Szkoły tańca? Tak. Zajęcia judo? Też. Na baseny i siłownie nie ma jednak zgody. Branża grzmi i protestuje: Jak się zamkniemy to już na amen

Kacper Sosnowski
"Mamy badania. Na basenach i klubach fitness do zakażeń nie dochodziło" - mówią przedstawiciele branży wartej 4 miliardy złotych. Nie rozumieją, dlaczego oni muszą zamykać swe placówki, a szkoły tańca czy judo prowadzone są normalnie. Też chcą funkcjonować i w proteście wychodzą na ulice. Od soboty w Polsce obowiązują nowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa w sporcie.

"Siłownie były tyle czasu otwarte i nic się nie działo. Miesiąc po otwarciu szkół katastrofa w statystykach zachorowań. Co więc zamykamy? Siłownie!" - kpią jedni, dając temu wyraz na Twitterze.

Zobacz wideo Druty kolczaste, kraty, grypsera. Po co piłka nożna w poprawczaku?:

"Żadna siłownia nie była do tej pory ogniskiem koronawirusa, na siłownię nie chodzi się chorym" - zauważają drudzy. Kolejni opisują, że w ostatnich miesiącach na siłowniach wcale nie było wiele osób, a personel non-stop chodził tam ze sprzętem dezynfekcyjnym i używane urządzenia od razu przecierał. Teraz dezynfekcji już nie będzie, bo nie będzie siłowni. Rząd od 17 października z powodu rozprzestrzeniającej się pandemii postanowił zamknąć baseny, aquaparki i wszelkie strefy fitness na czele z siłowniami. - My nie mamy już nic do stracenia. Nie możemy się znów zamknąć, bo jak się zamkniemy to na amen - mówi nam Tomasz Napiórkowski, Prezes Polskiej Federacji Fitness. Ta jest jednym ze współorganizatorów sobotniego protestu przeciw zamykaniu tego typu placówek. Protest zaplanowano Placu Zamkowym w Warszawie. Cała akcja ma zwolenników oraz przeciwników.

"Chcemy, żeby ludzie zarażali się koronawirusem i umierali bądź przynajmniej roznosili go dalej. Nasze biznesy są ważniejsze od zdrowia i życia jakichś tam osób, których nawet nie znamy" - parafrazuje postulaty branży fitness kolejny z uczestników Twitterowej wymiany. Wpis goni wpis i na Twitterze i na Facebooku. Nic dziwnego, To temat nie tylko właścicieli sportowych i rekreacyjnych obiektów, ale też czterech milionów ćwiczących w nich osób.

Utrata połowy dochodów

- To nie chodzi tylko o utratę biznesu. Ludzie mają kredyty, zastawione domy, nieruchomości. Otwarcie takiego klubu fitness to 2 mln złotych. 100 tysięcy to średni miesięczny koszt jego działalności - wyjaśnia Napiórkowski, wliczając w to pensje, dla średnio 6 pracowników, media i czynsz, które pochłaniają najwięcej. Do tego dochodzą też koszty kredytów lub leasingu sprzętu. Gdy rozmawialiśmy z Napiórkowskim, ten był właśnie w drodze do kancelarii premiera, gdzie w imieniu Polskiej Federacji Fitness złożył pismo analizujące, dlaczego zamykanie fitness klubów nie ma sensu. Jest w nim sporo o profilaktyce zdrowotnej, pobudzaniu układu immunologicznego ćwiczeniami i jest też wyjaśnienie, jakie konsekwencje będzie miał lockdown dla branży. To duży rynek.

Rocznie generuje ponad cztery miliardy złotych, zatrudnia 100 tys. pracowników, którzy obsługują cztery miliony klientów. Jedna czwarta z nich to goście basenów. Przed pandemią Polska zajmowała 7 miejsce pod względem całkowitej wartości rynku w Europie. Jak jest teraz? Trudno ocenić. Dotychczasowy lockdown, który dla siłowni i basenów rozpoczął się w połowie marca i skończył na początku czerwca, był bardzo dotkliwy. Z raportu przygotowanego przez Polską Federację Fitness wynika, że 38 proc. ankietowanych klubów (300 placówek) przez lockdown zwolniło co najmniej 3 osoby. To zwykle połowa pracowników placówki. Do tego tylko 43,9 proc. właścicieli zdołało skorzystać z rządowej tarczy antykryzysowej, głównie ze zwolnień z ZUS-u, postojowego dla pracowników i pożyczki na 5 tys. złotych.

Majowy raport Federacji Pracodawców Fitness starał się z kolei policzyć stratę przychodów, która już powstała i dalej może pogłębiać się w wyniku lockdownu. Do czerwca wynosiła ona 45 proc. Przy założeniu nawrotu lockdownu jesienią miała dojść do 55 procent. Tyle że wakacje nie były dla tego typu placówek złotym czasem.

Powrót klientów do centrów fitness następował wolno. Ich właściciele podkreślają, że nie zbliżyli się do poziomów klientów ze stycznia czy lutego. W dodatku jak przekazał nam Napiórkowski, około 70-80 proc. karnetowiczów prosiło o zwrot abonamentów, do czego oczywiście mieli pełne prawo. Teraz gdy sportowy biznes zaczął odżywać, a ćwiczący wracali na sale, te znów muszą wywiesić kartkę z napisem "zamknięte do odwołania". Środowisko nie dopytuje już "czyli do kiedy?". Pyta raczej, dlaczego zamknięte i czemu nikt z przedstawicielami branży nie chciał o tym porozmawiać. Daje przy tym mocny sygnał, że się na to nie godzi.

"Mamy badania. Na basenach i klubach fitness do zakażeń nie dochodziło"

- Jeśli pandemia jest tak straszna, że trzeba wprowadzać ograniczenia my to rozumiemy - mówi Sport.pl Tomasz Półgrabski, z Federacji Pracodawców Fitness. - Nie rozumiemy, dlaczego nikt nie przystąpił z nami do rozmów. Oczekiwaliśmy wymiany argumentów. My mamy swoje dane i badania z Kanady czy Wielkiej Brytanii, mówiące o tym, że na pływalni czy w klubie fitness do zakażeń nie dochodziło. Poza tym we wprowadzanych restrykcjach są niespójności, wręcz niedorzeczności. Dlaczego teraz można będzie zagrać np. W squash’a czy tenisa, przejść przez szatnię wyjść na hale, ale nie będzie można poćwiczyć na dużej sali fitness? Młodzież w warszawskiej szkoły mistrzostwa sportowego, będzie miała lekcje przez komputer, bo wprowadzono nauczanie online, ale na popołudniowym WF-ie spotka się już w szkolnej hali - obrazuje sytuacje Półgrabski, który przez 8 lat był też wiceministrem sportu. Takich przykładów podaje więcej. W jednym budynku, gdzie funkcjonuje sekcja zapaśnicza i szkoła judo, a obok jest sala fitness, zamknięta będzie tylko ta druga. Zapaśnicy i judocy będą spotykali się na swoich zajęciach i ćwiczyli techniki w parach. Jeśli ktoś z nich będzie chciał potem iść i wzmocnić mięsień trójgłowy ramienia na atlasie, albo kilka razy dźwignąć sztangę, odbije się od drzwi. Normalnie funkcjonować mogą też szkoły tańca, które na swoich stronach wyraźnie informują uczestników, że zajęcia będą kontynuowane.

Sytuację jak różnie funkcjonuje i z czym boryka się obecnie branża rekreacyjno-sportowa dobrze widzą zarządzający sportowymi arenami. W hali Netto Arena w Szczecinie ćwiczą piłkarze ręczni, koszykarze i siatkarze. Na mniejszych salkach odbywają się zajęcia judo dla dzieci - oczywiście w koronawirusowym reżimie. Na hali są też prowadzone zajęcia dla rolkarzy. Było tam też centrum fitness, ale zaprzestało swojej działalności w maju. Nie wytrzymało pierwszego lockdownu.

Pływali przez 18 godzin, zdążyli przed lockdownem

- Branża fitness dostała największy cios - przyznaje nam Norbert Rokita, menedżer sportowy, dziś szef hali Netto Arena. - To dziwne, bo osoby, które przychodzą na siłownię, mocno dbają o bezpieczeństwo i higienę - dodaje. Zresztą zauważa, że jesienny lockdown mocno utrudni też działalność klubów.

- Nasza drużyna koszykarzy - Wilki Morskie, trenuje w zewnętrznej siłowni, swojej nie ma. Nie wiem, jak teraz będą funkcjonować? Przecież taką sytuację ma sporo klubów w Polsce. Rozmawiałem też z Piotrem Liskiem, który w piątek spieszył się na siłownie. Śmiał się, że musi poćwiczyć na zapas, bo od soboty już do niej nie wejdzie - mówi nam Rokita. Tego, Że nie wejdą na basen, bali się też organizatorzy XXXI Pływackiego Memoriału Marka Petrusewicza, który miał się odbyć we Wrocławiu w piątek i sobotę. Odbył się tyle, że organizatorzy byli zmuszeni "zapakować" dwa dni zawodów w jeden. Tak też zrobili. Rywalizację zaczęli o 6:45 rano, pływać skończyli kwadrans przed północą, mistrzów wyłonili, a ostatnich zawodników udekorowali już po dwunastej. To w pełnym wymiarze tego słowa była walka o cenne sekundy.

W piątek o pływakach było głośno, bo na swoim profilu na Facebooku sprawę zamykania basenów skomentowała też mistrzyni olimpijska Otylia Jędrzejczak. "Mnie także zaskoczyła wiadomość o zamknięciu pływalni, tym bardziej że przecież w wodzie jest chlor, dzięki czemu jest to miejsce bezpieczniejsze od innych. Jednocześnie zdaje sobie sprawę z obecnej sytuacji, dlatego, gdy tylko usłyszałam o zamknięciu pływalni poczyniłam już pierwsze kroki dla naszego pływackiego świata. Nic nie mogę obiecać, poza tym, że będę mocno walczyła - czytamy na profilu byłej pływaczki.

Co do chloru czy ozonu na basenach, to już jakiś czas temu Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) przyznała, że poziom chlorowania wody (15 mg/min/litr) jest wystarczający do zabicia wirusa takiego jak SARS-CoV-2. Większej ilości środka odkażającego wymagają za to jacuzzi. - Proste środki dezynfekcyjne zabijają wirusa. Od alkoholu po mydło, wszystkie środki, które rozpuszczają i wnikają do jego osłonki, mogą go dezaktywować – tłumaczył też kardiolog i internista dr. n. med Piotr Gryglas na antenie TVN24, dodając, że chlor i ozon spełnia te warunki, gdy mówimy o wirusach znajdujących się na powierzchniach lub w wodzie.

"Branża Fitness nie zawiodła. Nasz rząd zawiódł na całej linii"

O walce o przetrwanie centrów fitness i siłowni jeszcze głośniej ma być od sobotniego przedpołudnia, czyli od protestu przedstawicieli tego środowiska na Placu Zamkowym. "Branża Fitness nie zawiodła podczas pandemii... Natomiast nasz rząd zawiódł na całej linii" - napisali na Facebooku organizatorzy, zachęcając do wzięcia udziału w wydarzeniu. "Nie ma zgody na zamknięcie siłowni, klubów fitness i basenów" - czytamy w zaproszeniu. Post polubiło 9 tys. osób. Według informacji przekazanych nam w piątek przez organizatorów w manifestacji miało wziąć udział kilka tysięcy osób. Po co się spotykają? Branża ma nadzieję, że zasady lockdownu się dla niej zmienią.

- Chcemy z GiS-u jakichś wytycznych. Skoro było 5 metrów powierzchni na osobę, ale ktoś uważa, że to za mało, to zwiększymy limit do 7 metrów. My jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi, mamy rodziny, babcie, dziadków, my się dostosujemy do bezpiecznej działalności, ale niech ktoś określi, jaka ona ma być. Nie może być tak, że nie ma rozmów, a wszystko jest zamknięte - mówi nam Półgrabski, z którym rozmawiamy w piątek wieczorem. - Przecież na tę chwilę nie ma nawet rozporządzenia, które by informowało, że w sobotę ta siłownia nie może działać. Ktoś pewnie pisze je teraz na kolanie. Nie będzie ono skonsultowane z żadnym resortem. Tak się tego nie robi - mówi nasz rozmówca. Ostatecznie w dzienniku ustaw nowe rozporządzenia pojawiły się o godz. 21:00. Gdyby organizatorzy Memoriału Petrusewicza je wcześniej znali, może nie zdecydowaliby się na niemal 18 godzin rywalizacji od piątkowego świtu do północy. 

Z zakazu prowadzenia działalności wyłączone są bowiem baseny, siłownie, kluby i centra fitness, które:

  • są przeznaczone dla osób uprawiających sport w ramach współzawodnictwa sportowego, zajęć sportowych lub wydarzeń sportowych.
  • działają w podmiotach wykonujących działalność leczniczą przeznaczonych dla pacjentów.
  • są przeznaczone dla studentów i uczniów – w ramach zajęć na uczelni lub w szkole.

Pierwszy przypadek sprawia, że organizatorów pływackich zawodów we Wrocławiu lockdown mógłby zatem nie dotyczyć. Wytrychów mogą w tych dość ogólnych przepisach doszukać się też właściciele obiektów fitness czy siłowni. Pomysł na Twitterze już podsunął im były prezes Zagłębia Lubin i były członek Rady Nadzorczej Ekstraklasy, na co dzień radca prawny.

“Generalnie np. dzienne zawody w ilości przebiegniętych kilometrów na bieżni albo w wyciskaniu sztangi dla wszystkich klientów i wszystko zgodne z zasadami lege artis :)" - napisał z uśmiechem.

Kto wie, czy ktoś zdesperowanych właścicieli sportowych placówek z tych rad nie skorzysta?

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.