"Małgorzata Niemczyk lub Arkadiusz Myrcha zostanie ministrem sportu" - podał Dominik Drzazga w serwisie X (do niedawna Twitter).
Drzazga to politolog i samorządowiec, który od wyborów parlamentarnych przedstawia przewidywania oraz informacje później często znajdujące potwierdzenie w rzeczywistości.
39-letni Myrcha to postać mniej znana kibicom - wiadomo, że jest prawnikiem, posłem będzie już trzecią kadencję z rzędu, a prywatnie to fan koszykówki. Natomiast 54-letnia Niemczyk to była znakomita siatkarka, m.in. mistrzyni Europy z 2003 roku. Córka legendarnego trenera reprezentacji Polski, Andrzeja Niemczyka, zawodowo uprawiała sport do 2010 roku, a od roku 2011 jest nieprzerwanie posłanką Platformy Obywatelskiej. Zasiadała w Sejmie VII, VIII i IX kadencji, a niespełna miesiąc temu została wybrana do parlamentu po raz kolejny.
Małgorzata Niemczyk: Nie chcę tego komentować.
W takie rozmowy mnie pan nie wciągnie.
Najwięcej udało się zrobić oczywiście w czasach rządów Platformy Obywatelskiej. Wtedy powstawały nie tylko Orliki, lecz także mnóstwo szalenie cennych ogólnopolskich programów sportowych. A przez ostatnie dwie kadencje walczyłam o to, żeby sport był bezpieczny dla wszystkich oraz transparentny i zdrowy ekonomicznie, bez niejasnych przepływów finansowych, które od lat są problemem.
Do nas, do sejmowej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki, dochodziły na przykład informacje, że prezes Polskiego Związku Koszykówki pobiera prowizje od umów, które ze związkiem i z klubami zawierają sponsorzy. A ci sponsorzy to między innymi spółki skarbu państwa. Trzeba było przeprowadzić kontrolę.
W jej ramach mieliśmy otrzymać określone dokumenty, których nadal nie dostaliśmy. Niestety, wszystkiego nie jesteśmy w stanie skontrolować z uwagi na ograniczenia mandatu poselskiego. I powinniśmy się wspólnie zastanowić nad nowymi rozwiązaniami - tak, by transfery dużych środków pieniężnych do sportu i w jego ramach były jawne i podlegały kontroli.
Zgadza się. W ostatniej kadencji Sejmu odbyło się kilka niestandardowych posiedzeń naszej komisji, na przykład także w innej bulwersującej sprawie - dotyczącej niedopuszczalnego traktowania przez trenera zawodniczek koszykówki w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łomiankach. Zajmowaliśmy się też aferą dotyczącą byłego już prezesa Polskiego Związku Tenisowego [Onet dotarł do kobiet, które twierdzą, że przed laty Mirosław Skrzypczyński, który był trenerem, dopuszczał się przemocy seksualnej wobec dziewcząt - jako jego ofiara przedstawiła się m.in. posłanka Lewicy Katarzyna Kotula - red.]. Oraz aferą trenerów łucznictwa [zawodniczka oskarżyła ich o gwałt - red.] i sprawą gwałtów dokonanych przez trenera piłki ręcznej na nieletnim chłopcu. Uważam, że Polska potrzebuje specjalnej, niezależnej instytucji, która stałaby na straży bezpieczeństwa w sporcie. Związki nie potrafią i nie chcą rozwiązywać takich problemów. Przykładem jest związek tenisowy, który szumnie zapowiedział działania specjalnej komisji, tymczasem minął rok, a ja nie znam żadnych jej ustaleń. Nie słyszałam też o żadnym raporcie związku koszykarskiego na temat sytuacji z Łomianek. Sejmowa komisja sportu nie otrzymała żadnych informacji o tym, czy i jakie standardy wdrożyły poszczególne federacje, żeby podobne sytuacje już nigdy się nie powtórzyły. Trzeba odgórnie wprowadzić pewne regulacje. Dlatego wyszłam z inicjatywą powołania rzecznika ochrony bezpieczeństwa w sporcie.
Mógłby rozwiązywać spory i miałby możliwość interweniowania w sądzie. Nie może tak dłużej być, że trenerzy, których sprawy prowadzi prokuratura, jak gdyby nigdy nic dalej normalnie pracują z młodzieżą i nikt nie wie, na jakim etapie jest trwające postępowanie. Nie może być tak, że sprawa dotycząca wydarzeń z Łomianek nie jest zamknięta, mimo że minęły już dwa lata, odkąd poszkodowane ją zgłosiły [sprawę opisał serwis WP SportoweFakty - red.]. Normą powinno być, że jeśli dzieje się zła rzecz w sporcie, to dany związek podejmuje określone kroki, w tym dyscyplinarne, i tworzy procedury zapobiegawcze, a tego ciągle nie ma. Rozumiem, że taki związek boi się, że jeśli będzie głośno o aferze, to mogą odejść sponsorzy. Ale szybkie i dogłębne wyjaśnienie danego zdarzenia, ewentualne kroki dyscyplinarne i prewencja, powinny stać się w takich sytuacjach standardem. Związki powinny dążyć przede wszystkim do tego, żeby złe rzeczy się nie powtórzyły, a nie liczyć, że sprawa ucichnie i jakoś to będzie. Naprawdę potrzebni są ludzie, którzy by tego pilnowali.
Powinno się też wreszcie skończyć przyzwolenie na zły, krzywdzący język w naszym sporcie. Bo od niego się zaczyna. Od lat dostaję skargi, że na zajęciach w takiej czy innej dyscyplinie trenerzy mówią do dziewczyn, żeby robiły dane ćwiczenia, bo dzięki temu będą miały ładne pośladki. Pamiętam z mojej kariery takie odzywki, a także dużo gorsze i często bardziej seksistowskie stwierdzenia. I martwi mnie, że do dziś nic się nie zmieniło.
Tak. Zawodnicy wstydzą się, boją, są naciskani i manipulowani. Słyszą "rady" typu: "Ale przecież on ci zapewnił sukcesy, dzięki niemu zdobywałaś medale. I co, teraz chcesz mu zrujnować karierę?".
Rzecznik, o którym mówię, powinien przede wszystkim nadzorować związki sportowe i kluby sportowe w zakresie bezpieczeństwa oraz powadzić edukację wśród sportowców, trenerów i działaczy na wszystkich szczeblach rozwoju ich karier. A także wśród rodziców.
Trzeba pracować u podstaw. Nie zgadzać się na złe zachowania i piętnować je, dusić w zarodku. Oraz od początku dbać o jakość. Od lat, od swojej pierwszej kadencji, działam na rzecz rozwoju lekcji wychowania fizycznego w szkołach i widzę, jak wiele jest tu wciąż do zrobienia. Te lekcje wreszcie powinny mieć wysoką jakość, a nie być traktowane jak zapchajdziury czy zło konieczne.
Oczywiście. Powiem więcej - wuefiści dla klas I-III powinni mieć specjalne kwalifikacje. Bo najmłodszych dzieci nie powinno się ukierunkowywać na rywalizację i na wynik, a na rozwój dużej i małej koordynacji ruchowej. Zła kondycja u dorosłych i ich niechęć do sportu wynika często właśnie z tego, że do 10.-11. roku życia nie rozwinęli prawidłowej koordynacji ruchowej. W sporcie mówi się o tzw. złotym okresie. Po nim możemy pewne rzeczy doskonalić, ale rozwijać je możemy tylko do tego momentu. A to uda się tylko pod okiem specjalistów. Musimy też skończyć z tym, że dzieci w klasach 1-3 zazwyczaj poniewierają się po jakichś dziwnych salkach, że dla nich nie ma miejsca w prawdziwych salach gimnastycznych, bo te są zajęte przez starsze roczniki. Na przykład gdy pytam córkę, co robili na wuefie, to prawie zawsze słyszę, że grali w dwa ognie. A przecież ta gra nie rozwija umiejętności na tyle, na ile rozwinąłby je specjalista wiedzący, że najlepsze są różnego rodzaju gry i zabawy ruchowe, takie jak wyścigi w rzędach, podawanie piłki, współpraca w grupie, ćwiczenie zwrotności. Są książki ze szczegółowym opisem takich zabaw, wystarczy wreszcie zacząć z nich korzystać.
Testy podstawowych umiejętności ruchowych takich jak bieganie, skakanie przez skakankę czy przewrót w przód pokazują, że ponad 90 procent polskich dzieci z klas I-III szkoły podstawowej nie osiąga minimalnego poziomu.
Bezapelacyjnie. Chciałabym odwrócić tę fatalną tendencję - chciałabym, żeby dzieciaki zaczęły chcieć przychodzić na lekcje wuefu, a nie kombinowały, jak tych zajęć unikać. To trzeba zrobić jak najszybciej. Przecież jeśli ktoś będzie aktywny jako dziecko, to jest duża szansa, że będzie też aktywny jako dorosły. A dziecko zniechęcone do aktywności fizycznej najpewniej już się do niej w dorosłym życiu nie przekona. Mamy XXI wiek i chyba nie trzeba już nikomu tłumaczyć, jak ważna jest aktywność ruchowa dla zachowania sprawności i zdrowia na długie lata.
Moim marzeniem jest na przykład przyznawanie dzieciom dodatkowych punktów za aktywność fizyczną. Uczniowie dostają je za wolontariaty czy olimpiady przedmiotowe - i świetnie, ale dlaczego nie dostają za to, że uczestniczą w pozalekcyjnych zajęciach sportowych, że startują w zawodach, że trafiają do regionalnych kadr, do reprezentacji Polski? A jest przecież możliwość wypracowania z ministerstwem edukacji premii dla takich uczniów. Widziałabym je za udział w sporcie zawodowym, ale też międzyszkolnym czy szkolnym, a nawet za frekwencję - powiedzmy, 90-procentową na lekcjach wuefu. Trzeba też dzieciom z polskich szkół uświadomić, że sukcesy sportowe mogą być przepustką do bezpłatnych studiów na dobrych zagranicznych uniwersytetach.
Taką możliwość oferują uczelnie nie tylko z USA, lecz także z wielu innych państw. Sport to sport, przez jakiś czas jest najważniejszy, ale kiedyś się kończy i wtedy kwalifikacje zawodowe okazują się bardzo ważne. Dlatego naprawdę warto inwestować w dobrą edukację. I dlatego zależy mi na tym, żeby dzieciaki kończące Szkoły Mistrzostwa Sportowego pisały rozszerzoną maturę, aby i sport, i nauka były tam tak samo ważne. Są potrzebne badania, które pokażą, jaka liczba absolwentów SMS-ów kończy wyższe uczelnie i jakie kwalifikacje zawodowe zdobywają ci absolwenci. Dużo naszych sportowców, jeśli kończy studia, to często na prywatnych uczelniach.
W ostatniej kadencji sejmu teoretycznie udało się wprowadzić dodatkowe finansowanie dla wykładowców na uczelniach, żeby studiujący sportowcy mogli liczyć na indywidualny tok studiów - podnosiłam tę potrzebę od wielu lat wielokrotnie na komisjach, gdyż sama już od liceum szłam ścieżkę indywidualnego kształcenia. To oczywiste - sportowcy bardzo często są na zgrupowaniach, poza krajem, to utrudnia, a czasem uniemożliwia studia w trybie dziennym. Trzeba zatem wprowadzić rozwiązania, które sprawią, że da się je pogodzić ze sportem. Amerykanie, których pan przywołał, to potrafią. Tam na renomowanych uczelniach kształcą się wybitni amerykańscy olimpijczycy. Tymczasem nasze gwiazdy sportu rzadko studiują na prestiżowych uniwersytetach, a jeszcze rzadziej wybierają kierunki inne niż wychowanie fizyczne.
Bo to rozwiązanie niby wprowadzone przez rząd Prawa i Sprawiedliwości nie działa. Tak naprawdę chyba zupełnie nie funkcjonuje system, który powinien był zaistnieć.
Ja też jestem takim przykładem, bo skończyłam na wydziale ekonomiczno-socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego informatykę z elementami cybernetyki i rachunkowości. Uważałam, że zawód dotyczący sportu zawsze mogę sobie zrobić jako uzupełniający, w późniejszym etapie. I zrobiłam dodatkowe kwalifikacje, m.in. wychowanie fizyczne i pedagogikę.
Zatem musimy postawić na edukację, ale również dużo więcej wysiłku musimy włożyć w rozwój sportu amatorskiego. Dla ludzi, którzy pokochali sport, ale nie aspirują do kręgu zawodowego, nie ma w Polsce fajnej oferty.
Można na terenie każdego województwa utworzyć amatorskie ligi w różnych dyscyplinach, można zrobić zawody dla mastersów. W Łodzi mamy świetnie rozwinięte na przykład amatorskie ligi siatkówki i koszykówki. Są bardzo popularne.
Zdecydowanie tak. Orliki to był strzał w dziesiątkę. Trzeba ten projekt nadal rozwijać. Trzeba zrobić także pełną inwentaryzację obiektów sportowych w Polsce - musimy wiedzieć jakich obiektów i gdzie brakuje, gdyż przez ostatnie osiem lat budowano obiekty sportowe głównie na tzw. ścianie wschodniej. A pograć w piłkę czy w tenisa chcą ludzie w całej Polsce.
Od lat mam też w głowie ambitny projekt, wymagający dużego, wspólnego finansowania, do zrealizowania pewnie w ciągu wielu lat. Chodzi o przebudowę i rozbudowę całej słabej infrastruktury przyszkolnej tak, żeby w końcu kiedyś wszedł w życie przepis, który uniemożliwi robienie WF-u w korytarzu na dwóch stołach do ping-ponga, w piwnicach z pseudosiłowniami i ciasnych salach poprzedzielanych kotarami. Przyznaję się, że mimo wiedzy, doświadczenia i umiejętności sama - bo często chodzę do szkół na lekcje - w takich warunkach mam problem z angażującym poprowadzeniem zajęć z siatkówki dla dzieciaków. Potrzebujemy dla sportu dużo więcej obiektów treningowych, w tym wielofunkcyjnych.
Chciałabym, żeby powstał jasny i precyzyjny system finansowania sportu. Może jest potrzebny lepszy system punktowy oceniający pracę w związkach, w klubach. Widzę to tak, że analizujemy ostatnie 10 lat i widzimy, jakie były sukcesy, ilu zawodników trafia do szkolenia centralnego, ilu zawodników trafia do reprezentacji, jakie medale i na jakich imprezach zdobywają. Dobrze działające kluby powinny być doceniane. To trzeba spiąć na poziomie ministerstwa, bo jest wiele źródeł finansowania sportu - samorządy, biznes, spółki Skarbu Państwa. Trzeba zadziałać systemowo i skończyć z marnowaniem pieniędzy. Widziałam na przykład, jak ministerstwo dawało 400 tys. złotych na turnieje dla 10-latków. Na cykl 10 turniejów powiatowych szło po 40 tysięcy na każdy. Po co? Dlaczego ktoś wygrywał konkurs na takie finansowanie?
Na koniec jeszcze jedna bardzo ważna rzecz - polscy sportowcy nie mają swoich przedstawicieli we władzach związków sportowych i nie mają tam czynnego prawa wyborczego. Bardzo bym chciała dać sportowcom głos.
Tak, komisje bywają, ale komisje to nie czynne prawo wyborcze. Mamy też związki zawodowe przy koszykówce i piłce nożnej. Jednak delegatami na zjazdy wyborcze są zazwyczaj prezesi klubów, a głos zawodników i trenerów nie jest słyszalny. Według mnie oni powinni mieć swoich przedstawicieli w zarządach związków sportowych, wśród delegatów. Powinni mieć realną możliwość wyboru władz sportowych, bo przecież to oni tworzą nasz sport.
Powiedziałam już, że nie komentuję plotek.
Bo siedzę w sporcie praktycznie przez całe życie, a w sejmie zajmuję się nim od 12 lat. I naprawdę nie przespałam tego okresu - byłam jedną z bardziej aktywnych osób w komisji sportu, działałam w wielu podkomisjach, zespołach, powoływałam swoje, zajmowałam się wieloma tematami ważnymi dla sportu, dla dzieci i młodzieży, dla zawodników, trenerów i kibiców. I dalej będę działała, podobnie jak dalej będę prowadziła dla dzieciaków darmowe zajęcia z WF-u w szkołach. To jest dla mnie ważne, a nie stanowiska.