Szachowe arcydzieło cudownego dziecka. "Potwór o stu oczach, który widział wszystko"

Bartłomiej Kubiak
"To była chęć zwycięstwa, ale też głęboko przemyślana taktyka. Mecz, w którym Donald Byrne musiał stawić czoła potworowi o stu oczach, który wszystko widział" - pisał o partii stulecia fachowy magazyn "Chess Review". Tym potworem był 13-letni Bobby Fischer, który 17 października 1956 roku pokonał o 13 lat starszego międzynarodowego mistrza Donalda Byrne'a.

Przypominamy tekst, który ukazał się na Sport.pl rok temu, z okazji 66. rocznicy pamiętnej partii.

Nowy Jork to kolebka amerykańskich szachów. To na Manhattanie mieści się słynny Marshall Chess Club, jeden z najstarszych klubów szachowych w USA. Bobby Fischer - czyli Robert James Fischer, który jednak na zawsze w przestrzeni publicznej pozostał Bobbym - właśnie tam zaczął popadać w szachową obsesję. Gdy miał sześć lat, zamieszkał z mamą i siostrą przy East 13th Street na Manhattanie w obskurnym wynajętym mieszkaniu z kuchennym oknem, które wychodziło na restaurację Luchow's, gdzie posiłki często jadali czołowi amerykańscy szachiści.

Zobacz wideo Polska rozmawia z gigantem. Hitowy mecz na horyzoncie

Bobby, późniejszy mistrz świata, swoje pierwsze szachy dostał właśnie na szóste urodziny, chwilę przed przeprowadzką do Nowego Jorku. Od pięć lat starszej siostry Joan, która kupiła je za dolara w sklepie ze słodyczami. Sama wolała grać z nim Monopoly, ale na początku była też pierwszą szachową sparingpartnerką Bobby'ego. Po latach mówiła, że to ona nauczyła go zasad. Sam Fischer opowiadał w wywiadach, że gry nauczył się z instrukcji, którą znalazł na pudełku.

- Początkowo była to tylko gra jak wszystkie inne, tylko trochę bardziej skomplikowana - mówił Fischer już kilka lat po pojedynku z Donaldem Byrnem, który w jego wykonaniu przez "New York Times" został okrzyknięty "szachowym arcydziełem", a Hans Kmoch - wybitny autorytet szachowy, analityk i dziennikarz - w magazynie szachowym "Chess Review" nazwał ich mecz "partią stulecia", przyznając młodemu Bobby'emu specjalną nagrodę za piękno stylu.

"Już wtedy mówiło się o nim, że to cudowne dziecko"

Kmoch był wtedy dyrektorem klubu na Manhattanie. To on zaprosił 13-letniego Fischera na turniej Rosenwald Trophy. Uczestniczyło w nim 12 najlepszych amerykańskich szachistów. W tym młody Bobby, który - jak relacjonował "New York Times" - pojawił się w pasiastej koszuli z krótkim rękawem bez kołnierzyka, z krótko i schludnie przystrzyżonymi włosami. Przy reszcie dobrze wykształconych dżentelmenów w eleganckich garniturach i cienkich krawatach wyglądał tak, jakby miał do czynienia z grą w stickball, czyli uliczną i bardzo popularną w tamtych czasach wersją baseballa, a nie z szachami.

Bobby w środowisku starszych szachistów nie był jednak zupełnie anonimowy. Już wtedy mówiło się o nim, że to cudowne dziecko. Kilka miesięcy przed Rosenwald Trophy wygrał w Filadelfii mistrzostwa juniorów, gdzie uzyskał 8,5 punktu z dziesięciu partii i został najmłodszym w historii mistrzem USA juniorów. Otrzymał za to dwie nagrody: maszynę do pisania i prawo startu w otwartych mistrzostwach USA w Oklahomie. Ukończył je na czwartym miejscu i ponownie zwrócił na siebie uwagę. Także w Europie, bo "British Chess Magazine" - jak pisze Stefan Gawlikowski w swojej książce "Bobby Fischer. Obsesje geniusza" - już wtedy wspominał na swoich łamach o cudownym dziecku, które odnosi sukcesy za oceanem i które w końcu oduczyło się płakać po porażkach.

Fischer po latach wielokrotnie wypierał się tego płaczu z lat młodzieńczych. Ale jedno mu zostało na całe życie - nienawidził przegrywać. Wybitny rosyjski szachista i arcymistrz Borys Spasski mówił, że gdy Fischer miał do wyboru zaakceptować trzykrotne powtórzenie pozycji i remisową partię lub wykonać innych ruch osłabiający jego pozycję, ale pozwalający na dalszą walkę, zawsze wybierał walkę. Także ze Spasskim, którego Fischer pokonał w 1972 roku w Rejkiawiku, zostając pierwszym urodzonym w USA szachistą, który sięgnął po tytuł mistrza świata.

Ich pojedynek też został okrzyknięty "meczem stulecia". Fischer za zwycięstwo ze Spasskim zgarnął 160 tys. dolarów. To były przełomowe pieniądze w historii szachów. Wywalczone przez Fischera. Bo to on własnym uporem przez lata doprowadził do tego, że lepiej opłacani na świecie byli też pozostali szachiści. A oni sami - jak pisał Gawlikowski - traktowali go jak ich jednoosobowy związek zawodowy.

"Musiał stawić czoła potworowi o stu oczach, który wszystko widział"

O tym, jak przełomowe były to pieniądze i jaki skok pod względem finansowym zrobiły szachy, najlepiej świadczy ta pierwsza partia stulecia. Z 17 października 1956 roku, czyli spotkanie w nowojorskim klubie, gdzie Fischer za zwycięstwo z Byrnem dostał 50 dolarów.

On zawsze chciał więcej, ale tamta wygrana była dla niego wyjątkowa przede wszystkim pod innym względem. 13 lat starszy Byrne był wtedy już międzynarodowym mistrzem szachowym. Znanym z agresywnego stylu, który unika remisów, co czyniło go jednym z najniebezpieczniejszych graczy w kraju. Nic nie zapowiadało tego, że przegra z młokosem. I to nawet z tak zdolnym młokosem. Tym bardziej że Rosenwald Trophy trwał już od kilku dni, a młody Bobby - który już wtedy miał zwyczaj pochylania się nad szachownicą i obgryzania paznokci - do pojedynku z Byrnem nie wygrał żadnego meczu.

Sam Byrne, który kilka dni wcześniej zdążył pokonać amerykańskiego arcymistrza Samuela Reshevsky'ego, też chyba zlekceważył Fischera. Szybko uwolnił królową, jakby pragnął prędko pozbyć się chłopca znad szachownicy. Zaczął białymi, a Fischer postawił na tzw. "obronę Gruenfelda", czyli rodzaj debiutu, gdzie z premedytacją dopuszcza się przeciwnika do środkowych pól szachownicy, by następnie go tam zaatakować.

W 11 ruchach młody Bobby zbudował sobie pozycyjną przewagę. Celowo wystawił wtedy skoczka na bicie, ale Byrne się w tym wszystkim połapał. Później jednak przyszedł 17. ruch. To właśnie on odbił się największym echem w świecie szachowym. Fischer zdecydował się wtedy oddać swoją królową. W zamian dostał wieżę, dwa gońce i pionka. Już wtedy Byrne wiedział, że jego los był przesądzony. Dostał mata po pięciu godzinach gry, w 41. ruchu Fischera.

"To była chęć zwycięstwa, ale też głęboko przemyślana taktyka. Mecz, w którym Byrne musiał stawić czoła potworowi o stu oczach, który wszystko widział" - czytamy w "Chess Review" o tamtym pojedynku.

Do dziś zachwycają się nim wszyscy - poza Fischerem. Tuż po zwycięstwie cudowny dzieciak nabazgrał na kartce słowo "mate", które wyglądało jak "mute", włożył kurtkę i wyszedł z mamą. A potem pominął tę partię w swojej słynnej książce "Moje 60 niezapomnianych gier" wydanej po raz pierwszy w 1969 roku.

Cudowne dziecko, które stało się szaleńcem

Fischer był cudownym dzieckiem z IQ powyżej 180 (niektóre źródła podają, że nawet powyżej 200). Dzieckiem żydowskiego pochodzenia, które później negowało Holokaust i wielbiło Adolfa Hitlera. Nienawidził Ameryki, cieszył się z ataków na WTC. A swoich szachowych następów Anatolija Karpowa i Garry'ego Kasparowa nazywał sowieckimi agentami (więcej tutaj).

Wszędzie węszył spiski. Z zębów kazał sobie usunąć plomby, bo twierdził, że to robota obcego wywiadu, który ma go dzięki tym plombom śledzić. Nigdy nie dał się zbadać. Lekarze skłaniają się ku wersji, że chorował na schizofrenię paranoidalną. Robert Byrne, też wybitny szachista i brat Donalda, z którym Fischer stoczył ten pamiętny pojedynek, już na początku lat 60. sugerował mu, aby poszedł do psychiatry, a Fischer wtedy mu odpowiadał: - I jeszcze mam za to płacić? To psychiatra powinien mi płacić za przywilej pracy nad moim mózgiem.

W 2004 roku Fishcher został zatrzymany na tokijskim lotnisku Narita pod pozorem posługiwania się nielegalnym paszportem. Dziewięć miesięcy spędził w japońskim areszcie, ale do ojczyzny nie wrócił. Przed wydaleniem do USA uratował go islandzki rząd - Fischer dostał od niego dokument dla bezpaństwowców, który pozwalał na pobyt. Zmarł 17 stycznia 2008 roku w szpitalu w Rejkiawiku. Jako przyczynę śmierci podano ostrą niewydolność nerek. Miał 64 lata, czyli dokładnie tyle, ile pól liczy jego ukochana szachownica.

Przy pisaniu tekstu korzystałem m.in. z książki Stefana Gawlikowskiego "Bobby Fischer. Obsesje geniusza".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.