Zawody Ironman Triathlon są dla prawdziwych kozaków. Trzeba przepłynąć 3,8 km, przejechać na rowerze 180,2 km oraz przebiec maraton (42,2 km). To teraz wyobraźcie sobie Roberta Karasia, który startował w mistrzostwach świata w dziesięciokrotnym Ironmanie. No, właśnie "startował". Polak przez większość trwania wyścigu był jego liderem, ale ostatecznie musiał się wycofać.
Podczas zawodów w Szwajcarii, Karaś przepłynął 38 km, przejechał na rowerze 1800 km, ale bieg zakończył na 65. kilometrze, choć trasa liczy ponad 420 km. Do mediów trafiły niepokojąco brzmiące doniesienia o tym, że triathlonista dostał zakaz dalszego kontynuowania rywalizacji od lekarzy. W sieci pojawiło się także jego zdjęcie siedzącego w karetce.
"Bardzo dziękuję za to wsparcie, za te miłe słowa, które wysyłacie. Mam krótkie sprostowanie. Czuję się dobrze. Widziałem, że piszą o wyczerpaniu czy problemach z kręgosłupem. Miałem operację, to były urologiczne sprawy. Uaktywniło się to na rowerze i nie dało już rady biec. Czułem się znakomicie psychicznie, wykonywaliśmy wraz z teamem super robotę. Trzeba zrobić jeszcze jedną operację, żeby się zagoiło. Do zobaczenia na kolejnych wyścigach!" - wyjaśnił Karaś na Instagramie.
Wyczyn Karasia i tak był niesamowity. Niech świadczy o tym fakt, że gdyby wrócił na trasę Swiss Ultra Triathlon po kilkunastu godzinach przerwy, to i tak byłby liderem. I to zdecydowanym. Dopiero dobę po tym, jak Karaś wycofał się z wyścigu, kolejny zawodnik zbliża się do wyniku Polaka. Kenneth Vanthuyne - stan na godz. 14 w piątek - był na 56. km wyścigu.
Warto dodać, że w piątek rano tylko trzech zawodników ukończyło etap rowerowy i byli już na trasie biegu.