Marcin Miotk: Góry nie są miejscem, gdzie można komuś czegoś zabraniać. Narzucać, że ma iść w takim, a nie innym stylu. Dla mnie jednak najważniejsza jest uczciwość wspinaczy. Jasne szeregowanie i komunikowanie tego, co się zamierza i co się zrobiło. Z czym my bowiem mamy dziś problem? Z komunikacją. W przypadku K2 być może niektóre osoby mogły najpierw pogratulować Nepalczykom ich wyczynu, a za jakiś czas przedstawiać swój komentarz.
- Mnie denerwuje tylko to, jeśli ludzie nierzetelnie informują o swoich wejściach, a wielu ma taką pokusę. Traktują je jako wyczyny sportowe. Ktoś zdobędzie szczyt bez tlenu, ale użyje go, schodząc z góry i mówi, że na górę wszedł bez tlenu. No literalnie wszedł, ale jego wyprawa kończy się, gdy zejdzie. Jeśli na tlenie, to ogłaszanie, że weszło się bez tlenu, jest jakimś żartem. To jakby ktoś chwalił się, że opłynął przylądek Horn, ale jak już opłynął, to po połowie drogi włączył na swej łódce silnik i tak dopłynął do portu.
- Dlatego w ich wejściu na K2 nie widzę nic zdrożnego. Oni jasno zakomunikowali, że wchodzą z tlenem. Jeden powiedział, że postara się wejść bez tlenu. Teraz potwierdził, że mu się to udało. Sytuacja była czysta. Mimo że dla mnie prawdziwe wejście na ośmiotysięczniki, to wejścia bez tlenu, nie mam z nikim problemu. W przypadku K2 ten mój górski purytanizm może nawet schowałem trochę do kieszeni, bo wiem jak ekstremalny to szczyt, jakie tam są temperatury zimą. Wywieranie presji na Nepalczykach, by wszyscy szli bez tlenu, mogło doprowadzić do jakiejś tragedii. Łatwo się o tym mówi, ale nieprzypadkowo K2 był do tej pory niezdobyty zimą. Oczekiwania, że pierwsze wejście na niego będzie bez tlenu, pewnie byłoby romantyczne, fajne, piękne sportowo. Natomiast biorąc pod uwagę balans między bezpieczeństwem a wyczynem, nie mam pretensji, że Nepalczycy zdecydowali się na wspomaganie.
- Ja trochę rozumiem Adama i Denisa. Pośrednie komunikaty się w obecnych czasach słabo przedzierają. Dopiero wyraźne hasła trafiają ze swym przekazem do ludzi. Oni wyrazili się jasno, mają swoje zdanie. Ja też lubię rozmawiać o stylu wspinaczki. Czym innym jest dla mnie samotne wejście bez tlenu na wysoki ośmiotysięcznik a czy innym wejście z butlami w asyście dwóch Szerpów. Dlatego po takich wyprawach warto o wejściach rozmawiać, dopytywać o to, co się na nich działo. Jakie są ich szczegóły.
- Nie, bo ja się nigdy z butlą nie wspinałem i mówiąc pół żartem pół serio, nawet nie wiedziałbym, jak jej użyć. Widziałem, jak klienci uczą się zakładania i obsługi butli w dolnych bazach. Na wspomnianej wysokości, to nie byłoby miejsce na próbowanie czegoś pierwszy raz. Zarówno ze względu praktycznego jak i mentalnego, ja bym za butle podziękował i zawrócił.
- Na początku byłem jedynie trochę zaskoczony, że tam jedzie. To wszystko. Jak przeczytałem jednak rozmowy z nią, w których mówiła, że nie zna topografii K2, że na swych wyprawach nie używała czekana, że uważa, że on się jej tam nie przyda, że liczy, że na trasie nie będzie seraków itd., to przez chwilę nie wiedziałem, co o tym myśleć. Wolałbym, aby na tak ekstremalne wyprawy jeździły osoby bardzo dobrze przygotowane, które znają topografię góry, jej zagrożenia. Dziś wszyscy chcą robić wszystko na tu i teraz, potem jednak może mieć to złe konsekwencje i niebezpieczny wydźwięk. Inni to czytają, widzą, może czasem sami myślą, że też zaraz na K2 zimą wejdą. Potem się zastanawiamy, skąd się biorą takie przypadki, że jakaś pani przy –20 wchodziła na Babią Górę w szortach i staniku? Ja nikomu nie zabieram prawa do realizacji marzeń, może ta pani w Babiej Górze też je chciała zrealizować. Walczę jednak o rozsądek. O to, by w letnich butach zimą nie wchodzić na Giewont, by w Sylwestra nie zwozić turystów z Morskiego Oka i patrząc dalej, by jadąc na najtrudniejszą górę świata zdawać sobie sprawę z kilku podstawowych rzeczy. Na to reaguje. Magda ze swoją determinacją jeszcze wiele osiągnie, ale na wszystko przyjdzie czas. Oby dla własnego bezpieczeństwa nie szła w swojej górskiej drodze na skróty. Życzę jej jak najlepiej.
- Zawsze powtarzam: alpinista przy ośmiotysięcznikach musi być gotowy na 30, 40-godzinną akcję górską. Musi być gotowy, by w czterdziestej godzinie zawiązać węzeł, użyć czekana. Może będzie już półświadomy, ale musi mieć ten odruch bezwarunkowy. Tego się nie nauczy, jadąc trzy razy w Bieszczady, czy na wchodzeniu po drzewach lub drepcząc z plecakiem po schodach. Tego można się nauczyć tylko się wspinając. Oczywiście można wejść na jakiś ośmiotysięcznik, kiedy jest pogoda i wszystko znakomicie się układa, ale tu działa statystyka. Następnym razem nie wszystko będzie ok.
- Z moim Everestem to jest tak, że im więcej lat od tego mija, to bardziej do mnie dociera, co osiągnąłem. Mija już 15 lat i nikt tego nie powtórzył, a ja ciągle uważam, że to jest jak najbardziej do zrobienia. Bardziej niż o tym tlenie myślę sobie, że dokonałem tego sam. Nie mogłem liczyć na niczyją pomoc, podzielić się wątpliwościami dotyczącymi pogody, przeprowadzenia ataku szczytowego. To było trudne. Jeśli chodzi o K2, to wejść mi się tam nie udało. Na dziś tego nie planuje, ale nigdy nie mów nigdy.
- Jak jedziemy do Nepalu, to jedziemy do nich. Oni tam są u siebie w domu, mają swoją religię, zwyczaje i trzeba to szanować i zachowywać się jak goście. Jeśli chodzi o historię himalaizmu, to oni odegrali w niej ogromną rolę. Towarzyszyli wspinaczom nawet w tych pierwszych wyprawach w latach 50., 60. Przeszli ewolucję. Od biednego ludu, który pomagały wspinaczom z zachodu, po osoby, które prowadziły klientów komercyjnych wypraw, a teraz sami są właścicielami największych na świecie firm, które te wyprawy organizują. Jak doszli tam, gdzie są, to chcieli też pokazać, że mają coś do powiedzenia w zdobywaniu szczytów. To zimowe wejście na K2 było ukoronowaniem ich ambicji. Cieszę się, że zostawili swój ślad w historii. Cieszę się, że dokonali tego oni.