Przyjaciel Sasina odcina się od PIS-u. Ostro o byłym ministrze. "Przegrał wszystko"

Agnieszka Niedziałek
- Przypisywanie mi, że jestem człowiekiem PiS-u, jest chorobliwe i nieprawdziwe - mówi Sport.pl Radosław Piesiewicz. Choć wśród pozyskanych przez pierwsze pół roku jego szefowania Polskiemu Komitetowi Olimpijskiemu sponsorów jest kilka spółek Skarbu Państwa. Zapowiada powyborcze rozmowy z nowymi władzami tych firm oraz krytykuje jednego z byłych ministrów sportu i swoich poprzedników. A własną koncepcję zarządzania określa krótko: - To jest biznes.

Radosława Piesiewicza w nowej polskiej rzeczywistości politycznej czeka wiele rozmów. Władzę najpewniej przejmie koalicja KO-Trzecia Droga-Lewica, a on zarówno kierowanie Polskim Związkiem Koszykówki, jak i Polskim Komitetem Olimpijskim zaczął za czasów rządów PiS-u. Z tą partią łączony jest m.in. za sprawą dawnych wpłat na jej kampanie wyborcze i przyjaźń z Jackiem Sasinem. Próbuje się od tego skojarzenia odcinać, ale jest to tym trudniejsze, że przez pierwsze pół roku jego pracy w PKOl wśród partnerów pojawiło się kilka spółek Skarbu Państwa. 42-letni działacz zapowiada rozmowy z nowymi władzami kraju i szefami państwowych firm oraz walkę o dobrobyt polskich związków sportowych. Wobec prezesów tych ostatnich jest wyrozumiały, dopuszczając nawet możliwość popełnienia kardynalnego błędu.

Zobacz wideo Paweł Zatorski po pierwszym zwycięstwie w sezonie: Początek sezonu jest dla nas trudny

Agnieszka Niedziałek: Ubrał pan ostatnio olimpijczyków na sportowo i wizytowo. Co dalej?

Radosław Piesiewicz: Teraz pora na nagrody (uśmiech). Myślenie o olimpijczykach i o tym, jak chcielibyśmy, by wyglądali i się prezentowali, jest bardzo ważne. Rozdzielenie strojów sportowych od tych na ceremonię otwarcia, sprawia, że mamy szansę być najlepiej ubraną reprezentacją olimpijską…

Pod każdym względem chce pan wygrywać?

Tak. Ponieważ uważam, że jesteśmy bardzo zdolnym narodem. Dziewczyny z Bizuu są jednym z wielu przykładów na to, że nie mamy się czego wstydzić i powinniśmy się tym chwalić. To, że one zaprojektują całą kolekcję, w której nasze zawodniczki i zawodnicy wystąpią podczas ceremonii otwarcia, budzi dużą radość, bo to długofalowy proces. Od 24 kwietnia zacząłem ciężko pracować nad tym, by Bizuu było z Polskim Komitetem Olimpijskim.

A nie wcześniej? Wydawało się, że w momencie wyboru na prezesa PKOl miał pan już wiele rzeczy ułożonych w głowie.

(uśmiech) Oczywiście, że zacząłem wcześniej, ale formalnie 24 kwietnia mogłem przystąpić do pracy. Rozmowy z firmą Adidas też od razu się rozpoczęły. Dziś mamy taki efekt, że nasze reprezentacje olimpijskie będą świetnie ubrane. Będą miały zaprojektowane rzeczy od A do Z. I pod żadnym względem nie będziemy mogli powiedzieć złego słowa na ubiór naszych zawodników. Oczywiście, można powiedzieć, że to mały szczegół, ale całość składa się z wielu takich szczegółów, które stanowią o całości pozytywnego wizerunku naszych olimpijczyków.

Nie ujmując nic ubraniom wizytowym, ale uwagę zwróciła przede wszystkim środowa informacja. Przyzwyczailiśmy się już właściwie, że polscy olimpijczycy występują w strojach marki 4F. Wspomniał pan w środę ogólnie, że oferta Adidasa była atrakcyjniejsza. Mógłby pan powiedzieć coś więcej na ten temat? Z iloma firmami prowadzone były rozmowy?

W sumie trzy firmy zgłosiły gotowość do tego, że chciałyby ubierać naszych olimpijczyków w stroje sportowe. Z każdą z marek jako zarząd podjęliśmy negocjacje. Najkorzystniejszą ofertę pod każdym względem złożyła firma Adidas.

Pod każdym, czyli jakim? Zapewne finansowym, ale jakim jeszcze? Jakościowym?

Przede wszystkim mam na myśli finanse. To zupełnie inny poziom. Wreszcie przyszedł sponsor PKOl. Jakość – z mojego punktu widzenia i tak jak rozmawiam ze sportowcami – też stanowiła ważny czynnik. Choć nie powiem złego słowa na 4F. Współpracuje z nimi chociażby w Polskim Związku Koszykówki. Ubierają tam nie tylko nasze reprezentacje, ale dostarczają także stroje klubom grającym w lidze.

Nie obawia się pan, że teraz obrażą się na koszykówkę?

To jest biznes i nie ma się co obrażać – nikt na nikogo. Myślę, że muszą też zrozumieć, iż trzeba się po prostu bardziej starać o to, by być w PKOl. I myślę, że to już zaczęło też do nich docierać. Ta środowa konferencja i podpisanie umowy pokazało, że z mojej perspektywy nie ma żadnych pewników. Naprawdę staram się pracować na rzecz PKOl w taki sposób, by był on największym beneficjentem tych działań. Z mojej perspektywy to zabezpieczenie finansowe PKOl jest bardzo ważne. Tym bardziej, że za chwilę okaże się, że to pomoże w przygotowaniu atrakcyjnych nagród za medale olimpijskie.

Po ogłoszeniu nawiązania współpracy z Adidasem pojawiły się głosy wytykające, że zrezygnowano z polskiej firmy. W odpowiedzi na nie powtórzy pan, że to biznes?

Jeżeli jest polska firma, a warunki są dużo gorsze, to idziemy w polskość czy aspekt biznesowy? Bo ja patrzę przede wszystkim na perspektywę biznesową. Moim poprzednicy patrzyli inaczej i PKOl wyglądał jak wyglądał. Myślę, że dziś nasi sportowcy i prezesi związków widzą zmianę, która nastąpiła i są zadowoleni. Z tego jak zarządzam PKOl, jak dokładam starań, by nasi sportowcy wyglądali i jak sobie wyobrażam nagradzanie ich za zdobyte medale.

Przez ostatnie pół roku nikt inny nie przysyłał dziennikarzom tylu wiadomości o kolejnych prezentacjach nowych partnerów i sponsorów co PKOl. To tempo zostanie utrzymane?

Myślę, że ta tendencja będzie podtrzymana. Walczymy o sponsorów, by stworzyć Top12. Rozmawiamy jeszcze z wieloma firmami i negocjujemy. Trzeba pamiętać, że to złożony proces. Trafiamy do wielu firm, nasze propozycje są omawiane na posiedzeniach zarządów i rad nadzorczych. Z moim zespołem rozpoczęliśmy tę pracę 24 kwietnia i dla mnie najważniejsze jest to, by beneficjentami tych umów były polskie związki sportowe (PZS). By to się przekładało na budżety, ale i na wydatkowanie na sportowców, bo oni będą walczyli o kwalifikacje olimpijskie, a docelowo – mam nadzieję – o medale igrzysk. Takie jest moje założenie. Jest jeszcze kilka związków, które nie są współfinansowane przez PKOl. Chcę, by się to zmieniło. Mamy w zanadrzu fajne niespodzianki. Myślę, że do końca stycznia, może połowy lutego, ogłosimy naszych sponsorów i wtedy skupimy się już na pracy i przygotowaniach do igrzysk.

Pierwszy raz w historii będzie nas stać wreszcie, by po 100 latach udziału naszych reprezentantów w igrzyskach, stworzyć w Paryżu Dom Polski. Każda szanująca się reprezentacja kraju ma swój dom podczas tej imprezy.

W przeszłości już słyszeliśmy o Domu Polskim. Opowiadano o takim przedsięwzięciu m.in. przy okazji igrzysk w Londynie.

Ale nigdy nie było czegoś takiego, byśmy mieli przez całe igrzyska swoje miejsce. Gdy wspomniałem przewodniczącemu Thomasowi Bachowi, że będziemy mieli teraz taki dom pod auspicjami MKOl, to myślał, że żartuję. To przerażające, jak zaniedbany został ten czas w poprzednich latach. To, jak byliśmy postrzegani. Nasz Dom Polski będzie w pięknym miejscu przy Lasku Bulońskim, graniczącym z kortami im. Rolanda Garrosa. Chcemy, by wszystkie telewizje miały tam swoje studia. Będziemy obligowali naszych medalistów i sportowców, by byli tam obecni. Pojawi się lokalne jedzenie. Nasi zawodnicy będą mogli tam przyjść, by odpocząć, wyjść z wioski olimpijskiej. Chcemy, by nie chodzili po domach innych krajów i nie czuli się jak ubodzy krewni. Chcemy pokazać, że jesteśmy 38-milionowym narodem, który jest na równi z innymi reprezentacjami świata.

Wracając do tematu pozyskanych w minionych miesiącach sponsorów – jest wśród nich sporo spółek Skarbu Państwa (SP). Rozmawiałam z przedstawicielami różnych związków i klubów, które wśród partnerów mają takie firmy. Nieoficjalnie niektórzy wyrażali obawy o przyszłość dalszego finansowania z tego źródła, mając na uwadze wyniki niedawnych wyborów parlamentarnych. Jak pan patrzy na tę kwestię?

Przede wszystkim – ja nie jestem żadnym politykiem.

Ale choćby z racji pełnionej funkcji współpracuje pan z przedstawicielami władzy.

Tak. Ale gdyby ktoś chciał się zagłębić w moją przeszłość, to mam legitymację jednego ugrupowania – Partii Demokratycznej – demokraci.pl. Ze śp. profesorem Bronisławem Geremkiem i Tadeuszem Mazowieckim na ulotkach, gdy kandydowałem do sejmu. Z Henryką Bochniarz jako kandydatką na prezydenta Polski. Więc przypisywanie mi, że jestem człowiekiem z PiS-u, jest jakieś chorobliwe i nieprawdziwe. Znam pana Jacka Sasina, znam też pana Grzegorza Schetynę. Znam wiele osób ze świata polityki, bo taka jest rola prezesa PKOl. Generalnie obracam się w tym świecie dosyć dobrze i staram się spotykać oraz rozmawiać na tematy związane z polskim sportem. Rozmawiam o tym z prezydentem RP Andrzejem Dudą, spotykałem się z panem premierem Mateuszem Morawieckim, ale jeśli będzie zaprzysiężony nowy szef rządu, to mam nadzieję, że się spotkamy i będziemy dyskutować na te same tematy, które poruszaliśmy do tej pory dla dobra polskiego sportu.

Jeśli chodzi o sponsoring spółek SP i odpowiedzialność tych spółek za związki, za to, by sport miał się dobrze, to będę dyskutował z każdym prezesem tych firm. Proszę pamiętać, że te pieniądze de facto nie wpływają tylko do PKOl, ale przez PKOl do PZS-ów. (…) To wszystko jest przejrzyste. Jesteśmy w stanie pokazać, jak sobie ten proces wyobrażamy, jak ma to funkcjonować. Myślę, że będzie wola kontynuacji tej współpracy. Prezes PKOl spotyka się zawsze z szefem rządu i ministrem sportu. Będziemy dyskutowali i wymieniali argumenty. Mam nadzieję, że nowy premier zrozumie i nie będzie chciał kosztem polskich sportowców i PZS-ów zabrać środki PKOl. Trzeba pamiętać, że przed nami rok olimpijski i liczę na to, że nikt tego wsparcia nie wycofa.

Nie boję się krytykować osób, które nie dbają o polski sport. Jak choćby głośno oceniając ministra Witolda Bańkę. Nie boję się tego powiedzieć. Z mojego punktu widzenia on - mówiąc, że PZS-y są rakiem polskiego sportu - przegrał wszystko, jeżeli chodzi o te organizacje.

Niektórzy uważają go za najlepszego szefa tego resortu…

PR-owo, zwłaszcza autopromocyjnie, może był najlepszy. Z mojego punktu widzenia – jako prezesa związku – powiedziałem swoje zdanie na ten temat i nie boję się go wyrazić ponownie. Mówiłem też wprost – nie wyobrażam sobie, by którykolwiek minister sportu podnosił rękę na PZS-y. Na to mojej zgody nie ma i nie będzie. Prezesi związków sportowych ciężko pracują na to, by funkcjonowały one jak najlepiej. Zawsze może się okazać, że któryś z nich popełni błąd, czasem nawet kardynalny. To jest normalne, tak jak w normalnym biznesie, w normalnym życiu. W związkach są demokratyczne wybory i tak wybierani są prezesi oraz ich przedstawiciele.

Jednak jeśli krytykujemy, to trzeba też pochwalić. Budżet za czasów ministra Kamila Bortniczuka urósł do rekordowych sum – na polski sport przekazano 3,8 mld zł. Każda władza robi bardzo dobre rzeczy, ale też każda władza pewne rzeczy psuje. Z mojego punktu widzenia wiele dobrego wydarzyło się też dla polskiego sportu za czasu ustępującego rządu. Z panem ministrem Bortniczukiem miałem świetne relacje. Poznaliśmy się dopiero, gdy przejął kierowanie resortem. Można zbudować sobie relacje z ludźmi, których się nie zna i nie ma tu znaczenia partia. Bo sport jest apolityczny, jeżeli te osoby chcą zrobić coś dobrego dla polskiego sportu. Takie osoby zawsze będziemy wspierali jako PKOl i PZS-y. Liczę na dobrą współpracę z nową władzą.

Nawet jeśli nowe władze spółek SP nie będą miały nic przeciwko panu, to przejmą zarządzanie tymi firmami po osobach związanych z ustępującą władzą. Mogą nie chcieć kontynuować działań poprzedników z opozycji lub zredukować ilość pieniędzy przekazywanych na sport.

Jesteśmy otwarci na dialog i rozmowy w kontekście finansowania PZS-ów. Na pewno będę starał się spotkać z każdym prezesem spółki, która nas wspiera i zrobię wszystko, by to finansowanie utrzymać na tym poziomie. Tak jak do tej pory będę ich przekonywał argumentami, że inwestycja w sport daje realną korzyść dla tych podmiotów. Bo sport jest najtańszą i zdecydowanie najlepszą formą promocji. Z drugiej strony pokazuję i będę pokazywał potencjał dla rozwoju polskiego sportu.

Więcej o: