"Mamy kilkunastolatków, którzy mówią, że nigdy nie siedzieli na ławce". Dysfunkcje załatwili im rodzice

Kacper Sosnowski
- W psychologii mówi się o tzw. błędach miłości. Tak mocno kochamy swoje dziecko, że zamiast mu pomagać - szkodzimy. Sport, w którym wykonujemy za nie za dużo rzeczy, może paradoksalnie wychowywać pierdoły - mówi Sport.pl Wojciech Herra, autor kursu "Rodzic na medal".

Wojciech Herra jest psychologiem, specjalistą z zakresu psychologii mistrzostwa, trenerem mentalnym zawodników sportów zespołowych i indywidualnych. Jest również autorem kursu dla rodziców zawodników "Rodzic na medal".

Kacper Sosnowski: Sześciolatkowi, który bawi się sportem, rodzic może pomóc czy zaszkodzić?

Wojciech Herra: Rodzic jest kluczową osobą dla dziecka. Kropka. Jeśli dziecko zaczyna uprawiać jakąś dyscyplinę, niezależnie od tego, czy robi to zupełnie amatorsko, zabawowo, czy jest to ukierunkowane na późniejsze rezultaty sportowe, to rola rodzica jest kluczowa. To rodzic ma wpływ na większość zachowań i sportowy rozwój dziecka - czy będzie się tym sportem bawiło, czy będzie odczuwało presję, czy będzie rozumiało, gdzie jest w tym sporcie. To opiekun może sprawić, że dziecko sport jeszcze bardziej pokocha, ale też opiekun może mu ten sport obrzydzić. My pracujemy w modelu "sport for life", czyli sport na całe życie. Dlatego tak ważne jest, by rodzic uświadomił sobie, co powinien robić z dzieckiem na poszczególnych etapach rozwoju dziecka - z pięcio-, dwunasto-, czy piętnastolatkiem. Po pierwsze dlatego, że wtedy zmienia się aspekt rozwojowy dziecka po drugie, że sam sport na różnych etapach ma uczyć czego innego. 

Zobacz wideo Kibu: Sousa jest bardzo odważny. Dał szansę młodzieży, która zagrała dobrze

Czy pan ma kontakt i pracuje z rodzicami pięciolatków, sześciolatków, których dzieci uprawiają sport w sposób profesjonalny? W niektórych dyscyplinach profesjonalne treningi w tym wieku są normą, choć niektórych może to dziwić.  

- Wbrew pozorom jest to coraz mniej zaskakujące. Różne są tylko dyscypliny, w których to obserwujemy. Jakbyśmy pojechali do Holandii, to zobaczylibyśmy profesjonalnie trenujących sześcioletnich łyżwiarzy, ale i w Polsce taka wczesna profesjonalizacja jest choćby w gimnastyce czy w balecie. Po części też w piłce. Z jednej strony są kluby, które starają się nie organizować treningów sześciolatkom częściej niż 2-3 razy w tygodniu, z drugiej są rodzice, którzy w te pozostałe dni zapisują dziecko na indywidualne treningi z trenerem. Pomimo że to jeszcze nie ten wiek, to dzieci uczy się techniki, czy sprawdza w gierkach 1 na 1. Presja rodzicielska bywa dość mocna. Nie chcę tego elementu piętnować. Mam świadomość, że jeżeli mówimy o budowaniu długoterminowego sukcesu sportowego, to dziś taka formuła jest nieunikniona. Trudno potem być w czołówce, jeśli się przegapi szybki start.  

Wiem, że często zwraca pan uwagę na rodziców, którzy zapewniają dziecku "pełny serwis". Nie chodzi mi o wożenie na treningi, ale bardziej przebieranie, wiązaniu butów, podawanie wszystkiego na tacy.  

- Mówimy tu o ważnym procesie. To etap rozwojowy zwany "learn to train", czyli naucz się trenować. To jest duży kłopot polskiego systemu. Jakbyśmy wyłączyli na chwilę sport i przyjrzeli się szkole, to zobaczymy, że tam nie ma etapu, który polega na nauce dziecka, jak ono ma się uczyć. Nie ma nic o tym, że nauka następuje poprzez zabawę, poprzez odpoczynek, że jest efektywna kiedy rozumiesz, po co coś robisz.

Jeśli dołożymy do tego sport, to ten problem tylko narasta. Większość rodziców myśli, że dziecko trenuje, kiedy jest na treningu. Podczas gdy sporo aktywności i ważnych rzeczy odbywa się poza treningową salą czy boiskiem. Czy dziecko jest nauczone, aby się na trening spakować i przygotować? Czy wie, kiedy na zajęcia iść, kiedy ma zawody? Nie chcę wpadać w demagogię i przypominać, że za moich czasów to każdy z nas robił to samodzielnie, a jeszcze szedł do przychodni sportowej zrobić badania. Wiem, że to były inne czasy. Ale teraz jak ktoś z mojego pokolenia mówi, że sport uczy odpowiedzialności, samodzielności, to obecnie nie jest to prawdą. Dawny sport tego uczył. Ten obecny jeśli będzie realizowany w sposób, w którym wykonujemy za dużo rzeczy za nasze dzieci, może paradoksalnie wychowywać pierdoły. I proszę mnie dobrze zrozumieć. Ja nadal uważam, że sport może i powinien uczyć samodzielności, odpowiedzialności, współpracy w zespole czy umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Jednak sam sport jako taki tego nie nauczy. Ważna jest odpowiedzialna postawa rodzica oraz trenerów. 

Często zdarza się, że rodzice wyręczają dzieci we wszystkim. Klasycznym przykładem jest to, że przebierają dzieci w strój treningowy lub startowy w domu i w pełnej gotowości przywożą na ostatnią chwilę na mecz, lub zawody.

- Jak już wozimy dzieci na treningi, co rozumiem, to przynajmniej się dogadajmy z innymi rodzicami, by wozić je w kilkoro. Tak, by one też miały szansę ze sobą przebywać, co jest sprawą istotną. Chodzi, by nie minimalizować socjalnego wymiaru sportu. Czasem mnie ktoś pyta, a po co dzieci mają przebierać się w szatni? Czy nie można założyć stroju w domu i od razu na zajęcia w nim podjechać? Logistycznie to jest super pomysł, ale tylko logistycznie, a sport to też nauka o relacjach. Pomijając to, że kiedyś za takie coś porządnie zrugałby mnie trener, to ta szatnia i przebieranie się jest częścią tego sportu. Miejscem, w którym jest najwięcej śmiechu, gdy schowa się koledze koszulkę, gdy można pogadać, pożartować, spytać, do jakiej ktoś szkoły chodzi, gdzie mieszka? Takie relacje potem budują siłę drużyny. Hasło, które często przypominam, jest takie, że mecz wygrywa się w szatni. To, jak funkcjonujesz na boisku, często obrazuje, jakie masz relacje z kolegami. A gdzie one się zaczynają? Przed wejściem na boisko czy parkiet.   

I znów jesteśmy w szatni czy na korytarzach.

- To, co dzieje się wokół dzieciaków czy podczas pracy na samym treningu zależy od wielu rzeczy. Choćby tego, na którą dziecko przychodzi na treningi? Czy jak zajęcia są o godzinie 16, a rodzice wpadają z dzieckiem za pięć 16, to jest ok? Jedni przebierają się szybciej, drudzy wolniej, żeby nie było sytuacji, że rodzic szarpie dziecku sweterek i popędza, to lepiej mieć trochę spokoju. To też powinien zaznaczyć trener. Poza tym czas też służy innym rzeczom, o których już mówiliśmy: zabawie, żartom, pogadankom. One się powinny zadziać właśnie gdzieś tam w szatni, z boku boiska czy hali, a nie jak dzieci wychodzą na sam trening. Drugie pytanie, dotyczy tego, kiedy rodzice zabierają dzieci. Czy trener wprowadza zasadę, że 15 minut po zakończeniu treningu dzieci jeszcze ze sobą przebywają, rozmawiają, przebierają się? Czy akceptuję to, że rodzice nakładają kurtki, szybko zabierają dzieci do samochodu i jest koniec spotkania? To wszystko można dogadać, ustalić i to wszystko ma znaczenie.  

Widać jak ważna też jest współpraca na linii trener-rodzic. I chyba stroną, która musi się jej najbardziej uczyć, są rodzice, bo oni czasem chcąc dobrze, przeszkadzają.  

- Ja generalnie wierzę, że rodzice zawsze chcą dobrze, ale różne są tego efekty. W psychologii mówi się o tzw. błędach miłości. My tak mocno kochamy swoje dziecko, że zamiast mu pomagać - szkodzimy, bo np. stajemy się nadopiekuńczy. Co do relacji trener - rodzic, znam niejednego rodzica, który ma problem z trenerem swego dziecka. Mówię wtedy, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zabrać to dziecko z tego klubu czy od tego trenera i przenieść gdzie indziej. Szybko okazuje się jednak, że to już trzeci klub tego dziecka i że wszędzie trener był słaby. O czymś to świadczy, ale chyba nie o trenerze. Rodzice często nie rozumieją dyscypliny tego, co wokół niej się dzieje. Tego, jak wygląda rozwój dziecka. Gdy trener cały czas buduje technikę, a my byśmy chcieli, żeby budował już siłę. A trener wie, że najpierw muszą być odpowiednie wzorce ruchowe, a potem można dokładać do tego kolejne elementy.   

Opowiadał pan kiedyś historię zdenerwowanych rodziców, którzy wozili dziecko na treningi  piłkarskie, a na zajęciach dzieci nie bardzo grały w piłkę. 

- To była historia z jednego z podwarszawskich klubów piłkarskich. Ten nagle zaczął seryjnie wygrywać mecze. Wcześniej rodzice rzeczywiście podnosili gwar, bo klubowy trener, który miał jaja, na zajęciach uczył dzieci głównie biegać, a nie kopać piłki. Tylko że one po prostu słabo biegały, więc najpierw trzeba było nauczyć je podstaw. To też jest ważne, by rodzice rozumieli metodykę treningu. My chcielibyśmy, by dzieci szybko szły w trening specjalistyczny, nawet jak nie mają zrobionych odpowiednich fundamentów. Brak tych fundamentów powoduje, że w perspektywie czasowej pojawiają się problemy. Co z tego, że dziecko będzie fajnie przyjmowało i podawało piłkę, skoro będzie niepoprawnie biegało?   

W duńskim systemie szkolenia przewidziano minikursy trenerskie dla rodziców. Treningi mogą oglądać z daleka. Nie wolno im podczas nich krzyczeć, a tym bardziej podpowiadać dziecku, co ma robić.

- To coś, co może sprzyjać zrozumieniu roli rodzica w sporcie, czyli osoby, która ma wspierać dziecko, motywować w trudnych sytuacjach. Oczywiście ważne jest, by w tej motywacji nie przegiąć. Jest coś takiego jak nakładanie presji i z tym trzeba uważać. Rozumiem, że czasem, szczególnie przy sportach drogich, jak jeździectwo lub tenis, mogą pojawić się wyrzuty: kupiłem ci konia, a ty nie chcesz jeździć. To jest tak presja odzyskania zainwestowanych środków. Czasem mamy poczucie braku wdzięczności, ale to decyzja autonomiczna dziecka. Nikt z dzieckiem kontraktu przy sporcie nie zawierał. Sport też ma uczyć autonomii. I takiej, o której pan wspomniał na duńskim przykładzie, gdzie rodzice nie powinni krzyczeć do swego dziecka, co ma zrobić: czy podać, czy strzelać, czy faulować, bo i tak się zdarza. To musi być decyzja dziecka, którą podejmuje, lub uczy się podejmować - wyposażone w pełny zasób wiedzy i umiejętności.   

Rodzice częściej bardziej emocjonują się rywalizacją niż dziecko? 

- Jeśli sport ma uczyć współpracy zespołowej, to rodzice często są tymi, którzy prowokują czy wprowadzają element rywalizacji wewnątrz zespołu. Taki problem często nakreślają zresztą trenerzy. Rodzice często nie pytają dzieci, jaką klub zdobył w danym turnieju pozycję, jak wam poszło, tylko czy popłynąłeś szybciej, czy strzeliłeś więcej goli niż kolega, z którym trenujesz? Z sojusznika, kolegi dziecka robią rywala. 

A czasem są rzecznikiem dziecka, we wszystkich sprawach.   

- Rodzice nakładają na dzieci presję, samemu mając o różnych rzeczach własne wyobrażenie. Przychodzą do trenera i mówią, że chcą, by ich dziecko grało w podstawowym składzie. A sporcie bardzo ważna jest też nauka bycia drugim czy zmiennikiem, szczególnie gdy mówimy o sportach drużynowych. Potem mamy takich kilkunastolatków, którzy mówią, że nigdy nie siedzieli na ławce rezerwowych. Takie dzieci mają duży kłopot, czy też dysfunkcje w ważnym obszarze polegającym na wspieraniu innych, pomaganiu. Jeśli to nie jest wykształcone, to takie dziecko później nie radzi sobie np. z kontuzją. Obraża się na sport, nie przychodzi na mecze, nie wspiera drużyny. Bo on sens meczu widzi tylko, kiedy gra. Może też nie radzić sobie z awansem, nawet jeżeli przejdzie do minimalnie lepszej drużyny. Bo jak do niej pójdzie, to prawdopodobnie na początku nie od razu do pierwszego składu. Paradoksalnie odniesie sukces, okazję do wejścia na wyższy poziom, ale nie poradzi sobie z sytuacją rezerwowego i może nawet zrezygnuje z gry.   

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.