"Lekarz postawił sprawę jasno". Medalistka olimpijska rezygnuje z igrzysk i kończy karierę

- Chodzi o wczesną menopauzę. Proces się rozpoczął, a nie mam lat 50, tylko mam 35, więc to jest mój wróg. Ale powalczę z nim. A żeby powalczyć, to musiałam podjąć jedyną słuszną decyzję, jaką było odejście ze sportu - mówi Beata Mikołajczyk. Trzykrotna medalistka olimpijska w kajakarstwie zamiast igrzysk w Tokio wybrała walkę o zostanie mamą. Po raz drugi w życiowej karierze.

Gdyby nie pandemia, latem w Tokio Beata Mikołajczyk wystąpiłaby w swoich czwartych igrzyskach w karierze. I miałaby szansę powiększyć kolekcję swych olimpijskich medali. W 2008 roku w Pekinie zdobyła srebro w dwójce z Anetą Konieczną, a w 2012 roku w Londynie i w 2016 w Rio de Janeiro wywalczyła brąz w parze z Karoliną Nają.

Po przełożeniu igrzysk w Tokio z roku 2020 na 2021 Mikołajczyk podjęła decyzję o przedłużeniu kariery. Ale po kilku miesiącach zmieniła zdanie. O odejściu ze sportu poinformowała kibiców kilka dni temu na Facebooku.

Łukasz Jachimiak: Jak trudno było ci podjąć decyzję o zakończeniu kariery? Uważam, że gdyby nie pandemia, to już byłabyś po igrzyskach w Tokio i miałabyś czwarty medal olimpijski.

Beata Mikołajczyk: Tak nie mówmy.

Byłaś na igrzyskach trzy razy i na każdych zdobyłaś medal. Zostaję przy swoim zdaniu.

- Dobra, każdy ma swoją wizję, ha, ha. Ja wiem, że mogłabym stanąć do walki po pierwsze o wyjazd, a po drugie, jeśli pojechałabym do Tokio, to mogłabym stanąć też do walki o medal. Ale zostawmy gdybologię, bo to nie jest moja ulubiona dziedzina życia.

Długo podejmowałaś decyzję, że to koniec?

- Decyzja była jedyną, jaką mogłam podjąć. Ale napisałam, że odchodzę po tym, jak już bardzo długo z tą decyzją - że tak powiem - obcowałam. Najpierw potrzebowałam z nią pobyć sama. Później potrzebowałam czasu, żeby poinformować moją rodzinę, moich przyjaciół, tych ludzi, na których mi zależy. Długo to trwało, spotykałam się z ludźmi, telefonowałam do nich. Jak już porozmawiałam o sprawie ze wszystkimi najważniejszymi dla mnie osobami, to poczułam się na tyle silna, żeby poinformować kibiców. I wtedy ogłosiłam to na Facebooku.

Napisałaś m.in. tak: "Dla mnie wszystko się zmieniło w chwili gdy usłyszałam od lekarza słowa, w których oznajmił, że za rok już mamą nie zostanę. A moim marzeniem oprócz Tokio było zostać mamą po raz drugi". Czy chcesz to rozwinąć? Ostatnio dużo piszę o trudnych aspektach sportu kobiet i czuję, że masz historię, którą warto przekazać innym zawodniczkom.

- Bardzo mi miło, że tak do tego podchodzisz. To nie jest temat wstydliwy, na pewno wiele kobiet się z tym spotyka i musi z tym powalczyć. Chodzi o wczesną menopauzę. Proces się rozpoczął, a nie mam lat 50, tylko mam 35, więc to jest mój wróg. Ale powalczę z nim. A żeby powalczyć, to musiałam podjąć jedyną słuszną decyzję, jaką było odejście ze sportu. Kajaki bardzo kochałam, kocham i dalej będę kochać. Ale rodzina jest dla mnie ważniejsza. Gdybym nie miała marzeń o drugim dziecku, to absolutnie bym nie kończyła kariery. To, co się dzieje w moim organizmie, to, jakie w nim zachodzą zmiany, absolutnie by mi nie przeszkadzało w bardzo szybkim pływaniu. To już było widać w tym roku.

Na ile ta wczesna menopauza jest ceną za twój ogromny, wieloletni wysiłek? Pytam, mając w pamięci jedną z byłych gimnastyczek, która mi opowiadała, że za swoje wyczerpujące treningi zapłaciła tak, że pierwszą miesiączkę miała dopiero w wieku 18 lat. U niej bardzo się opóźnił proces dojrzewania.

- W gimnastyce bardzo mocny trening rozpoczyna się dużo wcześniej. U nas nie ma dążenia do tego, żeby ciało było filigranowe, chude. My się inaczej odżywiamy.

Zdecydowanie inaczej.

- Całe szczęście, że taki sport wybrałam, bo lubię jeść! Kajakarstwo to oczywiście niebywały wysiłek. I teraz można powiedzieć, że tak, to trochę przez sport jestem dziś w takiej sytuacji. On długo grał w moim życiu pierwsze skrzypce i spowodował, że mąż, rodzina, macierzyństwo to były przez długi czas sprawy dla mnie dalsze. Ja się najpierw umawiałam z kajakiem i z wiosłem, na trening. Tego odpowiedniego mężczyznę poznałam dosyć późno. Można powiedzieć, że to niejako przez sport. Ale nie przesądzałabym, że uprawianie sportu miało wpływ na moją fizjologię. Trzeba by było zbadać mnie pod tym kątem w wieku 18-20 lat i sprawdzić różnice we mnie z tamtego czasu i obecnie. Nie chcę mówić, że sport miał wpływ na fizjologię. Myślę, że nie, że taka się już urodziłam i tyle.

Ale na twoim przykładzie można powiedzieć, że spraw życiowych nie warto odkładać na później?

- Można tak radzić. Ale żeby rodzić, to trzeba poznać odpowiedniego partnera. Mam nadzieję, że najpierw o tym sportsmenki będą zawsze myślały. Mam też nadzieję, że kobiety, które są sportowcami, w ogóle kobiety, zastanowią się nad swoją sytuacją. Ale też nie mówię, że nie trzeba myśleć o karierze. Jeżeli znowu bym stanęła na początku swojej drogi, to postąpiłabym tak samo. To nie tak, że gdybym znów miała 20 lat, to chciałabym mieć gromadkę dzieci, a nie walczyć o sukcesy w kajakarstwie. Wtedy wszystkie moje decyzje wydawały mi się słuszne na taką wiedzę, jaką miałam i na takie życie, jakie wiodłam. Dlatego absolutnie nie mam do siebie żalu. I nie mam też żalu do losu, że obdarzył mnie, bądź nie obdarzył taką fizjologią. Każdy się z czymś rodzi, każdy z się czymś zmaga, każdy ma jakieś problemy. Akurat u mnie jest tak, ale żyjemy dalej.

Na pewno takim podejściem zwiększasz swoje szanse na bycie mamą po raz drugi.

- Na pewno. Jeżeli się nie uda, to się nie uda, ale dla mnie próba podjęcia takiej walki jest ważniejsza niż wyjazd na igrzyska. Wiem, że trzeba z optymizmem patrzeć na świat. Ale uczciwie powiem, że nie wiem, czy byłaby ze mnie taka optymistka, gdybyśmy rozmawiali dwa miesiące temu. Potrzebowałam czasu.

Podejrzewasz, że będzie ci trudno oglądać transmisje z Tokio, czy może wiesz na pewno, że będziesz kibicować koleżankom?

- Oczywiście, że będę! Będę oglądać, kibicować, ściskać za nie kciuki, bo są naprawdę piekielnie mocne! Wspaniałą grupę stworzył Tomasz Kryk. Trener ją buduje od 10 lat i krok po kroku ją rozwija. Pracować w takiej grupie to jest zaszczyt. Mogę tylko powiedzieć, że szkoda, że aż tak wielka i mocna grupa nie utworzyła się wcześniej. Teraz rywalizacja jest tam ogromna. Na igrzyska może pojechać i 18-latka, i 35-latka, kandydatek jest bardzo dużo, same niebywale mocne.

Kiedy dokładnie ty się wypisałaś z tej walki? Bo chyba jeszcze w momencie przełożenia igrzysk z roku 2020 na 2021 byłaś zdecydowana, że zostajesz?

- Lekarz postawił sprawę jasno w sierpniu. Ale kiedy się okazało, że igrzyska przesuną, czyli wiosną, to przez tydzień chodziłam jak struta, bo wiedziałam, że po Tokio zakończę karierę i już na to czekałam. Na zgrupowania jeździła ze mną mama, żeby się opiekować moim synem, Szymonem. Rodzinę miałam przy sobie, mąż czasami bywał na tych samych obozach, byłam szczęściarą, że byłam w pracy z rodziną. Ale przesunięcie Tokio oznaczało dla nas wszystkich przesunięcie planów. Mama powiedziała, że jeszcze przez rok da radę z nami wyjeżdżać, zostawiać tatę. Tata też powiedział, że jeszcze da radę być rok bez mamy w domu. To jest duże poświęcenie, bo nasze wyjazdy na zgrupowania zabierają 300 dni w roku.

I zabierają ważne chwile, na przykład tegoroczną Wielkanoc spędziliście w Portugalii, czyli tata był bez mamy.

- Zgadza się. Bliscy widzieli moje wielkie marzenia i uznali, że dadzą radę. Serdecznie im za to dziękuję.

We wpisie na Facebooku dziękujesz pięknie wszystkim i stwierdzasz, że jesteś spełniona sportowo. Ale trochę brakuje ci olimpijskiego złota, prawda?

- Trzeba powiedzieć, że owszem, na igrzyskach byłam trzy razy i mam trzy medale, ale na każdych igrzyskach miałam po dwa starty, a nie po jednym. Była jeszcze "czwórka", w której były dwa czwarte miejsca.

Pamiętam, jaka atmosfera była, gdy nie weszłyście do finału w Rio de Janeiro, a wszyscy liczyliśmy na złoto.

- Tak naprawdę teraz, po czasie, można powiedzieć, że to był wstyd, że nie weszłyśmy tam do finału. Wiemy, dlaczego tak się stało, wnioski z tego zostały szybko wyciągnięte. Ale szansa uciekła. Na wcześniejszych igrzyskach były dwa razy czwarte miejsca z wynikami bardzo blisko brązowych medali, ale jednak bez tych medali. Niektórzy mówili, że to były porażki. No, kurczę, nie. Być w finale olimpijskim, blisko medalu, to nie jest porażka.

Porażka była w Rio, tak? Bo mówisz, że to wstyd, że nie było was w finale.

- Tak.

A co tam się stało?

- Każda z nas wie i trener wie, co się stało. Trzeba było mówić sobie bardziej szczerze, mówić prawdę. Ale zostawmy Rio. Wolę ostatnie wywiady zapamiętać jako szczęśliwe, a nie skupiać się na czymś, co nie wyszło.

Dobrze: co się stało w Rio, zostaje w Rio. Ale też pamiętajmy, że wcześniej stał się tam brązowy medal w dwójce z Karoliną Nają.

- Absolutnie nie mówię, że Rio źle mi się kojarzy. Ale ja byłam takim sportowcem, który uznaje, że zawsze mogło być lepiej. I może dzięki temu mam trzy medale olimpijskie. Może to jest sposób na sukces. Dodam też, że te medale olimpijskie nigdy nie zdążyły zawisnąć u mnie na ścianie. Na początku były w Muzeum Sportu w Bydgoszczy, a jak już trafiły do mnie, to były w worku w szafie.

Nie chciałaś się skupiać na tym, co już zdobyłaś?

- Przede wszystkim miałam dużo spotkań w różnych kręgach - z uczniami, z przedszkolakami.

Czyli woziłaś medale po świecie.

- Tak było. A jak wracałam, to worek chowałam do szafy, brałam rzeczy i wyjeżdżałam na kolejne zgrupowania. Często nawet zapominałam, że te medale zdobyłam. Na treningach o tym się nie myślało.

Może teraz jest dobra okazja, żeby medale wyjąć i stworzyć na nie sporą gablotę?

- Myślę, że można się powoli zacząć przeprowadzać z medalami i pucharami z domu rodzinnego do siebie.

Tata jeszcze ci domu nie zbudował? Kiedy rozmawialiśmy dwa lata temu, opowiadałaś, że to robi.

- Właśnie rozmawiam z tobą z nowego domu, a rodzice są u siebie. Tata skończył budowę, na dobrą sprawę z mężem i z Szymonem już mieszkamy oddzielnie.

W jakim wieku jest Szymon?

- 28 stycznia skończy dwa lata. Jeszcze jest malutki. Teraz się bardzo cieszę czasem, który razem spędzamy. Mieszkamy na uboczu Bydgoszczy, las mamy 100 metrów dalej. Dla nas na dobrą sprawę mimo pandemii nic się nie dzieje. Czerpię wszystko, co mogę z jego wychowywania, a Szymon 24 godziny na dobę czerpie z mamusi.

Chciałabyś mieć jeszcze jednego syna czy córkę?

- Moja mama bardzo często mówi, że jeszcze nie jest babcią.

To ta teoria, że babcią jest się wtedy, gdy pojawia się wnuczka, a dziadkiem - gdy wnuk?

- Tak, są w rodzinie takie żarty. U siostry jest dwóch chłopaków, u mnie jeden, więc mama się śmieje, że babcią wciąż nie jest. Jeśli miałabym dziewczynkę, to już wiem jak ją nazwę. Od samego początku podoba mi się imię Lilianna. Ale jeśli los obdarzy nas synem, to absolutnie w żaden sposób nie będę rozczarowana. Marzę o dziecku i o tym, żeby było zdrowe. A płeć nie ma najmniejszego znaczenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.