Krzysztof Ratajski zarobił setki tysięcy złotych. "Chodzenie po barach" opłaciło się

Kacper Sosnowski
Normalnie po tej wygranej byłyby wiwaty, chóralne śpiewy, a pewnie też toasty. W czasie pandemii otoczka mistrzostw świata w darcie sporo traci, ale Krzysztof Ratajski po wygranej z Niemcem Gabrielem Clemensem 4:3, cieszy się z pierwszego w karierze ćwierćfinału takiej imprezy. I jest bogatszy o niemal ćwierć miliona złotych. "Barowy" sport, który stał się jego pracą, oglądają w Polsce setki tysięcy widzów.

Jego rywal. 37-letni Gabriel Clemens. z zawodu jest ślusarzem. Nie tak dawno zajmował się mechaniką samochodową. 43-letni Krzysztof Ratajski ukończył technikum elektryczne. Wyuczony zawód, wiek czy warunki fizyczne nie determinują jednak tego czy ktoś może zostać mistrzem świata w rzutkach. Clemens i Ratajski od kilku lat poświęcili się dartowi, a ich wyrównany wtorkowy pojedynek na prestiżowej imprezie w Londynie, pokazał, że poszli słuszną drogą. Elektryzującą końcówkę rywalizacji, w której wygrana przechodziła z rąk jednego w ręce drugiego, ale w kluczowym momencie walki, lotki nie chciały obu panów słuchać, w końcu na swoją korzyść zakończył Polak. Skoczył z radości, a potem oparł się o ścianę. Przy okazji zachwycił miliony kibiców przed telewizorami i jest dwa kroki od podium imprezy w dyscyplinie, która dla wielu kojarzy się z barami i pubami.

Zobacz wideo Jeden dotyk piłki Zielińskiego zmienił wszystko. "Idealnie" [ELEVEN SPORTS]

Polacy oglądają darta

Największe i najbardziej prestiżowe zawody w tej dyscyplinie zwykle przypominają właśnie taką wielką barową imprezę, na której od gwaru i śpiewów bolą uszy, a rozradowana publiczność popija ulubione drinki, a czasem też tańczy. Niektórzy sukcesu darta upatrują właśnie w tej biesiadnej wesołej atmosferze, inni w tym, że z dartem każdy miał do czynienia, a nawet w niego grał. Kolejni dodają, że nie jest to zbyt skomplikowany sport. Polega przecież na rzucaniu lotką w okrągłą tablicę. Choć w erze pandemii pozbawiony jest jednego ze swych barwnych atutów - kibiców (na najważniejsze zawody przychodziło po kilkanaście tysięcy ludzi, a German Master na stadionie Schalke 04 oglądało 20 tys. fanów), ma się znakomicie. Emocje budzi też w Polsce.

Tak dla zobrazowania zainteresowania Polaków "jakimiś tam" lotkami - ważne imprezy pokazywane choćby na antenie TVP Sport ogląda po 150 – 200 tysięcy widzów. To więcej niż średnia osób przeciętnego meczu żużlowej Ekstraligi, a w wielu przypadkach także lepszy wynik niż ten, który zapewniają spotkania piłkarskiej Ekstraklasy. Teraz gdy podczas trwających właśnie w Londynie mistrzostw świata PDC, życiowy sukces odnosi Krzysztof Ratajski, który awansował do ćwierćfinału tej imprezy, zainteresowanie rzutkami nad Wisłą może być jeszcze większe. Tym bardziej że historia naszego czołowego darciarza bliska może być niejednemu kibicowi.

"Chodzenie po barach" zapewniło karierę i wielkie pieniądze

To pewnie jedna z niewielu opowieści, w których profesjonalną karierę i niezłe pieniądze zapewniło polskiemu sportowcowi częste chodzenie po barach. W tym sporcie to nie ewenement. Kiedyś praktycznie tylko w takich miejscach można było natrafić na automaty do gry w rzutki. Ponieważ jedno z takich urządzeń stanęło w pubie koło rodzinnego domu Ratajskiego w Skarżysku-Kamiennej, to młodzian raz z jednym raz drugim kolegą w rzucaniu do tarczy chętnie rywalizował. Trudno powiedzieć, czy podczas wyjazdów na zawody ogólnopolskie bardziej pomagały mu długie treningi i godziny spędzone w barach, czy talent, ale Ratajski swoje pierwsze poważne zawody zakończył na podium. Mówimy o wydarzeniach sprzed niemal 20 lat.

Potem rywalizował cyklicznie i szybko został liderem rankingu, dzięki czemu sprawnie dostał się do polskiej kadry. Rywalizował na mistrzostwach Polski, Europy i świata. Latał po innych kontynentach i nabierał doświadczenia. Nawet wtedy, kiedy wyraźnie było widać, że do rzutek Polak ma smykałkę i jest w tym dobry, "barowy" sport był jednak traktowany jako hobby. Tak jest w wielu przypadkach, bo dorosłym ludziom, często mającym na utrzymaniu rodziny, trudno z dnia na dzień oznajmić: rzucam wszystko, by rzucać lotkami zawodowo. U Ratajskiego zmieniło się to w 2017 roku. Wtedy zawodnik zrezygnował z etatowej pracy i jeszcze poważniej zajął się rzucaniem. Zmienił też nieco swój wizerunek. Zaczął używać przydomka "Polish Eagle" (Polski Orzeł). Na zawodach pojawiał się w nowej zaprojektowanej dla siebie koszulce, a za elementami nowego image’u szły kolejne dobre występy.

Trzy lata temu zwyciężył w turnieju Winmau World Masters. Oprócz pucharu oznaczało to przelew na 25 tys. funtów (około 120 tys. złotych). Motywacja do dalszego działanie dla człowieka, który sam sobie był trenerem, menadżerem, a przy tym zawodnikiem, była zatem spora. Mimo że czasem granie oznaczało ślęczenie przed tarczą do darta niemal od rana do późnej nocy, bo takie imprezy też mu się zdarzały, to teraz hobby i pasja stały się pracą.

Obecnie zawodnik, który prawie trzy lata temu starty w organizacji BDO zamienił na PDC trenuje dwie a czasem trzy godziny dziennie, co przekłada się na sesję poranną i wieczorną i tak w zasadzie każdego dnia, chyba że jest akurat tuż po zawodach. Te najczęściej przypadają w weekendy, które już od lat Ratajski ma zajęte. Obecnie z najlepszymi zawodnikami na świecie przebywa w Londynie i gra na mistrzostwach świata. Dwa lata temu sukcesem był sam występ na tej imprezie. Teraz gdy zatyczki do uszu nie są na niej potrzebne, bo z uwagi na pandemię w salach Alexandra Palace nie ma wstępu dla kibiców, Ratajski w niedzielę w trzeciej rundzie wygrał z doświadczonym Australijczykiem Simonem Whitlockiem 4:0, a teraz po dramatycznym meczu pokonał nieco niżej notowanego Niemca Gabriela Clemensa 4:3. To były do tej pory jego dwa najważniejsze mecze w karierze i znakomita reklama.

Ćwierć miliona złotych dla Polaka

Impreza rozgrywana w kraju, który jest w darcie zakochany, ma ogromny prestiż. Wspierana przez wielkiego bukmacherskiego sponsora oferuje graczom 2,5 mln funtów przeznaczone na nagrody. Polak już w tym momencie może być pewny wypłaty wynoszącej 50 tysięcy funtów, czyli 225 tys. złotych. Przed nim walka o 100 tysięcy, a warto zaznaczyć, że wygrany imprezy dostaje pół miliona funtów. Zawody transmitowane są do kilkunastu krajów od USA, przez Brazylię i państwa europejskie, aż po Nową Zelandię i Australię. W Polsce pokazuje je TVP Sport.

Ta telewizyjna ekspozycja doskonale obrazuje, które kraje podbiły rzutki i gdzie jest największa liczba ich fanów. Na Starym kontynencie oprócz Wysp Brytyjskich to głównie Holandia, Niemcy, ale też choćby Czechy. Jednak w ostatnim czasie ta dyscyplina mocno się rozwija. Widać to nawet po uczestnikach mistrzostw. Dekadę temu w ich pierwszej dziesiątce byli tylko Anglicy i Holendrzy, w ostatnim roku już przedstawiciele sześciu państw. Teraz w jej ćwierćfinałach mamy Polaka. Zapewne kilkaset tysięcy polskich kibiców przed telewizorami będzie liczyło, że awans do elity, to szansa na dalsze sukcesy. Ćwierćfinały mistrzostw planowane są od 1 stycznia. To oznacza, że nowy rok może rozpocząć się dla polskiego, darta jeszcze lepiej niż zakończył się stary.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.