Kapitalnie prezentuje się Luca Brecel (Belgia, 10. miejsce w światowym rankingu) w tegorocznej edycji mistrzostw świata w snookerze. Najpierw wyeliminował z turnieju Ricky'ego Waldena (10:9), następnie odniósł zwycięstwo nad Markiem Williamsem (13:11), a w ćwierćfinale dokonał niesamowitego powrotu w starciu z Ronnie O'Sullivanem (Anglia, 1.) i awansował do półfinału. I tam zrobił coś jeszcze większego.
Po pierwszym dniu rywalizacji z O'Sullivanem Brecel przegrywał już 6:10. Nie zamierzał jednak się poddawać. Kiedy powrócił do stołu, zaczął grać fantastycznie, jego skuteczność wynosiła blisko 94 proc. Obrońca tytułu popełniał niewymuszone błędy, które coraz bardziej wyprowadzały go z równowagi. Ostatecznie Brecel wygrał aż siedem frejmów z rzędu i pokonał faworyzowanego rywala 13:10. - Zawsze gram w tę samą grę, więc nie jest to dla mnie zaskoczeniem - powiedział po zakończeniu starcia.
W taką samą grę zagrał również w spotkaniu półfinałowym z Si Jiahuia (Chiny, 80.). Po 19 rozegranych frejmach Brecel przegrywał już 5:14 i nikt nie wierzył w to, że będzie w stanie odrobić straty. Belgijski zawodnik po raz kolejny pokazał jednak, że nie warto go skreślać. Jeszcze w piątek doprowadził do stanu 10:14.
Kiedy zawodnicy wrócili w sobotę do stołu, Brecel kontynuował heroiczną pogoń za 20-latkiem. Po 28 frejmach zdołał doprowadzić do remisu. Jego rywal wyglądał na zmieszanego obrotem spraw. Po jedenastu zwycięskich gemach z rzędu Si przełamał passę Belga. Ale to by było na tyle, ponieważ "dziesiątka" rankingu światowego zwyciężyła ostatnią odsłonę i ostatecznie wygrała 17:15. Powrót Brecela ze stanu 5:14 na 17:15 został okrzyknięty największym powrotem w historii snookera.
Więcej podobnych treści znajdziesz na Gazeta.pl
W drugim spotkaniu półfinałowym Mark Selby (Anglia, 2.) pokonał Marka Allena (Anglia, 3.) również 17:15. Finałowa konfrontacja o mistrzostwo świata pomiędzy Brecelem a Selbym rozpoczęła się o godzinie 14:00.