Kilkugodzinne naloty policji. Straty idą w miliardy. "Widocznie komuś zależy"

- Sześć miliardów straty. Tego nikt już nie cofnie. To jest i będzie nas prześladować - mówi Tomasz Napiórkowski, prezes Polskiej Federacji Fitness, a więc branży, która właśnie wychodzi z drugiego lockdownu.

223 - tyle dni siłownie i kluby fitness czekały na ponowne otwarcie. Działają od piątku, kiedy w życie wszedł kolejny etap luzowania obostrzeń. Na razie na specjalnych zasadach, bo w środku wciąż obowiązuje reżim sanitarny i limit jednej osoby na 15 metrów kwadratowych. - Będziemy starać się zmniejszyć ten limit do jednej osoby na 10 metrów kwadratowych. Może uda się to zrobić już na początku czerwca - mówi Tomasz Napiórkowski, prezes Polskiej Federacji Fitness. To on w ostatnich miesiącach stał na czele ratowania branży, która zamrożona została jako pierwsza i jako jedna z ostatnich jest teraz odmrażana.

Zobacz wideo "Paulo Sousa na żadnym treningu nie mógł liczyć na wszystkich zawodników"

Paul Gascoigne Rozmiar buta zmienił losy Euro. "Nagła śmierć" nie nadeszła

Siłownie i kluby fitness otwarte. "Wchodzimy w najtrudniejszy okres dla branży"

Łącznie 11 miesięcy. Tyle dla siłowni, klubów fitness, basenów, aquaparków czy innych obiektów sportowo-rekreacyjnych trwały dwa lockdowny. - Wygenerowały one 6 miliardów straty. Tego już nikt nie cofnie. To jest i będzie nas prześladować, bo niestety w wielu przypadkach tych strat już po prostu nie da się odrobić - dodaje Napiórkowski i choć sugeruje, że teraz nastroje w branży są względnie dobre, to fitness w najbliższych miesiącach może być biznesem, który jeszcze się skurczy. Bo największa fala bankructw może przyjść na przełomie III i IV kwartału, kiedy z rynku mogą wypaść ci, którzy nie przetrwają wakacji. - Wchodzimy w najtrudniejszy okres, bo przecież wakacje są dla nas naturalnym lockdownem - tłumaczy Napiórkowski.

Już teraz szacuje się, że próby czasu nie przetrwało osiem procent podmiotów z branży fitness. A ci, którzy przetrwali i tak zostali mocno poturbowani. - Często stoją za tym ludzkie dramaty: zastawione domy czy potężne kredyty - mówi Napiórkowski i wskazuje, że nasz rynek jest dużo bardziej różnorodny niż chociażby rynek europejski, gdzie nawet połowę stanowią tzw. siłownie i kluby usieciowione należące do dużych korporacji. - U nas to tylko 15 procent rynku - zauważa Napiórkowski.

85 procent to rynek krajowy. Mniejsi lub nieco więksi przedsiębiorcy, którzy w ostatnich miesiącach zmagali się z wieloma problemami. A w ostatnich tygodniach nawet ze wzmożonymi nalotami policji. - Ja tego nawet nie nazywałem zwykłymi nalotami, a represjami. Nie wiem, chyba komuś zależało na tym, by nas złamać. Uprzykrzyć treningi i zniechęcić do prowadzenia działalności - mówi Kamil Umiński, współwłaściciel Aligatores Fight Club, czyli w ostatnich tygodniach chyba najbardziej znanego klubu sportów walki w Polsce.

Vital Heynen ma za sobą trudne decyzje. 'Musiałem im odebrać marzenia' Bednorz psuł, Heynen nie reagował. Jest plan i jest pierwsze zwycięstwo Polski w Lidze Narodów

"Dostaliśmy tyle, co kot napłakał"

Środek tygodnia, kilka minut po godzinie 17. Przed wejściem do Aligatores Fight Club - znajdującego się w gmachu Państwowego Banku Rolnego przy Nowogrodzkiej 54, naprzeciwko Teatru Roma, a więc w samym centrum Warszawy - przejeżdża radiowóz, ale policjanci się nie zatrzymują. Nawet nie zerkają w stronę drzwi. - Oj, to u nas ostatnio rzadko spotykany widok, naprawdę rzadko - mówi czekający na nas w środku Umiński.

- Na początku policja nachodziła nas nawet dwa razy dziennie. Zresztą to nie była tylko policja, bo pojawiały się także sanepid, kontrola celno-skarbowa, a także inspektorzy ochrony przeciwpożarowej, a więc straż pożarna. Nie wiem, z jakich pieniędzy to było finansowane, ale obawiam się, że niestety z naszych podatków - próbuje uśmiechać się Umiński, z którym po raz pierwszy widzieliśmy się pod koniec kwietnia.

Tylko że tak naprawdę wcale mu nie było wtedy do śmiechu, bo jego klub, jak wiele innych tego typów klubów w Polsce, bardzo mocno odczuł skutki pandemii. - Frekwencja nam spadła o ponad połowę - tłumaczy, a kiedy pytamy go o wsparcie ze strony rządu, przyznaje: - Dostaliśmy, tak. 5 tysięcy złotych. Czyli tyle, co kot napłakał, bo to nie jest nawet pięć procent kosztów naszego miesięcznego utrzymania.

"Nie musieliśmy tego robić, ale też nie chcieliśmy się narażać"

W ostatnich tygodniach działalność Aligatores była jeszcze bardziej ograniczona, bo 2 kwietnia rząd wprowadził w życie rozporządzenie dotyczące obostrzeń pandemicznych w działaniu m.in. basenów, siłowni i klubów fitness. Załatał nim lukę, która wcześniej pozwalała brać udział w zajęciach sportowych wszystkim członkom związków sportowych. A więc wyeliminował osoby, które uprawiają sport rekreacyjnie, ale w ostatnim czasie pozorowały zawodowstwo, stając się np. członkami Polskiego Związku Przeciągania Liny, Polskiego Związku Latania na Miotle czy Polskiego Związku Grania w Butelkę.

Takie związki w ostatnich miesiącach wyrastały jak grzyby po deszczu, a zapisywało się do nich tysiące osób. Po zmianie przepisów 2 kwietnia nie miały już one jednak żadnego umocowania, bo zajęcia w ośrodkach sportowych można było organizować jedynie dla sportu zawodowego, zawodników pobierających stypendia sportowe czy będących członkami kadry narodowej, reprezentacji olimpijskiej, paraolimpijskiej lub uprawiających sport w ramach lig zawodowych.

W Aligatores, który przetrwał czas pandemii, zdaniem Umińskiego wszystko odbywało się jednak zgodnie z prawem. - Jesteśmy legalnym ośrodkiem szkoleniowym. I choć w ostatnich tygodniach represjonowanym, to cały czas przechodziliśmy wszystkie kontrole. Do tej pory nie dostałem ani żadnego mandatu, ani żadnej kary. Tylko mnie straszono zarzutami. Ale sam nie wiem, na jakiej podstawie, bo od początku istnienia naszą działalność gospodarczą określa przede wszystkim kod PKD 85.51.Z, czyli pozaszkolne formy edukacji sportowej oraz zajęć sportowych i rekreacyjnych dla grup i osób indywidualnych, które prowadzimy. To przepis, dzięki któremu cały czas mogliśmy funkcjonować.

Ale nie w pełni, bo w Aligatores przez kilka tygodni wyłączona z użytku była cała strefa fitness. Wszystkie sprzęty w siłowni oklejono taśmą i nawet nie za bardzo można było się do nich zbliżyć. - Nie musieliśmy tego robić, ale też nie chcieliśmy się narażać. Chcieliśmy po prostu funkcjonować. I funkcjonowaliśmy oczywiście w pełni legalnie, bo w decyzji sanepidu nie było ani słowa o sportach walki. A oprócz pozaszkolnych form edukacji sportowej, które były cały dopuszczalne - zgodnie ze wspomnianym PKD 85.51.Z - w naszym klubie trenują również zawodowcy, którzy przygotowują się m.in. do walk MMA - tłumaczy Umiński.

Marcin Tybura: Nie mam pretensji, oni tylko wykonywali rozkazy

Wśród tych zawodowców jest Marcin Tybura, który na co dzień trenuje w Poznaniu, ale w ostatnich tygodniach pojawiał się w Warszawie. Trenował właśnie w Aligatores, gdzie szykował się do walki z Walterem Harrisem, którą za tydzień stoczy na gali UFC Fight Night w Las Vegas. - To nic przyjemnego, kiedy w połowie treningu wpada ci do klubu policja i cię spisuje, bo mówi, że jesteś świadkiem przestępstwa. Takich nalotów było wiele, bo to nie zdarzyło się raz czy dwa. Czasem dochodziło do nich nawet dwa razy dziennie - mówi Tybura.

- Ja nie mam pretensji do tych policjantów, bo oni tylko wykonywali rozkazy. Poza tym jestem zawodowym sportowcem, więc mogłem cały czas trenować. Ale wyobrażam sobie, że jeśli otacza cię 30 funkcjonariuszy, i to w pełnym rynsztunku, to dla wielu osób taka sytuacja sama w sobie jest stresująca. Do tego jest to strata czasu, bo często takie naloty trwały po kilka godzin. To są niepotrzebne kłopoty i nerwy, których skutkiem jest nic innego jak to, że jedna czy druga osoba do takiego klubu prędko nie wróci. Albo już w ogóle nie wróci. I to jest najgorsze, najboleśniejsza strata. Nie tylko dla właścicieli, ale także dla tych ludzi. Dla naszego społeczeństwa, które w trakcie pandemii przecież i tak zaniechało sportu - zauważa Tybura.

Artur Szpilka i Łukasz Różański zmierzą się 30 maja na gali w Rzeszowie Szpilka czy Różański? "Uważam, że jest do rozwalenia. Tylko musi zagrać głowa"

"My już nie chcemy być branżą, która marudzi"

To wszystko prawda, bo aktywność fizyczna w trakcie pandemii spadła w naszym kraju znacząco. Według badania Ipsos Covid 365+ aż 42 procent badanych podczas kilkumiesięcznego lockdownu przybrało na wadze średnio 5,7 kg. A według sondażu MultiSport Index Pandemia 43 procent Polaków przestało w ogóle ćwiczyć w trakcie lockdownu, z czego większość z nich, bo aż 35 procent jako powód wskazało zamknięcie obiektów sportowych.

- Może skupmy się tylko na pandemii. Szczególnie na tej ostatniej, najpotężniejszej fali, kiedy większość covidowych łóżek była zajęta przez osoby otyłe lub z nadwagą. To właśnie one przechodziły najtrudniej chorobę, leżały pod respiratorami. I to bez względu na wiek, co zresztą można potwierdzić u ordynatorów szpitali covidowych, którzy też przyznają, że grupą ryzyka wcale nie były osoby starsze i schorowane, a niewłaściwie odżywiające się, czyli właśnie otyłe lub z nadwagą - mówi Napiórkowski i sam od razu zadaje retoryczne pytanie: - A który sektor lepiej niż my radzi sobie z otyłością?

- Takie są fakty, ale my już nie chcemy być branżą, która marudzi. Chcemy wyciągać wnioski. Oficjalnie iść w kierunku nie tylko sportowym, ale też medyczno-sportowym. Przed nami duże wyzwanie, bo czeka nas przekształcenie infrastruktury, żeby spełniać wymogi placówek fizjoterapeutycznych. Idea naszego programu sprowadza się do hasła "fitness na receptę". Mamy już nawet logotyp, który znajduje się na stronie naszej federacji, a część klubów jest już przekształcana w tym kierunku. Czyli w kierunku usług fizjoterapeutycznych i rehabilitacyjnych - dodaje Napiórkowski.

Horror i wielkie zwycięstwo polskich koszykarzy. Awans na igrzyska coraz bliżej Horror i wielkie zwycięstwo polskich koszykarzy. Awans na igrzyska coraz bliżej

I przytacza kolejne dane: - W 2019 roku przed pandemią kolejka pacjentów wymagających fizjoterapii i rehabilitacji obejmowała dwa miliony osób. Teraz jest co najmniej dwa razy tyle, a więc cztery miliony. Potwierdzają to dane Polskiej Izby Fizjoterapeutów. Zresztą proszę spróbować zapisać się na rehabilitację w ramach NFZ. Najbliższe terminy wizyt to pierwszy kwartał 2023 roku. Nie mówię, że wszystkie dwa tysiące klubów fitness spełni teraz warunki placówek rehabilitacyjnych i fizjoterapeutycznych, ale naprawdę możemy odkorkować państwową służbę zdrowia. Tym bardziej że nasze obiekty w godzinach 10-16 zazwyczaj są puste.

- Czemu więc tego nie wykorzystać? W Stanach Zjednoczonych - zresztą w Europie też, np. w Niemczech, Francji czy Szwecji, ale w Stanach przede wszystkim, bo tam jest to pięknie opisane i policzone - każdy dolar wydany na aktywność fizyczną to cztery dolary w kieszeni skarbu państwa. Słowem: profilaktyka opłaca się dużo bardziej niż samo leczenie. W innych krajach już dawno to zrozumieli. Czy my to też zrozumiemy? We wtorek o 13 mamy spotkanie w NFZ, zobaczymy. Ja wiem jedno, że idzie jesień i my też obawiamy się kolejnego lockdownu. Gdybym miał dzisiaj obstawiać, to obstawiłbym, że on nas czeka. I coś czuję, że niestety bym wygrał, co wcale mnie nie cieszy. Może ktoś powie, że jestem pesymistą, ale wolę się pozytywnie zaskoczyć niż niemiło rozczarować. Bo nas już nie stać na kolejny lockdown. Stać nas na to, by funkcjonować w surowym reżimie sanitarnym, ale trzeba się na to przygotować. Rząd musi z nami współpracować, bo sami tego nie udźwigniemy - kończy Napiórkowski.

Więcej o: