- To filar naszej drużyny - uśmiecha się wiceprezes Polskiego Związku Szermierczego Adam Konopka, gdy pytamy go o Renatę Knapik-Miazgę. Zresztą o tym, że jest tym filarem, informują też jej wyniki. Szpadzistka na tegorocznych igrzyskach europejskich rozgrywanych w Krakowie indywidualnie doszła do ćwierćfinału i zajęła piąte miejsce, ćwierćfinał powtórzyła też z drużyną. Zawodniczka jest tu, gdzie jest, dzięki uporowi, ambicji i decyzji o nierezygnowaniu ze swej pasji. Jej historia może być przykładem dla innych.
Renata Knapik-Miazga będąc nastolatką wiedziała jedynie, że chce trenować szermierkę. Gdyby ktoś powiedział jej wtedy, że wraz z koleżankami zostanie mistrzynią Europy (2019) i dwukrotnie będzie też indywidualną brązową medalistką Starego Kontynentu (2013, 2016) pewnie by się uśmiechnęła. A do śmiechu wtedy akurat jej nie było. Renata szermiercze treningi rozpoczęła w wieku 10 lat. W jej szkole w Tarnowie wystartowała akurat sekcja szermiercza. Jak zwykle wszyscy zachwycali się piłką nożną, jej koleżanki grały w koszykówkę i siatkówkę, a ona trenowała floret. Pierwszy poważny problem pojawił się już po cztery latach.
- Od urodzenia w prawej ręce mam przetoki tętniczo-żylne. Nie przeszkadzało mi to w aktywnym uprawianiu sportu i spędzaniu wolnego czasu. Wraz z większymi obciążeniami pojawiały się jednak stany zapalne prawej ręki, co mocno utrudniało mi trening. Rodzice postanowili, że skonsultujemy sytuację z lekarzem specjalistą - mówiła w rozmowie z Sebastianem Czaplińskim z portalu Temi.pl.
Rozmowa z lekarzem nie była dla nastolatki optymistyczna. Ten optował, by nie narażać ręki na obciążenia. Dodatkowo podczas walki, kończyna była przecież wystawiana na trafienia. Konkluzja? Pożegnać się z floretem, albo zmienić sport. Renata nie chciała wybrać żadnego z tych rozwiązań.
- Wtedy zadałam temu lekarzowi pytanie: a co by było gdybym zaczęła trenować lewą ręką? Jemu chyba odebrało mowę i stwierdził, że jeśli sprawia mi to radość i chcę się bawić w szermierkę, to mogę sobie trenować tą lewą ręką. Poszłam na salę i tak robiłam - relacjonowała w rozmowie z Faktem.
To było trochę tak, jakby studentowi Akademii Sztuk Pięknych ktoś nagle oznajmił, że jak chce dalej malować obrazy, to musi przerzucić pędzel w drugą rękę. Praworęcznej zawodniczce do nowych realiów przyzwyczaić się było trudno. To była nauka floretu od początku, a może nawet z poziomu minus jeden, bo przecież lewa ręka nie "dogadywała się" z ciałem tak jak prawa.
- Początki były niezwykle trudne – nauka techniki od podstaw, nauka pracy nóg, ogrom pracy nad koordynacją – wszystkiego uczyłam się na nowo i ewidentnie odstawałam od rówieśniczek. Wiedziałam, że jeżeli chcę być lepsza, muszę starać się trzy razy bardziej niż koleżanki z planszy - relacjonowała. I tak też rzeczywiście funkcjonowała. Praca, talent i upór pomagały. Na zawody jeździła już wtedy jednak nie jako florecistka, a szpadzistka. Przebranżowić musiała się rok po zmianie ręki, w której trzymała broń. Tym razem jednak nie było to związane z jej zdrowiem, a bardziej prozaicznym powodem. W okolicy jej domu nie było klubu, w którym mogłaby trenować floret.
- Najbliższe były we Wrocławiu i w Warszawie. Nie wyobrażałam sobie dojazdów - relacjonowała. To ponad 300 kilometrów. Szczęśliwie zajęcia dla szpadzistów prowadził Krakowski Klub Szermierzy. Tata młodej florecistki obiecał jej, że trzy razy w tygodniu będzie dowoził ją na zajęcia do stolicy Małopolski, czyli nieco ponad 80 kilometrów w jedną stronę. Renata znów miła pod górkę i musiała się przestawić, choć zamiana floretu na szpadę poszła sprawnie.
- Floret nauczył mnie taktyki, którą później mogłam bez problemu przenieść na szpadę. We florecie liczy się umowność trafień. Podczas walk tzw. natarcie ma przewagę. W szpadzie liczy się tylko to, kto pierwszy trafi przeciwnika - wyjaśniała.
Pierwsze dobre wyniki przyszły szybko. Być może nawet zaskakująco szybko. Zawodniczka już po dwóch latach od przerzucenia się na szpadę i trzy lata od zmiany ręki, pojechała na mistrzostwa świata kadetów. Kolejne lata przyniosły medale mistrzostw Polski. Tarnowianka brąz tej imprezy zdobyła jako 20-latka, złoto cztery lata później. Brązowy medal mistrzostw Europy w Zagrzebiu napędził do walki o olimpijską kwalifikację do Rio. Wtedy przez skomplikowane kwalifikacje ta sztuka się jeszcze nie udała, ale udało się pojechać na kolejne igrzyska do Tokio. Na nich Knapik-Miazga zajęła szóste miejsce w turnieju drużynowym.
Największy indywidualny sukces w karierze przyniosły jej marcowe zawody Grand Prix Pucharu Świata w Budapeszcie, które Polka wygrała. Zawodniczka tworzy team ze swym mężem Damianem, który nie tylko kibicuje jej na zawodach, ale też pomaga organizacyjnie i jest menedżerem i dobrą duszą na każdym wyjeździe.
Chociaż na igrzyskach europejskich działacze i same zawodniczki liczyły na więcej, to Knapik-Miazga po indywidualnych zawodach starała się myśleć pozytywnie. "Były bardzo dobre momenty, wiele dobrych działań. Cieszę się, że mogłam stanąć na planszy przy kibicach, rodzinie i przyjaciołach, kolegach z klubu. Wiem, że mogę lepiej" - napisała na Facebooku po swym piątym miejscu. Chociaż najbardziej żal zawodów drużynowych - bo te pomagały w przybliżeniu się do kwalifikacji olimpijskiej - szpadzistki wciąż mają nadzieję, że za rok Paryż będą mogły odwiedzić nie jako turystki.