Początkowo wydawało się, że Aleksandra Mirosław w tych Igrzyskach Europejskich rozpędza się niczym samochód wyścigowy i że w kluczowych biegach zostawi daleko w tyle całą konkurencję. A dokładnie Natalię Kałucką, bo już wcześniej było wyraźnie widać, że reszta stawki nie ma raczej szans z dominującymi Polkami. Rekordzistka świata uzyskała najlepszy wynik w każdym czwartkowym występie poza tym najważniejszym - finałowym. W nim przegrała o 0,062 s, a młodsza o osiem lat rodaczka ustanowiła rekord życiowy - 6,573 s.
Tuż po zakończeniu finałowego biegu widać było, jak bardzo rozczarowana jest 29-latka z Lublina. Nie kryła tego też w rozmowie z dziennikarzami.
- Na bardzo długo zapamiętam to uczucie. Nie jeżdżę na zawody, żeby być druga. Nie chcę się tu po raz drugi znaleźć i mam nadzieję, że coś dobrego z tego wyniknie. Każdy start - czy to lepszy, czy trochę słabszy - traktuję jako lekcję. Nie lubię przegrywać, nie lubię tego uczucia bycia drugą i zapamiętam to - zaznaczyła wyraźnie przygnębiona.
Jako przyczynę przegranej wskazała przede wszystkim dwa duże błędy, które popełniła w finałowym biegu.
- Jeden zaraz na początku, w zasadzie w drugim ruchu mniej więcej. Drugi - w połowie drogi. Starałam się nadrobić, nie zdołałam. Niestety, tak czasami jest w sporcie. Jak wielokrotnie podkreślałam, nic nam nie jest obiecane, o wszystko trzeba walczyć. Natalia ustanowiła rekord życiowy, a ja pobiegłam - jak na mnie - dość słaby bieg i tyle. Trzeba przełknąć tę gorycz, odrobić lekcję i zastanowić się, co nie zadziałało. Choć my już wiemy, co - dodaje, mając na myśli siebie i będącego jej trenerem męża Mateusza.
Gdy jeden z dziennikarzy prosi ją, by tę myśl rozwinęła, to czwarta zawodniczka igrzysk w Tokio (tam wspinaczka na czas była częścią kombinacji) wymienia skupienie. Zaznacza, że wina leżała po jej stronie.
- Nie mogłam dziś odnaleźć takiego mojego flow. Jestem zmęczona i psychicznie, i fizycznie, bo maj i czerwiec były dla mnie bardzo wymagające pod obydwoma tymi względami. Jestem teraz w drugim tygodniu przygotowań do mistrzostw świata. To najcięższy cykl w całym roku. Na pewno wiele rzeczy się na to złożyło. Teraz są emocje, więc ciężko o tym mówić - przyznaje Mirosław.
W maju dała popis, poprawiający trzykrotnie w trakcie zawodów Pucharu Świata w Seulu własny rekord świata. Smak porażki już zdążyła zapomnieć, bo poprzednio miała z nim styczność niemal dwa lata temu, podczas MŚ w Moskwie. Zdobyła wtedy brąz, a triumfowała Kałucka. Od tego momentu lublinianka wygrała wszystkie osiem imprez, w których startowała, w tym sześć zawodów PŚ. Czy można uznać, że ostatnie miesiące i tygodnie były wręcz zbyt dobre i zapłaciła za to cenę w czwartek w Tarnowie?
- Nie powiedziałabym, że było za dobrze. Forma też nie przyszła za wcześnie - tu uprzedzę następne pytanie. Bo ona dopiero przyjdzie. Te starty - tak jak ten tutaj - były treningowymi, kontrolnymi. Żeby zobaczyć, gdzie jesteśmy po okresie przygotowań. Ten start był trochę z doskoku, w środku przygotowań. Cieszę się, że byłam druga...To znaczy nie cieszę się z tego miejsca, ale z osiągniętych wyników. Bo widać, że jesteśmy w dobrym miejscu, a jeszcze mamy sześć tygodni pracy i wtedy będziemy w jeszcze lepszym - podkreśla Mirosław.
Wspomniany czempionat globu będzie też pierwszą okazją na wywalczenie kwalifikacji olimpijskiej. Przepustkę otrzymają finaliści. A czy lekcja, którą faworytka otrzymała w czwartek w Tarnowie, zaprocentuje też w przyszłym roku podczas igrzysk?
- Do Paryża nie wybiegam na razie myślami. Skupiam się na mistrzostwach świata i uzyskaniu kwalifikacji - zaznacza szybko 29-latka.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!