Pięć lat temu na igrzyskach w Rio de Janeiro nasza reprezentacja zdobyła 11 medali. To dorobek identyczny jak z igrzysk w Londynie w 2012 roku i w Pekinie w 2008 roku. Ale występ był gorszy, bo w Wielkiej Brytanii mieliśmy trzy, a w Chinach - cztery złota. Natomiast w Rio tylko dwa.
Ostatnie igrzyska były dla Polski mniej udane nawet od ateńskich z 2004 roku. W Grecji nasi sportowcy wywalczyli dziesięć medali, ale trzy z nich były złote. W 2004 roku mieliśmy absolutnych pewniaków do złota. Nie zawiedli Robert Korzeniowski (poszedł po czwarty tytuł mistrza olimpijskiego w karierze), Robert Sycz i Tomasz Kucharski (wioślarska dwójka wygrała igrzyska drugi raz z rzędu) oraz Otylia Jędrzejczak (wypływała złoto na swym koronnym dystansie, gdzie była rekordzistką świata, a do tego dołożyła jeszcze dwa srebra na innych dystansach). Natomiast w roku 2016 mieliśmy chyba ostatniego sportowca z Polski, którego występ mogliśmy z całkowitą pewnością zaznaczyć na czerwono w kalendarzu i czekać na "Mazurka Dąbrowskiego".
W Rio Anita Włodarczyk wygrała rzut młotem, bijąc rekord świata. Srebrną medalistkę pokonała o prawie sześć metrów. Do olimpijskiego koła weszła z absolutnie niezachwianą pewnością, że wygra. Była niepokonana od dawna. Z taką przewagą jak ona na tamtych igrzyskach nie wygrywał nawet największy wówczas król lekkiej atletyki, Usain Bolt.
- Bardzo liczę na naszych lekkoatletów. W tym właśnie na Anitę Włodarczyk. Ale tu trzeba dodać "jeśli ona wystartuje" - mówi Kozakiewicz.
Mistrz olimpijski w skoku o tyczce z igrzysk Moskwa 1980 zastanawia się, czy Włodarczyk wróci do formy po kontuzjach. Dwukrotna mistrzyni olimpijska ostatni duży sukces odniosła w 2018 roku, wygrywając mistrzostwa Europy w Berlinie. W 2019 i 2020 roku jej nie oglądaliśmy. Teraz pracuje z nowym trenerem. A my zastanawiamy się, ile zostało jej z ogromnej przewagi nad resztą świata. - Jeśli zostało. Ale mam nadzieję, że tak - mówi Kozakiewicz. - Generalnie w miotaczach nasza siła. Spodziewam się, że o medale powalczą też młociarze Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki. A może i kulomiot Michał Haratyk. Ale mówię o medalach, a nie o złocie, bo pewniaka do złota nie widzę żadnego - dodaje były mistrz.
- Szalenie trudno jest wskazać największego polskiego kandydata do złota w Tokio. Ale kiedy pan mnie o to poprosił, to najszybciej przyszedł mi do głowy Paweł Fajdek - mówi Adam Korol. - A za nim Anita Włodarczyk, mimo jej problemów ze zdrowiem. Sercem chciałbym wskazać jeszcze kogoś z wioślarstwa. Tu jednym tchem wymienię czwórkę bez sternika mężczyzn, czyli osadę aktualnych mistrzów świata, i czwórkę podwójną kobiet, czyli brązowe medalistki z Rio. I jeszcze czwórkę podwójną mężczyzn. To też bardzo poważni kandydaci do podium, nawet do złota - tłumaczy Korol.
Ale wróćmy do pierwszego skojarzenia mistrza z polskim złotem w Tokio. - Mistrzem świata Fajdek był wielokrotnie [cztery razy], a na igrzyskach mu nie wychodziło [w Londynie i w Rio odpadł w eliminacjach]. On już zaznał smaku porażki na igrzyskach, na które przyjechał jako główny kandydat do złota, a teraz jako trener pracuje z nim mój serdeczny kolega Szymon Ziółkowski i bardzo liczę, że mistrz olimpijski [z Sydney 2000] pomoże innemu wybitnemu sportowcowi zdobyć taki tytuł - wyjaśnia były wioślarz.
Po chwili Korol przypomina sobie o jeszcze jednym mocnym typie. - Nie da się nie wymienić naszych siatkarzy. Są mistrzami świata, tworzą wspaniałą drużynę i wierzę, że w Tokio wygrają - mówi mistrz olimpijski z Pekinu z 2008 roku w wioślarskiej czwórce podwójnej.
Kozakiewicz i Korol wymienili właściwie już wszystkich polskich kandydatów do chwały w Tokio. - Ale nie pyta pan o sporty walki? - takim pytaniem odpowiada mi Andrzej Wroński. Mistrz olimpijski w zapasach z 1988 i 1996 roku reaguje tak na pytanie o najpoważniejszego kandydata do olimpijskiego złota dla Polski w Tokio. - Chciałbym, żeby były medale w sportach walki. Może ktoś z judo, może ktoś od nas. Ale w judo nowego Pawła Nastuli nie widać, a u nas widzę jedną szansę. No może dwie, ale to już tak na wyrost - mówi Wroński.
Gdy zauważamy, że 25 lat temu, w Atlancie, polskie zapasy zdobyły więcej medali (pięć) niż teraz mają kwalifikacji olimpijskich (cztery), członek zarządu Polskiego Związku Zapaśniczego tylko smutno przytakuje: - No właśnie. I boksu też nie ma.
Wroński liczy więc na przedstawicieli innych dyscyplin. - Lekkoatletów mamy mocnych. Na wioślarzach i kajakarzach zawsze można polegać. Może ktoś z kolarstwa się spisze. No i siatkarze - słyszymy. Czyli bez zaskoczeń.
Ale nasza legenda zapasów liczy, że Tokio da nam niespodzianki. - Stuprocentowego faworyta do złota dla Polski nie widzę i nie możemy się szykować, że nam obrodzi w mistrzów olimpijskich. Ale ktoś dla nas taki tytuł zdobędzie, a najbardziej liczę, że wreszcie medali będziemy mieli więcej niż te 10-11, przy których się od lat kręcimy. Stawiam, że się odbijemy i z Japonii przywieziemy 15 medali - mówi Wroński.
- Ja też liczę na niespodzianki. Czyli na nowsze dyscypliny, na to, że we wspinaczce czy w karate ktoś dla nas coś zdobędzie. Tych sportów za bardzo nie śledzę i nawet nie rozumiem, ale w trakcie igrzysk naszym sportowcom z tych dyscyplin będę bardzo kibicował i chętnie ich sporty poznam - mówi Kozakiewicz.
- Nie widzę w polskim sporcie takiego kozaka, o którym z przekonaniem mógłbym powiedzieć, że na igrzyskach w Tokio zdobędzie złoto. Niestety, w naszej olimpijskiej kadrze nie będzie sportowca tej klasy co Robert Lewandowski. Ale liczę, że będą ludzie przygotowani do wykorzystania swojej szansy. I że medal wpadnie w jakimś windsurfingu, w strzelectwie, że może ktoś nam błyśnie w tenisie. Krótko mówiąc, mam nadzieję, że emocji dostarczą nie tylko lekkoatleci, wodniacy z wioseł i kajaków oraz siatkarze, czyli moi najwięksi ulubieńcy po lekkoatletach - dodaje były tyczkarz.
A Wroński tym razem zaskakuje. Bo jako dwukrotny złoty medalista igrzysk zdaje się stawiać ilość medali ponad ich jakością. - Lepiej by się oglądało igrzyska, gdyby Polacy wywalczyli po prostu więcej medali, mniejsza o kolory. Najgorzej jak na igrzyskach jest kilka dni posuchy. W ostatnich latach takie przestoje się nam zdarzają i to są zawsze trudne dni dla wszystkich ludzi sportu i dla kibiców. Naprawdę liczę, że w Tokio codziennie ktoś może nam dawać emocje walki o podium - mówi były zapaśnik.
W to, że Polska zdobędzie w Tokio więcej medali niż na jakichkolwiek igrzyskach w XXI wieku wierzy też Korol. - Jestem optymistą. Oceniam, że wsparcie dla naszych olimpijczyków od Ministerstwa Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu jest na zadowalającym poziomie. Pewnie, że zawsze można narzekać i mówić, że pieniędzy mogłoby być więcej. Ale jestem przekonany, że sportowcy, którzy będą nas reprezentować, mają zapewnione wszystko, czego potrzebują - mówi były minister sportu w rządzie Ewy Kopacz i Platformy Obywatelskiej.
Korol opowiada, że jako wiceprezes Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich widzi, jak przebiegają przygotowania 20 wioślarzy mających kwalifikacje olimpijskie i grupy, która o awans na igrzyska powalczy za miesiąc. - Spółki skarbu państwa włączyły się we wsparcie polskich związków sportowych. U nas pomaga Enea. I ona specjalną pulę przeznacza na nagrody dla sportowców. Olimpijczycy mają więc nie tylko stypendia, które sobie wywalczyli zajmując miejsca w ósemce mistrzostw świata czy Europy, ale też mają dodatkowe środki - tłumaczy Korol.
Oczywiście Polska nie jest jeszcze w światowej czołówce krajów najmocniej inwestujących w sport. - Pewnie, że ciągle nam daleko do przeznaczania na sport takich kwot, jakie trafiają do tej dziedziny życia choćby w Niemczech, gdzie mieszkam - mówi Kozakiewicz.
U nas nie dokonała się w tej dziedzinie żadna rewolucja na miarę np. tej w Wielkiej Brytanii, która szykując się do igrzysk w Londynie wiele lat wcześniej wybrała kluczowe dyscypliny i pompowała w nie miliony funtów, traktując to jak inwestycję. I ta okazała się opłacalna - w 2012 roku na swoich domowych igrzyskach sportowcy ze Zjednoczonego Królestwa zajęli trzecie miejsce w klasyfikacji medalowej. A w 2016 roku w Rio byli drudzy, tylko za USA. To gigantyczny postęp, gdy porównamy do dopiero 36. miejsca 20 lat wcześniej, na igrzyskach w Atlancie.
- To trzeba docenić i starać się naśladować. Jak się nie będziemy rozwijać, jak nie będziemy zwiększać wydatków na sport, to będziemy mieli coraz mniej szans. Proszę popatrzeć, że na igrzyskach o medale ściga się cały świat, że konkurencja jest dużo większa niż kiedyś. Widać to świetnie choćby w lekkoatletyce, gdzie cały czas maleje siła Europy - mówi Kozakiewicz.
To prawda. W Rio ze 141 medali w lekkoatletyce Europejczycy wywalczyli 36. Czyli 25,5 proc. Natomiast 40 lat wcześniej w Montrealu (to najlepsze dla Polski igrzyska w historii. Zdobyła na nich 7 medali złotych, 6 srebrnych i 13 brązowych), Europejczycy zdobyli 70 proc. medali w lekkoatletyce. Dokładnie 78 ze 111 (bilans Polski: 3-2-0).
- W moich czasach tak świetne dziewczyny jak te, które nam dziś biegają w sztafecie 4x400 m na pewno miałyby olimpijski medal. A dziś bardzo im kibicuję, ale boję się, że się na podium nie zmieszczą - mówi Kozakiewicz. I dodaje: - Ja się o nasz sport martwię, bo trafił pod rządy Piotra Glińskiego, a jego chęć do sportu jest zerowa.
Większym optymistą jest Korol. - Oddzielny resort sportu przestał istnieć, ale naprawdę nie widzę, żeby nasi olimpijczycy na tym stracili. Jako minister byłem związany z inną opcją polityczną od obecnie rządzącej i uważam, że sport to nie miejsce do robienia politycznej wojny. Sport musi być płaszczyzną do porozumienia ponad podziałami - mówi były minister.
Czas na oceny dopiero przyjdzie. Za 116 dni, czyli po 16 dniach igrzysk w Tokio. Dziś tak naprawdę wiadomo, że niewiele wiadomo. - Igrzyska będą niewiadomą, bo rok 2020 był szalenie trudny, świat stanął i sport też stanął. Nie wiemy do czego się odnosić, do czego się porównać, skoro od 2019 roku prawie nie startowaliśmy w międzynarodowym towarzystwie - zauważa Korol.
- Jedno moim zdaniem jest jasne i teraz najważniejsze: trzeba zaszczepić naszych olimpijczyków na covid - twierdzi Kozakiewicz. - Przecież to by było bez sensu, żeby zmarnować pieniądze, jakie państwo przez pięć lat wydało na ich przygotowania. Poza tym start wszystkich najlepszych polskich sportowców na igrzyskach jest nam potrzebny. W tym trudnym czasie miejmy chociaż szansę pokibicowania im przed telewizorem - dodaje były mistrz. - Naprawdę nie mogę słuchać, jak ktoś pyta, dlaczego sportowcy mają być zaszczepieni szybciej. Bo są igrzyska: tu jest prosta odpowiedź. Trzeba sobie uświadomić, że igrzyska to ważna sprawa i samemu nie zmniejszać swoich szans na sukces - podsumowuje Kozakiewicz.