Nieważne, czego konkretnie dotyczy badanie - czy aktywności dzieci, czy ich sprawności, czy tempa, w jakim tyją - wyniki od lat są przerażające. O tym, skąd wziął się w Polsce ten problem, jak poważny on jest, do czego może doprowadzić i jak można spróbować go rozwiązać, rozmawiamy z dr. Tomaszem Rożkiem, fizykiem, dziennikarzem naukowym, założycielem Fundacji "Nauka. To Lubię" i autorem książek "Jak działa sport?" i "Sport. To lubię", mających poprawić aktywność dzieci.
Tomasz Rożek: Ten żart był wypowiedziany przez łzy. Co ciekawe, te dane, choć wcale nie są najświeższe i nie pochodzą z tajemnych raportów, wywołały dzikie emocje. Jakby społeczność poczuła się nimi urażona.
- Bez sensu. Pomyślmy lepiej o konsekwencjach, które w dłuższej perspektywie będą bardzo poważne. Zarówno w skali jednostki, jak i całego społeczeństwa. Gdy te dzieci dorosną, będą miały problemy zdrowotne. Nasz system ochrony zdrowia może tego nie wytrzymać.
- To bardzo złożony temat. Szkoła w bardzo wielu miejscach nie dowozi, a WF jest z całą pewnością jednym z tych miejsc. Ale dzieci nie są aktywne także dlatego, że ich rodzice nie są aktywni. Choćby Czesi, tuż za naszą południową granicą, są od nas znacznie bardziej aktywni. I ja to widzę na co dzień, bo gram amatorsko w badmintona i wiem, że w Czechach w prawie każdej mieścinie są korty. W Polsce? Mieszkam na Śląsku, w ogromnej aglomeracji, a znalezienie kortu do badmintona jest naprawdę trudne. Jest zaledwie kilka takich miejsc. Można powiedzieć, że ludzie nie są aktywni, więc nie budujemy kortów, bo będzie w nich hulał wiatr. Ale można w drugą - gdyby były korty, ludzie byliby bardziej aktywni. Mnie nie interesuje, co w tym ciągu przyczynowo skutkowym było pierwsze. Mówię o procesie. Mamy mało aktywne i mało sprawne ruchowo dzieci, bo nie dowozi szkoła, bo nie dowożą samorządy, bo sami rodzice nie są aktywni.
- Oczywiście!
- Przez wszystkich. Z wuefistami włącznie.
- Bo nigdy nie potrafiliśmy wytłumaczyć, po co jest ten WF.
- Idąc dalej: w życiu nikt nie rzuca we mnie codziennie piłką, ale umiejętność jej łapania i tak mi się przydaje, bo chodzi o spostrzegawczość, o refleks, o szybkość działania, o koordynację. A to wszystko przydaje się przecież chociażby w ruchu drogowym. Dziecko wybiegnie na drogę za piłką, zwierzę nam wyskoczy przed maskę, więc krótki czas reakcji bardzo się przyda. My się z nim nie rodzimy. Refleks przydaje się nie tylko gdy kierujemy samochodem. Tak jak umiejętność szybkiej reakcji czy czegoś co chyba bym nazwał gibkością. Musimy to wypracować.
- Musimy też mieć świadomość, że podział na zdrowie fizyczne i psychiczne nie jest ścisły i ostry. Z badań jasno wynika, że istnieje ścisły związek między aktywnością a np. częstotliwością występowania depresji czy stanów lękowych. Korzyści z dobrze prowadzonego WF-u są różne. Gry zespołowe, w które zagramy na WF-ie, uczą zachowań, które później są niezwykle istotne w pracy czy w szkole. Myślę choćby o umiejętności współpracy, budowania relacji ale też znajdowania swoich mocnych i słabszych stron. Sporty indywidualne też tego uczą, ale w inny sposób. Pokazują nam chociażby, że sukces to ciężka choć satysfakcjonująca praca.
- Czasem się zastanawiamy, dlaczego nasze dzieci nie potrafią współpracować i działać w grupie, co jest o tyle ciekawe, że jeszcze w wieku przedszkolnym nie mają z tym problemu, bo mamy głęboko wszyte w DNA zachowania stadne. Spójrzmy zatem, jak wygląda system edukacji. Przez osiem lat podstawówki i kilka lat szkoły ponadpodstawowej jest się ocenianym indywidualnie. Mało jest zajęć grupowych, na których dziecko mogłoby się wpasować do układanki, wnieść do niej swoje mocne strony i wykorzystać mocne strony innych osób. Jak dziecko ma się tego nauczyć, jeśli w trakcie edukacji formalnej ma ku temu tak niewiele okazji? A WF jest właśnie jedną z takich okazji. Ale nagroda za dobrze prowadzony WF jest odsunięta w czasie. A tu i teraz? Na WF-ie można sobie skręcić nogę, a na matematyce jest o to trudno. Na matematyce spocisz się co najwyżej ze stresu na sprawdzianie, a na WF-ie jest to nieuniknione.
- Jeżeli plan jest tak ułożony, że po WF-ie jest tylko pięciominutowa przerwa, to nie ma szans, żeby wziąć prysznic. O ile ten prysznic w ogóle w szkole jest. Siedzenie później w klasie po takim WF-ie nie jest niczym przyjemnym. A jeśli jeszcze uczniowie są w okresie dojrzewania, mają już świadomość swojego ciała, a pot zyskuje tym bardziej nieprzyjemny zapach, to efekt jest taki, że rodzice wymieniają się na forach sposobami, jak okręcić lekarza wokół palca, żeby wystawił dziecku zwolnienie z WF-u na pół roku. Albo namiarami na lekarzy, których okręcać nie trzeba. To nie są jednostkowe przypadki, a poważny odsetek. W szkole bez odpowiedniej infrastruktury nawet, gdyby WF był świetnie prowadzony, część dzieci i tak nie będzie na niego chodzić.
- Każdej grupie - dzieciom, ich rodzicom i nauczycielom - należałoby to wytłumaczyć oddzielnie, używając innych argumentów. Ale tak generalnie jest po to, żeby trenować nasze ciała i umysły. Nauczenie mózgu koordynacji między nim a ręką jest dokładnie taką samą nauką, jak zapamiętanie tabliczki mnożenia. Weźmy choćby to kozłowanie w biegu. Mózg musi wykonać całą masę operacji czysto matematycznych - z jaką siłą uderzyć piłkę biorąc pod uwagę prędkość poruszania się, pod jakim kątem to zrobić, żeby odbiła się akurat w taki sposób, że krok dalej z powrotem wpadnie nam pod rękę. To bardzo skomplikowane! Sam proces poruszania się jest dla mózgu bardzo dużym wyzwaniem. I doskonale, że tak jest, bo jeśli mózg ma wyzwania, to się rozwija. Tworzą się w nim nowe połączenia nerwowe. Jest masa badań, które pokazują, jak bardzo mózg się rozwija, dzięki aktywności fizycznej. Dzięki niej, znacznie wolniej się starzeje. Jeśli więc zaniedbamy aktywność, kiedyś będziemy mieli kłopoty. I świadomie przez całą naszą rozmowę mówię o aktywności, a nie p uprawianiu sportu. Chodzi o codzienne czynności.
- Każde zjawisko, które nie ma jednego źródła, bardzo trudno opisać. Gdyby źródło problemu było jedno, to szybko znaleźlibyśmy rozwiązanie. Tutaj rozwiązań musiałoby być z pewnością kilka. Ale jedno wydaje mi się szczególnie istotne i trudne do wdrożenia - zmiana naszych zwyczajów. W latach 70. 80. czy 90., żeby coś załatwić, trzeba było wstać i iść, jakoś się przemieścić. To była konieczność, a nie nasz wybór. I z tej konieczności i pewnie także braku alternatywy, aktywność była czymś oczywistym i naturalnym. Dzisiaj nie musimy tego robić, więc tego nie robimy.
- Tak, to wiąże się z udogodnieniami, jakie przynosi nam cywilizacja. Jakieś 50 lat temu można by pomyśleć, że gdy cywilizacja ułatwi nam życie, to będziemy mieli więcej czasu na aktywność. Jest jednak odwrotnie. Przeznaczamy coraz mniej czasu na aktywność, bo nie dostrzegamy połączenia między aktywnością a zdrowiem fizycznym i psychicznym. A znamy przecież hasło "w zdrowym ciele, zdrowy duch".
- Ale to tak działa! Jeżeli fizycznie ciało jest zdrowe, to prawdopodobieństwo jakiegokolwiek niedomagania psychicznego i emocjonalnego jest dużo mniejsze. Dobry WF – podkreślam – dobry, a nie rzucenie piłki na boisko z hasłem "grajcie w coś" - i aktywność to inwestycja w swój rozwój i swoje zdrowie, ale też w rozwój i zdrowie całego społeczeństwa. Żyjemy w czasach, że może to okazać się też inwestycją w nasze bezpieczeństwo.
- Tak. Jak rozmawia się z ludźmi z Wojska Polskiego o mobilizacji, to oni są przerażeni, bo grupa wiekowa, z której, w razie potrzeby, będą brani ludzie, nie nadaje się do żadnego konfliktu zbrojnego. Ci ludzie nie potrafią biegać i dostają zadyszki gdy mają wejść na trzecie piętro. Dobiegną do autobusu, ale nie mają wytrzymałości i kondycji. Jeden z wojskowych powiedział mi, że gdyby stosować kryteria poboru z lat 80. i 90., to z tej grupy poborowej nadaje się niewielki odsetek.
- Jedno i drugie. Te osiedla nawet były inaczej budowane! Dzisiaj deweloperzy projektują je tak, że nie ma, dokąd pójść z psem. Z kolei w szkole moich dzieci nie było sali gimnastycznej. Dyrekcja przez lata mówiła, że jest w trakcie budowy. Jeśli była dobra pogoda, dzieci ćwiczyły na dworze. Jeśli nie było, to nie ćwiczyły. Jak to było uzupełniane w dzienniku, żeby zgadzało się z programem? Nie mam bladego pojęcia.
- Trzeba go przeprowadzić, ale czy komuś zależy, żeby zrobić to porządnie? Może byłoby z nami inaczej, gdyby dziecko dorastało w domu, w którym spacery, czy wyprawy w góry, czy do lasu są czymś normalnym. Tak, jak pójście do sklepu po jakieś drobnostki, a nie podjeżdżanie samochodem. Dziecko, które nie widzi tego w domu, a jednocześnie nie ma porządnego WF w szkole, nie będzie aktywne.
- Że refleksja u każdej osoby przyjdzie za późno. W grupie badmintonowej, do której należę, a która jest całkiem spora, właściwie nie ma nastolatków. Są osoby w moim wieku, czasami trochę młodsze. Jakby młodzi nie mieli potrzeby ruchu, jakby się odzwyczaili. A przecież potrzeba ruchu jest naturalna. Rodzimy się z nią. Dlatego dzieci są takie aktywne, nie mogą usiedzieć w miejscu.
- Jakiś czas temu moim kanale Nauka To Lubię zrobiłem kilka filmów i rozmów ze specjalistami, np. naukowcami z AWF-u w Katowicach. Są takie okresy w naszym życiu, kiedy aktywność fizyczna jest szczególnie pożądana i wiąże się z przemianami czysto fizjologicznymi. Jeden z tych momentów przypada właśnie na 1-2 klasę szkoły podstawowej. I co my wtedy robimy? Projektujemy klasy, w których dziecko ma siedzieć i się nie ruszać. Mówimy, że musi się nauczyć cierpliwości. Ograniczamy więc dziecku jego fizjologiczną potrzebę.
- Albo rodzic słyszy: "Pana syn nie potrafi usiedzieć w ławce. Musi pan coś z tym zrobić". I jasne, mogę po szkole powiedzieć, że pójdziemy na spacer, pogramy w ping-ponga, pojeździmy rowerami. Oczywiście, mogę i powinienem to zrobić. Ale szkoła też powinna wiele rzeczy zmienić i zrobić. Zrzucanie wszystkiego na rodziców i dzieci jest nieuczciwe. Tak samo jak nie fair będzie zrzucenie wszystkiego na szkołę.
- Nie za bardzo wierzę, żeby dało się to zrobić od strony rodziców. Oni często są już z tego pokolenia mniej aktywnego. Można oczywiście zorganizować kolejną kampanię społeczną, przepalić miliony złotych, ale efekt byłyby najpewniej bardziej niż mizerny. Jeśli miałbym więc czekać na zasadniczą zmianę, to raczej ze strony szkoły.
- Od wprowadzenia pełnowymiarowego WF-u dla małych dzieci. Inna sprawa, że nie mamy wuefistów przygotowanych do pracy z takimi dziećmi. Nie ma takich specjalistów, bo szkoła ich nie potrzebowała. Koło się zamyka. Nie mówię, że wuefista po skończeniu studiów nie potrafi prowadzić zajęć dla dzieci, ale też trzeba pamiętać, że dzieci wymagają innego podejścia niż nastolatki. Wprowadzenie tego do szkoły jest konieczne. I to jak najszybciej!
- Postrzegam to jednak jako inwestycję. Jesteśmy społeczeństwem, które się starzeje. Gdy te dzieci będą miały po 50 czy 60 lat, w naszym kraju będzie żyło kilka milionów ludzi mniej. Nasz system emerytalny będzie w strzępach albo podłączony pod bardzo grubą kroplówkę. Nasz system ochrony zdrowia też będzie przeciążony, bo wychowujemy pokolenia, które nie będą wydajne w pracy, częściej będą na L4, częściej będą chorować, więc częściej będą u lekarza.
- Trudno mi dostrzec refleksję w Ministerstwie Sportu i w Ministerstwie Edukacji. Wiem, że te dwa ministerstwa połączyły się we wspólnym programie, co początkowo mnie ucieszyło, ale później doczytałem, że dotyczy tylko starszych dzieci. Znów dzieci z klas I-III będą pominięte. To smutne. Ale co do zasady jestem optymistą i doszukuję się różnych argumentów, by mieć tę nadzieję, o którą pan pytał. Ona bierze się z moich życiowych doświadczeń, że jedynym sposobem, by na trwałe zmienić ludzkie zachowania czy przyzwyczajenia, jest edukacja. Znowu - możemy wydać mnóstwo pieniędzy na różne programy, ustawić kosze na śmieci co metr, na każdym chodniku w całym kraju, ale jeśli nie nauczymy się wrzucać do nich śmieci, to te kosze będą stały puste, a trawniki i tak będą zaśmiecone. A przecież nauczyliśmy się tego! Pamiętam świat, w którym na ulicach naprawdę było mnóstwo śmieci, a dzisiaj podróżuję po świecie, wracam do Polski i dostrzegam, że u nas jest czysto. Do zmiany nie potrzeba było kilku pokoleń, wystarczyło kilkanaście lat. Należałoby zapytać jakiegoś socjologa, co się zmieniło? Jak do tego doszło? Jak się tego nauczyliśmy tak szybko? Bo przecież nie jest u nas tak, że na każdym rogu jest ktoś, kto dba o porządek. Sami tego pilnujemy, nie trzeba codziennie sprzątać.
- Będzie to znacznie trudniejsze i bardziej skomplikowane, ale możemy to zrobić. Mamy potencjał do zmian zwyczajów. Infrastruktura musi pomóc, system edukacji też, ale kluczową kwestią będzie to, co dziecko zobaczy w domu. Niech rodzic rzuci dziecku wyzwanie, że od dzisiaj myjemy zęby stojąc na jednej nodze. To już pobudzi jego mózg. Albo posprzątamy w pokoju w rytm muzyki. Z nastolatkiem nie wiem, czy wyjdzie, bo sprzątanie pokoju nastolatka to trudny temat, ale małe dziecko będzie zachwycone! Duża zmiana zaczyna się od małych rzeczy, jeżeli okoliczności i otoczenie jej sprzyjają.