Wtedy Justyna Kowalczyk zawiadomiła szwajcarskie służby. Dramat w Alpach

Kacper Sosnowski
On instruktor wspinaczki górskiej, alpinista, ona mistrzyni olimpijska w biegach narciarskich. Choć wspólnym mianownikiem tego duetu wydawały się góry, śnieg i rywalizacja, to najważniejsza była miłość. W zbudowaniu tego uczucia sport na pewno pomógł i pomagał cały czas. Rodzinna wyprawa w Alpy i ambitny projekt zdobywania kolejnych czterotysięczników przez Kacpra Tekielego okazał się jednak jego ostatnim. Mąż Justyny Kowalczyk zginął w środę wieczorem zabrany przez lawinę.

- Zawsze jestem świadomy obecności ryzyka, ale jego akceptowalny poziom pozostał na takim samym poziomie, to znaczy sprowadzony do dawki incydentalnej. Jeśli chodzi o czynnik ludzki, zawsze działam z pełnym przekonaniem i poniżej wytrenowanego poziomu - mówił Kacper Tekieli w niedawnym wywiadzie dla Interii. Swą górską pasję starał się realizować odpowiedzialnie. Nie tylko przez przygotowania do kolejnych samotnych wypraw, ale też przez podejmowane podczas nich decyzje.

Zobacz wideo

Zejście z Jungfrau, kontakt się urwał

Z Justyną Kowalczyk miał zresztą wypracowany schemat. Podczas górskich wspinaczek para kontaktowała się z sobą co kilka godzin. Tekieli przekazywał żonie krótki raport: gdzie jest, co się będzie działo i po meldunku szedł dalej. W środę podczas wspinaczki na Jungfrau kontakt się jednak urwał na nieprzyjemnie długi czas. To Kowalczyk miała zawiadomić szwajcarskie służby, że coś jest nie tak. W środę poszukiwania były jednak niemożliwe przez pogodę. W czwartek rano okazało się, że Tekieli spadł na północną stronę góry, zabrała go lawina.

Alpinista był w trakcie projektu zdobycia wszystkich 82 czterotysięczników w Alpach. Swą wyprawę relacjonował w mediach społecznościowych. Były tam już informacje o sukcesie m.in. na Bishorn (4153 m), Weissmies (4017 m) i Lagginhorn (4010 m), Allalinhorn (4027 m), Strayhorn (4190 m) i Rimpfishhorn (4199 m). Kowalczyk towarzyszyła mężowi w trakcie wyjazdu do Szwajcarii. On zdobywał kolejne szczyty, ona po niższych partiach gór spacerowała lub jeździła na rowerze z ich 1,5-letnim synkiem. Rodzina przemieszczała się kamperem.

Romantyczna randka we Włoszech, na ścianie

To zresztą góry połączyły Kowalczyk i Tekielego. Po karierze biegaczki narciarskiej, do przygody ze wspinaczką polską mistrzynię zachęcał bowiem Polski Związek Alpinizmu. Zaprosił ją nawet na szkolenie, które przeprowadzał Kacper Tekieli. Oboje poznali się zatem na ściance wspinaczkowej. "Kurs był bardzo profesjonalny. A po kursie zauważyliśmy, że się bardzo polubiliśmy"- mówiła trzy lata temu Kowalczyk w rozmowie z Newsweekiem. W ich dalszych losach oprócz romantycznych kolacji było sporo wypraw. Pierwsza randka miała miejsce we Włoszech. Nie w Rzymie, a na Cima Grande, kilkusetmetrowej ścianie w Dolomitach. Potem sprawy nabrały tempa, zupełnie jak w karierze biegaczki i alpinisty. Para pobrała się we wrześniu 2020 roku w Gdańsku, czyli rodzinnym mieście Kacpra. "Zawsze miałam słabość do czerwonych ubranek startowych" - napisała z przekąsem w swych mediach społecznościowych, dzieląc się z fanami zdjęciem w pięknej czerwonej sukience, stojąc na ślubnym kobiercu.

W kolejnym roku media obiegła informacja o tym, że mistrzyni olimpijska jest w ciąży. Kowalczyk wciąż pozostawała aktywna, nie rezygnując z górskich wycieczek i jazdy na nartorolkach. Syn, Hugo, który na świat przyszedł we wrześniu 2021 roku na brak spacerów po świeżym powietrzu i zwiedzania malowniczych terenów też nie mógł narzekać. Wydawało się, że aktywność, energia i przygoda, którą daje sport, pomaga budować między nimi coraz mocniejsze więzy. Para podczas swych aktywności mocno się wspierała i pokazywała, jak można łączyć sport z życiem codziennym. Ułatwiało to oczywiście mieszkanie w polskich górach.

- Mam męża, który jest alpinistą, to nawet jeśli ja trochę przystopowałam, to sport w naszym życiu nadal zapisany jest przez wielkie "S" - przyznawała w świątecznej rozmowie z radiem Złote Przeboje.

"Bieganie na nartach pomaga mi być lepszym alpinistą"

Kowalczyk i Tekieli znakomicie się uzupełniali. Bo instruktor górski i alpinista chętnie zakładał na nogi narty biegowe.

- Bieganie na nartach pomaga mi być lepszym alpinistą. Wydolność mocno idzie w górę. To nie jest tylko kondycja, ale też wytrzymałość siłowa. Nie wyobrażam sobie w tym momencie mojego cyklu treningowego bez biegówek - mówił w rozmowie w Interią. Tych dokonań w swojej karierze Tekieli miał sporo. W 2010 roku wziął udział w International Elbrus Race. Na najwyższą górę Kaukazu wbiegł w niecałe pięć godzin. Potem uczestniczył też w Biegu Rzeźnika i w projektach Polskiego Himalaizmu Zimowego. Brał udział w wyprawach na Makalu (2011) i Broad Peak Middle (2014). Był świadkiem i uczestnikiem dwóch akcji ratunkowych w Himalajach. Pod Broad Peakiem i na Shivlingu. Na tej ostatniej górze stracił dwóch znajomych, co jak podkreślał, zostało w nim na długo. Mimo tego, że Tekieli miał być członkiem Zimowej wyprawy na K2, to z wysokich gór zrezygnował. Szedł, a właściwie wspinał się własnymi ścieżkami. Najwięcej w Tatrach gdzie pokonał 300 dróg wspinaczkowych, a w 2020 roku ustanowił rekord w zdobyciu Wielkiej Korony Tatr. Wejście na 14 szczytów zajęło mu 37 godzin 28 minut, co było wynikiem lepszym o 11 godzin od poprzedniego.

Aż trudno uwierzyć, że tego wszystkiego dokonał człowiek z Gdańska, zresztą były piłkarz Gedanii (grał w jej juniorach), który w góry na stałe przeniósł się, dopiero jak był studentem i pisał pracę magisterską z... filozofii. Zauroczyły go Bieszczady, gdzie pracował w schronisku. Do natury Tekieli miał słabość, bo jeszcze wcześniej na pół roku wyjechał, by zwiedzić Alaskę. Tu zauroczył go serial "Przystanek Alaska". Oprócz Tatr i Alaski Tekieli był zafascynowany Alpami. To one sprawiły, że podjął się trudnego projektu zdobycia ich 82 szczytów w jak najkrótszym czasie. Ueliemu Steckowi kilka lat temu zajęło to 62 dni. Tekieli miał spędzić w Alpach wiosnę i lato. Jego plany tragicznie zakończyła lawina podczas zejściu z ósmej góry. 

"Był najcudowniejszy" - napisała, krótko była biegaczka po tragicznej informacji na swym Facebooku. Alpinista miał 38 lat.

Więcej o: