Szachy to czarno-biały fenomen w kolorowym świecie. Jakoś znalazły sobie miejsce między internetowymi rolkami, kilkusekundowymi filmikami i portalami porządkowanymi przez algorytmy. Wystrzeliły w pandemii, przypomniały o sobie w serialu "Gambit królowej", ale wciąż nie tracą zainteresowania - codziennie na Chess.com, największym szachowym serwisie, odbywa się ponad 30 mln partii. Już dwunastolatkowie zostają arcymistrzami, a do szachownicy coraz częściej wracają 40- i 50-latkowie. Rekreacyjnie - w kolejce do lekarza, w tramwaju, podczas przerwy na kawę.
Autor wywiadu też grywa w szachy, ale daleko mu do bycia ekspertem. Świat szachów wydał mu się tak złożony, ciekawy i nieodkryty, że postanowił poznać go lepiej. Mateusz Bartel, szachowy arcymistrz i jeden z najlepszych szachistów w Polsce, zgodził się być jego przewodnikiem. Punktem wyjścia były zakończone kilka dni temu mistrzostwa świata w Nowym Jorku, na których Magnus Carlsen - jeden z największych szachistów wszech czasów - znów wojował z federacją. Poszło o sprawę tak błahą, jak wybór spodni, bo w szachach nie wszystko jest tak podniosłe i poważne, jak wydaje się z zewnątrz. Wycofał się, wrócił, postawił na swoim, a na koniec podzielił się złotym medalem z Janem Niepomniaszczim i wywołał kolejny skandal. I to też w tym świecie ciekawe - choć przy szachownicach siedzą dżentelmeni, to chwilami za kulisami wręcz kipi.
Mateusz Bartel: To śliski temat. Ale konkretnie, na turnieju w Nowym Jorku, nie. "Dress code" w szachach jest bowiem narzucany tylko w przypadku najbardziej prestiżowych zawodów, czyli między innymi podczas mistrzostw świata czy turnieju pretendentów lub prestiżowych turniejów zamkniętych. U nas tak jest na mistrzostwach Polski. To trochę kwestia tradycji, ukłonu w stronę przeszło stuletniej historii. Wielu arcymistrzów starszych ode mnie wspomina, że kiedyś nie do pomyślenia było, by jakiś arcymistrz nie przyszedł na partię w garniturze. Mógł być na bakier z higieną, ale krawat miał zawsze. Czasy jednak się zmieniają, chętni do gry w podziurawionych spodniach i tenisówkach pewnie by się znaleźli, dlatego na turniejach najwyższej rangi "dress code" zapisuje się w regulaminie. I to dla mnie kończy temat. W Nowym Jorku też dość precyzyjnie było określone, co można na siebie włożyć. Cała dyskusja jest jednak dość zabawna, bo szachiści generalnie niespecjalnie przywiązują uwagę do ubioru. Na ten zwracają uwagę działacze i myślą bardzo koniunkturalnie: jeśli do sali gry wejdzie sponsor, to prędzej wyłoży pieniądze na grę dżentelmenów w garniturach niż na ferajnę chłopaków w dziurawych spodniach i sportowych butach.
- Z G-Star Raw współpracował już wcześniej, w 2010 r. miał nawet wspólną reklamę z Liv Tyler. Teraz, ponoć, odnowili współpracę.
- A może to była mieszanka tego wszystkiego? Szachiści są dość wrażliwymi istotami. Zwłaszcza, jeśli źle im idzie w turnieju. Wtedy zdenerwować potrafi ich dosłownie wszystko. Jestem wręcz przekonany, że gdyby Carlsen w momencie zwrócenia mu uwagi był na pierwszym miejscu w tabeli, to po prostu poszedłby te spodnie zmienić. A że akurat szanse na złoty medal miał niewielkie, to łatwiej było zacząć przeciąganie liny. Pozostaje też kwestia tego, kto i jak mu to zakomunikował. Bo to nie jest pierwszy przypadek, gdy szachista dostaje karę za niewłaściwy ubiór. Kiedyś z Pucharu Świata wyleciał zawodnik, który grał w krótkich spodenkach. Tłumaczył się kuriozalnie, że tylko takie ze sobą zabrał. Prawdziwym problemem jest jednak to, że zasady, które w szachach są, czasami się wykorzystuje, a czasami nie. Część odstępstw uchodzi płazem, inne są karane. Brakuje konsekwencji. Tego samego dnia jeszcze kilku szachistów mogło mieć dżinsy lub łamać "dress code" w inny sposób, ale akurat nie rzucili się nikomu w oczy.
- To dlatego, że od dłuższego czasu mówi się, że Magnus dąży do stworzenia organizacji konkurencyjnej dla FIDE. Możliwe, że on już przerósł szachy i chce wykorzystać to, jak ogromną jest marką. Niewykluczone więc, że była to próba pokazania, kto może więcej.
- A Carlsen znaczy dziś dla szachów więcej niż wówczas Agassi dla tenisa. Musiałbym dłużej się zastanowić, czy w ogóle w jakiejś indywidualnej dyscyplinie jest aż taki dominator, jak Carlsen w szachach. Nie tylko sportowo, ale także - a może zwłaszcza - medialnie.
- To kilka niezależnych tematów. Magnus faktycznie ostatnio mniej gra w szachy klasyczne, czyli takie, w których gra się najczęściej trwającą kilka godzin jedną partię dziennie. Rezygnacja z obrony tytułu mistrza świata też nie była przypadkowa. Szachy klasyczne są bardzo wyczerpujące i trzeba włożyć mnóstwo pracy, żeby utrzymać się na szczycie. Przygotowanie do zawodów jest niezwykle istotne i pochłania ogrom czasu. Za to w szachach szybkich, o błyskawicznych nie wspominając, gramy rundę za rundą, więc bardziej liczy się kreatywność. Partie zabierają mniej czasu, kosztują mniej sił, przygotowania są znacznie krótsze. Magnusowi, który w szachach klasycznych wygrał i udowodnił już wszystko, może się zwyczajnie nie chcieć dłużej męczyć. W szachach szybkich, z uwagi na większą losowość, znajduje też pewnie dodatkowy dreszczyk emocji. A pójściem jeszcze krok dalej w poszukiwaniu kolejnych wyzwań, jest granie w tzw. szachy Fischera, o których pan wspomniał. Nazywane są też szachami 960, bo tyle jest możliwych ustawień figur. W oparciu o to Magnus tworzy cykl turniejów "Freestyle Chess Tour".
- Tak, nawet całkiem niedawno grałem towarzysko z kolegą arcymistrzem ze Szwecji. W tych szachach możliwości faktycznie jest mnóstwo. Nie ma schematów, które powtarzają się w szachach klasycznych, więc bazuje się głównie na kreatywności. Ale czasem okazuje się, że arcymistrz z wieloletnim doświadczeniem potrafi zrobić w takich szachach dwa ruchy i zorientować się, że ma już niemal przegraną pozycję. W tradycyjnych szachach takie coś jest nie do pomyślenia.
- Pytanie, czy to jest dobry kierunek i czy chcemy dla niego porzucić całą wiedzę odkrywaną i zgłębianą przez dziesiątki lat. Bo z jednej strony partie szachowe na najwyższym poziomie ciągle dostarczają nam bardzo wiele emocji, ale z drugiej strony trochę nam - a zwłaszcza takim graczom, jak Carlsen - się te harmonijne partie znudziły i chcemy teraz czegoś bardziej zwariowanego. Szachy Fischera wyglądają jak pokój po imprezie - wszystko stoi w losowych miejscach, nikt nie wie, dlaczego i w każdej chwili coś może na ciebie spaść.
- Nie mam przekonania, co jest dobre, a co niedobre. Mecz o mistrzostwo świata Gukes - Ding, który dopiero co się odbył, miał świetną oglądalność. Sam w sobie był bardzo ciekawy. Ogłaszanie śmierci szachów jako takich byłoby zdecydowanie przedwczesne.
- Szuka nowych wyzwań. To jak z piłkarzem, który wygrał wszystko w danej lidze, więc przechodzi do innej. Szachy Fischera są jakąś alternatywą, ale też rodzą problem, bo najciekawsze byłyby wtedy, gdyby grano w nie długim tempem. Już pierwszy ruch jest bardzo ważny, więc trzeba nad nim pomyśleć. Większość turniejów jest jednak rozgrywana szybkim tempem, bo przecież nie chcemy długich partii.
- Od pandemii i fali sukcesu serialu "Gambit królowej" szachy na całym świecie mają bardzo dobry czas. W Polsce doszło do tego jeszcze zwycięstwo Jana-Krzysztofa Dudy w Pucharze Świata, więc szachy dostały u nas potrójnego kopa. I to było widać. Bardzo wiele osób na różnych streamach mówi, że zaczęło grać właśnie w tamtym okresie. Dzieci, ale też dorośli. I to jest fenomen ostatnich lat, że zaczynają grać w szachy 30-, 40- czy 50-latkowie. Niektórzy wracają po wielu latach, inni zaczynają od zera. I wkręcają się, bo nowe realia szachów bardzo w tym pomagają. Jednym kliknięciem wchodzimy do gry - na Chess.com czy Lichess.org, a już drugim znajdujemy przeciwnika na swoim poziomie. Kiedyś przystępność była znacznie mniejsza, bo trzeba było iść do klubu, a tam mogło się okazać, że dwóch jest pijanych, trzeci nie przyszedł, czwarty jest za dobry, a piąty nie umie grać. I jak tu się dobrze bawić?
- Można grać za darmo, można oglądać transmisje z meczów najlepszych, można sobie kupić lekcje z trenerem albo uczyć się na własną rękę z mnóstwa opracowań. Chess.com, największy serwis do gry, twierdzi, że ma już grube miliony użytkowników i że w pewnym momencie codziennie przychodziło im po sto tysięcy nowych. Od początku 2021 do końca 2023 mówimy o gigantycznym, nieprzerwanym wzroście zainteresowania. I to widać na co dzień, gdy wsiadamy do metra czy autobusu, a ktoś obok gra na telefonie partię. Dawid Czerw, szef polskiego oddziału Chess.com, mówił mi, że liczba logowań z Polski też jest bardzo duża. Nie chcę skłamać, ale chodziło bodaj o kilkaset tysięcy użytkowników miesięcznie.
- Wielu szachistów podczas streamów rozgrywa partie z widzami. Fenomenem ostatnich paru lat jest turniej na Chess.com dla zawodników utytułowanych - ale utytułowany zawodnik to w tym przypadku zarówno arcymistrz, czyli "Grand Master", jak i "National Master", co po polsku oznacza kandydata na mistrza i nie jest wyjątkowo zaawansowanym poziomem. W tym cotygodniowym turnieju "Titled Tuesday", mimo że praktycznie nie ma nagród, grywają Carlsen, Nakamura, Caruana czy Duda. Uczestników jest około 700, więc zawodnik, który w turniejach "na żywo" nigdy nie miałby szansy zmierzyć się z takimi gwiazdami, tam ma realną szansę z nimi zagrać. A w tak szybkim tempie to i sensacje się zdarzają. To coś zupełnie nowego. Niespotykana wcześniej szansa. Bo szachy to nie tenis, w którym jest konkretny system eliminacji i nawet zawodnik o niższym miejscu w rankingu po paru dobrych meczach jest w stanie zagrać z numerem jeden. W szachach, jeśli mówimy o klasycznym tempie gry, najlepsi grają z reguły w zamkniętych turniejach, do których bardzo trudno się dostać.
- Zacznę od tego, że jak Magnus został wycofany z turnieju za grę w dżinsach, to powiedziałem podczas transmisji, że szachy znów będą na nagłówkach gazet. Bo tak to działa, że o szachach często mówi się wtedy, gdy dzieje się coś dziwnego. Dlatego może wydawać się, że tutaj intryga goni intrygę. Ale jeśli ktoś żyje szachami 365 dni w roku, jak ja, to wie, że w szachach nie dzieje się więcej niż w innych dyscyplinach. Niemniej, świat szachów na pewno jest specyficzny.
- Szachiści zazwyczaj są indywidualistami, niemal każdy uważa, że wie najlepiej i zawsze ma rację. Bycie upartym i przekonanym co do swoich decyzji pomaga być dobrym szachistą. Ułatwia to grę, ale niekoniecznie przyczynia się do wypracowywania wspólnych stanowisk czy kompromisów. Zawsze się śmieję, że jeżeli zada się pytanie dziesięciu szachistom, otrzyma się dziesięć różnych odpowiedzi. No i często liczy się to, co tu i teraz. Może teraz kogoś krzywdzę, ale z doświadczenia wiem, że najczęściej każdy widzi tylko czubek swojego nosa. Szachistów wśród wielu sportowców wyróżnia też to, że najczęściej nie mają żadnych managerów, asystentów, osób od wizerunku czy ludzi od prowadzenia social mediów, przez co jak pojawiają się spory czy konflikty, to biorą w nich udział osobiście.
- Musk opublikował niezwykle celny wpis, ale niepoparty jakimikolwiek dowodami. W tamtym momencie, a mówimy o historii sprzed dwóch lat, większość szachistów miała przeświadczenie, że Niemann może oszukiwać. Wiele na to wskazywało. Ale tutaj trzeba uważać na słowa, bo Niemann oskarżył Carlsena, Nakamurę, Chess.com i Chess24 o zniesławienie i chyba stał się dzięki temu całkiem zamożnym człowiekiem, bo podpisana została ugoda. Gdy Carlsen rzucił na niego podejrzenia, jego zachowanie było mocno prowokacyjne i konfrontacyjne. Wręcz podsycało wszelkie przypuszczenia. Do dzisiaj sporo osób uważa, że oszukiwał. Zresztą na niedawnych mistrzostwach świata w Nowym Jorku doszło do kolejnej kontrowersji, bo Daniił Dubow nie pojawił się na partii z Niemannem i nie wszedł przez to do najlepszej ósemki. Oficjalna wersja była taka, że zaspał, ale umówmy się - w przypadku partii szachów błyskawicznych nikt nawet do pokoju nie idzie w przerwie, a co dopiero mówić o drzemce. Moim zdaniem, zrobił to w pełni świadomie. Potwierdził to jego wpis na X, że chętnie zagra z Niemannem mecz złożony z kilkunastu partii, jeśli ten przejdzie test detektorem kłamstw u niezależnego specjalisty, a pytania będą dotyczyły wyłącznie oszukiwania w szachach.
- To jest bardzo ciekawe. Bo Niemann, nawet jeśli oszukiwał, jest bardzo dobrym graczem. I to jest właśnie problem elektronicznego dopingu w szachach, że nie do końca wiemy, co łapiemy. Dobry gracz nie potrzebuje wskazówki typu "zagraj skoczek F3" albo "goniec C4". Magnus tłumaczył w wywiadach, że na jego poziomie wystarczy wskazówka na zasadzie "to jest ten moment". Bo jeżeli wie, że nadszedł ważny ruch, to pomyśli nad nim dwa razy dłużej i niemal na pewno dojdzie, o co chodzi. Powiedział, że gdyby dostawał taką informację w każdej partii, to nigdy z nikim by nie przegrał. Pomoc może więc być bardzo niewielka, ale dać olbrzymią przewagę.
- Dlatego też te hipotetyczne kulki analne byłyby w pełni wystarczające, oczywiście w przypadku zawodnika na wysokim poziomie, bo słabszy gracz potrzebowałby jednak dużo większego zakresu pomocy. Zakładam, że za pomocą drgań można przekazać bardzo wiele informacji.
- Przed każdą partią pewnie byłoby to męczące i uciążliwe, ale popieram losowe kontrole. Powinny odbywać się częściej. Niech kontrolerzy zaglądają do uszu, oczu, wszędzie, gdzie trzeba. Zresztą, na najważniejszych turniejach, tego typu kontrole są prowadzone, nie zawsze jednak wystarczająco dokładnie. Skan wykrywaczem metalu nie jest w stanie wykryć drobnych urządzeń, a miniaturyzacja postępuje. Zresztą, bez względu na jakość kontroli, tak jak to bywa w wyczynowym sporcie, ziarnko niepewności i tak zostanie.
- To ogromny problem. On sprawia, że momentami popadamy przy szachownicy w paranoję. Powiem ze swojej perspektywy. Gdy gram partię z młodym szachistą, który robi dwa-trzy niespodziewane ruchy, zaczynam się przyglądać jego zachowaniu i już pojawia się myśl, że może oszukiwać. Najczęściej po partii okazuje się, że to nawet nie były dobre ruchy, ale w trakcie tego nie wiem. Zaczynam się zastanawiać. Trudno taką myśl odgonić.
- Dlatego te sytuacje są takie trudne. Po tylu latach gry, po wielu dziwnych sytuacjach i po setkach ruchów, które budziły moje podejrzenia, wiem jedno - przy dzisiejszym dostępie do wiedzy, niemal każdy może zagrać jedną dobrą partię. Jeśli gram z przeciętnym zawodnikiem, który gra z siłą arcymistrza i wykonuje bardzo dobre ruchy, to wierzę, że w jednej partii jest to możliwe. Po prostu raz na jakiś czas się to zdarza. Żeby nabrać podejrzeń, potrzebna jest dłuższa perspektywa.
- Nigdy nikogo publicznie nie oskarżyłem. Co więcej, przypuszczenia, które miałem w głowie najczęściej się nie potwierdzały i sam się później głupio czułem, że doszukiwałem się u kogoś złych intencji. Ale raz się to sprawdziło - przy czym nie był to mój przeciwnik. To była sytuacja na mistrzostwach Europy w 2014 r. w Armenii. W pierwszych rundach zobaczyłem bardzo dziwnie zachowującego się arcymistrza z Gruzji, który często wychodził do toalety. Wtedy jeszcze technologia była mniej zaawansowana, ale na smartfonie można było już zrobić sporo rzeczy. Nie miał jednak bardzo dobrego wyniku, jak na to, że prawdopodobnie oszukiwał.
- W końcu trafił na mojego bardzo dobrego kolegę Bartosza Soćkę. Powiedziałem mu wtedy, żeby uważał na tego gościa, bo od początku turnieju dziwnie się zachowuje. I faktycznie - podczas ich partii właściwie co chwilę wychodził do toalety. Jak wracał, to wykonywał ruchy bardzo szybko, całymi seriami. W dodatku wydawały się bardzo silne. Bartosz zorientował się, że coś jest nie tak i sam zaczął grać szybciej, żeby rywal nie miał kiedy wyjść do toalety. Jego pozycja zaczęła się poprawiać, ale ostatecznie Bartosz tę partię przegrał. Poszliśmy wtedy do sędziów, żeby wrócili uwagę na tego Gruzina. To byli tacy starsi sędziowie z Rosji. Powiedzieli, że się przyjrzą, ale tak naprawdę mieli to gdzieś. Ten zawodnik skończył mistrzostwa bez większego sukcesu, jednak wszystkie partie, które wygrał, były bardzo podejrzane. Parę miesięcy później na turnieju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich został złapany na gorącym uczynku - ze schowanym w toalecie telefonem. Został zdyskwalifikowany. W Bartoszu natomiast zostawiło to ślad. Już raz został oszukany, więc doszukuje się dziwnych zachowań u innych szachistów.
- Im dłużej gram, tym bardziej widzę, jak duże znaczenie ma mental. Wszystko, co dzieje się wokół szachownicy, może mieć wpływ na wynik. Dlatego też szachy na żywo i szachy w internecie to dwie różne konkurencje. Widzę, że przede wszystkim młodzi zawodnicy, którzy od małego grali w Internecie, w swoich ciasnych pokoikach, na wygodnych fotelach, mają później spory problem w sali, gdzie są też inne osoby, odbywają się inne partie i nie jest zbyt cicho, a czasami na przykład klimatyzacja potrafi dmuchać prosto w plecy, grają zauważalnie gorzej. Mówiłem już, że szachiści są drażliwi. Czasami ktoś energicznie wstaje i już nas to denerwuje. Jest arcymistrz, który ma straszliwy nerwowy kaszel. Podobno nie może nic z tym zrobić, więc przez całą partię co chwilę kaszle. Przechodzi mu po ostatnim ruchu. Przeszkadza to nie tylko przeciwnikowi, ale też wszystkim dookoła.
- Ale nawet odchodząc od tego typu sytuacji, niektórzy zawodnicy mają po prostu wyjątkową aurę. Siadają do szachownicy, wykonują kilka posunięć, naciskają zegar i już czujesz się od nich gorszy. Nie zawsze rejestrujesz to na poziomie świadomym, ale podświadomie to na ciebie wpływa. Widzisz na przykład pewne siebie ruchy i wiesz, że rywal bardzo wierzy w swoją pozycję. Zaczynasz się nad nią zastanawiać. Opowiadał mi kolega: „Grałem z tym i z tym. Wydawało mi się, że mam wygraną pozycję, ale patrzę na niego, a on taki niewzruszony, pewny siebie, że aż sam zwątpiłem. Może czegoś nie dostrzegam? No i nie wygrałem". Szachy to też mentalna walka. Bobby Fischer opowiadał, że największą frajdę dawał mu moment, w którym czuł, że łamie swojego przeciwnika.
- Najczęściej tak. Grasz z rywalem i widzisz, że siedział normalnie, a teraz - mimo że to często minimalna różnica w samej postawie - jest już nieco przygaszony. Grał energicznymi ruchami, a teraz już tej energii ma mniej. Siedział w pełni zaangażowany, a teraz już myślami delikatnie odpływa. Ale zawsze możesz też pomyśleć, że blefuje i przygotowuje pułapkę. To jest właśnie to drugie dno partii szachowych.
- Zawsze wydawało mi się, że jak Carlsen wchodzi do sali, to nagle jest w niej tylko on. Jakby wszystkie światła rozpalały się tylko nad nim. To coś wyjątkowego. Jan Niepomniaszczi ma z kolei przy szachownicy tak rozbudowaną mimikę, że mógłby być aktorem. Hikaru Nakamura również odgrywa swoje spektakle. Wydaje mi się, że w czołówce nie ma zawodników, którzy byliby mentalnie słabi. Bez tego by się tam nie dostali. Znam wielu zawodników, którzy mają bardzo duże umiejętności, ale ogranicza ich stres, strach przed porażką, niechęć do ryzyka i przez to ich wyniki są znacznie słabsze niż faktyczny poziom ich gry.
- Niepomniaszczi zawsze miał reputację zawodnika, który gra ofensywnie i aktywnie, ale lubi zrobić na szachownicy coś głupiego. Typowy lekkoduch. Wtedy w meczu z Carlsenem grał inaczej - ostrożniej niż zwykle. Nieco wbrew sobie, ale po to, by uniknąć głupiego błędu. Udawało mu się przez pierwszych pięć partii, które remisował, aż w szóstej - niezwykle długiej, liczącej 136 posunięć - przegrał. Świadomość, że od tej pory musi gonić wynik, a niespecjalnie czuje się na siłach by to robić, sprawiła, że zaczął grać znacznie słabiej. Porażka spuściła z niego powietrze. Magnus nie wybaczył.
- Mózg jest przecież najbardziej energochłonnym elementem naszej maszynerii, dlatego szachiści muszą się profesjonalizować i dbać także o trening fizyczny, na który kiedyś przymykali oko. Wciąż nie wszyscy są wytrenowani, bo choćby u Niepomniaszcziego widać brzuszek, ale tendencja jest oczywista. Zawodnicy dbają o siebie wieloaspektowo. Walczą głównie o to, by być w stanie utrzymać koncentrację przez kilka godzin. To jest zdecydowanie najtrudniejsze. Mowa nie tylko o szachach klasycznych, ale też o szachach szybkich, gdzie na mistrzostwach gra się pięć partii dziennie, które ciągną się przez ponad pięć godzin. W tym czasie nie możesz mieć chwili dekoncentracji, bo już jeden błąd może skazać cię na porażkę. Przykład Dinga Lirena z ostatniej partii o mistrzostwo świata, gdzie nagle popełnił tak prosty błąd, że aż trudno to sobie na tym poziomie wyobrazić. I przegrał. Z tym właśnie walczą wszyscy szachiści na świecie, by podczas całej partii nie mieć chwili przestoju i utrzymywać ten sam poziom skupienia. Kluczowe jest doprowadzenie organizmu do takiego poziomu, że zmęczenie nie spowoduje bardziej impulsywnej gry, a przez to mniej dokładnej. Najlepsi zawodnicy szukają przewag w posiłkach czy w napojach, które piją podczas turniejów.
- Może mieć bardzo rozmaite formy. Arcymistrzowie wiele rzeczy już umieją, ale wciąż szlifują debiuty, czyli pierwsze ruchy w partii, by już na początku zyskać drobną przewagę. Analizują swoje partie i rywali. Jak w piłce nożnej - przyglądamy się różnym fragmentom gry, nad którymi możemy pracować, do tego dochodzą różne statystyki i materiały. A dalej to kwestia indywidualna. Magnus miał ciekawy sposób przygotowania się do meczów o mistrzostwo świata. Rozgrywał po prostu dziesiątki partii sparingowych z różnymi zawodnikami. Kiedyś pewien arcymistrz opowiadał mi, że został przez niego zaproszony na zgrupowanie. Myślał, że Magnus chce skonsultować z nim debiuty, w których on jest specjalistą. Ale nie - pierwszego dnia grali partię treningową, drugiego też, trzeciego również. „No fajnie, ale kiedy jakieś konkrety?" - pomyślał sobie. Nie pojawiły się, do końca grali sparingi, bo Magnusowi taka forma treningu służyła najlepiej. Później je analizował i wyciągał coś cennego. Inna forma treningu to rozgrywanie partii na ślepo, czyli bez szachownicy. Mówimy do siebie posunięcia, a wszystko wyobrażamy sobie w głowie. Później podczas partii i tak wyobrażamy sobie kilka kolejnych ruchów, więc jest to przydatne.
- Moglibyśmy, ale kolega arcymistrz ostrzegał mnie, żeby tak nie robić, bo jak się zaczyna grać, to zapomina się o jeździe. Ale na zgrupowaniach kadry, gdy np. idziemy do sauny, to gramy w ten sposób.
- Żeby być szachistą na najwyższym poziomie, trzeba dużo poświęcić. Konkurencja i rywalizacja jest olbrzymia. Żeby zostać profesjonalnym szachistą, trzeba zacząć grać bardzo wcześnie, najlepiej w wieku kilku lat, już w przedszkolu, może na początku szkoły. Jeśli ktoś nie zacznie trenować do tego wieku, to raczej tego nie nadgoni. Dzisiaj arcymistrzami zostają już dwunastolatkowie. A jeśli tak szybko zaczynamy, to później wiele rzeczy tracimy. Sam pamiętam, ile towarzyskich spotkań mnie ominęło, bo byłem na zawodach, zgrupowaniach czy treningach. Ale to jeszcze jest typowe dla wszystkich sportowców. Szachistów wyróżnia natomiast to, że mimo bycia w ścisłej czołówce, nie mają z tego satysfakcjonującego finansowego zwrotu. Rozmawiałem też wielokrotnie z kolegami, że nie bardzo potrafimy cieszyć się wygranymi partiami, przyjmujemy to za coś normalnego, a jednocześnie przegrane urastają u nas do rangi końca świata.
- Dlatego wiele osób nie potrafi udźwignąć presji turniejów szachowych. Amatorzy też czasami mówili mi po pierwszych turniejach, że nie spodziewali się aż takiego stresu. W dodatku szachiści, w odróżnieniu od większości sportowców, muszą ukrywać swoje emocje. Uderzenie pięścią w stół podczas partii uchodzi za bardzo nieeleganckie. Każda gwałtowniejsza reakcja może zostać zakwalifikowana jako przeszkadzanie przeciwnikowi, które jest zabronione. A już powiedzenie czegoś podczas partii jest absolutnie niedopuszczalne. Kisimy więc w sobie różne emocje. Potrafi ich być bardzo dużo nawet podczas jednej partii - wydaje nam się na przykład, że wygramy bardzo szybko, później popełniamy nieoczekiwany błąd, przeciwnik ma serię bardzo dobrych ruchów, losy partii się odwracają, czasami jeszcze zaczynamy podejrzewać rywala o oszustwo, dochodzi stres, zmęczenie, zniecierpliwienie, czas ucieka, chce się wygrać, szybciej podejmuje się decyzje, pojawiają się błędy, za nimi frustracja, wszystko się nawarstwia. Kiedyś polski arcymistrz, Radek Wojtaszek, wygrał silny turniej na Wyspie Man. Tam do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka, choć miała ona bardziej aspekt prestiżowy niż finansowy. Organizator wpadł na pomysł, aby - w celu urozmaicenia transmisji - zawodnicy zagrali ją w zegarkach z pomiarem tętna. I co się okazało? Zegarek pokazał, że podczas gry miał tętno na poziomie 170-180.
- Coraz częściej. Pojawiają się też osoby ze środowiska szachowego, np. byli zawodnicy, którzy kończą studia psychologiczne i oni wtedy lepiej rozumieją specyfikę samych szachów. Natomiast każdy szachista musi też poniekąd być psychologiem sam dla siebie. Od małego wyrabiamy w sobie mechanizmy radzenia sobie z presją czy zrzucania z siebie stresu. Każdy ma swoje sposoby.
- Oczywiście, że są momenty, w których chciałoby się skończyć karierę. Zwłaszcza po głupich porażkach, gdy podczas partii wydaje mi się, że zwycięstwo mam w rękach, a nagle je tracę. Łatwo wtedy o myśl, że dziesięcioletni ja zagrałby lepiej i takiej partii nie przegrał. Ale to mija, a miłość do szachów nie. Gram już ponad 30 lat, zazwyczaj zawodnicy, zwłaszcza w innych sportach, ale w szachach też, po takim czasie już kończą kariery. Mi wciąż się chce. Szachy to mój styl życia. W szachach mam znajomych. W szachach znajduję satysfakcję, gdy widzę, że udaje mi się je popularyzować i ktoś mnie zaczepia, by podziękować, bo nakłoniłem go do gry. Na razie wyjazd na turniej wciąż jest dla mnie nagrodą, a nie karą. I dopóki to się nie zmieni, będę grał. Wiem, że nie ma wielu wyczynowych graczy po czterdziestce, ale śmieję się, że od pewnego czasu są organizowane mistrzostwa świata dla graczy 50+ i 65+, a ja nigdy nie byłem mistrzem świata, więc może wtedy się uda.
- Zawsze młodzi zawodnicy byli bardzo niebezpieczni. Ich umysły są najbardziej chłonne, więc potrafią błyskawicznie się rozwijać. Przyjeżdża na turniej dwunastolatek i jeszcze nie jest tak dobry, ale już półtora roku później jest innym zawodnikiem - bardzo mocnym. Jego umiejętności rosną niemal z turnieju na turniej. W ostatnich latach jest to jeszcze bardziej widoczne, bo dostęp do szachów i do wiedzy jest jeszcze łatwiejszy. Każdy ma w domu doradztwo komputera, który gra w szachy znacznie lepiej niż Carlsen. Komputer oczywiście nie wytłumaczy konkretnych zagrań, ale wskaże te najwłaściwsze. Dziś można próbować rozwijać się bez pomocy trenerów, choć wiadomo, że oni wciąż się przydają, by lepiej wytłumaczyć czy nakierować.
Wracając zaś do dzieci - jak zakochają się w szachach, to potrafią grać cały czas. Nie mają wielu innych obowiązków, więc wsiąkają. Rodzicom się to często podoba, więc ich nie odciągają. Wtedy rozwój potrafi być spektakularny. Są rejony świata, w których bardzo wiele dzieci zaczyna grać w szachy i idzie w kierunku wyczynu. Tak jest zwłaszcza w Indiach. A to kraj z największą populacją na świecie, w którym za chwilę szachy mogą być sportem narodowym. Już buduje się tam mocarstwo - Gukesh został mistrzem świata, Indie wygrały olimpiadę szachową, kolejne firmy wchodzą tam z finansowym wsparciem. Dominacja Indii będzie coraz bardziej widoczna. Warto też dodać, że w dobie internetu, brak tradycji szachowej przestał być ograniczeniem, w każdym zakątku świata, w którym jest dostęp do sieci, można się szachowo rozwijać. Geografia szachów zmieniła się już wcześniej, bo Magnus jest przecież Norwegiem, a nie Rosjaninem czy Amerykaninem. Teraz jednak zmiany są poważniejsze, poza Hindusami coraz silniejsi są szachiści z takich krajów jak choćby Uzbekistan czy Iran. Europa powoli przegrywa w tym wyścigu.
- Pytanie co to znaczy "strąci z tronu". Carlsen był wielokrotnie pytany, kto jest najlepszym szachistą w historii. Długo odpowiadał, że Kasparow, ale kiedyś powiedział: "ja z 2014 roku". Może być więc tak, że forma Magnusa będzie spadała i ktoś w końcu zacznie grać lepiej od niego, ale czy ktoś zdoła wspiąć się na poziom, na którym Magnus był w swojej najlepszej formie? To już znacznie trudniejsze pytanie. Odpowiem więc bezpiecznie: będzie o to bardzo trudno. Ale jeśli komuś się to uda, to będzie to któryś z Hindusów.