Skutki sportowego lockdownu w Polsce będą ogromne! 5,7 kg to dopiero początek

Jakub Balcerski
- To, że ktoś gra w piłkę na boisku, siatkówkę na plaży czy biega i jeździ na rowerze, nie oznacza, że się zakazi. Ale jest całe "przed" i całe "po" - uważa dr Jarosław Krzywański. Choć rząd jest coraz ostrzej krytykowany za swe decyzje, to boiska i siłownie pozostają zamknięte. Czy słusznie?

Minister zdrowia Adam Niedzielski poinformował w środę o przedłużeniu ostatnich obostrzeń co najmniej do 18 kwietnia. To oznacza, że siłownie, baseny, kluby fitness i inne obiekty sportowe pozostaną zamknięte, a rozgrywki młodzieżowe, niższe i amatorskie ligi będą zawieszone. Decyzja rządu wywołała ostry sprzeciw w środowisku. Dziennikarze, eksperci, sportowcy oraz rodzice trenujących dzieci krytykują ministra Niedzielskiego za podtrzymywanie obostrzeń - twierdzą, że uprawianie sportu na świeżym powietrzu nie spowoduje wzrostu liczby zakażeń koronawirusem. Pod petycją dotyczącą ograniczenia obostrzeń dla sportu dzieci i młodzieży podpisało się ponad pięć tysięcy osób.

Zobacz wideo Interaktywny Quiz Sport.pl - odc.1

Dr Mostowy: Obostrzenia powinny dotykać właśnie aktywności wewnątrz budynków

- Do zakażenia na zewnątrz może dojść dopiero w sytuacji, w której ktoś zakaszle lub kichnie prosto na kogoś, kto akurat bierze wdech - twierdzi na łamach BBC prof. Catherine Noakes z Uniwersytetu w Leeds, specjalistka w dziedzinie infekcji przenoszonych drogą kropelkową. Dziennik "Irish Times" informuje zaś, że badania przeprowadzone w Irlandii wskazują, że zaledwie 0,1 proc. wszystkich zakażeń to te, do których najpewniej doszło na zewnątrz.

- Gdy kończą się badania, a zaczyna polityka, czyli w tym przypadku wprowadzanie obostrzeń, często trudno zrozumieć, co mówią dane, a czego nie. W tej kwestii pojawia się aż za dużo emocji i część osób mniej lub bardziej słusznie czuje się poszkodowanymi sytuacji, gdy dotykają je jakieś ograniczenia - mówi Sport.pl dr Rafał Mostowy, lider grupy badawczej Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Zdaniem dr. Mostowego największy kłopot polega na tym, że trudno jest zrekonstruować, gdzie dokładnie dochodzi do zakażeń, a potem przełożyć to na ryzyko ich wystąpienia w danej sytuacji. - Najlepsze, co możemy zrobić, to porównywać, jak często dochodzi do zakażeń wewnątrz budynków i na zewnątrz. Tu badania wskazują, że do większości zakażeń koronawirusem, ale także innymi chorobami zakaźnymi, dochodzi w zamkniętych pomieszczeniach. Oczywiście trzeba też rozróżniać zakażenia "z osoby na osobę" od tych środowiskowych, czyli pochodzących np. od dotknięcia czegoś, z czym kontakt miał wcześniej ktoś zakażony. Trudno zmierzyć, jak często dochodzi do jednych i drugich, co utrudnia badania, ale to, że częściej zakażenie następuje w zamkniętej przestrzeni, jest dość jasne - tłumaczy.

- Teraz należałoby wiedzieć, jak często dochodzi do zakażeń poza pomieszczeniami i czy na podstawie takich danych możemy wprowadzać obostrzenia. Mamy dowody, że do nich dochodzi i zazwyczaj biorą się z kontaktu pomiędzy osobami, ale niełatwo przełożyć to na ryzyko zakażenia się koronawirusem. W kontekście wejścia kibiców na wydarzenia sportowe prawdopodobieństwo zakażenia na stadionie będzie występowało. Będzie nieco mniejsze niż w przypadku meczu, który odbyłby się w zamkniętej przestrzeni, ale się pojawi. Jednocześnie nie jesteśmy w stanie ocenić, jak otworzenie obiektów sportowych wpłynęłoby na dynamikę sytuacji epidemiologicznej. Nie wiemy, jakie dokładnie to są ryzyka, ale ze względu na to, że na zewnątrz szanse na zakażenie miałyby być mniejsze, obostrzenia powinny dotykać właśnie aktywności wewnątrz budynków. Tylko że żadne dane w tym momencie nie wykluczą zakażeń na otwartej przestrzeni, więc i na stadionach, i na boiskach - wskazuje Mostowy. 

Z dwojga złego pewnie lepiej pograć w piłkę na zewnątrz niż wewnątrz. Uważam jednak, że nawet tak trudne okoliczności jak epidemia pozwalają nawet zwykłym amatorom zachować formę, gdy trenuje się samemu i nie trzeba narażać innych osób na możliwość zakażenia koronawirusem.

- W przypadku zakażenia znaczenie ma czas i forma kontaktu, fakt, czy jesteśmy zaszczepieni dwoma dawkami, czy żadną. Im mniej kontaktów między kilkoma osobami - także w środowisku sportowym - tym większe jest bezpieczeństwo moje i innych - dodaje dr Mostowy. 

Dr Krzywański: Sport zorganizowany jest ryzykowny

Podobnego zdania jest lekarz Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej dr n. med. Jarosław Krzywański. - To prawda, że do zakażenia wirusem najpewniej nie dojdzie podczas aktywności na powietrzu, czyli choćby meczu. Dokładnie wiemy, jakie są drogi transmisji tego wirusa: wokół osoby zakażonej musi powstać aerozol, w którym trzeba przez kilkanaście minut przebywać, a to raczej nie jest możliwe w przypadku osób, z którymi uprawiamy dany sport. Ale aktywność sportowa nie ogranicza się tylko do treningu lub rywalizacji w trakcie meczu czy zawodów. W przypadku zorganizowanego sportu jest szatnia, zbiórka przed meczem czy treningiem, spotkania po nim. I to są problemy: nie sam fakt, że ktoś pójdzie pograć, tylko okoliczności. Nie ma dziś eksperta, który powiedziałby, że sport na świeżym powietrzu jest ryzykiem. Ale już sport zorganizowany w większych grupach - tak - ocenia dr Krzywański.

Dziennikarz portalu WP Sportowe Fakty Marek Wawrzynowski we wpisie na Twitterze cytuje niemieckiego naukowca Gerharda Scheucha. W tekście "Deutsche Welle" twierdzi on, że istnieje sposób na korzystanie z kabin, w których trzeba się przebrać lub toalet. "Należy upewnić się, że obszary są dobrze wentylowane" - zauważa. Dr Jarosław Krzywański widzi jednak kolejne zagrożenia w takich sytuacjach. - Mamy sportowców wyczynowych, którzy grają i biorą udział w wydarzeniach, ale oni są w pewnym reżimie. Są w tzw. kwarantannie sportowej, są okresowo testowani. To trochę inna grupa, dość szczególna. W sporcie amatorskim nie mamy możliwości kontrolowania tego, czy przychodzący na zajęcia nie gromadzą się w szatni, czy noszą maseczki. Trzeba sobie samemu odpowiedzieć na pytanie: czy jakiekolwiek społeczeństwo jest w stanie w pełni się do tego zastosować i zminimalizować drogę transmisji wirusa do zera? To, że ktoś gra w piłkę na boisku, siatkówkę na plaży czy biega i jeździ na rowerze, nie oznacza przecież, że on się zarazi. Ale jest całe "przed" i całe "po" - wskazał Krzywański. - Tak jak po części nie rozumiem zakazów typu całkowite zamykanie obiektów, tak sprawa dotycząca zamknięcia sportu amatorskiego jest dla mnie decyzją, której nie pochwalę, ale ją zrozumiem. Patrzę na blisko 600 zgonów dziennie, w skali miesiąca kilkanaście tysięcy i widzę, że zakaźność tego wirusa jest tak duża, że każde, nawet potencjalne ryzyko należy wnikliwie oceniać. Młodzi, aktywni sportowcy najczęściej przechodzą zakażenie bezobjawowo lub łagodnie, o czym świadczą przeciwciała, które u nich stwierdzamy, ale mają rodziny, które mogą być dla nich źródłem zakażenia. A tym samym stanowią dla nich spore ryzyko - mówi. 

"Skutki epidemii pod kątem otyłości społeczeństwa już są i będą ogromne"

W dyskusjach często pojawia się także argument problemów z nadwagą, które przez epidemię będzie miało coraz więcej osób. Według sondażu Ipsos COVID 365+, cytowanego przez Radio Zet, od początku epidemii aż 42 proc. osób przybrało na wadze średnio 5,7 kg. - Skutki epidemii koronawirusa, czyli brak aktywności, przybieranie na wadze, a co za tym idzie zwiększania się liczby osób otyłych w społeczeństwie, są szeroko dyskutowane na całym świecie. Wnioski są proste. Skutki już są ogromne, a będą się tylko zwiększać, bo efektów wcale nie odczujemy teraz, tylko za rok albo dwa. Zdaję sobie sprawę, że aktywność we własnym zakresie dla wielu osób może być trudna. Bo nie ma obiektów sportowych czy klubów, dzięki którym było o taką potrzebę i zorganizowanie stałej aktywności o wiele prościej. Ale to taka dyskusja, w której po jednej stronie mamy spadek aktywności fizycznej, a po drugiej bezwzględne liczby w postaci zgonów po zakażeniach. I ona się nigdy nie skończy obustronnie korzystnym rozwiązaniem - zauważa dr Krzywański. 

Sytuacja nie pomaga zatem dyskusji o słuszności i ewentualnym luzowaniu obostrzeń. - Teraz musimy przetrzymać trzecią falę zakażeń. Dobrze, że działa sport wyczynowy, bo gdyby i on się zamknął, to byłoby już bardzo źle. Jednocześnie dla amatorów są otwarte parki, mają do dyspozycji lasy, gdzie można wiele rzeczy robić w sposób niezorganizowany. To nie da tak wiele, jak przed pandemią, ale nie da się na razie wszystkiego przywrócić. A Polacy zdołali znaleźć sposoby, by obejść niektóre ograniczenia. Sam widzę, ile osób nagle zostało członkami kadr narodowych w wielu sportach. Chociaż jest z tego jakiś pozytyw: zaczęli się badać, bo to potrzebne do wyrobienia licencji. Można ludziom powiedzieć: bądźmy aktywni na tyle, ile możemy. A jak to będzie dalej? Nie wiem. Będziemy mądrzejsi za około dwa tygodnie - kończy dr Krzywański.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.