Ministerstwo wprowadza we wszystkich szkołach rewolucję. Nauczyciele: Bubel!

Dawid Szymczak
Minister Sportu nazywa program "Sportowe Talenty" rewolucyjnym. Nauczyciele kontrują, że to bubel, a pieniądze można było wydać znacznie rozsądniej. - To gra pod publiczkę, a nie realna zmiana. Problemów z wuefami jest mnóstwo, tymczasem program zakłada szukanie talentów wśród prawie dorosłych uczniów, a nie obejmuje najmłodszych, faktycznie przegapionych przez system - mówi Justyna Kowalczyk, wuefistka z województwa lubelskiego, w którym ministerstwo testuje swój projekt.

Szkoła na wsi, sala lekcyjna przerobiona na gimnastyczną - pod ścianą drabinki, pod nisko zawieszonym sufitem jeden kosz, na przeciwległej ścianie wymalowana wałkiem bramka. Po drugiej stronie odbywa się lekcja. Nauczyciele i tak narzekają, że w "gimnastycznej" jest za głośno. Dzieci kręcą nosami, bo wuef jest nudny. Gimnastyka, mało ruchu, wybawieniem są dwa stoły do tenisa stołowego. 

Zobacz wideo

Szkoła miejska. Hala z prawdziwego zdarzenia. Dwudziestosześcioosobowa grupa dziewcząt, dziesięć piłek do siatkówki. Jedna trzecia parkietu dla nich, reszta zajęta przez inne grupy. - Do dwóch odlicz! - nakazuje wuefistka. Jedynki ćwiczą, dwójki siedzą. To czwarta klasa, dzieci jeszcze lubią wuef, najchętniej nie przestawałyby grać. Po kilku minutach będzie zmiana, dla wszystkich na raz nie wystarczy miejsca. W szóstej klasie już takich problemów nie będzie, część uczniów zdąży się zniechęcić i zacznie przynosić zwolnienia. 

Edukacja wczesnoszkolna, klasy 1-3 szkoły podstawowej. Nauczycielka na obcasach i w spódnicy prowadzi lekcję wychowania fizycznego. Dzieci rzucają piłeczkami do celu, później wchodzą w worki i skaczą na wyścigi. Nauczycielka nie zdążyła się przebrać. Kończyła poprzednią lekcję już po dzwonku, podczas przerwy miała dyżur, więc na tym wuefie to ona jest najbardziej w biegu. Kiedyś obiecywała sobie, że u niej wuef będzie prawdziwy, traktowany poważnie, ale zapał minął. Zresztą, co lepszego może zrobić na korytarzu? Nie ma dostępu do sali gimnastycznej, a za oknem zimno i wieje. Kiedyś wzięła dzieci na boisko późną jesienią, ale rodzice zaczęli pielgrzymować ze skargami.

"Sportowe talenty" - rewolucja czy pokazówka?

- Jako zawodowi sportowcy zdobywaliśmy medale na igrzyskach olimpijskich oraz mistrzostwach świata. Ale nie jesteśmy tutaj, by mówić o sobie - przemawiają przed grupą dzieci w gimnastycznej sali Anita Włodarczyk i Sławomir Szmal. - To dla ciebie mamy misję - lekkoatletka wskazuje palcem na jedną z dziewczynek. - Twój nauczyciel od wuefu zmierzy ci czas w kilku prostych testach. Będziesz biegać, robić deskę, skakać w dal. Zrób to najlepiej, jak potrafisz, a może będzie to najlepszy skok w twoją przyszłość - motywuje były piłkarz ręczny. - Poznasz smak rywalizacji i zwycięstwa z samym sobą. Program sportowe talenty to twoja szansa na sportową karierę - dodaje Włodarczyk. - Weź udział w naszym teście! - wykrzykują chórem, siedząc między dziećmi.  

To materiał promocyjny "Sportowych talentów" - programu Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz Ministerstwa Edukacji i Nauki, mającego systemowo wyławiać najzdolniejszych uczniów i kierować ich do klubów sportowych, by rozwijali się w dyscyplinie, do której mają predyspozycje. Nauczyciele ze wszystkich szkół w Polsce - również ponadpodstawowych - mają dwa razy w roku przeprowadzać testy w kilku podstawowych konkurencjach (biegach, skoku w dal, planku), a wyniki wprowadzać anonimowo do ogólnego systemu, do którego dostęp będą miały także kluby, akademie i federacje. Jeśli wyniki danego ucznia zrobią na nich wrażenie, mogą poprosić dyrektora szkoły o kontakt z rodzicami tego ucznia. Jeśli ci wyrażą zgodę, ich dziecko może rozpocząć treningi. W tym roku program prowadzony jest pilotażowo w dwóch województwach - opolskim i lubelskim. Od września może zostać rozszerzony na całą Polskę.

- Program jest finansowany z dotacji celowej przyznawanej Instytutowi Sportu - Państwowemu Instytutowi Badawczemu na zadanie pod nazwą "administrowanie oraz rozwój narzędzia do gromadzenia i analizy danych populacyjnych dotyczących stanu kondycji fizycznej dzieci i młodzieży". Wysokość dotacji przewidzianej na realizację ww. zadania wynosi 1 mln zł - podaje Natalia Perlińska, rzecznika prasowa Ministerstwa Sportu.

Na stronie internetowej Sportowetalenty.pl projekt zachwalają znani sportowcy i trenerzy, m.in. były lekkoatleta Sebastian Chmara, dyrektor sportowy PZPN Marcin Dorna, mistrz świata w siatkówce Marcin Możdżonek. "Najbardziej nowatorski projekt - efekty mogą być niesamowite", "Jesteśmy na dobrej drodze do poprawy zdrowia całego społeczeństwa", "Będziemy mogli dużo łatwiej, dużo szybciej wypatrzeć perełki sportowe" - mówią. 

"Bubel", "pokazówka", "program głowy i planu", "marnotrawstwo pieniędzy, których brakuje na podstawowy sprzęt" - kontrują nauczyciele z województw, w których ministerstwo testuje swój pomysł.

Kamil Bortniczuk zachwala: "Wyjątkowe narzędzie". Nauczyciele zadają pytania

Pod koniec 2022 roku w lubelskiem i opolskiem ruszyły spotkania informacyjne z nauczycielami, których szkoły zgodziły się uczestniczyć w "Sportowych talentach". Część odbywała się online, na inne przyjeżdżał koordynator, przedstawiciele ministerstwa, często towarzyszył im też jakiś były sportowiec - ambasador programu. Na początku spotkania nauczyciele oglądali nagrane wcześniej wystąpienie ministra Kamila Bortniczuka. 

- Oddajemy do państwa dyspozycji wyjątkowe narzędzie - zachwalał minister. - Chcemy wspólnie z państwem sprawdzić, jaka jest kondycja fizyczna polskiej młodzieży i odkryć sportowe talenty. Każdy z państwa może przyczynić się do odkrycia przyszłej gwiazdy sportu, przeprowadzając proste testy sprawnościowe i regularnie wprowadzając wyniki do systemu. Po raz pierwszy w historii będziemy mogli uzyskać kompleksową diagnozę kondycji fizycznej dzieci i młodzieży. Szkoły biorące udział w programie otrzymają specjalne certyfikaty, a dla szkół najlepiej realizujących program przewidzieliśmy szczególne wyróżnienia - mówił Bortniczuk.

Zdecydowana większość nauczycieli, z którymi rozmawiamy, nie była na tych spotkaniach. Najczęściej dowiadują się od nas, że w ogóle były prowadzone. Wielu z nich o "Sportowych talentach" usłyszało od swoich dyrektorów w przededniu wprowadzenia programu - pod koniec zeszłego roku.

- W województwach, w których program jest wprowadzany pilotażowo, odbywały się spotkania dla wszystkich dyrektorów szkół oraz wszystkich nauczycieli wuefu. Kuratorium powiadomiło wszystkie szkoły. Nauczyciele niewiedzący o projekcie prawdopodobnie nie zostali poinformowani o nim przez dyrekcję swojej szkoły bądź nie zareagowali na zaproszenie. Po kilku tygodniach ponad 60 proc. szkół województwa opolskiego i 55 proc. lubelskiego zapisało się w pilotażowym projekcie. Zgłosiło się również kilkanaście szkół z województw nieobjętych pilotażem - mówi Perlińska, rzeczniczka Ministerstwa Sportu.

- Nieobecni i tak niewiele stracili - pociesza kolegów wuefista, który był na spotkaniu w Nysie 28 listopada. Opowiada o nim Sport.pl z prośbą o zachowanie anonimowości.

- Prowadzący omówił projekt i ciągle zaznaczał, że to tylko pilotaż. Na każdym kroku podkreślał też, że taki sam program jest w Słowenii i świetnie się sprawdził. Ale nie było na to żadnych dowodów. Po prostu ktoś tak powiedział, że w Słowenii wyszło. Prowadzący był nieprzygotowany, ratował go ambasador z AWF Wrocław. Robili to wszystko w pośpiechu, już na początku zaznaczając, że mają tylko 40 minut, bo później mają jeszcze spotkanie w Kędzierzynie-Koźlu. Gdy skończyli prezentację, pojawiło się mnóstwo pytań.

- Wielu nauczycieli zgłaszało, że nie ma warunków do przeprowadzenia tych testów. Odpowiedź była taka, że warunki zawsze można stworzyć i trzeba się postarać. Sugestie, że wyniki wychodzą zupełnie inne w sali sportowej niż na podwórku, pozostawały bez odpowiedzi. Pojawiały się też pytania, jak można wprowadzać taki program w trakcie roku szkolnego, skoro cały plan pracy został już dawno zaakceptowany przez dyrektorów. Odpowiedź? "To jest dobrowolne". Ktoś powiedział, że nawet jakby chciał w tym uczestniczyć, to nie może, bo co wpisze w tematach? Musiałby jedno wpisać, a drugie robić. Odpowiedź była taka sama: "To dobrowolne". I dzisiaj wiele osób rzeczywiście tak robi. Wpisuje w dzienniku: "Siatkówka - odbicie górne i dolne", a przeprowadza testy.

- Sala wybuchła śmiechem po pytaniu o zgody od rodziców na przetwarzanie danych osobowych uczniów biorących udział w testach. Jeden z prowadzących odpowiedział, że nie są potrzebne, bo przecież dzieci są w szkole i ich nazwiska i tak są używane w dziennikach, a po chwili wtrąciła się pani z ministerstwa i poprawiła, że jednak zgody będą potrzebne. Taki to był poziom. Chyba nikt nie był zadowolony z tego szkolenia. Wielu nauczycieli opuściło salę po odpowiedzi na pierwsze pytania. 

- Zgłaszaliśmy też, że taki sam program już jest. Nazywa się "Narodowa Baza Talentów". Problemem dla panów prowadzących było jednak to, że w tym programie mogą też uczestniczyć kluby sportowe. Ale co za różnica czy uczeń wykona taki test w szkole czy w klubie? Przecież na końcu chodzi o jego dobro, prawda? Na koniec panowie powiedzieli, że potrzebują od nas jak największego zaangażowania, by przekonać Ministerstwo Edukacji, że projekt jest cenny i powinien zostać wprowadzony obowiązkowo od przyszłego roku szkolnego. 

- Do przeprowadzenia 2 z 5 podstawowych prób wystarczy parę metrów kwadratowych miejsca, są to skok w dal z miejsca oraz plank (deska), pozostałe 3 testy (bieg wahadłowy, bieg na 30m, beep test) można wykonać w lecie na zewnątrz. Przy okazji projektu nauczyciele będą mogli zaznaczyć w systemie, którego testu nie są w stanie przeprowadzić i z jakiego powodu. Pozwoli to reagować na problemy nauczycieli. Zdarza się, że nauczyciele kontaktujący się z nami proszą o możliwość przeprowadzenia niektórych testów w okresie wiosenno-letnim, tak aby móc je wykonać poza szkołą z uwagi na ograniczone możliwości sali gimnastycznej - odpowiada Perlińska, rzeczniczka Ministerstwa Sportu.

Jedni uczniowie pobiegną po bieżni, drudzy będą się ścigać w lesie 

Kwestia zgód do dzisiaj wzbudza wątpliwości, a nauczyciele mówią, że program rozjeżdża się jeszcze w innych miejscach, jakby był robiony naprędce. Pierwsze testy w niektórych szkołach zostały już przeprowadzone. Część wuefistów uznała, że trzeba sprawdzić tylko tych uczniów, których rodzice wyrazili na to zgodę, a część przetestowała wszystkich, podpierając się tym, że wyniki i tak są wpisywane do systemu anonimowo. Potwierdzamy w ministerstwie - rację mieli ci pierwsi. Udział w testach musi odbywać się za zgodą.

- Zgody w liceum? Na ćwiczenia? Mówimy o pełnoletnich osobach, w przypadku techników dwudziestoletnich, które - proszę zaufać mojemu 30-letniemu doświadczeniu w szkole - nie zgodzą się na takie testy. Trochę młodsi też tych zgód nawet nie pokażą swoim rodzicom, bo nie lubią testów - mówi Justyna Kowalczyk, nauczycielka z Puław. - Jaka to ma być "diagnoza kondycji polskiej młodzieży", jeśli w liceach do testów przystąpią pojedyncze osoby? Jeśli rzeczywiście taki ma być cel programu, to uczyńmy go obowiązkowym dla wszystkich i może zmieńmy nazwę, bo o jakim poszukiwaniu talentów mówimy w przypadku liceów? Jeśli ktoś miał zrobić karierę sportową, to w tym wieku ma już za sobą kilka lat treningów w klubach - zauważa.

- No i te ćwiczenia… Warto byłoby jeszcze raz przemyśleć ich dobór, by wyniki były bardziej wymierne. Biegi? Przecież nie wszystkie polskie szkoły mają dostęp do bieżni. Jedni uczniowie na niej pobiegną, a drudzy będą się ścigać w lesie na dystansie mniej więcej takim, jaki jest potrzebny w testach, bo dokładnie nikt tej trasy nigdy nie mierzył. Jak później porównywać ich wyniki? - zastanawia się Kowalczyk. 

Od innego wuefisty słyszymy, że podobne pytania zadawali przedstawicielom ministerstwa podczas spotkania informacyjnego. - Ale odpowiedź niczego nie wyjaśniała. Prowadzący mówili tylko, że do każdego ćwiczenia jest nagrana instrukcja wideo i można ją znaleźć w systemie. 

- Inna sprawa: jak na podstawie tak podstawowych testów orzec, które dziecko ma talent, a które nie? - zastanawia się Kowalczyk. - Idąc dalej: jak stwierdzić, patrząc tylko na suche liczby, że uczeń nadaje się do koszykówki, a nie siatkówki albo piłki nożnej? Przecież mówimy o technicznych dyscyplinach, w których sama motoryka nie przesądza o sukcesie. To naprawdę takie proste, że kto daleko skoczy z miejsca, ten nadaje się do siatkówki, a kto będzie dobry na tysiąc metrów, może grać w piłkę w środku pomocy? - gorzko uśmiecha się nauczycielka z Puław. - I jaka to rewolucja? Przecież my podobne testy robimy od lat. Skaczemy w dal i biegamy na różne odległości, żeby wyselekcjonować młodzież do zawodów szkolnych. Jeśli widzę na swoich lekcjach utalentowane dziecko, a wystarczy chwila, by dostrzec, kto się wyróżnia, sama kieruję je do klubu. Nie potrzeba do tego całego systemu - zapewnia. 

- Weszliśmy w ten program bez przekonania, ale daliśmy szansę - mówi Rafał Dryk, wuefista z technikum. - Widać, że dużo pieniędzy na to poszło, bo platforma internetowa jest bardzo dopracowana, informatycznie cały projekt stoi na wysokim poziomie, ale sam sposób prowadzenia testów wydaje mi się nieprzemyślany. Usiedliśmy nad tym z jeszcze sześcioma innymi wuefistami i każdy inaczej interpretował, jak należy je przeprowadzić. Zabrakło spotkania, na którym ktoś by to wyjaśnił, dał wytyczne i odpowiedział na najważniejsze pytania - twierdzi.

- Jestem od dwudziestu lat nauczycielem i uważam, że realizowanie tego programu w szkołach średnich całkowicie mija się z celem. Może w podstawówce miałoby więcej sensu, ale już nie dzisiaj. Nie w tych czasach, gdy każdy ma dostęp do sekcji sportowych w klubach. Na każdym rogu jest jakaś akademia. Wiele lat temu tak było, że jak nauczyciel nie wychwycił na lekcji zdolnego ucznia, to ten w sporcie nie zaistniał. Dzisiaj zanim dziecko przyjdzie do szkoły, to już jest w jakiejś akademii albo klubie. Uzdolnieni są zagospodarowani. 

- Wstępne założenia projektu przewidywały realizację ww. działań na wszystkich etapach edukacyjnych, jednak w związku z wątpliwościami MEiN odnoszącymi się do realizacji projektu w klasach 1-3 szkół podstawowych, podjęto decyzję o przeprowadzeniu prób sprawności tylko od 4 klasy szkoły podstawowej - tłumaczy rzeczniczka ministerstwa. - W ocenie MSiT, w kolejnych latach szkolnych wdrażania programu "Sportowe Talenty", należy rozszerzyć jego zakres również o klasy 1-3 szkół podstawowych. Zaznaczamy, że nauczyciele tych klas mogą dobrowolnie korzystać z systemu i jeśli mają możliwości również testować swoich uczniów - dodaje.

"Ministerstwo mówi o wzniosłych ideach, a na jakiej wysokości ja mam zawiesić siatkę na wuefie?"

- Jeżeli komuś wydaje się, że rywalizacja sportowa wciąż jest atrakcyjna dla uczniów, żyje w błędzie. To się w ostatnich latach znacząco zmieniło. Nie tak dawno mieliśmy jeszcze wewnątrzszkolną ligę siatkówki, w której klasy wystawiały swoje drużyny. Były emocje. Obecnie nie ma na to chętnych. Przetrwała tylko liga w piłkę nożną. Do sztafety biegów przełajowych mieliśmy po kilkanaście chętnych osób, wybieraliśmy sobie dziesięć najlepszych, a do sztafety pływackiej było tylu chętnych, że wystawialiśmy dwie drużyny. Dzisiaj jest problem z uzbieraniem sześciu osób - zdradza Justyna Kowalczyk.

- Najważniejsza w szkole jest nauka. Jeszcze bardziej widać to po pandemii, bo trzeba nadganiać materiał. Pamiętam to poruszenie: "Skończy się lockdown, wuefy będą bardzo ważne, młodzież się zasiedziała, trzeba ją ruszyć!". Jaki był finał? Szkoły nabrały pieniędzy z dotacji, a na wuefy nie starczyło, bo trzeba było dać na maturalne przedmioty - mówi wuefistka. 

- Troska ministerstwa o kondycję młodzieży? Nie ma żadnego wsparcia. Grupy na wuefach są przeludnione, koedukacyjne, chłopcy ćwiczą razem z dziewczynami, co ministerstwo umożliwiło rozporządzeniem. Jak równocześnie pracować z osiemnastoletnią dziewczyną i osiemnastoletnim chłopakiem? Podpowiem, że oni fizycznie bardzo się od siebie różnią. Ministerstwo mówi o wzniosłych ideach, a na jakiej wysokości ja mam zawiesić siatkę na wuefie? Pod dziewczyny? Chłopacy je zmiażdżą. Pod chłopaków? Dziewczyny nie przebiją piłki na drugą stronę. 

Program "Sportowe Talenty" nie obejmuje dzieci, których system faktycznie przegapia

Największe zarzuty wobec programu dotyczą jednak tego, że jest wprowadzany dopiero od czwartej klasy szkoły podstawowej. Testowani będą więc licealiści, ale nie najmłodsi uczniowie, wśród których rzeczywiście mogą kryć się niezidentyfikowane jeszcze talenty. Wuef w klasach 1-3 najczęściej jest bowiem prowadzony przez nauczycieli nauczania początkowego, którzy nie są specjalistami od sportu i najczęściej takie lekcje zawierają tylko podstawowe ćwiczenia i w niewielkim stopniu rozwijają sportowe umiejętności dzieci. O ile w ogóle pojawiają się na nich jakiekolwiek ćwiczenia, bo bywa, że uczniowie nawet się na te lekcje nie przebierają. - To taka wydłużona przerwa. Dla dzieci, ale też dla nauczyciela - słyszymy. 

- Złotym wiekiem w rozwoju dziecka jest okres między 9. a 12. rokiem życia. To wtedy najłatwiej zarazić się pasją do sportu, nauczyć podstaw wielu dyscyplin i wyrobić ogólną sprawność. Tymczasem w najważniejszym czasie dla rozwoju dzieci wuef jest traktowany po macoszemu - mówi Justyna Kowalczyk z Puław. - Kiedy zarażać pasją i wyrabiać zdrowe nawyki, jak nie wtedy? Mój mąż, też wuefista, miał zajęcia w klasach 1-3 i choć początkowo był w szoku, później był nimi zachwycony. Najpierw musiał dać dzieciom piętnaście minut, żeby wybiegały się w sali gimnastycznej, powspinały na wszystkie drabinki i poturlały się po materacach. Dopiero, gdy się zmęczyły, mógł prowadzić lekcję. Mówił: "Wow! Jak z nimi się świetnie pracuje. Wszystko chcą robić, do wszystkiego są chętne, każdy pomysł realizują od razu. Walczą o zwycięstwo, chcą być najlepsze". Miła odmiana. Później ten zapał niestety mija - opowiada Kowalczyk.

- W czwartej klasie widać, które dzieci miały prawdziwy wuef, a które nie. Z niektórymi można od października grać w rzucankę siatkarską, a innym wciąż trzeba tłumaczyć, czym jest "skip A". Jest spora różnica w przyswajaniu wiedzy, dlatego przekonujemy dyrekcję, by wuefiści wchodzili do klas 1-3 chociaż na jedną lekcję w tygodniu, żeby pokazać dzieciom zajęcia w sali gimnastycznej, nauczyć przebierania się, zorganizować zbiórkę i wdrożyć proste ćwiczenia - uzupełnia inna nauczycielka ze szkoły podstawowej.

Problemem w przedstawianym przez nią pomyśle jest to, że gdyby odebrać nauczycielom od edukacji wczesnoszkolnej lekcje wuefu, część z nich straciłaby etat. Nie miałaby bowiem wyrobionej minimalnej liczby godzin - osiemnastu w tygodniu. Część szkół i tak się na to decyduje, a nauczycielom, którym zabiera wuef, dokłada godzin np. na świetlicy.  

- Dzieci, które nie mają porządnie prowadzonego wuefu w najniższych klasach, nie są nauczone przebierania się i ćwiczenia, dlatego później - w czwartej klasie - się przed tym wzbraniają. "A po co? A dlaczego? A wcześniej tego nie było". Pojawia się bunt. Jeżeli rodzic za tym podąża, załatwia zwolnienie. To niestety częsta praktyka - wzdycha Kowalczyk. 

Milionowa dotacja na "Sportowe talenty". Na co lepiej wydać te pieniądze, by poprawić kondycję młodych Polaków?

- Mamy olbrzymie problemy z infrastrukturą sportową w szkołach - zgadzają się nauczyciele. Wuefista z Opola opowiada, w jaki sposób rozstrzygają z kolegami, który z nich zajmie ze swoją grupą danego dnia salę gimnastyczną. - Jak jest dwóch chętnych, losujemy monetą. Jak jest ich więcej, wyciągamy zapałki. Kto trafi najdłuższą, ma salę. Reszta musi sobie radzić: jeden zabiera uczniów do siłowni, drugi do małej salki przeznaczonej do gimnastyki, a kiedyś trzeciemu zostawał korytarz, ale teraz nie można, bo drzwi są z szybami i uczniowie nie mogliby się skupić na tablicy. Co wtedy robi? Prosi tego, który wylosował salę, by wpuścił go chociaż na jedną trzecią parkietu - opowiada z gorzkim uśmiechem.  

- W moim liceum pojawiają się dzieci, najczęściej z okolicznych wsi, które dotychczas nigdy nie miały dostępu do sali gimnastycznej - mówi Kowalczyk z Puław. - Zderzenie ich umiejętności z dziećmi, które chodziły do szkoły w mieście, jest druzgocące. To ich dołuje. Powiem wprost: czują się gorsze. Dlatego przynoszą zwolnienia.

- Bardziej niż kolejnych programów potrzeba inwestycji w infrastrukturę i w sprzęt sportowy, by wyrównywać szanse między miastami a wsiami. Ale i w miastach trafiają się przyrządy do ćwiczeń sprzed stu lat. Właśnie ostatnio wyrzucałam z magazynu jakieś stare narty biegowe, które były już używane 30 lat temu, gdy sama kończyłam to liceum. Nie ma środków na nowe. Jeśli dostaniemy od dyrektora 10 tysięcy na sprzęt, to już jest dobrze. Ale co to tak naprawdę jest 10 tys.? Każdy sprzęt w szkole, np. do wyposażenia siłowni, musi być ze specjalnym certyfikatem, więc jest znacznie droższy niż ten sam sprzęt do użytku domowego - wyjaśnia. 

Nauczyciele sugerują, że te pieniądze z programu można było przeznaczyć do dokonania podziałów na wuefach. Można też było dołożyć szkołom, by wuefiści prowadzili lekcje z najmłodszymi. Można było lepiej wyposażyć szkoły z mniejszych miejscowości w sprzęt: materace, kosze, siatki. 

- Musimy wrócić do początku i zacząć od tego, by przekonywać dzieci do uprawiania sportu, podawać korzyści z ćwiczenia na wuefie. Nie ma sensu skupiać się na testach. Starsi uczniowie ich nie lubią, unikają jak tylko mogą. To krok w złą stronę. Uważam, że sport to nie tylko rywalizacja i zmęczenie, ale także zabawa, świetny sposób na integrację i spędzanie wolnego czasu. To chcę na wuefach pokazywać - mówi nauczycielka spod Lublina.

- Tutaj trzeba działać u podstaw, a nie wielkimi programami - zgadza się Kowalczyk. - Cały czas wuef jest w szkole gorszym przedmiotem. Zabiera się salę na matury próbne, właściwe matury, akademie szkolne, koncerty i poprzedzające je próby, a dekoracje na studniówkę wiszą ponad tydzień. Nikogo nie interesuje, co my wtedy zrobimy z dzieciakami i jaką lekcję przeprowadzimy. Co mi zmieni jakikolwiek program, jeśli uczeń przez całą edukację może nie mieć jednego wuefu w sali gimnastycznej? Jak mam go przekonać do ćwiczeń, jak w szkole nie ma prysznica, żeby się po lekcjach wykąpał? Jak w małej sali pomieścić prawie trzydziestu uczniów?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.