Ultramaraton śmierci. 21 biegaczy zginęło, "niektórzy mieli pianę na ustach"

Kacper Sosnowski
"Powoli traciłem kontrolę nad swym ciałem. Owinąłem się kocem izolacyjnym, wyjąłem lokalizator GPS, wcisnąłem przycisk SOS i straciłem przytomność" - relacjonował jeden z uczestników sobotniego ultramaratonu w Chinach. Miał więcej szczęścia niż 21 innych biegaczy, dla których załamanie pogody na trasie zakończyło się śmiercią.

Niemal 100 kilometrów, które liczyła trasa ultramaratonu zaplanowanego w Kamiennym Lesie Żółtej Rzeki w prowincji Gansu w Chinach, dla ultramaratończyków było zwyczajnym dystansem. Poziom trudności imprezy zwiększało nieco ukształtowanie terenu, bo niektóre części trasy znajdowały się na wysokości 3 tys. metrów, a przez lokalizację parku krajobrazowego dochodził jeszcze czynnik możliwych trudnych warunków pogodowych. Nie był to jednak bieg w nieznane, część ze 172 zawodników, która w sobotnie przedpołudnie stanęła na starcie, już po tych terenach biegała.

Zobacz wideo Gorąco na linii Boniek-Błaszczykowski. "Jest złośliwy. Reaguje alergicznie"

Tego poranka wiatr martwił Zhanga Xiaotao, wielokrotnego ultramaratończyka. Z łatwością zdmuchiwał kapelusze z głów niektórych jego rywali. Xiaotao spodziewał się trudnej przeprawy, ale raczej nie tego, że za kilka godzin wiatr będzie zdmuchiwał z drogi także i jego, że straci przytomność, cudem uniknie śmierci i zostanie uratowany przez... pasterza.

Niedźwiedzica, śnieg, wichura i t-shirty

Niektórzy biegacze na trasę ultramaratonu wyruszali w t-shirtach i krótkich spodenkach, bez zbędnego bagażu. Być może uznali, że tak będzie łatwiej rywalizować o główną nagrodę - 2300 dolarów, które organizator przewidział dla zwycięzcy. Powodów do zmartwień nie mieli. Nie martwiły ich prognozy pogody. To, co każdy zabierał na trasę, nie było przez organizatorów szczególnie kontrolowane - choć na niektórych tego typu imprezach jest się usuwanym z rywalizacji, jeśli na starcie lub którymś z punktów kontrolnych nie pokaże się przeciwdeszczowej kurtki, długich spodni oraz telefonu komórkowego, a w niektórych przypadkach nawet czapki i rękawiczek. Niektórzy organizatorzy takich imprez zabezpieczają uczestników w jeszcze inny sposób.

Odpowiedzialni za Jemez Mountain Trail Runs w Meksyku stworzyli na przykład SMS-owy system ostrzegania sportowców przed niebezpieczeństwami. To dzięki niemu zawodnicy dowiadywali się, że na jeden z odcinków trasy weszła niedźwiedzica z młodymi, a innym razem zostali ostrzeżeni o śniegu, przed którym trzeba było chować się w namiotach. Informacje tyczące się zabezpieczenia ultramaratonu w Gansu są jednak zdawkowe. Wiadomo, że był tam organizowany od czterech lat, a jednym z jego celów była chęć promocji turystyki, w jednej z najbiedniejszych prowincji Chin.

Teraz pojawiło się sporo relacji z dramatu, który rozegrał się na trasie, choć organizatorzy zawodów milczą. 

"Niektórzy mieli pianę na ustach"

Wszystko wydarzyło się między 20. a 31. kilometrem. To tam doszło do nagłego załamania pogody: wiatr przybrał na sile, pojawił się grad, czy wręcz lodowy deszcz. Jak podawały potem lokalne media temperatura na górze, pod którą wbiegali zawodnicy, spadła do -24 stopni Celsjusza.

"Grad uderzał mnie w twarz, miałem zamglone oczy, nie mogłem wyraźnie zobaczyć drogi, było ślisko. Wiatr był zbyt silny, wielokrotnie mnie przewracał" - opisywał potem Zhang Xiaotao w postach zamieszczanych na Weibo.

"Zesztywniały mi kończyny. Czułem, jakbym powoli tracił kontrolę nad swoim ciałem. Owinąłem się kocem izolacyjnym, wyjąłem lokalizator GPS, wcisnąłem przycisk SOS i straciłem przytomność" - pisał. Dodał, że kiedy doszedł do siebie, zobaczył, że leży w jakiejś jaskini przy ogniu i jest zawinięty w kołdrę. W bezpieczne miejsce zaniósł go jeden z pasterzy. - Uratował mi życie - podsumował Xiaotao. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co on.

Na krótko przed atakiem wichury i nagłymi opadami, Zhang, wspinając się pod górę, wyprzedził Huanga Guanjuna, triumfatora maratonu na Chińskich Narodowych Igrzyskach Paraolimpijskich z 2019 roku. Huang był głuchoniemy. Zginął niedługo po krótkim spotkaniu z Zhangiem. Ekstremalnej rywalizacji nie przeżył też inni mistrz ultramaratonów Liang Jing. Dla obu panów pokonywanie ekstremalnych tras było zarówno sportem, jak i okazją na zarobienie pieniędzy. Nie pochodzili z zamożnych środowisk, zbierali je dla rodzin. Chińska alpinistka Luo Jing, powiedziała państwowej telewizji CCTV, że kiedy zaczęła podchodzić pod strome podejście, a widoczność się poprawiła, zauważyła, że wielu biegaczy zatrzymało się na poboczu i drżało.

- Mówili, że na górze jest za zimno. Niektórzy mieli pianę na ustach - relacjonowała.

Po tych scenach i wezwaniu przez uczestników pomocy bieg został przerwany, a lokalne władze zorganizowały akcję ratunkową. Wysłano na nią ponad 700 ratowników, którzy w ujemnych temperaturach próbowali dotrzeć do poszkodowanych. Nie wszystkim udało się pomóc. 21 uczestników zginęło, ośmiu hospitalizowano w ciężkim stanie. Jeden z ocalałych relacjonował, że schodząc z góry, widział ludzi leżących na ziemi. Prawdopodobnie niektórzy z nich już nie żyli.

Organizator zignorował prognozy?

Po dramacie w Gansu przez chińskie portale społecznościowe przeszła dyskusja dotycząca odpowiedzialności za tragedię organizatorów ultramaratonu. Media przytaczały piątkowe prognozy pogody Biura Meteorologicznego Gansu, które ostrzegało przed "nagłymi ulewami, gradem, błyskawicami i wichurami" i to w całej prowincji. Czy organizator te prognozy zignorował? To ma wyjaśnić zespół dochodzeniowy, który bada przyczyny górskiej tragedii.

Na wydarzenia szybko zareagował też chiński resort sportu, który wydał instrukcje służące poprawie bezpieczeństwa podczas wydarzeń sportowych. Przyznał, że dotychczasowe regulacje "miały pewne niedociągnięcia". Teraz wszystkie organizacje przygotowujące zawody będą musiały opracować szczegółowy plan awaryjny w sytuacjach kryzysowych.

Taki dokument w przypadku ultramaratonów na pewno może okazać się przydatny. Wyczerpujące długodystansowe biegi są zajęciem ekstremalnym i niebezpiecznym. W ubiegłym roku przekonała się o tym choćby 33-letnia Katerina Katiuszczewa. Ukraińska biegaczka, nazywana "Żelazną damą" zmarła wskutek udaru mózgu, którego doznała na trasie biegu w swej ojczyźnie. Przez blisko osiem godzin była poszukiwana przez organizatorów imprezy. Gdy ją odnaleziono, było już za późno.

Ostatnie lato było też smutne dla Kim McCoy. Weteranka ultramaratonów została potrącona przez samochód, kiedy przekraczała autostradę podczas American South, wyścigu na ponad 500 kilometrów. McCoy przeżyła, ale straciła nogę. To były jednak pojedyncze przypadki tragedii. To, co wydarzyło się w Chinach, bardziej przypomina katastrofę górską, choćby tę z 1996 roku, kiedy nagła zamieć śnieżna na Evereście pochłonęła ośmiu wspinaczy.

600 tysięcy ekstremalnych biegaczy

Wypadków jest więcej, bo mocno powiększa się grupa miłośników ekstremalnych aktywności. Międzynarodowe Stowarzyszenie Ultramaratończyków szacuje, że od lat 90. ich liczba wzrosła o 1700 procent. W 2018 roku w ultramaratonach uczestniczyło ponad 600 tys. osób. W dodatku zdaniem organizacji widoczna jest tendencja do wydłużania zawodów, a oprócz dokładania kilometrów i dni organizatorzy nie unikają na nich wysokich temperatur i wysokości. Wyścig wytrzymałościowy zmienia się w survival. Granica między ekstremum zlewa się z głupotą.

Dean Karnazes, wielokrotny ultramaratończyk komentował dla "New York Timesa", że wydarzenia z Chin powinny być sygnałem ostrzegawczym dla wszystkich długodystansowców, aby myśleli o tym co, jak i gdzie robią. On sam doświadczył kiedyś hipotermii i widział, jak sinieją mu palce. Przyrzekł sobie, że już nigdy do czegoś takiego nie dopuści. - Teraz zawsze muszę być pewny, że jestem doskonale przygotowany do zawodów - opisywał. Scott Warr, wieloletni biegacz terenowy i współprowadzący podcast "Trail Runner Nation" zwrócił uwagę, że weterani tego sportu, za mało edukują i trenują ludzi, którzy dopiero do niego wchodzą.

Candice Burt, organizatorka kilkudziesięciu kilkuset kilometrowych ultramaratonów, stwierdziła, że wraz z rosnącą popularnością tego sportu, organizatorzy wyścigów nie mogą już liczyć na to, że biegacze będą wiedzieć, czego potrzebują na trasie. Zasygnalizowała, że ważne będzie rozszerzenie listy wymaganego ekwipunku i jego egzekwowanie.

- Możesz go nie potrzebować, ale może skorzysta z niego ktoś inny. W takiej rywalizacji zawsze będą odcinki, do których dotarcie ratownikom zajmie trochę czasu - podsumowała.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.