W czwartek w Warszawie POLADA zorganizowała warsztaty dla dziennikarzy. O największych problemach polskiego antydopingu, o błędach popełnianych przez sportowców, ale też o nieuczciwych zawodnikach, których trzeba tropić i karać, opowiadało grono ekspertów. Wśród nich znalazła się Joanna Kaczor-Bednarska. To była atakująca siatkarskiej reprezentacji Polski, która rozegrała w niej prawie 200 meczów i zdobyła m.in. brązowy medal ME 2009.
Joanna Kaczor-Bednarska: W Polskiej Agencji Antydopingowej pracuję już od pięciu lat. Trafiłam do niej w prosty sposób - przez ogłoszenie na BIP-ie. To Biuletyn Informacji Publicznej - strona, na której poszukuje się osób na różne stanowiska w ministerstwach czy agencjach. Tam trafiłam na ofertę pracy w POLADA. Szukałam pracy związanej ze sportem, z biurem w Warszawie. Zaraz po tym, jak skończyłam grać w siatkówkę, przeprowadziłam się z Wrocławia do Warszawy. Znałam to miasto tylko z doskoku, ale tu mieszkał mój wtedy narzeczony, a teraz już mąż, i tu chcieliśmy żyć. Oferta z POLADA od razu wydała mi się bardzo ciekawa, więc odpowiedziałam na zgłoszenie, zostałam zaproszona na rozmowę z dyrektorem Michałem Rynkowskim i tak nasze drogi się zbiegły.
- Przede wszystkim z wykształcenia jestem socjologiem ze specjalizacją ze statystyki i interesowało mnie, jak świat antydopingu wygląda właśnie od tej strony. Wiedziałam, jak wyglądają kontrole, bo byłam kontrolowana, wiedziałam, że zdarzają się przypadki pozytywne nawet wtedy, gdy sportowiec niczego nie brał. Pamiętałam, jak będąc zawodniczką cały czas musiałam uważać na to, jakie przyjmuję odżywki albo co jem. Na przykład, gdy byłam w Chinach, zawsze uważałam na mięso w obawie, że jest skażone clenbuterolem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to jest ten clenbuterol, a teraz wiem. Wiedziałam, że przypadki dopingowych wpadek w siatkówce zdarzały się w związku z konsumpcją mięsa w Azji i pamiętam, że się zastanawiałam, jak to jest pracować w agencji antydopingowej i dochodzić do prawdy w takich trudnych przypadkach. Kilka lat później zobaczyłam, że jest szansa się przekonać i teraz się przekonuję.
- To jest praca bardzo dynamiczna, codziennie przychodząc do niej, wiem, że może się zdarzyć coś, czego się nie da przewidzieć. Zajmuję się przede wszystkim naszymi sportowcami objętymi systemem ADAMS [System Administracji i Zarządzania Antydopingiem], a że jest ich wielu, to historie są przeróżne.
- Tak. Mój telefon działa naprawdę 24 godziny na dobę. Mail również. Sportowcy mają problem z uzupełnieniem danych pobytowych [muszą je podawać z góry na cały kwartał, a później na bieżąco aktualizować], kontrole bywają skomplikowane - praca jest naprawdę ciekawa, nie ma nudy.
- Tak, przypominam im. Mimo że z automatu maile z POLADA do wszystkich sportowców zarejestrowanej grupy zawodniczej (ZGZ) wychodzą 5., 10. i 15. dnia miesiąca poprzedzającego kolejny kwartał. Czyli za chwilę, w grudniu, każdy sportowiec ZGZ dostanie od nas trzy maile, i najpóźniej 15 grudnia musi podać okienka swojej dostępności na wszystkie dni w styczniu, lutym i marcu. Później, gdy sportowcy już to zrobią, monitorujemy, czy aktualizują dane. Odpowiadam im na wszelkie pytania i wątpliwości, ale też jestem w kontakcie z międzynarodowymi federacjami z różnych dyscyplin, byśmy mieli pełen przepływ niezbędnych informacji. Pracuję w dziale kontroli antydopingowych i zarządzania wynikami, więc zadań do wykonania jest wiele.
- Takim planowaniem zajmuje się Piotr Wójcik, kierownik naszego departamentu. Mamy wąskie grono osób monitorujących wszystko, co nasi sportowcy wpisują do ADAMSA. Ja w tej grupie odpowiadam szczególnie za kontakt ze sportowcami.
- Nie ukrywam, że po szkoleniu otrzymałam kilka zapytań od sportowców, jaki mają status. Te osoby, które się do mnie zgłosiły, mają po jednym ostrzeżeniu. Niestety, nie mogę wymienić nazwisk tych zawodników, bo to są dane poufne.
- Zgadza się, ta historia działa jak przestroga. A równocześnie bardzo dużo skutecznej pracy wykonał ostatnio dział edukacji POLADA. On jeździ po całej Polsce i edukuje zawodników na każdym szczeblu. Mówi co i jak trzeba robić, a czego nie robić. My naprawdę jesteśmy organizacją, która chce pomagać. Jeśli tylko sportowiec wyraża chęć dowiedzenia się, jak co działa, to się dowie. Trzeba minimalnego wysiłku - jak ktoś nawet nie trafi na szkolenie, to wystarczy jeden telefon, a nawet sms albo e-mail. Apeluję do sportowców - zgłaszajcie się, gdy czegoś nie rozumiecie i dzięki wyjaśnieniu wątpliwości miejcie spokojną głowę.
- Tak, to się ciągle zdarza. I tego nie rozumiem. Gdyby dzisiejsi sportowcy cofnęli się do czasów, gdy ja musiałam uzupełniać swoje dane pobytowe, to dopiero by narzekali. Dziś można to zrobić w przeglądarce z poziomu komputera, w przeglądarce w telefonie, w specjalnej aplikacji, a jeśli nawet to wszystko by zawiodło, to w ostateczności można do nas wysłać maila. I on będzie szerokim parasolem ochronnym. Wystarczy napisać na przykład: "Zgubiłem telefon, w związku z czym nie mogę przejść dwupoziomowej weryfikacji i zalogować się w systemie, dlatego piszę do pani maila, informując, że zmieniam dane pobytowe z COS-u w Spale na COS w Cetniewie, bo w ostatniej chwili mój związek sportowy zmienił mi lokalizację zgrupowania". Zdarzają się takie maile i to sobie cenię, bo widać, że zawodnik, który coś takiego wysyła, jest bardzo skrupulatny i dba o to, żeby wpadki się nie zdarzały.
- To była wiadomość e-mail od zawodnika, że on nie może podać nowych danych pobytowych, bo nie ma dostępu do internetu.
- Otóż to! Ja dużo podróżowałam po świecie, gdy byłam zawodniczką. To się działo kilkanaście lat temu. I wtedy naprawdę bywały problemy z dostępnością internetu - zdarzało się, że był tylko w hotelowym lobby. A dane pobytowe można było wtedy podawać tylko korzystając z komputera. Ale co za problem zejść do lobby z komputerem i poświęcić pięć minut na wejście do systemu i skorygowanie danych? Sportowcy tłumaczą się, że nie mają na to czasu, że zapomnieli itd. Nie rozumiem. To zajmuje naprawdę tylko chwilę. I moim zdaniem nie da się o tym nie pamiętać.
- Na całe szczęście nigdy mi się to nie zdarzyło.
- Mam wrażenie, że czasami mnie poznają, aczkolwiek raczej się z tym nie ujawniają. Generalnie trochę trudno poruszać nam takie tematy, bo jeżeli ode mnie wychodzi do nich e-mail czy sms, to z reguły nie jest to nic miłego - to przypomnienie, że ktoś czegoś nie dopilnował. Natomiast jeśli ktoś ze mną nawiązuje kontakt, to też zwraca się z jakimś problemem dotyczącym systemu ADAMS. Oni potrzebują konkretnej pomocy, a nie porozmawiania.
- Zdecydowanie tak. I - tak jak mówię - oni ode mnie dostają informacje, że zostali włączeni do grupy zawodników objętych systemem i pytają "dlaczego ja, a nie ktoś inny?". Na takie pytanie trudno mi odpowiedzieć w trzy minuty, ale tłumaczę, że sportowiec na pewnym poziomie nie powinien narzekać, tylko powinien sobie zdać sprawę z tego, że pilnowanie systemu ADAMS jest częścią jego zawodu. W gorszych przypadkach sportowcy dostają ode mnie też informację o pozytywnym wyniku badania.
- Zgadza się - nam podlega grupa 180 polskich sportowców, a jeszcze większą grupę mają pod opieką różne federacje międzynarodowe. Dzielimy się. I regularnie wymieniamy się informacjami. Wiemy, kto w jakiej grupie jest zarejestrowany, zawsze na koniec roku aktualizujemy te dane.
- To jest dobre pytanie. Jestem starszym specjalistą w dziale, który się zajmuje kontrolą antydopingową i szeroko pojętym zarządzaniem wynikami, natomiast na pewno pojawiają się coraz wyższe ambicje. Szczerze odpowiadając: nie wiem, co będę robiła, powiedzmy, za pięć lat. Dziś dużo czasu zajmuje mi praca w POLADA, dużo czasu zajmuje mi też praca w roli komentatorki siatkówki, a w domu mam czterolatkę, która jest zajmująca. Nie wiem, jak dalej będzie się pisała moja historia, ale na pewno chcę się rozwijać, nie chcę stać w miejscu.
- Pewnie trudno. Żadnymi kwotami rzucać nie będę, ale powiem, że kokosów nie ma. Jest misja.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!