Świat ich potępił, Rosja się nimi zaopiekowała. Powszechny kult krętactwa

Rosyjscy sportowcy i trenerzy przyłapani na stosowaniu bądź podawaniu dopingu są piętnowani, ale tylko na Zachodzie. W ojczyźnie są rozchwytywani - współpracują z rządem i wiodą słodkie życie. Często blisko sportu.

Dla niektórych to pewna forma nagrody. Ci, którzy dzielnie znosili ataki zachodu rzucającego oskarżenia o podmienianie próbek, tuszowanie dopingu czy przyzwolenie na sterydowe treningi, nie zostali sami. Ci, którzy ku chwale ojczyzny zdobywali dla niej medale na dopingu, też nie zostali poza nawiasem. Nawet jeśli świat ich potępił, to ojczyzna się nimi zaopiekowała. Takie wnioski wobec osób zamieszanych w aferę dopingową przedstawia na swoim blogu jeden z rosyjskich dziennikarzy portalu Sports.ru. 

Zobacz wideo Świat czeka na walkę Joshua vs Fury. "Przy takich walkach to jest zawsze wielki biznes"

"Nie ma sensu karać Rosji. Nic się nie zmieni"

"Zdyskwalifikowani sportowcy nie budzą obrzydzenia. Nie stają się automatycznie toksyczni - przynajmniej na czas dyskwalifikacji. Ich nazwiska i reputacja nikogo nie odstraszają, czasami wręcz przyciągają, a sportowe interakcje z nimi nie są czymś wstydliwym i radioaktywnym" - opisuje Aleksiej Awdokin. Nie bez przyczyny swój wpis zatytułował "Nie ma sensu karać Rosji. Nic się nie zmieni, dopóki usprawiedliwiamy oszustów i oddajemy dzieci trenerom dopingowiczom". Że kult krętactwa powszechny jest w jego kraju do dzisiaj, autor nie ma wątpliwości. Wskazują na to ostatnie wydarzenia.

Jak inaczej wyjaśnić próbę oczyszczenia Rosyjskiej Federacji Lekkoatletycznej, przywrócenia jej w struktury międzynarodowe (była zawieszona), wymianę jej władz, poprawienie atmosfery, która to próba zakończyła się kolejnym blamażem? Po tym jak wicemistrz świata w skoku wzwyż Danił Łysenko trzy razy uniknął kontroli antydopingowych, nowi działacze federacji postanowili mu "pomóc". Sfabrykowali dokumenty lekarskie, które dały mu alibi. Oszustwo inspirowane przez prezesa Dmitrija Szlachtina odkryła jednak Athletics Integrity Unit, istniejąca od niedawna specjalna komórka śledczo-dyscyplinarna w lekkoatletyce. Okazało się, że lekarz, który wystawił zaświadczenie, nie istnieje, a pod adresem szpitala, w którym rzekomo leczył się zawodnik, jest ruina.

Drogę krętactwa Rosja potwierdziła potem "posunięciem, z którego konsekwencji wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę". Chodzi o przekazanie zmanipulowanej i niekompletnej bazy moskiewskiego laboratorium dopingowego Światowej Agencji Antydopingowej, która dała Rosji ostatnią szansę na wyjaśnienie kłamstw. Tyle że po serii oszustw WADA dostała od Rosjan kolejne kłamstwa. "Kierownictwo uznało koszty manipulowania tą bazą za mniejsze zło w porównaniu do przekazania prawdziwych danych, a przeszłość sportowców okazała się ważniejsza niż przyszłość" - tłumaczy to Awdokin. Zresztą dla wielu oszustów ta przyszłość ma piękne barwy.

Z ministra na wicepremiera 

Taki Witalij Mutko, były minister sportu, który osobiście miał aprobować rosyjski mechanizm krycia i wybielania dopingowiczów, z funkcji ministra został zdjęty. Ostatecznie było to dla niego bardzo opłacalne, bo Władimir Putin szybko zrobił z niego wicepremiera ds. sportu turystyki i młodzieży. Przez pewien czas Mutko był też prezesem Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej. Niespecjalnie przeszkadzało komuś, że został dożywotnio pozbawiony wejścia na międzynarodowe sportowe imprezy. Złożył odwołanie, które zostało uwzględnione przez Trybunał Arbitrażowy w Lozannie. W 2020 r., po tym jak przestał być wicepremierem Rosji, szybko dostał stanowisko prezesa państwowej spółki działającej na rynku kredytów hipotecznych i nieruchomości. Rządzący Rosją bardzo cenią jego kompetencje, nie tylko w dziedzinach sportowych. 

Mutko to najbardziej znana postać dopingowego skandalu, ale nie jedyna, której się dobrze wiedzie. Kolejną jest były wiceminister sportu za czasów Mutki, czyli Jurij Nagornych.  

Dopingowy szef operacji Soczi w gabinetach Lokomotiwu 

Nagornych miał osobiście odpowiadać za dopingową operację podczas Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Po wybuchu skandalu i ujawnieniu procederu został na chwilę zdjęty z publicznych stanowisk, ale szybko wrócił do sportowych gabinetów za sprawą piłki nożnej.  

W 2017 r. zasiadał w radzie nadzorczej CSKA, w 2018 r. był już w radzie nadzorczej Lokomotiwu Moskwa, a jak informują rosyjskie media, na tym jego kariera w stołecznym klubie może się nie skończyć. Nagornych jest też jednym z założycieli drużyny łyżwiarstwa figurowego Moser Tim. 

W temacie łyżwiarzy - Marija Sotskowa, która trzykrotnie uniknęła testów antydopingowych, sfałszowała zaświadczenia lekarskie i miała pozytywny wynik testu na obecność furosemidu, czeka na wyrok Rosyjskiej Agencji Antydopingowej. Grozi jej nawet 10 lat dyskwalifikacji. Tyle że 20-letnia Satskowa niedawno przeszła na sportową emeryturę. Ostatnio bardziej zajęta jest naborem do swej łyżwiarskiej grupy. Będzie prowadzić zajęcia w moskiewskiej szkole o dumnej nazwie "Lider". Chętnych na zajęcia z olimpijką z Pjongczang jest wielu.

Z toru do Dumy 

Bobsleiści Aleksiej Wojewoda i Aleksandr Zubkow, którzy zostali zdyskwalifikowani na dwa lata i formalnie pozbawieni złotych medali z Soczi, weszli do polityki. Wojewoda został deputowanym Dumy Państwowej, a Zubkow, który na trzy lata stanął na czele Rosyjskiej Federacji Bobsleja i Skeletonu, kandydował na burmistrza Bracka - zajął drugie miejsce. Też wziął się za politykę, bo ze sportowej posady - wobec dwuletniej dyskwalifikacji dotyczącej wszelkiej działalności w strukturach sportowych - musiał zrezygnować. Ponieważ jednak zakaz minął, niewykluczone, że Zubkow do związku wróci. Tym bardziej, że wciąż uważa się za olimpijskiego mistrza - złotych medali nie oddał i wykłóca się z władzami Bracka, które zmieniły nazwę szkoły sportowej nazwanej dotychczas jego imieniem. Uważa to za nieprzychylną akcję polityczną oponentów i nie łączy zmiany z szarganym przez niego wizerunkiem sportowca. 

Inny bobsleista, czyli przyłapany za używanie sterydów Dmitrij Trunienkow, przez trzy lata kierował dziecięcą organizacją patriotyczną (Młodzieżowa Armia). Ta powstała w 2016 r., a on był jej szefem w czasie, kiedy przypadało jego czteroletnie zawieszenie za doping. Zresztą w patriotycznym sztabie armii było jeszcze dwóch sportowców z dopingową przeszłością - chodzi o  lekkoatletki Tatjanę Lebiediewą i Jelenę Slesarienko. Młodzieżowa Armia to organizacja, która w swej działalności skupia się na wychowaniu dzieci, nauce uczciwości i przyzwoitości. Przynajmniej to ma wpisane w statucie.  

Dopingowy trener w kapturze i z państwowymi kontraktami 

Wiktor Czegin to z kolei człowiek, który w teorii powinien mieć największy problem. Rosyjski trener mistrzów olimpijskich w chodzie został bowiem ze sportu wyrzucony dożywotnio. Nie może w żaden sposób uczestniczyć w zajęciach sportowych. Na rosyjskiej ziemi to problem czysto teoretyczny. Twórca sukcesów Rosjan na trzech kolejnych igrzyskach - przez innych uważany raczej za znakomitego farmaceutę, bo na dopingu przyłapano w sumie 28 jego zawodników - od czasu obowiązywania kary był wielokrotnie widziany na zgrupowaniu z rosyjskimi zawodowymi sportowcami m.in. w rodzinnym Sarańsku i Czeboksarach. 

Rewelacje mediów raczej dementowano, ale w 2020 roku wiceszefowa Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA) Margerita Pachnockaja niespodziewanie potwierdziła te doniesienia. Dodała, że jej agencja nie może nic zrobić, bo nie ma prawnych możliwości do działań operacyjnych. - On otacza się ochroniarzami. Ukrywa się pod kapturem i czarnymi okularami, zmienia samochody. Żeby go złapać, potrzebowalibyśmy współpracy z policją i czynności operacyjno – rozpoznawczych, podsłuchów i takich rzeczy - rozkładała ręce Pachnockaja. 

Na tych ochroniarzy trenera stać. Prowadzi on własną firmę ochroniarską i wiedzie mu się dobrze. Jak donosiła Agencja Reutera do końca 2019 r. Czegin na umowach z różnego rodzaju firmami państwowymi zarobił 130 tys. dol. Jego agencja pilnuje m.in. lekkoatletycznej szkoły w Mordowii, regionie, w którym się urodził. 

Także sporo przyłapanych na dopingu uczniów Czegina cieszy się wielkim szacunkiem. Walerij Borczin jest twarzą produkowanej w Mordowii wody Inzera. Siergiej Bakulin uczy w instytucie sportowym, który kiedyś sam ukończył. 

Historyczny dopingowicz i jego lekcja za 500 złotych

Lista rozchwytywanych w Rosji nauczycieli i trenerów, którzy niedawno zostali zawieszeni za doping, jest dłuższa. Warto przy niej wspomnieć jeszcze choćby o Aleksandrze Kruszelnickim. Brązowy medalista igrzysk z Pjongczang wzbudził spore zdziwienie, gdy został na tej imprezie przyłapany na dopingu. Nie dlatego, że sportowiec z ukaranej za aferę dopingową Rosji znów zaliczył dopingową wpadkę (rosyjscy sportowcy po antydopingowych testach mogli startować w Pjongczang tylko pod flagą olimpijską), ale dlatego, że Kruszelnicki uprawiał curling. Tę dyscyplinę skandale ze wspomaganiem do tej pory omijały. Zresztą samo środowisko dziwiło się, co w sporcie, w którym liczy się koncentracja, technika i precyzja, mogło dawać zawodnikowi meldonium (poprawia wydolność, przyspiesza regenerację). 

Tak czy inaczej, pierwszy w curlingu zdemaskowany dopingowicz, zawieszony na 4 lata, otworzył szkołę curlingu. Nazywał ją własnym imieniem - najwyraźniej w celu przyciągnięcia większej liczby klientów. Reklama ośrodka głosi: "Trener Aleksandr Kruszelnicki. Uczestnik Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2018 w Pjongczangu wśród par mieszanych (razem z Anastasją Bryzgałową)". W haśle nie ma jednak nic o jego brązowym medalu, który musiał przecież oddać i intrygującej historii z meldonium. Nie ma też nic o tym, że szkoleniowiec, który wycenił godzinną lekcję na 10 tys. rubli (500 zł), ze świata zawodowego sportu został usunięty do 2022 roku. Kruszelnicki prawa nie łamie. Kara WADA nie obejmuje sportu amatorskiego. On i inni mu podobni w czasie swojej sportowej banicji mogą prowadzić rekreacyjne zajęcia. O ile oczywiście będą na nie chętni. Kruszelnicki po krótkim czasie obniżył nieco cenę prywatnej lekcji. Trudno jednak ustalić, czy to chwilowa promocja, czy przekazywanie swej wiedzy pierwotnie wycenił zbyt wysoko?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.