Nowy heros Polaków. "Ból był gigantyczny. Całe jaja miałem we krwi i musiałem jechać tak przez 30 godzin"

Antoni Partum
Do szkoły nie chodził, a wyrzucili go też z internatu. Rodzicie chcieli, żeby został pływakiem, ale on zawsze chodził własnymi ścieżkami. I choć jego droga jest przepełniona niewyobrażalnym bólem i krwią, to on się bólu nie boi. A nawet go lubi. Przed wami Robert Karaś, czyli nowy bohater Polaków, którego śledzimy pomiędzy występami Igi Świątek i meczami Roberta Lewandowskiego.

38 kilometrów do przepłynięcia, 1800 km do przejechania na rowerze i na deser jeszcze 422 km biegu - tak wygląda pełna trasa 10-krotnego Ironmana. To wyzwanie, które zwykłemu śmiertelnikowi nawet sobie trudno wyobrazić, a Robert Karaś miał ochotę nie tylko je ukończyć, ale także wygrać w niesamowitym tempie. 33-latek musiał się jednak wycofać ze szwajcarskich zawodów. Polak w ekspresowym tempie ukończył zmagania na basenie i na rowerze, ale bieg zakończył na 65. kilometrze. Lekarze zakazali mu dalszej rywalizacji.

Zobacz wideo

Dobę po wycofaniu się z wyścigu wciąż był liderem

"Bardzo dziękuję za to wsparcie, za te miłe słowa, które wysyłacie. Mam krótkie sprostowanie. Czuję się dobrze. Widziałem, że piszą o wyczerpaniu czy problemach z kręgosłupem. Miałem operację, to były urologiczne sprawy. Uaktywniło się to na rowerze i nie dało już rady biec. Czułem się znakomicie psychicznie, wykonywaliśmy wraz z teamem super robotę. Trzeba zrobić jeszcze jedną operację, żeby się zagoiło. Do zobaczenia na kolejnych wyścigach!" - wyjaśnił Karaś na Instagramie. I aż trudno w to uwierzyć, ale Polak nawet dobę po tym jak wycofał się z wyścigu, nadal... był jego liderem.

To już taka dyscyplina, że wielu startujących nawet nie zbliża się do mety, a ból jest nieodłącznym elementem tej układanki.

- Ból ma wiele rodzajów, a ja poznałem każdy. Ból bywa piękny, np. ból sportowy. I właśnie taki ból kocham. Kocham, gdy mnie dojeżdża w trudnych momentach, bo wiem, jak go przekuć w coś pozytywnego, w moją broń. Chciałbym, żeby każdy spróbował zaprzyjaźnić się z bólem. Wtedy można wiele razem zdziałać - tłumaczył kiedyś Karaś.

A gdy dziennikarze dopytują go o najtrudniejsze momenty, to najczęściej wskazuje dwie sytuacje. - Pamiętam, to był rowerowy etap. Warunki były paskudne, bo padał silny deszcz, a żwirek z asfaltu przedostawał się pod strój. I ścierał mi skórę. Całe jaja miałem we krwi, a jechałem na wąskim siodle przez 30 godzin. Kiedyś też biegałem przez 20 godzin ze złamaną ręką. To było trudne - wyliczał Karaś.

Nie zdał z klasy do klasy, wyrzucili go z internatu

I tu mogą pojawić się pytania: skąd on się wziął? I co musiał zrobić, by być tam, gdzie jest?

Karaś urodził się 33 lata temu w Elblągu. Mierzy 177 cm i waży 65 kg. Jego pierwszym sportem było pływanie. Jego brat Sebastian chodził już na basen, więc rodzice uznali, że i Roberta zapiszą na zajęcia. Zrobili to wbrew jego woli, ale w pewnym momencie zrozumiał, że osiąga dobre wyniki małym nakładem sił. Na tyle dobre, że trafił do sportowej szkoły w Gdańsku. Pływakiem - w odróżnieniu od brata - jednak nie został. To Sebastian może się pochwalić 50 medalami mistrzostw Polski oraz faktem, że został pierwszym człowiekiem na świecie, który samotnie pokonał wpław dystans z Kołobrzegu na wyspę Bornholm.

Robert nie chciał jednak pływać. Zresztą, nigdy nie lubił być do niczego zmuszany. To pewnie dlatego zdarzyło mu się nie zdać do następnej klasy i zostać wyrzuconym ze szkoły oraz internatu. Słowem, był trudnym dzieckiem. I długo nie wiedział, kim chce zostać. 

Jego pierwszym marzeniem o przyszłości było zostać komandorem, ale szybko się rozmyślił i poszedł do szkoły strażackiej. Tam, nie mógł znieść sztywnej hierarchii. Musiał szukać dalej. I przeglądając Youtube'a przypadkowo trafił na triathlon. Nawet nie wiedział, co to dokładnie jest, ale spodobało mu się. I szybko zaczął osiągać dobre wyniki. Talent talentem, ale Karaś to tytan pracy. W tygodniu zalicza 21 jednostek treningowych. A właściwie to w ciągu sześciu dni, bo w niedzielę odpoczywa.

Triathlon zaczął trenować w 2009 roku, ale zerwane więzadła w kolanie i błąd lekarza podczas operacji kolana sprawił, że dopiero dziesięć lat temu zaczął trenować na poważnie. Było już za późno, by bić rekordy świata w triathlonie, bo musiałby się mierzyć z olimpijczykami, którzy mają bardziej wyćwiczone ciało. Ale nawet oni, nie mają tyle hartu ducha, co Polak, więc uznał, że będzie specjalizował się w długich dystansach.

Dziś Karaś jest mistrzem i rekordzistą świata w Ultra Triathlonie na dystansie pięciokrotnego Ironmana (niedawno rekord odebrał mu Adrian Kostera), potrójnego Ironmana (2018) i podwójnego Ironmana (2017, 2019). I choć teraz nie ukończył dziesięciokrotnego Ironmana, to i tak ma swoje pięć minut w mediach. Zasłużone pięć minut. Wyrazy podziwu złożyli mu m.in. Artur Szpilka, Łukasz Jurkowski, Zbigniew Boniek czy Anna Lewandowska.

Niedoszła walka na FAME MMA

Karaś od kilku lat nie jest już anonimowym sportowcem. Oprócz niebywałych osiągnięć na trasie popularność zapewnia mu jego partnerka - Agnieszka Włodarczyk, aktorka znana z takich produkcji jak: "Poranek kojota", "Job, czyli ostatnia szara komórka", "E=mc²" czy "13 Posterunek". Ale prawdziwą medialną katapultą miał być dla niego debiut w FAME MMA. I choć Karaś intensywnie się przygotowywał, to tuż przed walką nabawił się urazu kręgów szyjnych. Lekarze ostrzegali, że wyjście do klatki może się dla niego skończyć tragicznie. I jeżdżenie na wózku do końca życia nie było wcale najstraszniejszym scenariuszem.

14 maja 2022 roku w krakowskiej Tauron Arenie Karasia zastąpił ostatecznie Matuesz „Matt Fit Lovers" Janusz. I to on miał być nowym rywalem Adama „AJ" Josefa, popularnego youtubera z branży fitness. "AJ" miał gigantyczną przewagę warunków fizycznych, więc Janusz został brutalnie znokautowany. Karaś również mógłby zostać dotkliwie pokonany, bo "AJ" mierzy 194 cm i waży blisko 100 kg.

Wiadomo jednak, że Karaś chce spełnić swoje marzenie i zadebiutować w FAME, gdzie czekają na niego wielkie pieniądze. Pieniądze, których nie ma w Ironmanie. Nagroda główna w 10-krotnym Ironmanie ma wymiar jedynie symboliczny. Samo wpisowe to koszt około 3300 franków szwajcarskich, czyli ponad 16 tysięcy złotych. Zawody przeprowadza organizacja non-profit, która opiera się na wolontariacie. Wpisowe od zawodników i kasa od sponsorów mają jedynie pokryć koszty organizacji zawodów. W związku z tym pula nagród wynosi jedynie 4 tysiące euro. Tysiąc przypada zwycięzcy. Drugie miejsce wiąże się z nagrodą w wysokości 600 euro, a trzecie miejsce to 400 euro.

- Zawodnicy żyją raczej z kontraktów sponsorskich, a nie z zawodów. Ale na mój debiut w FAME MMA nie patrzę przez pryzmat kasy. Serio, to może był jeden procent, czemu się na to zdecydowałem. Zarobiłem już tyle, że nie muszę się szczególnie martwić o los - przekonuje, a fani MMA z niecierpliwością czekają na jego debiut.

Ale MMA to tylko dodatek do jego barwnego życia. Marzeniem, tfu, celem pozostaje ukończenie 20-krotnego Ironmana. Nie udało mu się teraz przebrnąć przez dwa razy krótszą trasę, ale przed wyścigiem mówił o swoich planach na przyszłość. A znając jego ambicje, to cel się nie zmienił.

No, bo kto ma dać radę, jeśli nie Robert Karaś?

Cytaty użyte w tekście pochodzą z wywiadów z Karasiem na Youtube dla kanałów: "Olimp Sport Nutrition", "Fame MMA", "MMA bądź na bieżąco"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.