"Wspólnym priorytetem Ministerstwa Sportu i Turystyki i Ministerstwa Edukacji Narodowej jest badanie sprawności dzieci i młodzieży oraz identyfikacja talentów sportowych" - pisał przed tygodniem na Twitterze minister sportu i turystyki Sławomir Nitras.
Dalej było równie wzniośle. "Potrzebna jest zmiana w systemie monitorowania sprawności fizycznej dzieci i młodzieży w ramach lekcji WF. Dzięki współpracy z MEN i zgodnie ze zmienioną podstawową programową już od roku szkolnego 2023/24 nauczyciel WF, w ramach obowiązkowego wymiaru zajęć, przeprowadzi raz w ciągu roku szkolnego, w każdej klasie testy sprawnościowe".
Temat podchwyciły wszystkie media w Polsce. Rzecz w tym, że to żadna rewolucja, a co najwyżej kontynuacja tego, co zaczął jego poprzednik Kamil Bortniczuk. Jego program "Sportowe Talenty" już wtedy budził wiele kontrowersji i dyskusji. A realnych i poważniejszych problemów polskim wuefom nie brakuje. "Mamy najszybciej tyjacą młodzież w Europie" - przypomniała Justyna Kowalczyk-Tekieli.
Bortniczuk o "Sportowych Talentach" opowiadał już w listopadzie 2022 r. Był to program rządu PiS, który miał systemowo wyławiać najzdolniejszych uczniów i kierować ich do klubów sportowych, by rozwijali się w dyscyplinie, do której mają predyspozycje.
Założenia były proste: we wszystkich szkołach dwa razy do roku przeprowadzane miały być testy w podstawowych konkurencjach: biegu, skoku w dal oraz planku (tzw. deska). Wyniki miały być wprowadzane do ogólnego systemu, do którego dostęp mieć miały też kluby, akademie i federacje.
"Jeśli wyniki danego ucznia zrobią na nich wrażenie, mogą poprosić dyrektora szkoły o kontakt z rodzicami tego ucznia. Jeśli ci wyrażą zgodę, ich dziecko może rozpocząć treningi" - w lutym 2023 r. pisał na Sport.pl Dawid Szymczak. W tamtym czasie program był prowadzony pilotażowo w dwóch województwach - opolskim i lubelskim. Od września miał być rozszerzony na całą Polskę.
Miał i prawdopodobnie będzie, ale nie wiadomo, czy testy zostaną przeprowadzone we wszystkich szkołach. Wszystko przez to, że dla jednych testy to oczywistość, a inni w ogóle o nich nie słyszeli.
Z kilkunastu nauczycieli oraz uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych, z którymi rozmawialiśmy o programie, tylko część wiedziała o marcowo-kwietniowych testach. "Regularnie przypominają nam o nich ministerstwo sportu i dyrekcja szkoły" - usłyszeliśmy od nauczyciela wuefu w jednym z pruszkowskich liceów, który poprosił o zachowanie anonimowości.
- Gdybym miał przeprowadzać testy w ciągu najbliższych tygodni, to musiałbym o tym słyszeć. A tak nie było - powiedział natomiast Maciej Głupczyński, nauczyciel jednej ze stołecznych podstawówek. Podobną odpowiedź otrzymaliśmy od nauczycieli z województwa lubelskiego i kilku uczniów.
Przy wprowadzaniu testów panuje chaos podobny do tego, który towarzyszył pilotażowi programu w Opolskiem i Lubelskiem. "Zdecydowana większość nauczycieli, z którymi rozmawiamy, nie była na spotkaniach. Najczęściej dowiadują się od nas, że w ogóle były prowadzone. Wielu z nich o 'Sportowych talentach' usłyszało od swoich dyrektorów w przededniu wprowadzenia programu" - pisał przed rokiem Szymczak.
Pewien porządek w testach być może zaprowadzi film instruktażowy "Sportowe Talenty" dla nauczycieli, który był kręcony w miniony weekend w Warszawie. Jak ustaliliśmy, wstępny materiał, który powstaje na zlecenie Instytutu Sportu - Państwowego Instytutu Badawczego, ma być gotowy do 8 marca.
W tym temacie dwukrotnie kontaktowaliśmy się mailowo z ministerstwem sportu i turystyki, pytając m.in. o etap, na jakim znajdują się dziś "Sportowe Talenty". Takie samo pytanie wysłaliśmy na adres podany na oficjalnej stronie programu. Nie otrzymaliśmy jednak żadnej odpowiedzi.
W mailu zawarliśmy również pytanie o różnice między programem "Sportowe Talenty" wprowadzonym przez Bortniczuka a zmianami zapowiadanymi przez obecnego ministra sportu. Wszystko wskazuje na to, że zmiany, o których pisał Nitras, to nic innego jak kontynuacja programu poprzednika.
Skąd ten wniosek? Na oficjalnej stronie internetowej programu w zakładce "dokumenty" znajdują się rozporządzenia ministra edukacji i nauki z 28 sierpnia 2023 r. w sprawie szkół podstawowych i ponadpodstawowych.
W dokumentach podpisanych przez byłego ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka czytamy, że "testy sprawnościowe są przeprowadzane w okresie od marca do kwietnia w każdej klasie". W tej samej zakładce znajduje się dokument Ewidencja "Sportowe Talenty", w którym czytamy, że w ramach programu gromadzone będą takie dane jak m.in.: imię i nazwisko ucznia, jego waga, wzrost, wyniki uzyskane w teście oraz dokładny adres szkoły, w której zostały przeprowadzone.
O zmianach przeprowadzonych przez Nitrasa nie ma ani słowa. Zresztą on sam nie precyzował też, czym miałyby się różnić testy przeprowadzane za jego kadencji od tych, które zaproponował Bortniczuk.
A to testy, które jeszcze zanim weszły w życie, wzbudziły wiele kontrowersji i dyskusji. - Przede wszystkim, jak mamy testować uczniów z czegoś, do czego są kompletnie nieprzygotowani? - pyta Głupczyński.
- Sam test nie spowoduje poprawy kondycji fizycznej uczniów. Wprowadzenie takich testów pokaże jedynie, na jak niskim poziomie ruchowym jest najmłodsze pokolenie oraz ich niechęć do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Żeby sprawdzać umiejętności, trzeba najpierw w sposób prawidłowy i systematyczny prowadzić nauczanie poszczególnych elementów motorycznych - dodaje.
W tekście Szymczaka na inne problemy wskazywała Justyna Kowalczyk - nauczycielka wuefu z Puław. Mówiła m.in. o nieodpowiednim doborze ćwiczeń czy problemach z infrastrukturą, która nie gwarantuje równych szans i sprawiedliwych wyników.
- Biegi? Przecież nie wszystkie polskie szkoły mają dostęp do bieżni. Jedni uczniowie na niej pobiegną, a drudzy będą się ścigać w lesie na dystansie mniej więcej takim, jaki jest potrzebny w testach, bo dokładnie nikt tej trasy nigdy nie mierzył - mówiła Kowalczyk.
- Inna sprawa: jak na podstawie tak podstawowych testów orzec, które dziecko ma talent, a które nie? Idąc dalej: jak stwierdzić, patrząc tylko na suche liczby, że uczeń nadaje się do koszykówki, a nie siatkówki albo piłki nożnej? - dodawała.
Na jeszcze inną kwestię uwagę zwrócił Kazimierz Sternik, były nauczyciel wuefu z Warszawy, z kilkudziesięcioletnim stażem. - Testy sprawnościowe to przecież nic nowego. To jedynie powrót do tego, co funkcjonowało jeszcze mniej więcej 20 lat temu. Testy obejmowały m.in. bieg na krótkim dystansie, rzut piłką lekarską, podciągnięcia czy zwis na drążku. Na podstawie wyników tych testów wykreślano tabele ogólnej sprawności fizycznej ucznia - przypomina.
- Testy w pewnym momencie porzucono, bo dbanie o siebie i sprawność fizyczną przestało być fajne i modne. Odejście od testów było też wygodne dla rodziców. Ci nie musieli już słuchać, że ich dziecko albo ma problem z nadwagą, albo jest mało sprawne. Było kiedyś takie przysłowie: "stłucz termometr, nie będzie gorączki". I tak było w przypadku testów i ogólnej sprawności uczniów. A przecież to jest realny problem i żadne testy tego nie zmienią - dodaje.
A palących problemów polskich wuefów jest wiele i są one poważniejsze niż "Sportowe Talenty". Nauczyciele zgodnie wskazują przede wszystkim na problemy z infrastrukturą i koniecznością dzielenia sal gimnastycznych w czasie jednej godziny lekcyjnej.
- W moim liceum pojawiają się dzieci, najczęściej z okolicznych wsi, które dotychczas nigdy nie miały dostępu do sali gimnastycznej. Zderzenie ich umiejętności z dziećmi, które chodziły do szkoły w mieście, jest druzgocące. To ich dołuje. Powiem wprost: czują się gorsze. Dlatego przynoszą zwolnienia - mówiła Kowalczyk.
- Na niską frekwencję wpływają też inne rzeczy. Jedną z nich jest mała atrakcyjność lekcji. Uczniowie nie lubią przychodzić na lekcje i robić ciągle to samo lub zajmować się sami sobą, bo nauczyciel czasami nie jest w stanie ogarnąć dużej grupy, którą musi dzielić na kilka części - uzupełnia Głupczyński.
- Po wuefie trzeba się umyć, a w porównaniu do Zachodu w Polsce jest z tym spory problem. I on dotyka przede wszystkim nastolatków, którzy chcą się dobrze czuć i wyglądać na kolejnych lekcjach. Wuef musiałby odbywać się albo na samym początku dnia, albo na jego końcu. A to przecież jest niemożliwe z uwagi na czas i liczbę klas. Problemem jest też infrastruktura, bo po prostu nie wszędzie są szatnie z natryskami. A wybudowanie ich i dbanie o nie wymaga pieniędzy, których często brakuje - dodaje Sternik.
To problemy, które dotyczą przede wszystkim uczniów klas IV-VIII szkół podstawowych oraz uczniów szkół ponadpodstawowych. Ale problemy - być może nawet większe - dotyczą najmłodszych uczniów. Bo w klasach I-III wuef bywa całkowicie zaniedbywany.
- Kiedyś było całkowicie naturalne, że dzieci w takim wieku uczono absolutnych podstaw gimnastyki. Dzisiaj chyba nikt już o tym nie słyszał - mówi Sternik.
- Wuef w klasach I-III to najczęściej zabawa w dwa ognie czy zbijaka. Lekcje prowadzone przez nauczycieli od edukacji wczesnoszkolnej, którzy zwiększają sobie w ten sposób liczbę godzin w pracy, prowadzą do dramatu. Uczniowie, którzy w IV klasie pierwszy raz pojawiają się na wuefie, nie mają pojęcia, jak się zachować na sali gimnastycznej - dodaje Głupczyński.
W rozmowie z Szymczakiem na ten sam problem uwagę zwracała Monika Pyrek, była skoczkini o tyczce, która dziś dba o propagowanie sportu i aktywności fizycznej wśród dzieci i młodzieży.
- Od razu widać, które dziecko miało prawdziwy wuef w młodszych klasach. Najszybciej wychodzi to podczas gry w koszykówkę. Takie dziecko inaczej łapie piłkę, inaczej ją rzuca. Zdarzają się uczniowie, którzy w ogóle nie potrafią rzucić piłki do góry. Nigdy tego nie robiły, więc nie mają umiejętności, by rzucić piłkę koszykarskim sposobem. Mają też za mało siły, by lekka piłka doleciała do kosza - mówiła.
- Nauczyciele od edukacji wczesnoszkolnej mają różne specjalizacje: artystyczne, matematyczne, nie zawsze sportowe. Dlatego uważam, że nawet jedna lekcja w tygodniu prowadzona przez wuefistę byłaby bardzo dobry początkiem zmian i krokiem naprzód - podsumowała.