawodniczka w światowym rankingu, bo tak wylosowała w życiu, że jest z kraju, z którego zakwalifikowały się dwie inne mocne zawodniczki. To jest trochę demotywujące, ale tak już jest, nie ma co nad tym biadolić, tylko trzeba dalej cisnąć.
Natalia Kałucka: Ubiegły rok był bardzo trudny, bo Ola zdobyła kwalifikację w ostatnim momencie, miesiąc przed igrzyskami, a obie walczyłyśmy cały rok. To był wymęczający proces.
Aleksandra Kałucka: Mnie to chyba najwięcej kosztowała zmiana trenera. Było duże zamieszanie. Ale skończyło się dobrze i teraz jest wszystko w porządku, wreszcie trenujemy w komfortowych warunkach, w ciszy, w szacunku, z luzem, więc teraz będzie po prostu coraz lepiej.
Natalia Kałucka: Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, że mogłybyśmy się rozdzielić i mieć innych trenerów.
Aleksandra Kałucka: Ja nawet jak rozmawiam z kimś z biznesu, to zawsze mówię, że jestem w dwupaku!
Aleksandra Kałucka: I prawidłowo. Siostry zawsze trzymają się razem!
Aleksandra Kałucka: Na sześć tygodni przed igrzyskami wszystko sobie uczciwie przeanalizowałam. Już przed ostatnimi kwalifikacjami zadałam sobie pytanie, co mogę zrobić, żeby te zawody mi poszły jak najlepiej i żebym nie mogła sobie nic zarzucić. Stwierdziłam: "No dobra, ryzykujemy. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana". No i ja tego szampana później piłam, czyli to się opłaciło. Oczywiście to było ryzykowne, ale miałam super ludzi dookoła mnie, którzy mnie wspierali. Oczywiście byli też tacy, którzy mówili, że jestem walnięta, crazy i w ogóle kto tak robi? Słyszałam, że jestem nieodpowiedzialną gówniarą. Ale to była moja decyzja, która się opłaciła. Na igrzyskach każdy z czołówki jest świetnie przygotowany fizycznie. U nas pierwsza ósemka fizycznie była na znakomitym, najwyższym możliwym poziomie. Poza Olą Mirosław, która reszcie świata odjechała, każdy z tego grona miał takie same szanse. A więc jest tak, że przy równym poziomie sportowym medale zdobywają ci, którzy są otoczeni osobami dającymi wsparcie, przewagę mentalną. W zmianie trenera widziałam dobre rozwiązanie, doprowadziłam do tej zmiany i nie żałuję.
Aleksandra Kałucka: No tak, pracowałyśmy z tamtym trenerem przez osiem lat. Ale od jakiegoś czasu informowałam związek o pewnych sprawach, o różnych rzeczach. I nie było żadnej reakcji. A nagle, gdy powiedziałam, że chcę koniecznie zmiany przed igrzyskami, to usłyszałam takie niesprawiedliwe komentarze, że zmieniam trenerów jak rękawiczki i że jestem niewdzięczna. Prawda była taka, że musieliśmy się rozstać i się rozstaliśmy.
Aleksandra Kałucka: Nie wchodzimy w szczegóły. Po co o tym pisać?
Aleksandra Kałucka: Ja to porównuję do problemów w każdej innej pracy – różnie się w nich ludzie ze sobą dogadują, prawda? Dla nas wspinaczka to praca, tu też czasami w relacji coś nie wychodzi i po prostu się rozstajemy. Jest jak w korpo.
Aleksandra Kałucka: Film generalnie jest o tym, jak są w Polsce traktowane kobiety w sporcie, a nie po prostu o nas. Taki był zamysł. Ale bardzo się cieszę, że wystąpiłyśmy razem z siostrą i uważam, że zostałyśmy najśmieszniejszymi bohaterkami. Na prapremierze zauważyłyśmy, że dużo osób się śmiało, gdy się pojawiałyśmy na ekranie. Ludzie i płakali, i śmiali się z nami. A z Olą Mirosław to jest tak, że ogólnie mamy w kraju bardzo wysoki poziom i zawody krajowe to jest świetny trening i jestem wdzięczna za to, że Ola jest, że pokazuje najwyższy poziom i że możemy razem zdobywać medale dla Polski. A nie myślę co by było, gdyby, bo to mi nic nie zmienia w życiu.
Natalia Kałucka: Ja też nie myślę, że na przykład gdyby nie Ola, to byłoby tak czy inaczej. Mam dokładnie tak samo jak siostra.
Natalia Kałucka: Wiesz co, my się z Olą słabo znamy. Trzeba pamiętać, że Ola mieszka w Hiszpanii i że stosunkowo jest dużo starsza od nas, więc my w latach juniorskich kompletnie się nie spotykałyśmy.
Aleksandra Kałucka: Przez większość sportowego życia my się z Olą w ogóle nie spotykałyśmy. A teraz? Uprawiamy indywidualny sport, każdy jest skupiony na sobie. A Olka jest bardzo profesjonalna, bardzo skupiona na sobie, na swojej pracy, co na pewno jest dla niej na duży plus. No ale raczej nie mamy kontaktu. Mamy swoje oddzielne teamy, swoje sprawy i swoje cele, a sztafet jeszcze nie było, więc jeszcze razem nie startowałyśmy.
Natalia Kałucka: I też razem nigdy nie trenujemy. Ola ma swój indywidualny program szkolenia ze związku, a my mamy swój.
Natalia Kałucka: Tak naprawdę jeszcze większa niż wskazują roczniki, bo my jesteśmy z samego końca 2001 roku.
Aleksandra Kałucka: A to ja byłam najstarsza w klasie! Bo my poszłyśmy do szkoły o rok wcześniej. I dzięki temu „osiemnastkę" miałam pierwsza w klasie!
Aleksandra Kałucka: Ha, ha, formalnie tak, ale imprezę miałyśmy oczywiście razem, wspólną.
Natalia Kałucka: Impreza była wspólna, mimo że w liceum uważam, że byłyśmy najdalsze sobie w całym życiu. Ponieważ wtedy poszłyśmy do innych szkół i miałyśmy różnych znajomych. Ale impreza była wspólna. Między świętami a Sylwestrem.
Natalia Kałucka: To było dobre, ale na gimnazjum się skończyło. W liceum musiałam już sobie radzić sama, ale jakoś dałam radę i maturę napisałam całkiem dobrze.
Natalia Kałucka: Studiuję wychowanie fizyczne na Akademii Tarnowskiej, jestem na czwartym roku. No i miejmy nadzieję, że wkrótce będę na piątym, ale nie wiem, bo nie ukrywam, że mam troszkę inne podejście do edukacji niż Ola, bardziej takie wyluzowane. Może się jeszcze jakaś dziekanka po drodze przytrafić, no ale powoli też kończę studia.
Aleksandra Kałucka: Skończyłam, będzie mnie jeszcze czekało pisanie magisterki, jeśli się zdecyduję, bo nie muszę jej pisać. Zobaczymy, jeszcze mam dwa miesiące wolnego, nic nie robię, odpoczywam.
Natalia Kałucka: No jak odpoczywasz? Przecież trenujesz!
Aleksandra Kałucka: No oczywiście, ciężko trenuję!
Aleksandra Kałucka: Przykłady: dynamic system dwóch genów, które jakoś się ruszają i my analizujemy jak one się ruszają i wpływają na siebie. Albo: jak fal na morzu można używać do produkowania energii. Można by też było rozszerzyć temat, który już pisałam w ramach jednego projektu - jak ustawić wiatraki na polu, żeby nie przeszkadzały ptakom. Tematy są przeróżne. Dużo rzeczy z moich studiów można wykorzystać w medycynie i w inżynierii.
Aleksandra Kałucka: Dorzucam Klaudię Kazimierską, też olimpijkę [to lekkoatletka, biegaczka na 1500 m], która wybrała matmę.
Aleksandra Kałucka: Po prostu zawsze byłam dobra z matematyki, nigdy nie musiałam się jej uczyć, tylko ją rozumiałam. Matematykę porównuję do sportu: w nim też nie uczysz się na pamięć, tylko musisz wszystko zrozumieć. I musisz ćwiczyć mózg, żeby miał jakąś tam umiejętność liczenia. I trzeba być regularnym. W sporcie i w matematyce są podobne wyzwania i radości po zrobieniu czy odkryciu czegoś. I zarówno sport, jak i matematyka bardzo mnie rozwijają pod różnymi względami. Dzięki matematyce teraz spędziłam rok w Szkocji, dzięki czemu doszlifowałam swój angielski, zyskałam taką większą odwagę do życia i inne perspektywy na przyszłość.
Aleksandra Kałucka: Nie, nie! Studiowałam na uniwersytecie w Edynburgu, gdzie 80 proc. stanowią studenci nie ze Szkocji, a wśród wykładowców miałam tylko jednego Szkota.
Natalia Kałucka: Ja na pewno zostanę w sporcie. Ale zrobię sobie przerwę i na rok wyjadę na misje do Afryki.
Natalia Kałucka: Dużo podróżuję, jestem taka, że wszędzie się umiem odnaleźć, chciałabym zrobić coś dobrego i zyskać kompletnie inne doświadczenie, pożyć trochę inaczej. Ale wymyśliłam to niedawno i tak naprawdę nie wiem czy za 10 lat mi się nie zmieni.
Natalia Kałucka: Nie mam. W Afryce jeszcze nie byłam, nie robi mi różnicy, gdzie miałabym trafić.
Aleksandra Kałucka: A ja może będę mieszkała w Australii? Ha, ha! Śmieję się, bo czasami nas ludzie pytają, co będziemy robiły kiedyś, a wtedy ja odpowiadam, żeby zapytali jakiegoś naszego rówieśnika, to zobaczą, że tak naprawdę nikt w tym wieku nie ma pojęcia, co będzie robił. My dopiero zaczynamy etap dorosłości. A że ja jestem szalona i nieprzewidywalna, to naprawdę może mi odwalić i mogę kiedyś z dnia na dzień zdecydować, że na przykład rzucam pracę w korporacji i od jutra będę mieszkała w Australii.
Aleksandra Kałucka: Na pewno nie! Jeśli już miałabym uczyć, to na jakimś uniwersytecie. Do pracy z dziećmi nie mam uprawnień i też po tylu latach nauki nie chciałabym zejść do uczenia ułamków. Oczywiście nie mówię, że to coś złego, ale po prostu znam swoje ambicje i też nie widzę się w pracy z dziećmi.
Natalia Kałucka: No tak, tak! Mama była okropnie zestresowana. Pewnie dodatkowo też z tego powodu, że mało podróżuje, choć teraz to się powoli zmienia. Ale wtedy musiałam się nią zająć. To był bardzo trudny czas dla niej i dla mnie też. Mama siedziała na widowni i czekała, a ja siedziałam i włączały mi się nie tylko takie emocje jak żal, że nie startuję, ale też myślałam, że nic nie mogę zrobić. Na szczęście na koniec byłam dumna z Oli i z mojej mamy też, że dały radę, ha, ha! To był piękny moment naszej rodziny. Bo w ogóle cała rodzina kibicowała u babci przed telewizorem, a tylko ja z mamą byłyśmy w Paryżu.
Natalia Kałucka: Niestety, był za granicą, w pracy. Nie mógł się zwolnić. Ale może to dobrze, może to już by było za dużo ludzi z rodziny tam na miejscu?
Natalia Kałucka: Mama ma czwórkę rodzeństwa, każdy z jej rodzeństwa ma przynajmniej dwójkę dzieci, więc tak, dużo nas się zawsze zbiera u babci. Fajne jest to, że wszyscy się lubimy. Naprawdę! Nie ma kłótni, jest fajna atmosfera.
Aleksandra Kałucka: I mamy takie wsparcie, że jak przegrywamy, to nasze młodsze kuzynki płaczą. To jest prawdziwa rodzina!
Natalia Kałucka: Bardzo nas boli, że obaj dziadkowie już nie żyją. Żaden nie dożył tego momentu, gdy wspinaczka stała się sportem olimpijskim, a obaj najmocniej jak się da interesowali się sportem. Myślę, że obaj z góry widzieli te paryskie igrzyska. I byli dumni.
Aleksandra Kałucka: Tak, ale dziadek nie miał na myśli niczego złego.
Natalia Kałucka: Chodzi o to, że my jesteśmy z prostej rodziny i kiedy byłyśmy dziećmi, nasi bliscy nie chcieli, żeby nam było przykro, gdy się nam coś nie spełni. Uważali, że czasami po prostu ponosi nas dziecięca fantazja. Ale to nie było tak, że w nas nie wierzyli.
Aleksandra Kałucka: Ja na pewno dziadka nie obwiniam. Ale tę sytuację zapamiętałam i teraz mówię dzieciakom, że nie zawsze jest tak, że sportowcy mają za plecami wsparcie, że nie zawsze za nami są ludzie, którzy kibicują, tylko bywa, że albo nie ma nikogo, albo nawet ktoś sądzi, że nie dasz rady. A ty musisz wiedzieć, że dasz radę. A co najmniej musisz spróbować i się przekonać.
Aleksandra Kałucka: My od zawsze byłyśmy dziećmi zakochanymi w sporcie. Miałyśmy mega zajawkę na wspinaczkę od samego początku i ogromną wiarę, że coś osiągniemy. Ja generalnie nie byłam jakoś bardzo wierząca w siebie, ale tu moja intuicja mi mówiła zawsze, żebym w to szła, że będzie dobrze.
Natalia Kałucka: Sport to nasze życie. Od zawsze. Każde igrzyska zawsze oglądałyśmy od rana do wieczora, bo byłyśmy wielkimi fankami sportu. I dalej jesteśmy. Wiesz, że w trakcie igrzysk w Tokio popłakałam się, oglądając, jak dziewczyna z jakiegoś odległego kraju wygrała złoto w podnoszeniu ciężarów? Wzruszyłam się, widząc jej radość. Cały czas oglądamy różne dyscypliny i ogarniamy, co się w nich dzieje.
Natalia Kałucka: Nie, ponieważ ja tam pracowałam i skupiałam się bardzo na swoim zadaniu, na pomocy przy wspinaczce. Ale propozycja od Eurosportu to była dla mnie mega niespodzianka. Jestem wdzięczna, że zostałam zaproszona do takiej współpracy. To była fajna przygoda. Ktoś dał mi szansę rozwoju i szansę, żebym na tych igrzyskach też miała swoje pięć minut. W innej dziedzinie, ale to też coś.
Aleksandra Kałucka: Jak się ma medal olimpijski, to się nie ma czasu. Medal zdobyłam o godzinie 13, a najpilniejsze obowiązki tego dnia skończyłam o pierwszej w nocy. Przez ten czas nie miałam nawet jak zobaczyć się z mamą, mimo że była na miejscu. Przed medalem oglądaliśmy starty Polaków wspólnie, w ekipie, w wiosce olimpijskiej. Najfajniej się siedziało z Pawłem Fajdkiem.
Aleksandra Kałucka: Bardzo go lubię, jakoś tak od zawsze czułam do niego sympatię, a w Paryżu polubiłam go jeszcze bardziej. Zwłaszcza że po medalu dał mi cenną radę.
Aleksandra Kałucka: Nie powiem.
Aleksandra Kałucka: Ha, ha, na pewno nie powiem. Pamiętam tę radę i z niej korzystam, ale to będzie tajemnica. A Pawła lubię za autentyczność. Podoba mi się, gdy w sporcie mówisz to, co czujesz, co uważasz, a nie kombinujesz czy to nie zaszkodzi twojej reputacji, twojej marce i tak dalej. Uważam, że polski sport jest bogatszy dzięki temu, że ma takiego Fajdka.
Aleksandra Kałucka: Dużo mi dały Igrzyska Olimpijskie Młodzieży w 2018 roku w w Buenos Aires. Miałyśmy po 17 lat, gdy pierwszy raz pojechałyśmy na taką imprezę, gdzie była wioska, była ceremonia otwarcia i zamknięcia, była maskotka – wszystko identyczne, jak na igrzyskach. Wiem, bo już mogę porównać, bo byłam już i tu, i tu. Wtedy w Buenos zrozumiałam, co to znaczy być olimpijczykiem. Wcześniej do końca nie rozumiałam tego hype'u na igrzyska, a wtedy to poczułam. I teraz byłam już trochę oswojona z atmosferą, z wioską, z olimpijskim ślubowaniem. Ale stres i tak był. Jeden dzień w pokoju przepłakałam. Bo zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w tym miejscu, do którego tyle lat dążyłam. I nagle zaczęłam myśleć: "O Boże! I co teraz?". Łatwo jest zepsuć zawody, a trudno wygrać. Ale na igrzyskach miałam świetną ekipę, miałam wsparcie i jak już przyszedł dzień walki o medale, to naprawdę się nie stresowałam. Wtedy byłam po prostu bardzo skupiona na pracy.
Natalia Kałucka: To był twój dzień!
Aleksandra Kałucka: Tak, to był mój dzień. Ale gdybym miała coś takiego przeżywać co roku, a nie raz na cztery lata, to byłoby ciężko, ha, ha! W każdym razie było super! Jak na razie to przygoda życia. Był sukces, była świetna atmosfera i poznałam super sportowców, z którymi mam kontakt do teraz.
Aleksandra Kałucka: Na przykład Kasia Szperkiewicz, z kajakarstwa. Teraz to wręcz moja bestie!
Aleksandra Kałucka: Będąc w wiosce, nie chciałam przeszkadzać innym sportowcom. A zresztą, mam takie podejście, że ci wszyscy sportowcy, są tacy sami jak ja. Nie potrzebuję sobie robić z nimi zdjęć czy brać autografów. Ale chętnie się witałam, nawet mówiąc zwykłe "Hi", gdy kogoś mijałam. Generalnie nie traktuję sportowców jak jakichś bogów, jak ludzi wybitnych, tylko jak ludzi na moim poziomie, bo przecież mamy taką samą pracę.
Natalia Kałucka: Tak, to pani Justyna Kowalczyk. Poznałyśmy ją osobiście. Jest to osoba turbo pozytywna. Dużo przeżyła i sportowo, i prywatnie, do wszystkiego doszła ciężką pracą. Uważamy, że to jest wręcz ikona, jeśli chodzi o pracowitość i poświęcenie.
Natalia Kałucka: Dawno, dawno temu Zakopanem. W COS-ie jak się pójdzie na stołówkę, to się spotyka wielu świetnych sportowców. A pani Justyna jest tak serdeczną i ciepłą osobą, że nie popatrzyła na nas z góry. I wiemy, że śledzi co u nas, że kibicuje.
Aleksandra Kałucka: W Polsce od lat są do trenowania dwa dobre miejsca: Lublin i Tarnów. A Tarnów jest miejscem największym. Mamy tu historię z poprzednich pokoleń, przed nami był Tomasz Oleksy, wicemistrz świata, była Klaudia Buczek, wicemistrzyni świata, w czołówce była też Edyta Ropek, więc my od dziecka się otaczałyśmy tymi ludźmi, którzy zdobywali medale międzynarodowe, ale też mieliśmy obiekty. Ola Mirosław na samym początku nie miała pełnowymiarowej ściany, więc nie mogła u siebie trenować. Teraz już tam w Lublinie są dwie ściany, jedna na Uniwersytecie Medycznym, a druga właśnie u strażaków w kominie, ale ja tam nigdy nie byłam. Szkoda, że cały czas żadnej ściany nie ma ani w Warszawie, ani w Krakowie. To minus, bo są osoby, które chciałyby studiować w którymś z tych miast i trenować, a nie mogą. Dziś takie możliwości są w Bytomiu, Wrocławiu, Toruniu…
Natalia Kałucka: Są też Łodzi. I chyba tyle.
Aleksandra Kałucka: Z tych dużych miast, w których bardzo by się ściany przydały, na pewno warto wymienić jeszcze Rzeszów i koniecznie Gdańsk. Sama bym mogła mieszkać w Gdańsku, bo go uwielbiam, no ale nie mogę, bo nie miałabym gdzie trenować.
Natalia Kałucka: To zależy. Na przykład ostatnio byłam w Indonezji i widziałam, że ściana do treningu jest tam w opłakanym stanie, a jednak na niej zawodnicy trenują i jakoś dają radę.
Natalia Kałucka: Tak. Podczas Pucharu Świata na Bali spędziłam tydzień i trenowałam na ścianie, na którą bałam się wchodzić. Chwyty były jakby ulepione z plasteliny, niestabilne. Wszystko było zniszczone, po prostu biedne. Ale przecież oni w tych warunkach wychowali mistrza olimpijskiego z Paryża [Veddriq Leonardo]. A więc da się, nawet w biedzie.
Aleksandra Kałucka: No dawaj! Zaraz wyjmę wywiadowe bingo i sobie odhaczymy to pytanie, ha, ha!
Aleksandra Kałucka: Ja jestem mega wdzięczna tym wszystkim osobom, które do mnie w życiu podeszły i powiedziały, że też mają chore dzieci i że nam dziękują, bo my im dajemy nadzieję. To jest ogromnie miłe. Nie mam problemu, żeby rozmawiać na ten temat. Dlatego w filmie o tym mówię, obie mówimy. Z nadzieją, że to pomoże chociaż jednej osobie. Wtedy już będziemy zadowolone. Ale nie lubię dostawać pytań o trudne dzieciństwo pięć minut po tym, jak zdobyłam olimpijski medal. Wtedy czuję, że ktoś szuka możliwości zrobienia clickbaitowego materiału. Ty pytasz o kwestię inspirowania ludzi, o dodawanie im otuchy, wiary. I to jest bardzo ważne. To co innego niż zaczepianie o te sprawy w nieodpowiednim momencie. A wracając do mojego TEDx’a – podobał ci się?
Aleksandra Kałucka: Oj, byłam strasznie zestresowana! To prawda.
Natalia Kałucka: Ale nie oceniamy, nie oceniamy!
Aleksandra Kałucka: No nie oceniamy, przecież to było moje pierwsze przemówienie. A jeszcze był pogłos, słyszałam to, co przed chwilą powiedziałam. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji, to mnie dodatkowo zestresowało i zaczęłam się gubić, trudno było mi się skoncentrować. Ale generalnie samo wystąpienie to fajna przygoda i jestem bardzo wdzięczna mojej mentorce. TEDx musi zachowywać wysoką jakość, bo jak będzie jakieś złe przemówienie, jakiś niewypał, to oni stracą licencję. Dlatego robią wszystko, żeby to ładnie wyszło. Ja miałam szkolenia, warsztaty i czuję, że na tym skorzystałam, że się dużo nauczyłam. I w ramach przygotowań do wystąpienia i już mierząc się z tym momentem, gdy stajesz na czerwonej kropce i masz mówić, a ludzie cię słuchają. To był naprawdę duży stres, ale gdybym mogła, to powtórzyłabym ten eksperyment w moim życiu.
Aleksandra Kałucka: Ta czerwona kropka jest za mała na dwie osoby.
Natalia Kałucka: Szczerze mówiąc, jak mi Ola powiedziała o TEDxie, to ja pierwszy raz pomyślałam, że nie dałabym rady zrobić tego, co ona na siebie wzięła. Ja bym zrezygnowała! Uważam, że TEDx jest mega ciężki. Tę przemowę ma się na kilka stron i trzeba ją wykuć na pamięć i ładnie mówić.
Aleksandra Kałucka: Tak, długo to trwało, bo miałyśmy duże przykurcze. Ja do dziś mam przykurczone ścięgna Achillesa. I to pomaga w sporcie! Naprawdę! W sporcie jest tak, że wykorzystujemy swoje mocne strony i pracujemy nad słabymi. My jesteśmy wcześniakami, urodzonymi w siódmym miesiącu ciąży, znamy trochę innych wcześniaków i widzimy, że żaden nie ma nadwagi. Ja mówię zawsze rodzicom, że bycie wcześniakiem to może być nawet przywilej w drodze do sportu. Tylko też zawsze podkreślamy, żeby rodzice nie szukali dzieciakom sportu, w którym da się dużo zarobić. Sukces jest wtedy, gdy dzieciaki idą do tego sportu, którym się dobrze bawią. My w początkach wspinałyśmy się na takiej starej ściance, która śmierdziała grzybem tak mocno, że musiałyśmy mieć do treningu specjalne ciuchy, takie zużyte, których nie było szkoda. Bo smrodu z nich się nie dało wyprać. Poza tym, że ta ścianka była brudna, to stała w miejscu, w którym zimą nie było ogrzewania, więc marzłyśmy. Ale było mega fajnie. Tak bardzo, że gdyby ta ścianka dalej istniała, to ja bym na nią co jakiś czas dalej chodziła! Mimo że była mała, dla dzieci.
Natalia Kałucka: Ja bym chciała, żeby nasza historia pokazywała, że trzeba podążać za sercem. Jak my zaczęłyśmy się wspinać, to nasz sport był biedny, nieopłacalny, ale ani nas to nie obchodziło, ani nikogo z rodziny. Po prostu robiłyśmy to, co kochałyśmy. I nadal to kochamy.
Natalia Kałucka: Osiem. Rocznikowo dziewięć, bo to był rok 2010.
Natalia Kałucka: Faktycznie, to już 15 lat.
Aleksandra Kałucka i Natalia Kałucka razem: Tak!
Aleksandra Kałucka: Uważam, że my mamy naprawdę dobre warunki.
Natalia Kałucka: Nasze pokolenie wspinaczy.
Aleksandra Kałucka: Tak, nasze pokolenie nie ma na co narzekać. Na przykład w porównaniu z zawodnikami z Francji mamy dużo większe wsparcie od kraju. Wiadomo, że nie zarabiamy milionów, ale naprawdę doceniamy to, co mamy, to że możemy się spokojnie utrzymać i godnie żyć, godnie trenować. I skupić się na sporcie. Wiedzieć, że to jest nasza jedyna praca.
Natalia Kałucka: Uważam, że gdybym powiedziała małej Nati, że będzie tak, jak jest, to mała Nati by się posikała ze szczęścia, ha, ha!
Aleksandra Kałucka: Tak, sporty olimpijskie w Polsce żyją dobrze, a nawet bardzo dobrze. A w nieolimpijskich trudno mówić o zawodowstwie, bo tam zazwyczaj sportowcy muszą łączyć trenowanie z pracą. My naprawdę mamy szczęście, że wspinaczka weszła do programu igrzysk.