Andrzej Bargiel już dwa razy zapisał się w historii za sprawą zjazdu na nartach z wierzchołka ośmiotysięcznika aż do bazy bez użycia tlenu. W 2015 roku dokonał tego na Broad Peaku, a trzy lata później na K2. Teraz jest w trakcie próby, by znów być tym pierwszym, tym razem w przypadku Mount Everestu. To jego drugie podejście do najwyższego szczytu Ziemi. To z 2019 roku było nieudane.
34-letni Bargiel oraz towarzyszący mu himalaista Janusz Gołąb, w czwartek - mimo mocnego wiatru - dotarli do obozu czwartego. Silne podmuchy uniemożliwiły rozbicie namiotu, wrócili więc do obozu drugiego. Zgodnie z ostatnim komunikatem oczekiwanie na poprawę warunków pogodowych przedłuża się. W sobotę zaś ma zapaść decyzja, czy wspomniana dwójka będzie kontynuować atak szczytowy w niedzielę lub poniedziałek.
- Do zrealizowania takiego zjazdu potrzeba ogromnych umiejętności, ogromnego doświadczenia i wiedzy o poruszaniu się w takich warunkach. Andrzej musiał z tego korzystać już na stromym K2. Nie zjeżdża się cały czas, tylko zatrzymuje na takich półeczkach ze śniegu. Jeśli jest go za dużo, to jest niebezpieczne, bo może dojść do osunięcia. A jak jest go za mało, to też niedobrze, bo nie ma się jak zatrzymać i jedzie się po samym lodzie. Potrzebna jest więc ogromna umiejętność oceny takich warunków - opisuje w rozmowie ze Sport.pl Leszek Cichy.
To on razem z Krzysztofem Wielickim w 1980 r. dokonał pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest. Na pytanie, jaki ten szczyt jest w porównaniu ze stromym K2, słynny himalaista odpowiada, że bardziej zróżnicowany logistycznie.
- Andrzej może mieć o tyle szczęście, że jeszcze kilka lat temu był tam Uskok Hillary'ego i potrzebny byłby kilkunastometrowy skok. To byłoby trudne na wysokości 8650 czy 8700 m. Ten uskok w dużym stopniu jednak się rozsypał. Nie wiem, jaki jest aktualny stan na samej grani. Wiem zaś, że ambicją Andrzeja jest, by bez zdejmowania nart zjechać z samego wierzchołka granią, czyli minąć w jakiś sposób to miejsce. Potem jest trochę łatwiej zjechać na samą przełęcz, z niej jest chyba w sumie najłatwiejszy odcinek z obozu drugiego przez Kocioł Zachodni. Można zjechać tam na nartach, jeśli ktoś ma duże umiejętności, omijając wszystkie szczeliny. Bokiem doliny i ścianą - analizuje ekspert.
Jego zdaniem najbardziej wymagające zadanie czeka Bargiela na końcu. - Najtrudniejszy logistycznie do rozwiązania jest odcinek najniżej położony, zjazd prawie do bazy. Jeżeli Andrzej to już rozeznał, to ma plan i teraz trzeba tylko czekać, żeby udało mu się w dobrych warunkach wejść na szczyt - podsumowuje 70-latek.
Jak dodaje, niezbędne jest tu bardzo dobre przygotowanie i rozpoznanie trasy. Przypomina przy tym, że skialpinista udany zjazd z K2 zaliczył w drugim podejściu.
- Za pierwszym razem rozeznał prawie wszystko, poza jednym łącznikiem. A za drugim razem rozeznał go za pomocą drona. Nie jest tak, że wyszedł z bazy i ruszył prosto na szczyt, tylko po drodze zaliczał kolejne obozy i poszczególne odcinki. Jeśli nie zjeżdżał kawałkami, to na pewno bardzo dobrze rozeznał teren i być może dodatkowo zrobił to też znów za pomocą drona. Przygotowanie na pewno jest - ocenia.
Cichy podkreśla, że grono osób, które mogą dokonać tego, co planuje Bargiel, jest bardzo wąskie.
- Na palcach jednej czy dwóch rąk można policzyć takie osoby, które mogą to zrobić. Potrzebne jest odpowiednie doświadczenie, umiejętność oceny sytuacji, odpowiednia kondycja. W przypadku Andrzeja widzę szanse - zaznacza.