"Zrobiliśmy to!!!" - napisał na Instagramie Grzegorz Jarecki, przyjaciel Roberta Karasia. W Brazylii jeszcze wtedy nie wstało słońce, w Polsce był już dzień - godz. 10.22, kiedy wpis pojawił się na Instagramie Jareckiego. A po chwili także w innych mediach społecznościowych - m.in. na Instagramie Karasia, ale też federacji Fame MMA, czyli głównego sponsora 34-latka - które poinformowały, że Karaś pobił wyczekiwany przynajmniej od kilku dni rekord świata na dystansie 10-krotnego Ironmana.
- Siemano, słuchajcie, mamy trochę czasu. Doznałem kolejnej kontuzji, zapalenie mięśnia piszczelowego przedniego. A najlepsze, że Jurand [Czabański, inny z Polaków, który startuje w zawodach w Brazylii] w ciągu pięciu minut odczuł to samo. Mnie zostało 50 kilometrów, Jurandowi 200. Do mety niestety będzie trzeba iść, bo tego nie da rady przerobić, nie da rady biec. Wiem, że jest problem z wynikami. Także może za 10 godzin będę, Jurand za 40, jak nic się nie poprawi - mówił Karaś w piątek na Instagramie.
Nie było to 10 godzin, bo Karaś w nocy zrobił sobie krótką przerwę. - Moja noga jest w tak złym stanie, że niestety albo stety musimy ją podleczyć. Ale zdrowie jest najważniejsze. Pewnie wyruszymy rano. Zostało bodaj 14 okrążeń. Najprawdopodobniej nie będę tego w stanie tego przebiec, tylko to po prostu przejdę - poinformował w nocy z piątku na sobotę.
A później jego team wrzucał kolejne relacje, gdzie było widać, że Karaś nie tylko wrócił na trasę, by iść, ale mimo kontuzji dalej próbuje na niej podbiegać. No i w końcu dobiegł. A raczej doszedł. Po blisko siedmiu dniach - w sobotę nad ranem w Brazylii i po godz. 10 czasu polskiego, kiedy ekstremalny triathlonista, partner aktorki Agnieszki Włodarczyk, a od niedawna także freak fighter związany z federacją Fame MMA, ukończył trasę 10-krotnego Ironmana. I zarazem pobił rekord świata na dystansie 38 kilometrów pływania, 1800 kilometrów jazdy na rowerze i 422 kilometry biegu, co zajęło mu 164 godziny 14 minut i 2 sekundy.
Karaś to były strażak, który został zawodowym triathlonistą. Paradoksalnie to jednak jego pierwszy zawód pchnął go do wykonywania tego ekstremalnego sportu. W 2015 roku został bowiem mistrzem świata... strażaków w triathlonie. Dystans 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42 km biegu pokonał w osiem godzin, 50 minut i 20 sekund.
W kolejnych latach Karaś startował zarówno w podwójnym, potrójnym, jak i w pięciokrotnym Ironmanie, które wygrywał i pobijał poprzednie rekordy świata. Ogromną popularność zyskał po zdobyciu rekordu świata w potrójnym triathlonie. Latem zeszłego roku po raz pierwszy wystartował w 10-krotnym Ironmanie. Wiele wskazywało, że już wtedy przekroczy kolejną granicę ludzkich możliwości i pobije rekord świata. Niestety problemy zdrowotne, a w zasadzie to nawet bardziej decyzja lekarzy zmusiła go do wycofania się ze szwajcarskich zawodów. Już po pływaniu, które ukończył w ekspresowym tempie i jeździe na rowerze - dokładnie na 65. km trasy biegowej, kiedy lekarze zakazali mu dalszej rywalizacji.
"Bardzo dziękuję za to wsparcie, za te miłe słowa, które wysyłacie. Mam krótkie sprostowanie. Czuję się dobrze. Widziałem, że piszą o wyczerpaniu czy problemach z kręgosłupem. Miałem operację, to były urologiczne sprawy. Uaktywniło się to na rowerze i nie dało już rady biec. Czułem się znakomicie psychicznie, wykonywaliśmy wraz z teamem super robotę. Trzeba zrobić jeszcze jedną operację, żeby się zagoiło. Do zobaczenia na kolejnych wyścigach!" - napisał Karaś w sierpniu na Instagramie. I aż trudno w to uwierzyć, ale nawet dobę po tym jak wycofał się z wyścigu, nadal był jego liderem.
Ekstremalny triathlon to już taka dyscyplina - jak pisał Antoni Partum na Sport.pl - że wielu startujących nawet nie zbliża się do mety, a ból jest nieodłącznym elementem tej układanki. - Ból ma wiele rodzajów, a ja poznałem każdy. Ból bywa piękny, np. ból sportowy. I właśnie taki ból kocham. Kocham, gdy mnie dojeżdża w trudnych momentach, bo wiem, jak przekuć to w coś pozytywnego, w moją broń. Chciałbym, żeby każdy spróbował zaprzyjaźnić się z bólem. Wtedy można wiele razem zdziałać - tłumaczył w zeszłym roku Karaś, który właśnie zdziałał to, o czym marzył - pobił rekord świata na dystansie 10-krotnego Ironmana.