Tak brzmiały ostatnie słowa Mackiewicza na Nanga Parbat. "Przytuliłam go. Drżał"

Bartłomiej Kubiak
- Jest mi zimno, chcę odpocząć - powiedział Tomasz Mackiewicz do Elisabeth Revol, z którą znowu wspinał się na ukochaną górę - Nanga Parbat (8125 m n.p.m.). To były jego ostatnie słowa. I ostatnia wspinaczka. Równo cztery lata temu został uznany za zmarłego. Taką datę wskazuje jego akt zgonu - 30 stycznia 2018 roku.

Najbardziej z tamtych dni pamiętam czekanie. Najpierw na jakiekolwiek informacje. Później już tylko na dobre wieści z akcji ratunkowej, na którą z bazy pod K2 ruszyli Adam Bielecki, Denis Urubko, Jarosław Botor i Piotr Tomala. A następnie już tylko na cud, bo te przecież się w górach zdarzają. Ale nie tym razem. Nie zimą 2018 roku na Nanga Parbat, którą Tomasz Mackiewicz próbował zdobyć po raz siódmy. I po raz czwarty z Elisabeth Revol - drobną Francuzką, nauczycielką WF-u, ale też byłą mistrzynią świata w skialpinizmie, której wielkim marzeniem było przekroczyć zimą wysokość ośmiu tysięcy metrów.

Zobacz wideo Himalaizm marzeniem dla bogatych? Sprawdzamy, ile to kosztuje!

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Revol mogła i chciała to zrobić na zachodnim skraju Himalajów. Na obszarze Kaszmiru w północno-wschodnim Pakistanie, właśnie na Nanga Parbat, dziewiątym co do wysokości szczycie świata. Górze, która bardzo dobrze się do tego nadaje. - Bo jest "szybka". Przy Nandze dwa dni i jesteś w bazie. Revol się w niej zakochała, również przez Tomka - mówi Dominik Szczepański, autor książki "Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza".

Mackiewicz wypierał to ze świadomości

To była skomplikowana relacja, tragiczna miłość. Szczególnie w przypadku Mackiewicza. A przy tym już nie aż tak gorąca, jak w poprzednich latach, podczas jego sześciu poprzednich wypraw na Nanga Parbat. Poza tym ta relacja zawsze była trochę z boku całego środowiska, bo Mackiewicz nigdy nie dbał o rozgłos. Ale teraz ostygła już w nim zupełnie, bo najlepsi himalaiści, którzy przez kilkadziesiąt lat siłowali się z Nangą, w końcu z nią wygrali. Pod koniec lutego 2016 roku, kiedy po raz pierwszy zimą szczyt zdobyli Pakistańczyk Muhammad Ali, Bask Alex Txikon i Włoch Simone Moro.

Mackiewicz chyba tego nie rozumiał. A na pewno skutecznie wypierał pierwsze zimowe wejście na Nangę ze swojej świadomości, nie akceptował go. Po rocznej przerwie znowu - z pomocą i za namową Revol - zebrał środki i w grudniu 2017 roku poleciał do Pakistanu na swoją ukochaną górę. Do miejsca na Ziemi, gdzie znikały wszystkie jego problemy. Gdzie nie musiał ciągle martwić się o pracę, o długi i o bliskich, których kochał. I z tego miejsca już nie wrócił...

- To w górach odnajdował równowagę. Być może to dzięki wyprawom jego życie po powrocie było w ogóle możliwe. Życie bez gór? Może kompletnie by się wtedy rozpadł - mówiła Revol na wstępie książki "Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza".

Szczepański: - Tomek chciał udowodnić, że pierwszego zimowego wyjścia na Nangę nie było. On je negował i jako jedyny publicznie podważał. Dla wielu ludzi były to słowa frustrata, a on naprawdę wierzył, że oni tego szczytu nie zdobyli. Dowodem na wejście Moro, Txikona i Alego jest kilkunastosekundowe nagranie wideo ze szczytu, gdzie połowę obrazu zasłania włochata rękawiczka, zarejestrowane prawdopodobnie przez Alego, który jako pierwszy był na szczycie. Mackiewicz chciał udowodnić, że na wierzchołku można zrobić bardzo dobre wideo 360 stopni. W zdjęcia ze szczytu też nie uwierzył. Jego zdaniem były robione trochę niżej. Moro też tłumaczył, że widziano ich z bazy, gdy byli na szczycie. Tomek twierdził, że z bazy szczytu nie widać.

Wejście Moro, Txikona i Alego jest powszechnie uznawane. Tak samo, choć już nie aż tak powszechnie, zostało uznane wejście numer dwa. Mackiewicza i Revol, którzy na szczycie Nanga Parbat stanęli niespełna dwa lata później. Wieczorem 25 stycznia. W ciszy i już po zmroku, które potęgowała narastająca samotność - choroba wysokogórska i utrata świadomści przez Mackiewicza.

"Eli, co się dzieje z moją twarzą?"

- Słabo cię widzę - mówi Mackiewicz do Revol, która od kilku minut jest na szczycie Nanga Parbat. - Słabo widzę światło twojej czołówki - dodaje przestraszonym głosem i jeszcze raz powtarza: - Eli, nie widzę cię...

Revol uspokaja Mackiewicza, który pojawił się na wierzchołku kompletnie zdezorientowany kilka minut po niej. - Nie martw się, złap się mojego barku. Schodzimy - mówi Revol.

A Mackiewicz dalej pyta: - Eli, co się dzieje z moją twarzą?

Wtedy Revol, która już próbuje sprowadzić go ze szczytu, odwraca wzrok i widzi, że Mackiewicz ściągnął chustkę ze swojej twarzy. - Co ty robisz? - pyta Revol.

- Nie mogę oddychać - odpowiada Mackiewicz.

Ta odpowiedz jest dla Revol sygnałem, że dzieje się coś złego. Że to nie tylko zwykła śnieżna ślepota, która w górach powoli odbiera wspinaczom wzrok. Że skoro Mackiewicz nie może oddychać, prawdopodobnie chodzi o coś więcej - być może o obrzęk mózgu.

Dlatego Revol chce Mackiewiczowi zrobić zastrzyk z deksametazonu - silnego środka przeciwzapalnego, który aplikuje się również wspinaczom, bo zmniejsza obrzęk mózgu. Wyjmuje strzykawkę i wbija igłę w jego kombinezon, ale ta łamie się pod trzema warstwami goreteksu, które Mackiewicz ma pod puchem, o czym Revol nie wiedziała. Drugiej strzykawki już nie ma. Została w apteczce kilkaset metrów niżej. Ma jednak tabletki deksametazonu. Podaje cztery. Efekt jest ten sam, ale zastrzyk zadziałałby szybciej. Tabletki zaczynają działać dopiero po kwadransie - Mackiewicz czuje się trochę lepiej.

Revol jeszcze raz mówi mu, by nałożył chustkę. - Nie martw się, jesteśmy w kuluarze. Schodź, ale uważaj, jest stromo. Damy radę - zapewnia Francuzka, choć sama nie do końca wierzy w to, co mówi. Nie ma jednak innego wyjścia. Poza tym pamięta wspólną wyprawę z 2015 roku, gdy Mackiewicz na Nanga Parbat wpadł do szczeliny i był w równie złym stanie. Wtedy też naciskała na niego, żeby szedł, bo wiedziała, że umrze, jeśli się zatrzyma.

To były jego ostatnie słowa

- Eli, nie czuję dłoni. Są całkiem zamarznięte. Palce i stopy chyba też - mówi przerażonym głosem Mackiewicz, a ona dostrzega krew na jego ustach. Jest 25 stycznia, godzina 23.10 czasu pakistańskiego. Revol z góry wysyła wiadomość: "Tomek potrzebuje szybkiej pomocy. Jest odmrożony, nic nie widzi. Proszę, spróbujcie coś zorganizować. Jeśli się da, to helikopter".

Wiadomość trafia do trzech osób. Do jej męża - Jeana-Christophe'a Revola, do drugiej żony Mackiewicza - Anny Solskiej-Mackiewicz oraz do Ludovica Giambiasiego - partnera wspinaczkowego i przyjaciela Revol, który dzwoni do Daniele Nardiego - włoskiego himalaisty, który wspinał się z Revol i sam trzykrotnie zimą próbował wejść na Nangę.

Przez cztery godziny wszyscy wykonują setki telefonów i wymieniają jeszcze więcej wiadomości. A przez kolejne kilkadziesiąt godzin do pomocy włączają się kolejne osoby, w tym polska i francuska ambasada. Wszyscy walczą o życie Revol i Mackiewicza, którym udaje się zejść na wysokość 7282 metrów. - Jest mi zimno, chcę odpocząć - mówi Mackiewicz do Revol, która go sprowadza i jeszcze nie wie, że to będą ostatnie słowa, które od niego usłyszy.

Dziś żaden helikopter nie wyleci

Mackiewicz spędza noc w szczelinie, Revol - obok szczeliny, bo ta jest za mała dla dwóch osób. - Przytuliłam go. Drżał. Był totalnie wykończony i nieobecny - wspominała Francuzka, która będąc na górze, z wysokości 7282 m n.p.m. wysyła kolejne wiadomości do męża, do Giambiasiego oraz do pakistańskiego policjanta, który został przydzielony do ich wyprawy i wraz z kucharzem obserwuje wszystko z bazy.

To właśnie Pakistańczycy są teraz kluczowi. A precyzyjniej: Askari Aviation - organizacja założona przez byłych generałów pakistańskiej armii, która ma monopol na akcje ratunkowe z wykorzystaniem helikoptera. Zasady działania są proste: Askari wypożycza od armii sprzęt i ludzi, a później płaci im procent od pieniędzy zarobionych na akcji ratunkowej.

Dopóki jednak na koncie Askari nie ma pieniędzy, o locie można zapomnieć. A nawet jeśli są, Pakistańczycy i tak czasem kręcą nosem - narzekają na pogodę, zasłaniają się różnymi przepisami, a nawet przerwą na modlitwę. I teraz też kręcili. I też czekali. Właśnie na pieniądze - całą akcję Askari wyceniło na 50 tys. euro - bo okazało się, że polisa ubezpieczeniowa Revol nie pokryje całej kwoty. Tym bardziej nie zrobi tego polisa Mackiewicza, bo ten w ogóle nie był ubezpieczony.

A to tylko potęguje wszechobecne nerwy. Jest 26 stycznia - kilkanaście minut po 12 czasu pakistańskiego i kilkanaście godzin po tym, jak Revol wysłała pierwszą wiadomość, że potrzebują pomocy. Mijają kolejne godziny. O 16.41 Giambiasi - który stworzył na WhatsAppie wspólną grupę m.in. z żoną Mackiewicza i mężem Revol - pisze, że ma potwierdzenie: dziś żaden helikopter nie wyleci.

"Musisz tu zostać, rano przybędzie pomoc"

Revol już wtedy schodzi sama. - Kiedy go zostawiłam, akcja ratunkowa była w drodze, tak mi napisano. I jeszcze, że muszę go zostawić, zejść niżej, by można go było uratować. Że helikopter nie podejmie dwóch osób z 7300 metrów. To nie była prawda. Oczywiście, rozumiem ich, chcieli mnie ratować - mówiła później.

Revol wierzy, że schodząc, umożliwi ratunek Mackiewiczowi. Mówi mu jeszcze, że pomoc jest w drodze. Nie wie, czy on ją w ogóle słyszy. Zgodnie z opinią doktora Frederica Champly'ego, francuskiego specjalisty od medycyny wysokogórskiej, w momencie rozstania Polak przejawiał objawy obrzęku płuc w ostatnim stadium i na tej wysokości mógł jeszcze przeżyć nie więcej niż trzy do pięciu godzin.

Pomoc jednak w tych godzinach nie nadchodzi. Revol dociera wtedy do obozu trzeciego (6670 n.p.m.). Dociera do niej też wiadomość od Giambiasiego, że helikoptery dziś nie przylecą. "Musisz tu zostać, rano przybędzie pomoc". "W takim razie wracam do Tomka" - odpisuje Francuzka. "Nie, Eli, helikoptery mogą przylecieć z samego rana, musisz zostać tam, gdzie jesteś".

Ale nie przylatują - akcja została zawieszona na kilka godzin z powodu złej pogody. Pakistańczycy do bazy pod K2, skąd zabierają gotowych od wielu godzin do pomocy Bieleckiego, Urubkę, Botora i Tomalę, ruszają dopiero następnego dnia, czyli 27 stycznia około 12. Przepychanki o pieniądze oraz niesprzyjająca pogoda zabierają kolejne godziny, dlatego dwa helikoptery docierają pod Nangę dopiero przed 17. Najpierw lądują w bazie, a później zabierają oddzielnie wszystkich wyżej. Już wtedy się ściemnia, ale Bielecki i Urbko podejmują akcję od razu. Wcześniej wszyscy ustalili, że Botor i Tomala zostają na noc w obozie pierwszym (4900 m n.p.m). To tam wysadził ich helikopter. To właśnie stamtąd rano Botor i Tomala mają zabrać potrzebne rzeczy i spróbować wspiąć się powyżej 6000 metrów. Dołączyć do Urubki i Bieleckiego.

"Niektórzy myślą, że Tomek i Eli zgubili się w lesie"

Bielecki i Urubko wspinają się całą noc. Jeszcze przed godz. 19 przekraczają wysokość 5300 m. Wiedzą, że Revol schodzi. Spodziewają się, że mogą ją spotkać na wysokości ok. 6500 metrów. Przed północą ratownicy docierają do ścianki Kinshofera, najtrudniejszego fragmentu na całej drodze, gdzie niektóre odcinki są całkowicie pionowe. Pokonanie jej zajmuje im kolejne dwie godziny.

Jest noc, godz. 1.50, wtedy docierają do Revol. - Tomek ma odmrożoną twarz, ręce, nogi, jest nieprzytomny, z ust cieknie mu krew - informuje Francuzka, która sama jest skrajnie wyczerpana.

Powoli zaczyna do wszystkich docierać, że zostawienie jej i pójście dalej po Mackiewicza skończy się śmiercią obojga.

Dociera to do wszystkich, ale nie do Revol. - Było dla mnie jasne, że mogę poczekać, a oni niech idą i ratują Tomka - mówiła później Francuzka. - Mogłam nawet schodzić sama, tak sobie wtedy myślałam. Zejdę ścianką Kinshofera nawet bez użycia rąk. Byłam gotowa walczyć, zginąć, jeśliby to pomogło Tomkowi. Ale tak naprawdę oni nie mogli zrobić niczego więcej. Wiało coraz mocniej i mocniej. Gdyby poszli w górę, też mogliby zginąć. Zejście było jedynym wyjściem.

- Nie decydowaliśmy sami, skontaktowaliśmy się z kierownikiem akcji Jarkiem Botorem. On konsultował się z bazą pod K2, z Krzysztofem Wielickim. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że musimy skupić się na ratowaniu Eli - wspominał Bielecki.

I później jeszcze wracał do tamtej nocy: - Zaczął wzmagać się wiatr, pogoda się sprawdzała. Powiedzmy, że nie znajdujemy Eli i idziemy po Tomka. Docieramy do niego po 20 godzinach, pokonując w pionie 2,5 kilometra. Dla mnie to byłaby wspinaczka życia. A co dalej? Jesteśmy na wysokości 7300 metrów i znajdujemy nieprzytomnego Tomka. Nie mamy śpiworów, nie wiemy, gdzie stoi ich namiot, pogoda się pogarsza. Kiedy ludzie pytają mnie o szanse takiej akcji, proponuję im eksperyment myślowy: niech dwie osoby wezmą trzecią, która udaje nieprzytomną, i spróbują ją przenieść 100 metrów. Tu, na poziomie morza. A teraz proszę spróbować sobie wyobrazić, że tę nieprzytomną osobę trzeba sprowadzić 2,5 kilometra w dół stromą ścianą pełną szczelin, lodu, przenieść ją w poziomie, bo tam trzeba było trawersować zbocze. Wszystko to bez śpiwora, namiotu, po dwudziestu godzinach wspinaczki. Dla dziesięciu osób w lecie byłoby to niebezpieczne. Dla nas dwóch było to niemożliwe. Kiedy pojawiły się komentarze, że nie poszliśmy po Tomka, pomyślałem, że niektórzy myślą, że Tomek i Eli zgubili się w lesie i jedyne, co musimy zrobić, to włożyć kurtki, zabrać latarki i pójść ich poszukać.

Ale to nie był las. To była Nanga Parbat, na której śmierć poniosło wcześniej ponad 60 wspinaczy. Także Mackiewicz, dla którego była to także góra, którą kochał i na której tak naprawdę nauczył się wspinać - nie miał żadnych kursów. Prawdopodobnie nie żył już w trakcie ratowania Revol oraz wspinaczki Bieleckiego i Urubki. Czyli zmarł wcześniej niż 30 stycznia. Akt zgonu z taką datą otrzymał jednak w marcu od Pakistańczyków jego ojciec Witold. Jako przyczynę śmierci wpisano wysokościowy obrzęk płuc.

Więcej o:
Copyright © Agora SA