Od soboty 22 kwietnia Polski Komitet Olimpijski będzie miał nowego prezesa. Po 13 latach na tym stanowisku z kolejnej kadencji zrezygnował Andrzej Kraśnicki. Jest przesądzone, że wybory wygra Radosław Piesiewicz - jego jedynym rywalem jest Kewin Rozum, prezes Polskiego Związku Sumo.
Piesiewicz to 42-latek, który od 2018 roku rządzi polską koszykówką. A wcześniej przez kilka miesięcy był wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Skąd się wziął w sporcie? Dlaczego jest kojarzony z Prawem i Sprawiedliwością? Co chce i może zdziałać w nowej roli?
Radosław Piesiewicz: Nie, to nie jest jedyna rzecz, o jakiej mówię, kiedy się spotykam z prezesami sportowych związków. Ale pieniądze są bardzo ważną składową całego polskiego sportu.
Poważnego sportu nie można zbudować bez pieniędzy.
PKOl ma być redystrybutorem środków, które pozyska. Środki niebudżetowe będzie przekazywał na rzecz polskich związków sportowych. Olimpijskich i nieolimpijskich. Te środki są związkom bardzo potrzebne, bo brakuje ich na szkolenie i nawet na to, żeby wysłać kadrę na mistrzostwa świata i mistrzostwa Europy. Program, o którym dyskutujemy i który pokazuję prezesom wszystkich związków, nie dotyczy tylko i wyłącznie kwestii finansowych, ale też choćby tego, że PKOl będzie walczył o ważne ustawy dla polskiego sportu. To po pierwsze. Po drugie: ważny jest sport młodzieży i ważne są chociażby wszystkie tematy związane z otyłością wśród najmłodszych i aktywizacją sportową młodych ludzi, bo mamy z tym w Polsce duży problem. Ale na realizację tych punktów programu też są potrzebne pieniądze. Bez nich nic nie jesteśmy w stanie zrobić. W koszykówce w momencie mojego przyjścia, związek z ligą miały razem 25 milionów złotych budżetu, a dziś mamy prawie 80 milionów. Pokazaliśmy, że poważny, profesjonalny sport potrzebuje nakładów finansowych. Mówię o tym, jak nasi zawodnicy wyglądają, dokąd jeżdżą, co mają i za co grają. To proste jak dwa dodać dwa - nikt mi nie powie, że bez pieniędzy da się zrobić w sporcie coś poważnego. W tym wypadku moja odpowiedź jest jasna: nie da się. A co do nagród dla olimpijczyków, to nie może być tak, że one są o 100 procent niższe niż kiedyś.
- Pytałem Adama Korola [były minister sportu, wioślarski mistrz olimpijski] i usłyszałem, że w 2008 roku było 250 tysięcy złotych za złoty medal. I jeszcze samochód.
- Mówmy o PKOl-u, nie o ministerstwie. Niech ministerstwo daje swoje nagrody. Ja nie chcę, żeby PKOl był drugim ministerstwem. Nie chcę, żeby w ogóle dotykał środków budżetowych. Mnie najbardziej interesuje pozyskanie środków niebudżetowych. I powiem, że już się do mnie odezwały dwie duże firmy, dla których koszykówka była za mała. Teraz prezesi usłyszeli, że będę szefem PKOl-u i rozmawiamy o współpracy. To są międzynarodowe korporacje, bardzo zainteresowane reklamowaniem się w całym polskim sporcie. Mówią, że to jest dla nich idealne miejsce.
- Myślę, że w PKOl-u nie było osób, które chciałyby z nimi rozmawiać, dać im możliwości pokazania się, zareklamowania się. Ja mam na to pomysł. Chcę scentralizować prawa, które dzisiaj często są uznawane za niesprzedawalne. Niektóre związki po prostu nie wiedzą, jak to można zrobić. A ja uważam, że polski sport jest niedoszacowany. I to bardzo mocno. W koszykówce nie dało się sprzedać praw do transmisji ligi za kilkanaście milionów, dlatego że były sprzedane za zero. Trzeba było budować potencjał ligi. Sprawiłem, że zaczęło się o niej mówić w mediach i sponsorzy zauważyli, że to jest fajny produkt. Nie mówię, że problemem jest sprzedawanie praw w piłce nożnej. W koszykówce już też nie. Duże związki, a zwłaszcza te reprezentujące gry zespołowe, sobie radzą. Ale mniejsze nie wiedzą jak pozyskać środki, jak i komu zaprezentować produkt. Często problemem jest też to, że danego sportu nie ma gdzie pokazać. Dlatego moim pomysłem jest stworzenie internetowej telewizji olimpijskiej. Będzie się nazywała PKOl TV i będzie pokazywała wszystkie sporty, których dziś nie ma w telewizji. Jest ich bardzo dużo, będziemy pokazywać choćby mistrzostwa Polski w tych dyscyplinach oraz inne zawody organizowane w naszym kraju.
- Dziś tego nie wiemy.
- Jeżeli nie założymy telewizji, to nie będzie można rozliczyć środków, które będziemy pozyskiwali dla konkretnych związków. Po drugie trzeba pamiętać, że jak przychodziłem do koszykówki, to jej mecze oglądało w telewizji średnio pięć tysięcy widzów, a zbliżamy się do 50 tysięcy. Finały kiedyś oglądało 20 tysięcy, a ostatnio było to niemal 100 tysięcy widzów. Mogę powiedzieć, że trzeba przyzwyczajać ludzi do wszystkich dyscyplin. My tak naprawdę nie wiemy, co mamy. Uważam, że Polacy jako ludzie, którzy interesują się sportem, będą naszą telewizję oglądali. Ona się sprawdzi. Ja sam chętnie bym oglądał na przykład mistrzostwa Polski w podnoszeniu ciężarów. Dlaczego nie? A tego nigdzie nie ma. My to zrobimy i to będzie produkt wysokiej jakości.
- Tak, to ma być poważna telewizja. Jestem już po rozmowach z prezesem Solorzem [właściciel Polsatu] i chciałbym, żeby PKOl TV trafiła kiedyś na platformę Polsatu. Taki jest cel. A więc kontent musi być w stu procentach profesjonalny. Ale telewizja to nie koniec. PKOl powinien mieć też własną poważną gazetę.
- Mój pomysł jest zupełnie poza sztampą. On wykracza poza wszystko. Proszę uwierzyć, on się spokojnie sprawdzi. My mamy tyle dyscyplin olimpijskich, a mało kto o nich wie, mało kto o nich czyta.
- Radio nie, radio zostawmy. Może to dzisiaj jest dla kogoś śmieszne, może się wydaje nierealne, ale proszę mi wierzyć, to jest bardzo realny i konkretny pomysł.
- Powiem tak: każda dyscyplina ma swojego kibica. Każda! Proszę mi wierzyć. Ostatnio byłem na mistrzostwach Polski w cheerleadingu - nawet sobie panowie nie zdają sprawy, jak dużo ludzi było na trybunach.
- Ale oprócz tego, że trybuny były pełne i był wspaniały doping, to wrażenie robiło też to, co ci młodzi startujący ludzie wyczyniali, jak bardzo są sprawni i jak fantastycznie się to oglądało! Takie dyscypliny trzeba pokazywać. I do tego trzeba je pokazywać tak, żeby się to chciało oglądać. Jak w koszykówce, gdzie właśnie w nowym kontrakcie z Polsatem wywalczyliśmy, że wszędzie, na każdym meczu, będzie wóz HD.
- (długa cisza) W koszykówce doszliśmy do swego rodzaju sufitu, oczywiście patrząc pod względem organizacyjno-budżetowym. Trzy lata temu zacząłem rozmawiać z prezesami innych związków sportowych. To byli Adam Konopka [prezes Polskiego Związku Szermierczego], Andrzej Supron [prezes Polskiego Związku Zapaśniczego], Henryk Olszewski [szef Polskiego Związku Lekkiej Atletyki], to był też Grzegorz Kotowicz [prezes Polskiego Związku Kajakowego]. Zaczęliśmy myśleć, co można by zrobić dla całego polskiego sportu, w jaki sposób mógłby funkcjonować PKOl. Uznałem, że mógłbym stworzyć coś takiego, co będzie platformą dla wszystkich związków, że PKOl mógłby te związki traktować wyjątkowo, że prezesi będą się z PKOl-em utożsamiali, że już nie będzie tak jak jest dziś, czyli przy sukcesie zasługa PKOl-u, a kiedy nie ma wyników, to odpowiedzialny jest związek. Ja sobie wyobrażam, że PKOl będzie razem z prezesami związków szedł ramię w ramię i wtedy, kiedy będzie dobrze, i gdy będzie źle. Ale żeby tak było, to pomoc PKOl-u dla związków musi być realna, a nie tylko na papierze. Mnie nie zależy na tym, żeby być w PKOl-u dla samego bycia. Ja mam pomysł na to, jak chcę, żeby PKOl wyglądał za cztery lata. Jak przychodziłem do koszykówki, to też wiedziałem, gdzie chcę, żeby ta koszykówka była w perspektywie kolejnych lat.
- Nie ukrywam, że sam tak mówiłem.
- Tak, to mój główny cel. Ministerstwo sportu świetnie sobie radzi z rozdzielaniem związkom pieniędzy z budżetu państwa, a u nas trzeba będzie stworzyć program rozdzielania środków od naszych sponsorów na konkretne cele dla związków. Tym się będą zajmowali wiceprezesi. Przyciąganie pieniędzy do PKOl-u i trzymanie ich na kontach nie miałoby sensu. One muszą być inwestowane w cały polski sport. Jeżeli na przykład w naszym surfingu roczny budżet to tylko 250 tysięcy złotych, to po rozmowach z prezesem związku, wiem, że on potrzebuje dodatkowego miliona, żebyśmy mogli powalczyć o kwalifikacje na igrzyska, a w konsekwencji o olimpijskie medale. To są bardzo przyziemne problemy, że prezes związku mówi: "Nie stać mnie, żeby polecieć tu, tu i tu, co oznacza, że z góry skazuję się na brak możliwości walki o igrzyska". My będziemy takie problemy rozwiązywać.
- I tak ma być! Panowie, jest bardzo dużo prywatnych firm, które można do polskiego sportu przyciągnąć. Powtarzam, prywatnych firm, nie spółek skarbu państwa, bo niektórzy próbują wmawiać, że PKOl będą finansowały tylko spółki skarbu państwa. Nic bardziej mylnego! Przede mną kolejne spotkania z prywatnymi firmami, które chcą być sponsorami całego polskiego sportu. Tylko trzeba wydobyć ze związków to, co one mogą dać. Jedna dyscyplina będzie mogła zaoferować tylko tyle, że umieści logo sponsora na stronie internetowej czy na papierze firmowym, a inna dyscyplina będzie miała do sprzedania dużo więcej praw marketingowych. Wszystko trzeba będzie rozsądnie wyliczyć, wycenić i sprzedawać. Po prostu. Bo polski sport potrzebuje pieniędzy prywatnych.
- Mnie osobiście się podoba model francuski. Tam świetnie sobie radzą sporty drużynowe, ale i indywidualne też sobie świetnie radzą. Wiceprezes francuskiego komitetu olimpijskiego jest szefem francuskiej koszykówki. Rozmawiałem z nim. I co mi powiedział? Przepraszam za szczerość: "Pieniądze! Pieniądze! Pieniądze!". Dodał: "Jak ja mam 100 milionów rocznie w samej koszykówce, to jak ja mam nie zrobić wyniku?". Wiecie, można mówić, że pieniądze nie są najważniejsze, a jednak cały czas wraca się do nich jak do źródła.
- Nie wiem.
- Ale pytanie, ile on dostaje po drodze.
- Ale ile dostają Niemcy? Jak zaczęliśmy o Niemcach, to mówmy o Niemcach. Niemiec co miesiąc dostaje od państwa pensję.
- W Niemczech jest tak system skonstruowany, że praktycznie wszyscy są w wojsku lub policji. A u nas to jest kropla w morzu.
- To jest cały czas kropla w morzu! I to PKOl powinien robić, a nie każdy związek osobno. To jest nasze zadanie, żeby każdy sportowiec, który tylko będzie chciał, miał wojskowy etat. Dzięki temu nasi sportowcy będą skoncentrowani tylko na swojej dyscyplinie, a Wojsko Polskie nabędzie wysportowanych ludzi, którzy teoretycznie i praktycznie będą mogli bronić naszego kraju. Widzimy, co się dzieje za naszą granicą i słyszymy zapewnienia ministra obrony, że chce, żeby w Polsce było 300 tysięcy zawodowych żołnierzy. Skoro tak, to jesteśmy idealnym kandydatem do tego, żeby stać się idealnym partnerem.
- Team 100 to jest program jednej ze spółek skarbu państwa, z tego co się orientuję [Polskiej Fundacji Narodowej, czyli fundacji utworzonej przez 17 spółek skarbu państwa] i nikt nie chce tego zabierać. Niech spółki prowadzą takie programy, to jest świetne. Ale jeżeli pytają mnie panowie czy warto podnosić nagrody dla medalistów, to odpowiadam, że moim zdaniem warto.
- Mamy cele długoterminowe i krótkoterminowe. Przed nami jest cel krótkoterminowy - przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Paryżu. Wszyscy się zgodzimy, że chcemy zdobyć tam jak najwięcej medali, prawda?
- Oczywiście! Panowie będą pisali, że jest świetnie, jeśli Polacy będą zdobywali medale, a ja będę przeszczęśliwym człowiekiem, bo z kasy PKOl-u ubędzie, ale ten PKOl wreszcie będzie zauważony. I jego rola także. Podniosę nagrody, i to zdecydowanie. Nie może być tak, że siatkarzom obieca się 700 tysięcy złotych do podziału za złoty medal, jak ostatnio. Czym się różni Bartek Kurek od na przykład Mai Włoszczowskiej, która sama musi przejechać wyścig i sama zdobyć złoty krążek, za co dostanie 120 tysięcy? Niczym się Bartek Kurek od Mai nie różni, więc nie może być tak, że on za taki sam medal dostanie tylko 50 czy 60 tysięcy. Przecież oni muszą się tak samo przygotować. Nam nie może mniej zależeć na grach zespołowych. Zrównam nagrody. Będzie tak, że każdy zawodnik, który zdobędzie złoty medal, dostanie - strzelam - 300 tysięcy złotych. Jest to znacząca nagroda?
- A to nie koniec. Ja mam trochę szalone pomysły i już rozmawiałem z jednym deweloperem o tym, żeby został sponsorem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a my nie będziemy chcieli od niego żadnych pieniędzy.
- Tylko złotym medalistom. I ryzykiem dewelopera jest czy tych złotych medali będziemy mieli pięć, 10 czy 15. Ale niech ich będzie jak najwięcej, bo wtedy każdy będzie wygrany. Inaczej się walczy, gdy się ma obiecane takie nagrody. Z koszykarzami właśnie tak zrobiłem - poza pieniędzmi dałem także różne bonusy. I takich pomysłów mam bardzo dużo. Bo na koniec ci sportowcy muszą być docenieni za to, że poświęcają całe swoje życia i walczą o sukces na igrzyskach olimpijskich. Myślę też o tych sportowcach, którzy już skończyli karierę. Mamy wspólny pomysł z Mieczysławem Nowickim, aby stworzyć własny Dom Olimpijczyka, bo trzeba zadbać także o naszych sportowych seniorów, którym nie starcza od pierwszego do pierwszego. Programów, które chcemy zrobić, jest bardzo dużo.
- Docelowo będzie 300 milionów. A teraz jest 29 milionów.
- W ciągu czterech lat.
- Jak mówiłem, że w koszykówce dojdziemy do 100 milionów, to wydawało się to nierealne, a dziś jest to na wyciągnięcie ręki. Wszystko jest możliwe. Trzeba pamiętać, że cały polski sport jest niedoszacowany. On nie jest wyceniony. Nawet piłka nożna, siatkówka czy piłka ręczna, które są dużymi dyscyplinami, też nie są do końca wycenione i sprzedane.
- Ja nie wiem, jaka jest dziś tak naprawdę sytuacja finansowa PKOl-u. W koszykówce na początku nie zarabiałem żadnych pieniędzy i dzisiaj to też nie jest dla mnie najważniejsze. Najważniejsze jest zapewnienie finansów dla związków, dla zawodników, dla pracowników. Ale oczywiście docelowo chciałbym zarabiać pieniądze.
- Ja nie wiem, w jakiej kondycji finansowej jest PKOl. Mam takie powiedzenie, że z chorej krowy się nie doi. To jest nieeleganckie.
- Nie jestem w zarządzie PKOl-u, więc nie wiem czy ta krowa jest chora, czy zdrowa. Ale 29 milionów to mały budżet.
- Tak.
- Nie, choć uczciwie patrząc, to pytanie jest do nich.
- Grałem w piłkę nożną przez 12 lat. Grałem też w koszykówkę. Poza tym nie każdy sportowiec będzie dobrym menedżerem i nie każdy dobry menedżer będzie dobrym sportowcem. To po pierwsze. A po drugie - myślę, że przez pięć lat mojej pracy zrobiłem dla koszykówki tyle dobrego, że nawet moi najzagorzalsi przeciwnicy nie mogą mi tego odebrać. To widać. To jest moja wizytówka. Ja wcale nie przychodzę do PKOl-u jako polityk, bo ja nie mam legitymacji partyjnej. Żadnej. Totalnie żadnej. A to, że się z kimś przyjaźnię? Tak, znam się i się przyjaźnię z panem Sasinem. Ale znam też pana Schetynę związanego z PO. I czy to jest coś złego? Myślę, że sport powinien łączyć a nie dzielić. On jest ponad podziałami politycznymi. Jeśli potrafiłem namówić do wspólnych działań pana prezydenta [Lublina] Krzysztofa Żuka i pana marszałka [województwa lubelskiego] Jarosława Stawiarskiego, czyli ludzi z dwóch różnych politycznych światów, to wiem, co mówię. Właśnie tak to powinno wyglądać - nie dzielmy, tylko łączmy. Ja przekonałem do poparcia mnie Adama Korola, Grzegorza Kotowicza, Leszka Blanika, Otylię Jędrzejczak, i świetnie się z nimi dogaduję i będę z nimi tworzył PKOl. To wcale nie jest tak, że PiS przejmuje PKOl. Nic bardziej mylnego!
- Jakby panowie pogrzebali, to pewnie by się okazało, że w 2010 roku wpłacałem na PO.
- Niech panowie pogrzebią, ja tylko podpowiadam.
- Nie pamiętam. Szczerze? Wpłacałem na kampanię, ale chyba to jest dozwolone? Robiłem to z własnych, uczciwie zarobionych pieniędzy.
- Tak, ale to przez "Newsweeka". "Newsweek" opisał mnie kiedyś na zlecenie jednej z osób, a ja tego nie prostowałem, bo można o człowieku różne rzeczy napisać. Ja się nie wstydzę, że zaczynałem od sprzedawania hot-dogów.
- Nie, robiłem hot-dogi, pracowałem w piekarni, w której zaczynałem o drugiej rano od pieczenia pieczywa, a później je sprzedawałem. Ja się tego nie wstydzę, każdy gdzieś zaczynał. A jeśli komuś to przeszkadza, to jest jego problem. Ja jeździłem na wieś samochodem, zwoziłem pomidory i czereśnie i je sprzedawałem. I jestem z tego cholernie dumny, i wiem, że dzięki swojej ciężkiej pracy jestem tu, gdzie jestem.
- Walczenie z gazetą w tamtym czasie było ostatnią rzeczą, która mi chodziła po głowie. To było dla mnie mocne życiowe doświadczenie. Mam żonę i trójkę dzieci, byłem po mocnych przejściach, bo na zlecenie polityczne CBA weszło do mojego domu.
- Czy jakby to była łapówka, to czy do urzędu skarbowego byłaby złożona umowa pożyczki? Czy ktoś się zastanowił nad tym, że CBA nie miało mi co zarzucić? Człowiek, któremu pożyczałem te pieniądze, złożył do urzędu skarbowego umowę.
- Tak, oczywiście. A zwrot pożyczki został mi przelany na konto. Wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa. To był rok 2010 czy 2011 i wtedy w życiu bym nie pomyślał, że pan Jacek Sasin będzie teraz tu, gdzie jest. Ja się po prostu z tym człowiekiem przyjaźniłem. Czy do panów nigdy nie zadzwonił żaden znajomy i nie poprosił "pożycz mi tysiąc czy dwa"? Mnie nagrali, bo było zlecenie nie tyle na mnie, co na Jacka. On zadzwonił, że mu zabrakło pieniędzy na schody i poprosił, żebym mu pożyczył osiem tysięcy złotych. Pojechałem, wypłaciłem te pieniądze i mu pożyczyłem, a przy tym zastrzegłem: "Stary, zadzwoniłeś, rozmawialiśmy o tym przez telefon, więc będę brutalny" i dałem mu umowę pożyczki. Powiedziałem: "Podpisz to i idź do urzędu skarbowego". To nie była żadna łapówka. Za co? Za przyjaźń? Na Boga!
- Oni dzisiaj są przyjaciółmi. To jest najgorsze.
- Z tyłu głowy wiem, kto to zrobił. Spotykam się z tą osobą, ale zawsze wiem, że może mi zostać włożony nóż w plecy. Po raz kolejny. Ale spotykam się z tą osobą.
- Przede wszystkim z Orlenem mnie nic nie łączyło. Ja wiem, jak to się stało, że się znalazłem w siatkówce.
- Pan Strzylak mnie polecił.
- Zgadza się. Na początku zostałem zatrudniony w lidze, a później zostałem wprowadzony do zarządu PZPS-u. A że pan Ryszard Czarnecki bardzo chciał być na moim miejscu, to stało się to, co się stało. I wszystko w temacie. Ewentualnie jeśli mnie panowie zapytają czy pan Czarnecki będzie w prezydium albo w zarządzie PKOl-u, to odpowiem: nie.
- Wcale nie tak błyskawicznie. Jakiś czas pracowałem w lidze, oni się przyglądali temu, jak pracuję i sami mi zaproponowali, żebym wszedł do zarządu.
- Proszę wybaczyć, ale nie pamiętam.
- Powiedzmy, że bardziej trzy miesiące niż tydzień.
- Pięć, od października do marca. Cztery miesiące to byłem wiceprezesem.
- W tamtym czasie pan prezes miał swoje problemy zdrowotne, ale to nigdy nie był mój cel.
- Wiem, że wielu tak mówiło. Dlatego przyjaciół w siatkówce nie mam. Ale jednak nie wszyscy tak mówili.
- Tak, wprowadzałem tę firmę na giełdę.
- Ja też sprzedawałem akcje i miałem umówioną transakcję na połowę września, a Alfa Star upadło na koniec sierpnia. Firma została sprzedana Egipcjaninowi, który - jak się później okazało - miał 51 proc. udziałów w światowym Tui.
- Resztę trzeba sobie dopowiedzieć. Byłem akcjonariuszem i na nieszczęście straciłem pieniądze.
- Straciłem i na tym zakończmy.
- To jest moja prywatna sprawa. Ale nie narzekam, radzę sobie. A pracuję od 18. roku życia.
- Proszę mi wierzyć, że sobie radzę. I nie narzekam.
- A kto prał? To jest dobre pytanie.
- Proszę mi wierzyć, że z mojej strony nic złego nie było skierowane ani do Marcina Gortata, ani do Adama Waczyńskiego. Ale jeżeli ktoś mi mówi, że może zwolnić trenera, to moja odpowiedź jest jedna: trenera może zwolnić wyłącznie zarząd Polskiego Związku Koszykówki. Kropka. A resztę niech sobie każdy dopowie sam.
- Nic takiego nie miało miejsca.
- Nikomu nic nie wytykałem. Po prostu, Adam Waczyński od początku nie chciał składać żadnego wniosku i buntował resztę drużyny przeciwko ich podpisywaniu. Gdy został sam "na placu boju" nagle zapragnął wypłaty nagrody.
- Powtórzę, cytowanych przez panów zapisów nie kwestionował nikt z zawodników poza Adamem Waczyńskim. Zresztą ten temat jest zamknięty. Adam, tak jak inni, otrzymał swoją nagrodę. Wszystko mam w mailach. I mam też wszystkie sms-y, które Waczyński wysyłał.
- Nie poszedłem.
- Kompletna bzdura. Pracuję codziennie po 12-14 godzin. Wymagam - przede wszystkim - bardzo dużo od siebie, ale również od innych pracowników. Z tej racji nie wszystkim to się podoba i dlatego te osoby już ze mną nie pracują. Zgoda - mam sprecyzowane poglądy, ale podkreślę - ci co chcą pracować, zawsze mają ze mną dobre relacje, a tym co pracowali po dwie godziny dziennie za dobrą pensję już dawno podziękowałem.
- Proszę mi wierzyć, że rewelacje tych mediów wywołują w środowisku koszykarskim pusty śmiech. Autor nie za bardzo ma pojęcie o czym pisze. W 90 proc. procentach kluby i okręgowe związki są finansowane przez jednostki samorządu terytorialnego. Jaki PZKosz ma na to wpływ - żaden! Oczywiście, każdy polski związek sportowy zabiega o dobre relacje z włodarzami miast i gmin, aby wspierać swoją dyscyplinę i my również to robimy. Jest nas 11 członków zarządu, pochodzących z różnych miast w Polsce i staramy się aktywnie działać w terenie, aby władze samorządowe przeznaczały jak najwięcej środków finansowych na koszykówkę. Jednak, gdy przychodziłem do koszykówki - Anwil już był we Włocławku, PGE w Zgorzelcu, Polski Cukier w Toruniu i w Lublinie, wiele spółek Orlenu i Enei finansowało lokalne przedsięwzięcia koszykarskie. To siła koszykówki i prezesi klubów przyciągnęli te firmy do koszykówki, a nie ja. Dziennikarz nawet nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić elementarne fakty w tej kwestii.
- Dziękuje za to pytanie, bo w ostatnim okresie wiele nieprawdziwych informacji w tym temacie się pojawiło. Otóż, chciałbym jasno podkreślić, że nie pobieram prowizji od umów sponsorskich ani w PZKosz, ani w PLK. Jeśli chodzi o możliwe zarobki w PKOl - co do zasady i docelowo - chciałbym pobierać wynagrodzenie za swoją pracę. Uważam, że system, gdzie prezesi związków sportowych swoją pracę pełnią społecznie jest patologiczny i niezrozumiały - tchnie, krótko mówiąc, PRL-em. Za pracę należy się płaca, a za dobrą pracę należy się godziwa płaca. Brak transparentności prowadzi tylko i wyłącznie do patologii. A co do kwot - zobaczymy, jaki budżet uda nam się zbudować w PKOl, ale na pewno tę kwestię będę konsultował z zarządem.
- Po pierwsze: teza zawarta w waszym pytaniu o tym, że Gortat jest wartością dodaną do polskiej koszykówki, jest dyskutowalna. Nikt z ludzi funkcjonujących w koszykówce, włącznie ze mną, nigdy nie odbierał Marcinowi Gortatowi zasług z osiągnięć w NBA. Dodatkowo on prowadzi od lat swoją fundację, której nota bene drużyny biorą udział w rozgrywkach PZKosz. Natomiast problemem jest to, że wielokrotnie pan Gortat w sposób bardzo nieelegancki i niezgodny z rzeczywistością wyrażał się na temat działań PZKosz bądź ludzi ciężko pracujących w terenie na rzecz koszykówki. A jego tweety w sprawie osiągnięć polskiej kadry w ostatnich latach - biorąc pod uwagę to, że nigdy kadra narodowa z nim nie osiągnęła żadnych sukcesów - są po prostu nie na miejscu. Po drugie - pomimo całej tej atmosfery z nim związanej na początku swej prezesury wyciągnąłem do niego rękę.
- Przed MŚ w 2019 roku. Zaprosiłem go na kolację, pojechałem i zdziwiłem się, że spotkanie nie jest w cztery oczy, że są z nim jeszcze dwie osoby. Ale nie przeszkadzało mi to. Zaproponowałem mu, żeby pożegnał się z kadrą, wracając do niej na mistrzostwa świata. Powiedział, że nie, definitywnie. Stwierdziłem: "Okej, to porozmawiajmy, jak możemy współpracować". A następnego dnia ukazał się artykuł, że ja go błagałem na kolanach, żeby wrócił do kadry. Albo ktoś traktuje kogoś poważnie i wtedy zasługuje na powagę, albo ktoś chce, żeby koszykówka była na samym dnie i kibicuje temu. A na to mojej zgody, jako szefa federacji, nie może być. Dla mnie ta kadra, która teraz gra, jest najważniejsza. Jeżeli ktoś próbuje zdeprecjonować sukcesy, bo te sukcesy reprezentacja Polski osiągnęła nie za jego czasów, to ja o tych próbach deprecjonowania głośno mówię. I ja się przed tym nigdy nie cofnę, ja zawsze będę stał za swoimi zawodnikami. Oni to wiedzą. Czy gdyby Adam Waczyński miał rację, to żaden zawodnik by za nim nie stanął? Czy ta cisza nie była znamienna dla wszystkich? Nikt go nie poparł, bo jego żądania były absurdalne. Mateusz Ponitka, A.J. Slaughter, Łukasz Koszarek - oni wszyscy są dla mnie ważniejsi niż Gortat.
- To wasza teza, z którą wielu sympatyków koszykówki niekoniecznie się zgadza. Dziś za oceanem mamy już inną gwiazdę - Jeremiego Sochana. I myślę, że to niektórych już boli.
- Marcina Gortata. No nie czytacie jego komentarzy? Nie czytaliście choćby wtedy, gdy Jeremi był wybierany w drafcie?
- Współpracowali czy raczej Jeremi po prostu tam był...
- A co, miał nie wyjść do polskich kibiców?
- Ale nikt nie mówi, że to jest zła inicjatywa. Tylko ja jako PZKosz mam dziś Jeremiego Sochana, gracza NBA, który trafia do młodych i który rozumie pozytywny przekaz. Pojechałem do niego z pozytywnym przekazem co chcemy zrobić i z pomysłem, jak może budować swoją rozpoznawalność tu, w Polsce. Myślę, że i mama Jeremiego, i jego ojczym, i agenci, i sam Jeremi wyszli ze spotkania bardzo zadowoleni.
- Z nieba?
- Ja chyba tak myślałem. Gdyby nie ja, to on by nie grał w kadrze. To ja poprosiłem trenera Mike'a Taylora, żeby powołał Sochana i żeby Sochan zadebiutował. Więcej - PZKosz widział talent Sochana co najmniej od siedmiu lat. To dlatego Jeremi każdego lata przygotowywał się z młodzieżowymi kadrami i chętnie w nich grał!
- Nie no, po co? Rozdzielmy to. Mnie zależy na jednej rzeczy - żeby Jeremi grał dla reprezentacji Polski. Nikt nikomu nie każe niczego wybierać. Ale jeżeli ktoś mnie pyta: Mateusz Ponitka czy Marcin Gortat, to mówię: Ponitka. Proste.
- A po co odpowiadać? Odpowiadać można pracą. I ta praca takich ludzi później denerwuje. I oni krytykują, bo już nie mają wyboru, bo znaleźli się w ślepym zaułku. Pracą zawsze człowiek się obroni. Opinia publiczna widząc jak wyglądał związek kiedyś i jak wygląda teraz, powie, że została dokonana duża zmiana. I to wystarczy, nic więcej nie potrzeba.
- Bez komentarza.
- Naprawdę nie chcę tego komentować. Igrzyska Europejskie się odbędą.
- A to dlatego, że jesteśmy gotowi walczyć tam o medale. Wcześniej w życiu bym nie zrobił żadnej ważnej imprezy w Polsce. Bo po co? Żeby kibice gwizdali? Teraz nasze drużyny mają szanse na medale i teraz ma to sens. Zapytają mnie panowie czy chciałbym zrobić w Polsce igrzyska olimpijskie? Tak. Ale wiecie kiedy? Jak będę miał świadomość, że będziemy mieli realne szanse zdobycia 35 medali. Nie wcześniej. Wcześniej musimy zainwestować pieniądze w polski sport.
- Wbrew pozorom sporo możemy zrobić. Musimy pojechać do komitetów olimpijskich Francji i USA. Dlaczego?
- Jeżeli Francuzi postanowią, że nie wpuszczą na swoje terytorium sportowców z Rosji i Białorusi, to MKOl może ich nawet dopuścić, a oni nie dostaną wiz i nie wjadą. Proste. A drugi kierunek to Stany Zjednoczone, bo jeżeli Stany poważnie by podeszły do tematu bojkotu igrzysk, to wtedy MKOl nie dopuści Rosjan.
- Myślę, że tu więcej państw by je zbojkotowało, że kolejne kraje poszłyby za Stanami. Trzeba wszystko robić, żebyśmy nie dopuścili Rosji i Białorusi do startu w igrzyskach.
- Chyba tak, bo już rozmawiałem z wiceprezesem francuskiego komitetu. Będziemy dyskutować, będziemy bardzo dobrze przygotowani i wyłożymy swoje racje, mając na uwadze to, że z drugiej strony też będą padały argumenty. Trzeba liczyć na to, że uda nam się przekonać Francuzów, żeby nie wpuścili Rosjan i Białorusinów. To będzie najważniejsza wizyta. Po niej będzie wiadomo, w którą stronę to skręca.
- Dlaczego MKOl-owi? Przecież oni tylko nie wpuściliby grupy sportowców na swoje terytorium.
- Ale kto sprawdzi czy te warunki są spełnione? Kto sprawdzi czy dwa miesiące wcześniej dana osoba nie walczyła na wojnie i nie zabijała ludzi w Ukrainie? To jest szaleństwo, taka osoba może się w ostatniej chwili wycofać z wojska i pojechać na igrzyska.
- W Rosji nie jest łatwo?!
- Jesteśmy bardzo ciekawi, jak to będzie sprawdzane w zawodach przed igrzyskami. I na pewno trzeba wszystko zrobić, żeby to dyplomatycznie rozwiązać.
- To jest najgorsze, że u nas o wojnie w Ukrainie cały czas się pamięta, ale im dalej, tym mniej ludzi o niej mówi.
- Tak, słyszałem to. Tam mówią, że cały czas mają swoje wojny. Wojna? Jaka wojna? O co wam chodzi?
- Tak, trzeba to podkreślać.
- Tak, odejdę z ligi, ale związek poprowadzę do końca mojej drugiej kadencji.
- Czas pokaże.
- Tak, jest nim pan Kewin Rozum, z sumo.
- Wiem, że go namawiali do startu, ale po naszych rozmowach wspiera moją kandydaturę. Bez niego, bez tych wszystkich prezesów związków, których przekonałem do siebie i którzy będą głosować na mnie, prezesem PKOl-u pewnie dalej byłby Andrzej Kraśnicki. On zrozumiał, że nie ma szans, a stało się to wówczas gdy poparcia dla mnie zaczęły spływać ze związków dotychczas go popierających
- Bez przesady, nie idźmy aż tak szeroko! Ale teraz, kiedy Andrzej Kraśnicki nie będzie startował, piłka ręczna także mnie poparła.
- To nie jest moim marzeniem.
- (cisza)
- Na pewno chcę, żeby PKOl był tak pomocny dla wszystkich związków sportowych, żeby one nareszcie mogły powiedzieć, że PKOl-em rządzi odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.
- (cisza)
- To nigdy nie było moje marzenie. Gdyby było, to już bym był w światowej koszykówce. I to wysoko.
- Nie mogę powiedzieć, bo się nie spełni.
- Zgadza się, nie w sporcie.
- (chwila ciszy i uśmiech) Różne rzeczy w życiu się zdarzają.