Tak oszukuje Radosław Piesiewicz. Wyłożył karty na stół. "To jest wstyd"

- Z pomocą prawników postanowiliśmy dochodzić swoich praw i nagle się okazało, że PKOl jest jednak z nami gotowy rozmawiać. Na spotkaniu dostaliśmy zapewnienie, że wszystko nam zostanie wypłacone, zgodziliśmy się, żeby PKOl spłacał nas w ratach. Dogadaliśmy się i co? Minęło kilkanaście tygodni, a my do dziś nic nie dostaliśmy i znowu nie ma nawet odpowiedzi na nasze zapytania - mówi Leszek Blanik. Prezes Polskiego Związku Gimnastycznego w obszernej rozmowie ze Sport.pl tłumaczy, dlaczego szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosław Piesiewicz musi odejść.

Jak informowaliśmy jako pierwsi na Sport.pl, 12 lutego prezesi 27 związków sportowych spotkali się z ministrem sportu Sławomirem Nitrasem. Dyskusja dotyczyła zmian, jakie resort chce wprowadzić w związku z dbaniem o przejrzystość finansową w polskim sporcie. Po spotkaniu z ministrem prezesi zrobili sobie dogrywkę. Uznali, że niekorzystne dla nich zmiany są forsowane przez niejasne działania prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Radosława Piesiewicza. Szefowie związków wystosowali do Piesiewicza list, w którym zaapelowali, żeby podał się do dymisji. List podpisało 22 z 27 prezesów, którzy wzięli udział w dyskusji.

Zobacz wideo Polska podejmuje starania o organizację igrzysk. Tusk: Polska potrafi osiągnąć wielkie rzeczy

Piesiewicz błyskawicznie odpisał, że odchodzić nie zamierza. I uznał, że prezesi nie mają pełnego obrazu, dlatego musi przesunąć w czasie zarząd PKOl i wytłumaczyć im w indywidualnych rozmowach, jak jest naprawdę. Opozycjoniści pracują teraz nad zebraniem większości w zarządzie PKOl (potrzebują 30 głosów w tym 58-osobowym gremium), żeby za miesiąc zwołać walne zgromadzenie. Ono mogłoby odwołać Piesiewicza (na walne musiałoby przyjechać 100 ze 150 delegatów i dwie trzecie obecnych musiałoby zagłosować za odwołaniem prezesa PKOl).

Jednym z opozycjonistów jest Leszek Blanik. Prezes Polskiego Związku Gimnastycznego i członek prezydium zarządu PKOl rzeczowo wyjaśnia, dlaczego Piesiewicz powinien odejść.

Łukasz Jachimiak: Janusz Gerard Peciak powiedział Sport.pl, że tak naprawdę wy, prezesi ponad 20 polskich związków sportowych, nie napisaliście żadnego listu do prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosława Piesiewicza. Według niego po spotkaniu z ministrem sportu Sławomirem Nitrasem po prostu wręczono wam do podpisania pismo, które w większości podpisaliście, bojąc się, że w razie odmowy ministerstwo nie będzie finansowało waszych sportów.

Leszek Blanik: Z szacunku dla mojego kolegi, medalisty olimpijskiego, który nie był na miejscu, nie chcę zbytnio polemizować. Nie będę zdradzał kulis, ale mogę zapewnić, że wszystko wyszło od nas, od byłych sportowców i od prezesów poszczególnych związków sportowych. Pomysł napisania listu padł od jednego z prezesów, temat przedstawiał jeden z nas, a nie minister czy jakiś urzędnik ministra. I nikt nie był zmuszany, żeby list podpisać. Była dyskusja, która zakończyła się konkluzją, że kto uznaje za słuszne, ten się dobrowolnie podpisuje pod listem. Stanowczo zaprzeczam temu, co powiedział pan Peciak.

Proszę, żeby odniósł się pan do jeszcze jednej wypowiedzi Peciaka – jego zdaniem dzięki działaniom prezesa Piesiewicza bardzo poprawiła się sytuacja małych związków sportowych, bo zyskały one sponsorów. Pan też prowadzi w sumie mały związek sportowy – w gimnastyce odczuliście dobrą zmianę?

- Nie wiem czy jestem prezesem małego związku, bo mamy sześć tysięcy licencji sportowych.

Ale nie jesteście piłką nożną, siatkówką czy lekkoatletyką.

- To prawda, na pewno z takimi związkami nie możemy się równać. Czy za prezesa Piesiewicza nam się poprawiło? Było i jest tak, że wszystkie polskie związki sportowe w przytłaczającej większości są finansowane ze środków budżetu państwa. Pieniądze sponsorskie są istotne, ale są tylko małym dodatkiem.

Ale po tym jak Piesiewicz został szefem PKOl, zyskaliście sponsora.

- Pan jest zorientowany w tym, co się działo w polskiej gimnastyce, więc wie pan, że związek nigdy nie posiadał żadnego sponsora, a od początku tej kadencji zarządu udało nam się pozyskać sponsora strategicznego, jakim jest firma Vectra. Przez jakiś czas sponsorem była też firma Tauron, ale tego sponsora straciliśmy w momencie, w którym wycofał się on z finansowania Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

Czyli Vectrę pozyskaliście sami, a Tauron przyszedł do was dzięki temu, że spółki skarbu państwa finansowały PKOl.

- Zgadza się. I to się skończyło nie najlepiej.

To między innymi dlatego podpisał pan list prezesów związków do Piesiewicza?

- List podpisałem z kilku powodów. W mojej ocenie to bardzo mocne argumenty. W pierwszej kolejności chodzi kwestię wynagrodzenia prezesa Piesiewicza. To jest temat bardzo, bardzo kontrowersyjny. Zgłaszam uwagi nie tyle do kwestii samego wynagrodzenia, chodzi mi o procedury, jakich nie dotrzymano. Przypomnę, że ani prezydium zarządu PKOl, ani zarząd PKOl nie dostały żadnej informacji, że zawarto umowę, na mocy której PKOl wypłaca prezesowi środki, ani z nikim nie dyskutowano kwestii wypłacania pensji prezesowi i z nikim nie ustalano jej wysokości. Ta sprawa działa się poza wiedzą organów, które tak naprawdę zarządzają instytucją, jaką jest PKOl. Dodatkową kontrowersją jest kwestia przedziwnego żonglowania wysokością wynagrodzenia prezesa. Nie można przejść obok tego obojętnie. Proszę mi pokazać jakiegokolwiek pracodawcę, który zmienia wysokość pensji pracownikowi w ciągu roku czy trochę ponad roku raz w górę, raz w dół i to nie są zmiany opiewające na wahania inflacyjne, tylko jest to żonglowanie wynagrodzeniem w bardzo dużych zakresach góra-dół. To nie jest standard, to nie jest normalne zachowanie. Kwestia wynagrodzenia prezesa to pierwsza kwestia, która go obciąża.

Druga rzecz to kwestia związana z tym, że bezpośrednio po tym jak ministerstwo wystosowało pytania do PKOl i jak robili to dziennikarze, PKOl bardzo długo milczał, nie był w stanie w spokoju i jak najszybciej odpowiedzieć na pytania i wyjaśnić licznych wątpliwości. Przez pierwsze dwa miesiące po igrzyskach PKOl skupiał się tylko na wyprowadzaniu ciosów w ministerstwo sportu i w ministra, a zupełnie nie bronił swojego wizerunku. Jestem członkiem zarządu i prezydium PKOl, wiem, że to wszystko działało na naszą niekorzyść i jako część PKOl biorę na klatę, że to też moja wina. Teraz mówię wyraźnie, że to mi się nie podobało. I podkreślam, że rolą prezesa i całego PKOl nie jest personalna walka z ministrem sportu. A jest nią jak najszybsze udowodnienie, że jeśli ktoś nam stawia zarzuty, to są one bezpodstawne. Niestety, zamiast merytorycznych odpowiedzi PKOl podsycał konflikt.

Następnie muszę wrócić do kwestii związanych z tematami sponsorskimi. Nie kupuję zwalania na polityków tego, że spółki skarbu państwa zaczęły odchodzić do PKOl. To się działo, ponieważ PKOl nie dawał opinii publicznej żadnych odpowiedzi na zarzuty. To prezes odpowiada za to, że sponsorzy odeszli wskutek złego wizerunku organizacji. A przez całą sytuację część związków sportowych do dziś nie otrzymało pieniędzy, jakie im się należą od tych sponsorów, którzy odeszli, a przecież pieniądze do PKOl wpłacili. Jeszcze niedawno do PKOl wpłynęły środki od spółek skarbu państwa, a PKOl - choć te spółki się z nim rozliczyły - nie porozliczał się ze związkami sportowymi. Nie będę wymieniał, z którymi, powiem tylko za swój związek, że wobec nas PKOl ma zaległości. A ma je pewnie dlatego, że w końcu musiał wypłacić nagrody medalistom olimpijskim i ich trenerom. Zrobił to z ogromnym opóźnieniem. To jest wstyd, że medaliści czekali na wynagrodzenia pół roku. Coś takiego nigdy wcześniej się nie wydarzyło.

Zaraz, zaraz – prezes Piesiewicz twierdzi, że zawsze wypłaty nagród za medale odbywały się długo po igrzyskach. Pan takie nagrody dostawał dwa razy – za brąz z Sydney w 2000 roku i za złoto z Pekinu w 2008 roku. Pamięta pan, ile czasu pan wtedy czekał?

- Świętej pamięci prezes Nurowski już w samolocie z Pekinu dokładnie informował, jak i kiedy zostaną wypłacone pieniądze, już wtedy pytał, kto woli dostać samochód, a kto woli wymienić go na środki finansowe. Wszystko ustaliliśmy błyskawicznie, a kilka tygodni po igrzyskach wszystko było na koncie. Nie przypominam sobie żadnych kłopotów z otrzymaniem nagród, a otrzymywałem je dwukrotnie. Teraz bardzo dobrze się stało, że w końcu nagrody zostały wypłacone sportowcom, ale to się wydarzyło kosztem czegoś. Mianowicie tego, że związki sportowe nie otrzymały środków należnych im od PKOl. To jest rzecz nie do przyjęcia. Prezes PKOl wie, że wykonaliśmy świadczenia, jakich od nas wymagano na mocy umowy trójstronnej związek-PKOl-sponsor. A nie wypłaca nam pieniędzy pomimo naszych monitów, telefonów, maili. Jesteśmy zwodzeni. Najpierw dostaliśmy informację, że środki należne nam za okres od maja do września otrzymamy w listopadzie. Gdy przyszedł ten termin, dostaliśmy nową informację – że tak naprawdę PKOl nie rozumie, jakie my mamy roszczenia i żadnych pieniędzy nie otrzymamy. Wtedy z pomocą prawników postanowiliśmy dochodzić swoich praw i nagle się okazało, że PKOl jest jednak z nami gotowy rozmawiać. Dla mnie to było kupowanie czasu ze strony PKOl. Ale trudno, poszliśmy na rozmowy, uznając, że to przecież pieniądze dla naszych sportowców, że lepiej jak najszybciej je dostać niż się kłócić. Na spotkaniu dostaliśmy zapewnienie, że wszystko nam zostanie wypłacone, zgodziliśmy się, żeby PKOl spłacał nas w ratach. Dogadaliśmy się i co? Minęło kilkanaście tygodni, a my do dziś nic nie dostaliśmy i znowu nie ma nawet odpowiedzi na nasze zapytania w tej sprawie.

Zdrowa organizacja chyba tak nie postępuje? Mówię nie tylko o brakach finansowych, ale też o podejściu do ludzi, którzy są przecież częścią tego PKOl. Pragnę, aby to wybrzmiało, że dla mnie osobiście na pierwszym miejscu było wypłacenie środków medalistom olimpijskim, ale w ogóle nie powinno być konieczności dokonywania takich wyborów.

Na pewno będąc w takiej sytuacji jak Polski Związek Gimnastyczny trudno ufać PKOl i trudno widzieć w nim partnera.

- Dokładnie o to chodzi. A mój związek nie jest w takiej sytuacji sam. Ale idźmy dalej i poruszmy teraz kwestię upolityczniania PKOl. Myślę o wyznaczeniu pana prezydenta Dudy na naszego przedstawiciela w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim. Nie chodzi mi o samego pana prezydenta, tylko o procedowanie. Nie było mnie na tamtym zarządzie, ponieważ byłem wtedy zagranicą. Ale nie rozumiem, dlaczego jako członek prezydium i zarządu PKOl, nie otrzymałem wcześniej informacji, że będziemy się taką kwestią zajmować. Przecież to powinno być na spokojnie przedyskutowane, powinniśmy wyważyć wszystkie argumenty. A było tak, że sprawa stanęła na zarządzie z zaskoczenia, w tematach różnych. Naprędce PKOl wyznaczył jako swojego kandydata urzędującego prezydenta, czyli się upolitycznił. Poza tym moim zdaniem taki tryb procedowania sprawy był niepoważny wobec prezydenta.

A skoro jesteśmy przy polityce, to nie rozumiem, jak PKOl może nie szanować władzy tak bardzo, że na komisji sejmowej zwołanej w sprawach PKOl nie było żadnego przedstawiciela PKOl – ani prezesa, ani nawet sekretarza. To jest nie do zaakceptowania.

W liście do Piesiewicza zaapelowaliście, żeby podał się do dymisji, a on szybko odpowiedział, że tego nie zrobi. Co dalej? Macie policzone szable? Jesteście w stanie go odwołać? Ten wasz ruch z napisaniem listu był obliczony realnie na pozbycie się Piesiewicza?

- Na co jest to obliczone? Po prostu na sprzeciw wobec działań, przeciw którym trzeba się sprzeciwiać. Gdybym ja w swoim związku przyznał sobie pensję bez zgody zarządu, to byłbym na straconej pozycji. Tak samo by było, gdyby wskutek moich działań masowo odchodzili sponsorzy i zostałaby zachwiana płynność finansowa oraz gdyby na bardzo niskim poziomie był przez moje działania wizerunek całego związku. Trzeba doprowadzić do resetu złej sytuacji, w jakiej jest polski sport. Trzeba sytuację oczyścić. To nie jest za przeproszeniem obwarowany zamek, w którym ktoś się zamknie i będzie się bronił. To jest komitet olimpijski. Jeżeli minister sportu ocenił działalność tego komitetu, to miał prawo, bo jest politykiem. Natomiast prezes tego komitetu nie jest politykiem i nie powinien próbować nim być. Powinien umieć schować czasem dumę do kieszeni i działać dla dobra całego olimpijskiego sportu. Poprzedni prezes, świętej pamięci Andrzej Kraśnicki, zrezygnował ze startu w ostatnich wyborach, bo wiedział, że po jego zwycięstwie spółki skarbu państwa mogłyby nie wspierać PKOl. Do pana prezesa Piesiewicza zaapelowaliśmy o to, żeby przemyślał, co całemu środowisku przyniesie dalsze trwanie przez niego w tej złej sytuacji.

Już wiemy, że prezes Piesiewicz na wasz apel nie odpowie rezygnacją. A zatem ponawiam pytanie – czy policzyliście szable? Czy jako opozycja jesteście w stanie najpierw mieć większość w zarządzie i zwołać walne, a później czy walne może odwołać Piesiewicza?

- Mogę powiedzieć za siebie: szabel nie liczę, nie mam wiedzy na ten temat, ale chcę wyrażać swoją opinię o tym, co widzę. A widzę, że jeszcze niedawno większość związków nie była skłonna wyrażać swojej opinii, co się teraz zmieniło. Nasze pismo podpisało 22 prezesów związków. To jest sygnał, że chcemy działań, że szabel przybywa. Ale ja naprawdę nie widzę tego w formie walki z kimkolwiek, tylko widzę, że wypowiadamy swoje zdanie.

Więcej o: