Polski klub podbija Europę! To może być nowa "małyszomania". Szaleństwo

- Nasz mecz w polskiej telewizji ogląda 30 tysięcy ludzi, ten sam mecz w Niemczech ogląda 540 tysięcy. To pokazuje, jaki potencjał ma ten sport i jak można go sprzedać - mówi nam Michał Latoś, prezes Panthers Wrocław, czyli klubu, który w tym roku świętuje swoje dziesięciolecie. Futboliści z Dolnego Śląska przekonują, że sky is the limit. Chcą wygrać europejski odpowiednik NFL.

Wrocław to miasto stu mostów i prawie tylu sportów. Piłkarze, koszykarze, siatkarze i żużlowcy na przestrzeni dziesięcioleci odnosili większe lub mniejsze sukcesy. Ale stolica Dolnego Śląska od wielu lat jest także stolicą futbolu amerykańskiego w Polsce. Od 2006 roku drużyny z Wrocławia aż osiem razy okazywały się zwycięzcami rozgrywek - byli nimi The Crew, Devils oraz Giants, od dekady hegemonem jest zespół Panthers Wrocław. Powstał w 2013 roku z połączenia Devils i Giants, a dziś jest potężną organizacją amerykańskich sportów liczącą ponad 400 członków. Najważniejszy zespół – futboliści – rywalizuje w europejskim odpowiedniku słynnej NFL. I jest w czołówce tej ligi.

Zobacz wideo Niedźwiedzica na podjeździe domu gwiazdy NFL. Sportowiec opublikował wideo

– W tym roku minęło 10 lat od tego szalonego pomysłu powołania nowego klubu. Zdaliśmy sobie sprawę, że możemy zrobić duży krok do przodu, ale będąc razem. Wiedzieliśmy, kogo musimy gonić – Niemców, którzy grają w futbol amerykański od ponad 40 lat, ale także Austriaków, czy w ogóle cały zachód Europy. Straciliśmy w stosunku do nich dużo czasu – mówi nam Michał Latoś, prezes zarządu Panthers Wrocław.

„Nie jesteśmy ufoludkami!"

Początki futbolu amerykańskiego na Dolnym Śląsku, datowane na lata 2005-06, były trudne. - Grupa chłopaków miała jedną mityczną piłkę, którą wysłała jakaś ciocia ze Stanów, były jakieś kaski, które potem okazały się kaskami dla dzieci. Treningi odbywały się na Górce Szczepińskiej, czy w jakimś parku – najpierw trzeba było go oczyścić z butelek, psich kup, potem zapalić światła w autach i można było działać. Czasami zimą zakładało się trzy dresy i grało w śniegu - wspomina Latoś spoglądając na zdjęcia ukazujące te dawne czasy.

On sam zaczynał od koszykówki. - Wywodzę się ze Śląska Wrocław, grałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski, podpisałem kontrakt z jednym z pierwszoligowych klubów. To były czasy, kiedy Śląsk miał swoje problemy i wielu młodych musiało wyjechać. Ale nie płacili nam na zapleczu ekstraklasy, obraziłem się i stwierdziłem, że wracam na AWF. Wtedy jeden z moich kumpli – Babatunde "Babs" Aiyegbusi, rosły facet z Oleśnicy, który dziś jest wrestlerem w WWE i ma za sobą testy w Minnesota Vikings w NFL – zadzwonił do mnie i powiedział, że jest taki dziwny sport. "Przyjdź, spróbuj i zobaczymy co dalej". No to przyszedłem i zacząłem się coraz bardziej interesować futbolem amerykańskim.

Zainteresowani futbolem mieli szczęście, że zainteresował się nimi ktoś inny. Panthers Wrocław nie mogliby funkcjonować i rozwijać się bez odpowiedniego wsparcia - te dały... kabanosy. Największy polski klub sportów amerykańskich od wielu lat aktywnie sponsoruje firma Tarczyński.

– Mieliśmy know-how, ale potrzebowaliśmy stabilnego finansowania i biznesowego podejścia - podkreśla Latoś. - Pojawił się partner w postaci Jacka i Dawida Tarczyńskich – ludzi, którzy wiedzieli, jak prowadzić firmę na międzynarodową skalę. Wcześniej przekonywaliśmy miasto, że nie jesteśmy ufoludkami, później, w 2017 roku, braliśmy udział w World Games we Wrocławiu. Zauważyliśmy, że się rozwijamy, że doganiamy europejską czołówkę – dodaje.

Dogonić Europę

I to właśnie pogoń za Europą jest dla Panthers największym wyzwaniem. Latoś jako wzór stawia Niemców, gdzie zainteresowanie futbolem amerykańskim jest na kontynencie największe. – W Niemczech jest dwa razy więcej cheerleaderek, niż my w Polsce mamy zawodników futbolu amerykańskiego. To jest ogromna różnica. Ale sportowo jesteśmy w stanie ich gonić, choć przeskok z polskich rozgrywek do European League of Football jest tak duży, jakby pierwszoligowcowi kazać grać w Lidze Mistrzów.

Historia ELF jest stosunkowo krótka. To rozgrywki założone w 2020 roku, które mają być europejskim odpowiednikiem NFL. Do tej pory rozegrano trzy edycje - w dwóch wygrywały zespoły z Niemiec: Frankfurt Galaxy i Rhein Fire, raz najlepsza okazała się austriacka Vienna Vikings. W rywalizacji biorą udział także drużyny z Francji, Hiszpanii, Węgier, Włoch czy Szwajcarii. W 2023 roku Panthers zajęli w niej szóste miejsce na 17 zespołów.

Wrocławski klub w ELF ma też swoją gwiazdę - Jakuba Ałdasia, jednego z najlepszych kopaczy w Europie. Jego dorobek z tego sezonu to 74 punkty przy 88,3 proc. skuteczności. Panthers znaleźli go poprzez oryginalny nabór. - Zorganizowaliśmy tzw. kicking derby, zadzwoniłem do prezesa Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej Andrzeja Padewskiego i poprosiłem, by pomógł nam dotrzeć do niższych lig, wysłać tam maile, że Panthers Wrocław zapraszają na event - opowiada Latoś. - Plan był taki: damy im piłkę, zostaną im przedstawione instrukcje i ten, kto najlepiej wypadnie, dostanie pięć tysięcy złotych i propozycję kontraktu. Przyjechało kilkudziesięciu gości i wybraliśmy dwóch – Jakuba Ałdasia i Jakuba Ciurkota. Pierwszy z nich został najlepszym kopaczem w ELF, choć nigdy w życiu nie kopał jajowatej piłki.

USA widzą w Europie szansę na biznes

Ałdaś trafił do futbolu amerykańskiego z piłki nożnej. I właśnie - skąd biorą się w Polsce futboliści? – To są ludzie, którzy interesowali się Ameryką, ale uprawiali inne sporty - mówi Latoś. - Kamil Ruta, jeden z naszych najstarszych zawodników, był wcześniej pływakiem. "Babs" grał w koszykówkę, ktoś inny był judoką. Dziś mamy taką sytuację, że na rekrutację do juniorów przychodzi po 40 chłopaków i oni już nas znają, wiedzą o nas, bo Panthers są obecni w mediach, na ulicach miasta, chodzimy po szkołach, opowiadając o futbolu.

- Młodzi ludzie szukają czegoś innego niż tradycyjne sporty. Futbol amerykański dotknął sufitu w Stanach i potrzebuje nowego rynku. Europa, do tego Chiny – te regiony mają dla nich potężny potencjał. NFL przyjeżdża do Europy, gra mecze w Londynie, w Niemczech. Bilet na Allianz Arena chciało kupić 3,5 miliona osób, a jest tam niecałe 70 tysięcy miejsc. To była największa impreza w historii Europy pod względem zainteresowania biletowego. W końcu Tom Brady, czyli Michael Jordan futbolu amerykańskiego, przyleciał do Europy na mecz. W tym roku na dwa mecze w Frankfurcie chętnych było pięć milionów osób, więc mówimy o trendzie, nie o jednorazowym przypadku.

Latoś jednak zaznacza: – To nie tak, że Europa dogania Stany – to Stany zaczęły widzieć w Europie szansę na biznes. Atakują ten rynek i chcą pokazywać swoje mecze. W Polsce możesz już usiąść o godz. 19 i obejrzeć spotkanie w Polsacie. NFL gra od końca września do końca lutego, a później rusza European League of Football, więc możesz oglądać futbol amerykański przez cały rok. Ten aspekt medialny jest znaczący. Nasz mecz w polskiej telewizji ogląda 30 tysięcy ludzi, ten sam mecz w Niemczech ogląda pół miliona osób. To pokazuje, jaki potencjał ma ten sport i jak można go sprzedać.

Sukces pociągnie za sobą zainteresowanie

Potencjał, który - według Latosia - może zostać urzeczywistniony także w Polsce. Do tego potrzebny jest jednak wielki sukces. To on ma pociągnąć za sobą tysiące nowych miłośników.

– Jeśli uda nam się osiągnąć sukces – wygrać ELF – to liczę na małą „małyszomanię" na jajowatą piłkę. My Polacy lubimy sporty, w których osiągamy sukcesy. Nie bylibyśmy fanami Formuły 1 gdyby nie Robert Kubica, skoków gdyby nie Adam Małysz, czy każdego innego „dziwnego sportu", gdyby nie osiągnięcia naszych reprezentantów. Żużel jest ogromnym sportem w Polsce, ale niszowym w Niemczech, Hiszpanii, czy Włoszech. Futbol amerykański jeszcze nie jest dużym sportem w Polsce, ale to jest ogromny biznes dla reszty świata. Zobacz, co się stało z koszykówką, z hokejem – przecież to są amerykańskie sporty. To prędzej czy później przyjdzie.

– Widzę, jaką my przeszliśmy drogę przez ostatnią dekadę - kontynuuje prezes Panthers. - Moja mama z moją dziewczyną sprzedawały bilety, mój tata rozpakowywał ze mną busa i trzeba było to robić własnymi rękoma. A w tym roku wracam z finału European League of Football z Niemiec, gdzie było 38 tysięcy ludzi. W przyszłym roku finał odbędzie się na stadionie Schalke 04 - już jest sprzedanych ponad 20 tysięcy biletów, a nie zaczął się jeszcze sezon. Wiesz, ja jestem na meczu w Niemczech i mijam ludzi w naszych czapkach. Chciałbym takiej mody na futbol amerykański w Polsce.

Najważniejsze jest podejście

Co może sprawić, że futbol amerykański przebije szklany sufit piłki nożnej, siatkówki, czy koszykówki i wbije się do świadomości większej grupy Polaków? Kluczowe okazuje się nie samo wydarzenie, a to, co dzieje się wokół niego – ludzie przychodzący na stadiony i hale spragnieni są rozrywki.

– Każdy, kto przyjdzie na mecz, przekona się, że to sport rodzinny i nie można się tu nudzić. Spotkanie trwa 3,5 godziny, ale dookoła stadionu trwa impreza z masą atrakcji, wszystko jest otwarte. To jest trochę tak jak w NBA. Tam pełne trybuny żyjące meczem są zwykle tylko w czwartej kwarcie. Wcześniej jest zabawa, jedzenie, muzyka, koncerty – dzień meczowy trwa. Wrócę do kwestii finału ELF, który odbył się w Duisburgu - mecz zaczyna się o 15.30, a o 7.30 pod stadionem było już kilka tysięcy ludzi. Otwarte samochody, grille, beer pong, milion różnych atrakcji. O to chodzi – ty jesteś cały dzień z tą swoją drużyną, a mecz jest zwieńczeniem tego wspólnie spędzonego czasu. To nie ma być piłka nożna, czyli 45 minut, browar, kiełbasa, krzyki, 45 minut i wychodzisz ze stadionu. My chcemy budować dzień meczowy, wokół którego nasi fani mogą się zbierać. Amerykański model sportu to spędzenie z nim całego dnia. Dokładnie o to nam chodzi we Wrocławiu - tłumaczy Latoś.

- Otworzyliśmy się na inne sporty i staliśmy się klubem sportów amerykańskich: mamy sekcje lacrosse, softballu i ultimate frisbee. W sumie ponad 400 zawodników i zawodniczek, dodając do tego młodzież. W tym roku prowadzimy także program NFL Flag Poland i on polega na tym, że dzieci przychodzą na campy, są draftowane, grają mecze dokładnie tak jak w NFL – to dla nich świetna rozrywka. I to nie jest nasz jedyny kontakt z NFL - nie tak dawno grał dla nas KaVontae Turpin, amerykański skrzydłowy, który w tym sezonie zdobył przełożenie dla Dallas Cowboys – największej organizacji sportowej na świecie. Dla przykładu – jakbyś dodał sobie dwa Manchestery i dorzucił Barcelonę, to one w trójkę nie tworzą tego, czym są Cowboys.

– My w tym roku zdobyliśmy szóste miejsce w European League of Football, nasze softballistki zrobiły mistrzostwo i Puchar Polski, a drużyna ultimate frisbee też wygrała mistrzostwo Polski. Nie byłoby tego bez wsparcia miasta, sponsorów i przede wszystkim właściciela klubu – Jacka Tarczyńskiego. Wiadomo, jak ważny jest prywatny właściciel, jak ważne jest wsparcie właścicielskie, jaką różnicę to tworzy w budowaniu organizacji i jej kultury. Nie bez powodu mówimy, że Panthers Wrocław to firma. Tego jesteśmy nauczeni i tak też prowadzimy klub, mając za partnera markę Tarczyński i czerpiąc z niej najlepsze wzorce - opowiada Latoś.

„To nie jest sport kontaktowy. To sport kolizyjny"

Futbol amerykański to także wyjątkowa logistyka. Każdy mecz to wielkie przedsięwzięcie – dużo większe, niż komukolwiek mogłoby się wydawać.

– Nasza podróż to minimum 75 osób na mecz. Zawodnicy, trenerzy, sztab medyczny, techniczny. Jak ktoś mówi, że podróżuje w 15 osób, to ja się uśmiecham. Mój skład meczowy to jest 46 chłopa i to zdajesz sobie sprawę o jakich gabarytach mówimy. Z każdego możesz skorzystać na boisku. Zawodnicy mają specjalizacje – część broni, część atakuje – opowiada Latoś.

– Wszyscy mówią, że to jest sport kontaktowy. Nie – sportem kontaktowym jest taniec. To jest sport kolizyjny. Czy jest brutalny? Jest, jak każdy inny sport. Tak jak boks – jest niebezpieczny, jest sportem dla atletów. Masz gości po dwa metry, 150-kilowych, ale masz też zawodników po 170 centymetrów wzrostu i 70 kilogramów. Są tak szybcy, że nikt ich nie dotknie. Wszystko rozbija się o wykorzystanie atutów zawodników. Żaden inny sport nie ma porównania, jeśli chodzi o taktykę. Nasze tzw. playbooki potrafią mieć po 300 stron – tłumaczy prezes Panthers.

– Pamiętajmy jednak, że nasi gracze to są półprofesjonaliści – poza graniem w futbol amerykański oni normalnie pracują. Ten jest żołnierzem, tamten nauczycielem historii, a ten studentem. Jeden ma 18 lat, a drugi 38.

Pomaga im „Mourinho zza oceanu"

Jednym z ambasadorów Panthers jest Gary Kubiak – legenda futbolu amerykańskiego. To jeden z najwybitniejszych trenerów w historii dyscypliny, którego Latoś obrazowo porównuje do Jose Mourinho.

Ale jak skontaktować się z człowiekiem, który wygrał Super Bowl trzy razy jako zawodnik i raz jako trener? Szefowie Panthers pisali maile, dostali kontakt do żony Kubiaka, w końcu się udało. - Pierwszy Skype, Gary zobaczył pasję w oczach mojego kolegi Kuby Samela i zaczęli rozmawiać raz w tygodniu. Daliśmy mu znać, że lecimy do San Antonio – na największą konferencję, gdzie zlatują się trenerzy, są targi, wykłady. To miejsce, gdzie trzeba być w tym świecie. Polecieliśmy tam, on do nas mówi: „Wynajmujcie auto i przyjeżdżajcie do mnie do Houston na ranczo". Myśleliśmy, że pojedziemy, przyjmie nas, biednych Polaków, da nam kawkę i nara. Nie. Było bardzo po polsku – przygotował jedzenie, był bardzo zadowolony – pokazał nam trofea Super Bowl, które wygrał. Gość, który zarobił setki milionów dolarów w tym sporcie, przyjmuje nas jak swoich kumpli. Odebrał nas spod bramy i jechaliśmy 12 minut pod jego dom. Obok ma drugi dom, który służy tylko do oglądania meczów i w którym są koszulki, pierścienie – dla nas to była świątynia.

Kubiak – prawdziwa ikona futbolu – staje się więc dla Panthers kluczem do wielu drzwi. Pokazuje to historia Dave’a Christensena, amerykańskiego trenera, który obecnie prowadzi zespół z Wrocławia.

– To nas stawia w innej sytuacji. W momencie kiedy dzwonię do kogoś ze Stanów Zjednoczonych, ja – 34-letni prezes klubu – na końcu mogę dodać, że w sumie to zadzwoń do Gary’ego Kubiaka i zapytaj go o zdanie. Bo on tutaj był i on wie, że nie robimy ściemy. I tak zatrudniliśmy Dave’a Christensena, który w tej branży działa dłużej, niż ja mam lat. Gość nam zaufał, bo wiedział, że nie opowiadam mrzonek. Że nie przyjedzie do Polski, gdzie chodzą misie polarne po ulicach, tylko odwiedzi atrakcyjne europejskie miasto z jedną z najpoważniejszych organizacji futbolowych w Europie.

Od wyrzucenia z uczelni do bram NFL

Latoś pokazuje nam zdjęcia wspomnianego Turpina, który w rok trafił z Wrocławia do Dallas Cowboys. Jak to się stało?

– Historia KaVontae Turpina jest szalona. Jakiś agent wysłał nam listę zawodników i na tej liście pojawiło się jego nazwisko. My go kojarzyliśmy wcześniej. Okazało się, że został usunięty z uczelni, bo gdzieś nagrano, że szarpał się z dziewczyną. Nie wniesiono żadnych zarzutów, nie było żadnej policji, ale przez to, że był w Texas Christian University, to powiedzieli mu „do widzenia".

- Wiedzieliśmy, że jest niski, chudy, ale nie ma tak szybkiego zawodnika w Europie. Przyjechał do Polski, zagrał świetny sezon i od razu wyciągnęła go USFL – druga liga w USA. Został w niej MVP i zaczęły oglądać się za nim zespoły z NFL. Jeden z synów Gary'ego Kubiaka jest szefem skautów w Dallas Cowboys i miał od nas informacje jak dobrym zawodnikiem jest KaVontae i co może im dać. Od gracza, który został wyrzucony z uczelni i musiał robić wszystko, by nie podjąć normalnej pracy w Stanach, przez nas trafił w rok do najlepszego klubu na świecie - relacjonuje Latoś.

– Mamy kontakt z najlepszymi i sami chcemy być najlepsi - dodaje prezes Panthers. - Tutaj naprawdę wszystko jest profesjonalne. Boisko, na którym trenujemy w środku, drugie boisko, chcemy zbudować swoją halę. Własna siłownia, własny gabinet z czterema fizjoterapeutami na co dzień, pokoje – ofensywne, defensywne - wylicza.

Sky is the limit!

Czy będąc tak zakręconym na punkcie dyscypliny, można mieć normalne życie? Pytamy Latosia, który kwituje wszystko szczerym uśmiechem.

- Rozmawiałem o tym z Dawidem Tarczyńskim, że jakby ktoś pięć lat temu powiedział mi, że Austriacy i Niemcy będą się nas bać, a nasze dzieci będą grać z logo NFL na koszulkach, to bym go wyśmiał. Moi rodzice mieli wątpliwości, jak rzucałem pracę w dobrej korporacji, by przejść tutaj na pełen etat. Wiedziałem, że trzeba postawić wszystko na jedną kartę. I to jest część mojego życia – gdybym nie miał partnerki, która też w to wsiąknęła i nie ma problemu z tym, że w niedzielę leci NFL… Wiesz, teraz urodziło nam się dziecko i największym problemem było to, że ona nie mogła z nami podróżować - śmieje się Latoś.

To, co zdaje się odróżniać Panthers od innych polskich klubów, to podejście. Czerpanie z amerykańskich wzorców, to także czerpanie z amerykańskiej mentalności oraz posiadanie mentora i lidera, jakim jest Jacek Tarczyński wraz z synem Dawidem. Tak przynajmniej uważa Latoś. 

– U nas w Polsce przyjęło się takie narzekanie. Prosta sytuacja – pierwszy mecz sezonu 2018. Tydzień wcześniej byliśmy na obozie w Wałbrzychu, 23 stopnie, piękna pogoda. Pierwszy mecz z Lowlanders Białystok, budzę się rano – metr śniegu. My załamani, ci z Białegostoku już jadą, wszyscy chcą odwoływać. Mówię, dobra dawać nam 15 łopat. Odśnieżyliśmy cały stadion, zagraliśmy ten mecz. To było dla nas naturalne. Nie ma gadania „ty, no Latoś, jesteś chory…" – nie, mieliśmy zagrać ten mecz i koniec. Wtedy było to jedyne wydarzenie sportowe, które odbyło się na świeżym powietrzu we Wrocławiu. 

Zostając jednak w amerykańskiej rzeczywistości - w Panthers Wrocław powiedzenie „sky is the limit" się sprawdza. W klubie pamiętają dawną, trudną rzeczywistość, ale spoglądają w przyszłość. Przyszłość, którą widzą w jasnych barwach. I twardo zapowiadają: - Chcemy wygrać European League of Football, chcemy być najlepsi. I ja to mówię otwarcie - kończy Michał Latoś.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.