Przemysław Babiarz jest doskonale znany kibicom sportu w Polsce. Przez lata swoim komentarzem ubarwiał sportowe widowiska. Debiut jako dziennikarz zaliczył już w 1992 roku podczas igrzysk olimpijskich. W trakcie wykonywania zawodu przez ponad 30 lat nie ominęły go wpadki i pomyłki, które często są mu wytykane.
- Poniosłem mnóstwo porażek. Antenowych niewypałów, omsknięć języka. Najbardziej walczyłem z czarnymi dziurami, gdy zapominam imienia i nazwiska eksperta, którego zaprosiłem do studia. Zapomniałem kiedyś, jak ma na imię aktor Tadeusz Fijewski, gdy zapowiadałem go w programie "Kawa czy herbata". Powiedziałem wtedy: "A w roli głównej... Fijewski". To było troszkę niegrzeczne - przyznał Babiarz w rozmowie z Meczyki.pl.
Babiarz opowiedział także o innej swojej wpadce. - Straszny gwar w Spodku. Zaczynam transmisję, przedstawiam eksperta, siatkarza Zbigniewa Zakrzyckiego i nie pamiętam imienia i nazwiska. Wtedy już przekonałem się, że muszę mieć takie nazwiska zapisane na kartce - zaznaczył dziennikarz, który jednak kształcił się i pracował także w zawodzie aktora.
Prowadzący program Janusz Basałaj zapytał, jakiej dyscypliny nie miał okazji komentować Babiarz w swojej karierze - Tenisa nie. Mój syn pasjonuje się tenisem, on mi zawsze opowiada najnowsze wiadomości - wyznał. W innym fragmentach rozmowy opowiedział także o współpracy z inną legendą komentatorskiego mikrofonu - Włodzimierzem Szaranowiczem.
- Wystarczy tylko, że delikatnie coś powie, i ja już wiem, o co chodzi - powiedział Babiarz.