• Link został skopiowany

Dramat Natalii Sadowskiej na moskiewskim lotnisku. "Nawet w XXI w. można tak traktować ludzi"

- Na lotnisku spędziłam 44 godziny, traktowali mnie jak przestępcę - mówi Natalia Sadowska, która na mecz o mistrzostwo świata w warcabach stupolowych czekała blisko pół roku. I choć niemal zasiadała już do gry, to mecz się w ogóle nie odbył, a dramat na lotnisku był dopiero początkiem tego, co miało Polkę spotkać w Rosji.
Natalia Sadowska
Natalia Sadowska

- Chociaż mecz w Rosji się nie odbył i już się tam nie odbędzie, to nie jest koniec sprawy. Myślę, że to dopiero początek. Za to, co spotkało mnie i mój zespół, ktoś musi odpowiedzieć. Kwestią do rozstrzygnięcia jest to, kogo, gdzie i kiedy podać do sądu - mówi Sport.pl Natalia Sadowska, była mistrzyni świata w warcabach stupolowych, która w minionym tygodniu miała rozegrać mecz o odzyskanie tytułu. Miała, ale pojedynek z Rosjanką Tamarą Tansykkużyną się nie odbył.

Zobacz wideo "To, co robił Lewandowski, jest niepojęte. To nie może być przypadek" [SEKCJA PIŁKARSKA #75]

Polacy się wycofali, a Rosjanie ociągali

Sadowska mistrzynią świata została pod koniec listopada 2018 r. W trwającym 11 dni meczu Polka pokonała legendę kobiecych warcabów, 16-krotną mistrzynię świata Zoję Gołubiewą. W warcabach o mistrzostwo świata gra się co roku. W latach nieparzystych odbywa się turniej, a w parzystych mecz. Sadowska tytuł straciła przed rokiem po turnieju w Jakucku, gdzie wygrała Tansykkużyna. Polka, chociaż była tam piąta, to jako była mistrzyni zachowała status pretendentki.

Pierwotnie mecz z Rosjanką miał się odbyć w marcu lub kwietniu i zostać podzielony na dwie części: jedna miała zostać rozegrana w Warszawie, druga w Moskwie. Plany pokrzyżował jednak koronawirus. - Polski sponsor wycofał się, argumentując, że z powodu pandemii nie jest w stanie wyłożyć wcześniej uzgodnionych pieniędzy. Na Ministerstwo Sportu od dawna nie możemy liczyć, a inny sponsor się nie znalazł, więc mecz trzeba było przełożyć - mówi Sadowska.

Wydawało się, że problem rozwiązali Rosjanie, którzy po ponad miesiącu zaproponowali, że mecz w całości zorganizują u siebie. Chociaż rodacy aktualnej mistrzyni świata zapewniali, że znaleźli dwóch sponsorów, to sprawa ciągnęła się przez kilka kolejnych miesięcy. - Na jakikolwiek sygnał czekałam blisko pół roku - mówi Sadowska.

Organizator, którym była Rosyjska Federacja Warcabowa, w końcu się odezwał. Mecz, którego pierwszą część zaplanowano w Moskwie, a drugą w Petersburgu, miał odbyć się we wrześniu. Nie odbył się. Tak samo w kolejnych terminach: w październiku i listopadzie. - Tłumaczyłam to sobie koronawirusem. Byłam spokojna, bo przecież nie miałam na nic wpływu. Koncentrowałam się tylko na treningu. Chociaż przez zamieszanie z terminami musiałam zmieniać prywatne plany, to przez kilka miesięcy pozostawałam w gotowości. Trenowałam po kilkadziesiąt godzin w tygodniu: z trenerem przez internet, ale też w samotności. Wszystko po to, by być gotową, kiedy w końcu pojawi się właściwy termin meczu - wspomina Sadowska.

Mecz ostatecznie zaplanowano na 15 grudnia. Natalia dowiedziała się o tym 28 listopada, czyli na niewiele ponad dwa tygodnie przed spotkaniem. - To było absolutne minimum, by załatwić formalności związane z wyjazdem do Rosji. O ile z testem na COVID-19 problemów nie było, o tyle gorzej było z wizą. W czasie pandemii jest o nią dużo trudniej i gdyby nie pomoc centrum wizowego, to mogłabym nie zdążyć - mówi Sadowska, która wizę otrzymała w czwartek, 10 grudnia, dzień przed wylotem do Moskwy.

Dwa plasterki ogórka i małe pomidory

Podróży do Rosji Natalia nie zapomni do końca życia. Problemy zaczęły się już przy przesiadce w Zurychu, przez który Sadowska musiała lecieć w związku z utrudnieniami w lotach spowodowanymi pandemią. - W Szwajcarii usłyszałam, że dokumenty, które mam, są w języku rosyjskim i nikt ich nie rozumie. Miałam je przedstawić w języku angielskim, a to nie było możliwe, bo takich po prostu nie dostałam. Ostatecznie machnięto na wszystko ręką i wpuszczono mnie do samolotu, który i tak miał już przeze mnie 30 minut opóźnienia - wspomina Sadowska.

Był to jednak tylko początek nieśmiesznej komedii, która rozegrała się w Rosji. - To był cyrk - mówi Natalia. - W Moskwie wylądowałam w piątek około 18. i przez kolejne cztery godziny przechodziłam przez różne kontrole. Ostatecznie okazało się, że nie ma mnie na liście osób uprawnionych do wjazdu na terytorium kraju. Mogłam wrócić do Polski kolejnym lotem albo czekać - dodaje. 

I czekała. Przez kolejne 44 godziny. Wszystko przez to, że organizator meczu z Tansykkużyną nie dopilnował, by rosyjskie Ministerstwo Sportu wpisało Natalię na listę uprawnionych do wjazdu do kraju. - Organizator miał związane ręce, bo ministerstwo w weekendy nie pracuje. Przez to dwie noce spędziłam na krzesełku w strefie tranzytowej dla osób, z którymi nie wiadomo, co zrobić - mówi Sadowska.

I dodaje: - Na początku jeden z celników powiedział mi, żebym się nie denerwowała, że załatwią mi hotel, żebym przeczekała do poniedziałku. Po kilku godzinach usłyszałam, że nie ma o tym mowy, że muszę czekać na lotnisku. Chciałam sama wykupić sobie jakikolwiek nocleg, żeby przebywać w ludzkich warunkach, ale i na to zgody nie dostałam. 

Natalia czuła się jak w więzieniu, traktowano ją jak przestępcę. - Nie jestem przekonana czy to odpowiednie porównanie, bo w więzieniu są chyba lepsze posiłki. Ja dostawałam małe plastikowe pudełko, w którym były dwa plasterki ogórka i małe pomidory. Nie miałam żadnych praw. Sama nie mogłam niczego kupić. Do toalety chodziłam z celniczką, a po powrocie sprawdzano mnie, czy czegoś nie przemyciłam. To był koszmar, ale jak widać, nawet w XXI wieku można tak traktować ludzi - wspomina Sadowska.

"W Rosji chyba się nie przeprasza"

Koszmar skończył się dopiero w poniedziałek po godzinie 14. To wtedy organizator dostarczył pismo z Ministerstwa Sportu, a Natalia mogła opuścić lotnisko. - Po prostu powiedzieli mi, że wszystko jest okej i że mogę iść. Żadnych przeprosin. W Rosji chyba się nie przeprasza - mówi Sadowska.

Podobne problemy z wjazdem do kraju miał trener Natalii, Jewgienij Watutin. Mieszkający na co dzień w Mińsku Watutin miał na miejsce dotrzeć po ośmiogodzinnej podróży autobusem. Jego droga zakończyła się jednak na białorusko-rosyjskiej granicy w Krasnoje. Jego, tak samo jak Sadowskiej, nie było na liście osób z pozwoleniem na wjazd do kraju.

"O 2 w nocy zostałem wysadzony z autobusu z powodu braku pozwolenia od FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej - red.). Co dokładnie poszło nie tak, nie mam pojęcia. (...) Noc, mróz, stoję z bagażem w szczerym polu. Na szczęście znaleźli się 'życzliwi ludzie' i za 35 euro zawieźli mnie na dworzec w Orszy. O 9 rano w domu" - napisał Watutin, cytowany przez portal Daminator.eu.

Zamiast 12 grudnia, trener Natalii dotarł do Moskwy trzy dni później. Nie autobusem, a samolotem, by zaoszczędzić czasu po rozwiązaniu problemów z obecnością na liście zezwalającej na wjazd do Rosji. W opowieści Watutina często pojawia się nazwisko odpowiedzialnego za organizację meczu Aleksandra Rastegajewa. Sadowska i jej trener w najtrudniejszym czasie nie mogli się z nim skontaktować.

Nie udało się to także Sport.pl. Rastegajew nie odpowiedział na nasz e-mail z pytaniami o przeoczenie, przez które Natalia spędziła dwa dni na lotnisku, a Watutin krążył między Mińskiem a Krasnoje.

Przelewy w drodze. Siadaj i graj

O planowanym rozpoczęciu meczu, który miał nastąpić w środę, 16 grudnia, nie było mowy. Po nieludzkiej sytuacji na lotnisku w Moskwie i zamieszaniu z trenerem Natalia poprosiła o przełożenie go na czwartek. Organizator nie tylko poszedł jej na rękę, ale też dał więcej czasu na odpoczynek, planując początek meczu na sobotę. Na tym rosyjski koszmar się jednak nie skończył, a historia wcale nie ma happy endu.

Znów o sobie dał znać organizator, który nie załatwił podstawowych rzeczy. To on miał obowiązek zarezerwować i zapłacić za hotel oraz wyżywienie Natalii i Watutina. - Organizator mówił, że za wszystko odda nam pieniądze, ale już po dniu czy dwóch miał do nas pretensje, że mamy czelność upominać się o swoje. Powinnam zajmować się tylko zbliżającym się meczem, a miałam na głowie mnóstwo spraw organizacyjnych, które w ogóle nie powinny mnie dotyczyć - mówi Sadowska.

To z powodu wielu błędów organizatora w czwartkowy poranek Natalia zrobiła coś, czego nigdy nie robi. Sadowska poprosiła o przedstawienie dokumentu, który potwierdzałby pulę nagród meczu, która miała wynosić 50 tysięcy euro. - Chciałam mieć pewność, że nikt mnie nie oszukuje. Usłyszałam jednak, że dokumentu na razie nie ma, ale przelewy już są w drodze. Miałam się niczym nie przejmować, tylko siadać i grać. 

Kim jest Artjom? "Nie interesuj się"

- Byłam pewna, że po dwóch dniach spędzonych na lotnisku nie przydarzy mi się już nic złego. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by organizator tak dużego wydarzenia okazał się oszustem. Co więcej, naiwnie liczyłam, że organizator będzie chciał mi jakoś zrekompensować to, co wydarzyło się na lotnisku. Do dzisiaj trudno mi w to wszystko uwierzyć - dodaje Sadowska, która w czwartek rano zapowiedziała, że bez finansowego potwierdzenia nie usiądzie do sobotniego meczu.

Wieczorem tego samego dnia stało się jasne, że mecz się nie odbędzie. Natalia i jej trener zostali zaproszeni na spotkanie z organizatorem, na którym doszło do kolejnej skandalicznej sytuacji. - Na spotkanie przyszedł nie tylko organizator, ale też człowiek, którego nikt nie znał. Wiem tylko, że miał na imię Artjom i sprawił, że o meczu nie mogło być mowy - opisuje Natalia. 

Kontynuuje: - Artjom wygłosił monolog, którego nigdy nie zapomnę. Był chamski i obrażał nas wszystkich. Najpierw mnie i mojego trenera. Potem też moją przeciwniczkę. Zarzucał nam, że przyjechaliśmy do Moskwy, by korzystać z jego pieniędzy, które wydał na hotele i posiłki, a nie aby rozegrać mecz. Chociaż wszystko musieliśmy organizować sobie sami, on wyzywał nas i obwiniał za opóźnienia.

- Kiedy mój trener spytał go, kim w ogóle jest, Artjom chamsko odpysknął, żeby się nie interesował. W końcu rzucił, żebyśmy sobie wszyscy pojechali do domu, bo i tak przecież nikogo nie obchodzimy. Mój trener nie chciał, żebym tego słuchała, ale zostałam do końca spotkania. O ile na nim trzymałam nerwy na wodzy, o tyle w windzie rozpłakałam się jak dziecko. Dotarło do mnie, że meczu nie będzie.

O mistrzostwo w kwietniu w Polsce?

Natalia do Warszawy wróciła już kilkanaście godzin po chamskim monologu Artjoma. Bilet do domu kupił prezes jej klubu, Admirała PC BEST Szczecin. Na szczęście tym razem podróż odbyła się bez żadnych przeszkód i przykrych niespodzianek. - Zdążyłam odpocząć, wszystko jest w porządku, ale tych dni w Rosji nigdy nie zapomnę - przyznaje Natalia.

To, że mecz z Tansykkużyną nie odbył się w Rosji, nie oznacza, że nie odbędzie się wcale. Na razie wszystko wskazuje na to, że Sadowska tytuł mistrzyni świata spróbuje odzyskać w kwietniu w Polsce. Kilka dni po skandalicznych wydarzeniach w Moskwie zgłosił się sponsor, który ma pomóc w zorganizowaniu meczu w naszym kraju. Natalia liczy, że znajdą się też kolejni, by wydarzenie miało odpowiednią rangę.

- Mam nadzieję, że pokażemy w Polsce, jak robić takie mecze. Jak dbać o zawodników i ich trenerów. Jak zatroszczyć się o każdą rzecz. No i najważniejsze, że znowu wygram i będę mistrzynią świata - kończy Sadowska.

Jak dowiedzieliśmy się, Polski Związek Warcabowy będzie po świętach domagał się od rosyjskiej federacji zwrotu kosztów podróży Sadowskiej i zażąda wyjaśnienia całej sprawy.

Więcej o: