"Dziewczyny słyszą: 'Następnym razem nie pojedziesz do domu, skoro przywiozłaś tak dużo kilogramów'" [PATOGIMNASTYKA]

- Dziewczyny słyszą: "Następnym razem nie pojedziesz do domu, skoro przywiozłaś tak dużo kilogramów". Albo: "I jak ty się ludziom w stroju pokażesz?". Nie mam nagrań, żeby udowodnić, że trenerzy krzyczą na kogoś per świnia czy hipopotam, ale to się dzieje - opowiada w rozmowie ze Sport.pl polski gimnastyk. - Jeśli rodzic nie ma wstępu na salę, to znaczy, że zazwyczaj dzieje się tam coś, co jest do ukrycia - mówi olimpijczyk. Co na to Polski Związek Gimnastyczny?

W światowej gimnastyce, jednym z najważniejszych sportów olimpijskich, trwa właśnie czas rozliczeń. "Nadal nienawidzę tego, jak wyglądam" - mówi BBC brytyjska gimnastyczka Nicole Pavier, jedna z wielu zawodniczek, które zdecydowały się powiedzieć o brutalnym wychowywaniu do sukcesu. Francesca Fox wyznała w "Guardianie", że była nazywana hipopotamem i ważona po 10 razy dziennie. Lisa Mason opowiadała, że była zmuszana do treningu mimo krwawiących rąk, a inne zawodniczki opowiedziały, jak ćwiczyły ze złamanym żebrem i tuż po złamaniu nadgarstka. Takie rzeczy działy i dzieją się w brytyjskiej gimnastyce, przez co niedawne olimpijki zmagają się z depresją.

W jeszcze gorszej kondycji są ofiary systemu, który panował w amerykańskiej gimnastyce. Tam przez lata nikt nie chciał zauważyć, jakim potworem jest Larry Nassar. Lekarz wykorzystał seksualnie 250 zawodniczek, za co został skazany na 300 lat więzienia

Czy polska gimnastyka jest wolna od tak przerażających historii? Nasze zawodniczki nie chcą o tym rozmawiać. W ich i swoim imieniu wypowiada się olimpijczyk, który poprosił o nieujawnianie nazwiska.

Łukasz Jachimiak: Ważenie po kilka razy dziennie i wyzywanie od hipopotamów. Zmuszanie do ćwiczeń mimo kontuzji, krzyki, zastraszanie, karanie - taki obraz gimnastyki malują zawodniczki i zawodnicy z Wielkiej Brytanii. Czy w Polsce ten obraz jest podobny?

Olimpijczyk: Bardzo często jest taki sam. Oczywiście gimnastyka, jako wyjątkowo trudny sport, jest jeszcze bardziej niż inne dyscypliny narażona na błędy trenerów. Każde szkolenie musi być planowane na kilkanaście lat do przodu. Nauczyciel, który dostaje pod opiekę kilkuletnie dziecko, musi pracować już z wizją tego, co to dziecko będzie umiało będąc nastolatkiem.

Chcesz podkreślić, że musi być ciężko, że musi boleć i muszą być łzy?

- Ale to nie jest jedyna droga. W Holandii czy Belgii nie mają miejsca te sytuacje, które są teraz opisywane w Wielkiej Brytanii, w Stanach czy we Francji. W krajach Beneluksu bazuje się na pozytywnym sprzężeniu zwrotnym, na umacnianiu dobrego wzorca. Pewnie, że w każdym sporcie czasem muszą być łzy i charakter zawodnika musi być czasem złamany. Ale nie w taki sposób, w jaki jest to robione w wielu krajach.

Kraje Beneluksu mają sukcesy w gimnastyce?

- Jasne, że mają. W Rio Holendrzy mieli mistrzynię olimpijską [Sanne Wevers], w Londynie mieli mistrza olimpijskiego [Epke Zonderland, a gwiazdą jest też Youri van Gelder], za każdym razem się liczą. A mają przecież kraj wielkości naszych dwóch-trzech województw. Ich sukcesy biorą się z systemu szkoleniowego opartego na rekreacji. A my bazujemy na systemach wschodnich.

Brzmi groźnie.

- U nas jest tak: mamy szkołę sportową więc trzeba zacząć od pierwszej klasy albo od zerówki. To jest taki wiek, że praktycznie każde dziecko jest w nim skreślone, jeśli chodzi o możliwość pracy z pozytywnym sprzężeniem zwrotnym. Te dzieciaki są cały czas oceniane, a tego dobrze nie zniesie nawet dorosły. Niestety, te nasze szkoły są zarządzane przez ludzi ze związku, którzy wiedzą, że są nie do zmienienia. U nas gimnastyka zaczyna się więc od strachu. Dzieciaki są przestraszone już tym, że trenują. Wpaja się im, że to dla nich zaszczyt. I mają siedzieć cicho. Właśnie o czymś takim opowiadają teraz gimnastycy przede wszystkim z Wielkiej Brytanii. Całe szczęście, że tylko incydentalne są takie przypadki jak lekarza z USA Larry'ego Nassara, który wykorzystywał seksualnie setki zawodniczek. Tu przeraża skala zła, jakie on wyrządził. Ale ja wiem, z czego ono się wzięło.

Z czego?

- Ludzie, którzy zarządzali elitarną gimnastyką w Stanach, pochodzili z Rumunii. Wyjechali stamtąd jeszcze za czasów rządu Nicolae Ceausescu.

Czyli za wybitną zawodniczką Nadią Comaneci do Stanów uciekli też fachowcy od systemu, który zrobił z niej mistrzynię?

- Tak i ci ludzie byli przekonani, że polityka strachu jest tak mocna, że zawodniczki o niczym nie opowiedzą, że nic nie wyjdzie. Na szczęście jednak wyszło. Ten system jest perfekcyjny, jeśli chodzi o metodologię. Mam do niego dostęp. Ale trzeba oddzielić ćwiczenia od sposobu, w jaki się traktuje zawodników, często dzieci. Nie można w nich widzieć robotów. Niestety, dzieciaki w wielu państwach są niszczone psychicznie przez bardzo złe traktowanie. W Polsce też.

Co widziałeś, co przeżyłeś i co przeżyła Twoja żona, która - jak mi przekazałeś - woli nie wspominać przeszłości?

- Ważenie codziennie rano i wieczorem, przed treningiem i po treningu - to jest u nas od lat oczywistość. Między innymi dlatego ja już nie pracuję jako trener. Wytrzymałem sześć lat i powiedziałem, że nie tędy droga. Nie mogłem działać tak, jakbym chciał, więc zrezygnowałem. Teraz mam swoją szkołę gimnastyki, działam na bazie franczyzy ze Stanów. U siebie sprawiamy, że gimnastyka to zabawa, pokazujemy dzieciakom, że ona jest piękna, że może być pasją. My pracujemy z dzieckiem godzinę w tygodniu, a nie 30 godzin. Ja nie jestem guru, który za wszelką cenę chce zrobić z dziecka mistrza. Ja nie krzyczę tekstów typu: "Będziesz brał udział w zawodach, sędziowie będą cię oceniać, to już za dwa tygodnie, ja się na pewno pod twoim wynikiem nie podpiszę!". Te teksty słyszę codziennie. Widzę, jak każdego dnia z naszymi dzieciakami pracują wschodni trenerzy.

Wschodni, czyli z krajów byłego Związku Radzieckiego?

- Tak, w większości mamy trenerów stamtąd. A ci trenerzy w większości mają problemy alkoholowe. Jak opisywany w mediach były trener przyszłej olimpijki na igrzyskach w Tokio. On w pewnym momencie poszedł na takie dno, że mieszkał w samochodzie. A teraz dalej pracuje z dziećmi.

Kiedy tak ćwiczysz, słyszysz i widzisz, to bywa, że reagujesz, bo ludzka przyzwoitość nie pozwala Ci nie zareagować?

- Nie mogę pójść na skargę i podważyć autorytetu jednego czy drugiego trenera, bo wiem, że i tak nie wygram. A jak ostro bywa? To zostawia piętno na całe życie. Żona będąc w ciąży i doskonale wiedząc, że ciało w takim stanie przybiera na wadze, i tak wypraszała mnie z pokoju, kiedy się ważyła. Jej postrzeganie ważenia się zostało wypaczone aż do tego stopnia. To nie jest normalne. Nie jest normalne, że ośmio-, dziewięciolatki są ważone po trzy razy dziennie i pomiary są zapisywane. Te dzieciaki są w ten sposób wpędzane w bulimię, anoreksję i inne choroby. Do 2008 roku moja żona była w centralnym szkoleniu, w ośrodku w Zabrzu. Do tego czasu codziennie była ważona po kilka razy. To się działo przez kilkanaście lat. To wypacza psychikę. Dziewczyny słyszą teksty typu: "Następnym razem nie pojedziesz do domu na weekend, skoro przywiozłaś tak dużo kilogramów". Albo: "I jak ty się ludziom w stroju pokażesz?". Nie mam nagrań, żeby udowodnić, że trenerzy krzyczą na kogoś per świnia czy hipopotam, ale to się dzieje. To krzyk rozpaczy i braku podstaw w szkoleniu. W nim jest u nas normą, że się komuś mówi, że się nie nadaje. Przez całe życie słyszałem o sobie "On to się do gimnastyki nie nadaje, ale jak już chce, to niech przychodzi". Takie ocenianie jest na porządku dziennym, jest wpisane w nasz schemat szkolenia. A przecież ocenianie powinno być pozostawione sędziom.

Ciekawe czy Leszek Blanik też słyszał "On to się do gimnastyki nie nadaje..."

- Lechu nie. On był harpaganem. Głową ścianę przebijał. Było kwestią czasu, że zrobi wielkie rzeczy. Takich zawodników się często nie spotyka, jego nic nie ruszało, nic go nie mogło zatrzymać.

Kiedy został mistrzem olimpijskim, opowiadał, że przez lata rozbieg do każdego skoku musiał brać na korytarzu, tak mała była sala treningowa.

- Polskie realia. Teraz jest lepiej, ale wszystkie sale są przyszkolne albo przyuczelniane. Musisz należeć do szkoły, żeby w ogóle wejść na taką salę. Człowiek z zewnątrz nie ma prawa.

I nadal trzeba się rozpędzać na korytarzu?

- Na szczęście już nie, infrastruktura jest lepsza, kilka sal ministerstwo zbudowało. Ale trzymają je twardą ręką panowie zasiedziali w federacji. Jak coś chcą powiedzieć młodzi ludzie, to są tak zczyszczani, jak brytyjskie gimnastyczki. U nas każdy kto próbuje zmiany, trafia na beton, od którego się odbija.

Jedna z brytyjskich gimnastyczek opowiedziała jak krwawiące ręce polewano jej spirytusem salicylowym i kazano ćwiczyć dalej. Polki też by o tym opowiedziały, gdyby odważyły się mówić?

- Tak. Ja sam sobie odkażałem rany i jechałem dalej. W gimnastyce rany to codzienność. Na pewnym poziomie nie ma treningu, na którym się krew nie poleje. Rozległe otarcia, odciski pięciocentymetrowej średnicy - to jest gimnastyka na wysokim poziomie.

Ale na wysokim poziomie. A dziecko z raną potrzebuje trochę serca, a nie spirytusu na krew.

- Serce musi być u rodzica. U dziecka w sporcie wyczynowym jednak musi być trochę złamania charkateru. W gimnastyce dzieciaki muszą być bardzo szybko szykowane na wyczyn. Nie ma drugiej dyscypliny sportu, w której seniorem zaczyna się być tak szybko. U nas 16-latka to już seniorka. Jeśli chcemy być w elicie, na najwyższym poziomie, to nie możemy mówić, że polewanie rany spirytusem jest złe. Ale oczywiście nie wolno tego robić ośmioletniemu dziecku.

A wolno podkładać pod drążek coś, co będzie powodowało otarcia na stopach, jeśli dziecko nie będzie tych stóp trzymało odpowiednio wysoko?

- Z czymś takim na szczęście się nie spotkałem. Celowe powodowanie ran to jest zbyt mocne przekraczanie granic. To motywowanie w zły sposób.

Pamiętasz reportaże, jakie zachodnie media robiły w chińskich ośrodkach szkolących dzieci na igrzyska w Pekinie? Mam przed oczami zdjęcie kilkuletnich dzieci wiszących na drążku i płaczących.

- To są straszne rzeczy, wiadomo. Nie da się kupić tłumaczenia, że takie dzieciaki same tego chcą, bo przecież chcą być coraz lepsze.

Mam troje dzieci i gdybym miał w swoim mieście klub gimnastyczny, to bałbym się zapisać je na treningi.

- Rozumiem, wielu rodziców powie teraz, że nie ma takiej opcji.

Jak rodzice mogą sprawdzić trenerów? Na co powinni zwracać uwagę, żeby zapewnić dziecku normalne warunki?

- Podstawowa sprawa jest taka: jeśli rodzic nie ma wstępu na salę, to znaczy, że zazwyczaj dzieje się tam coś do ukrycia.

To częsta sytuacja, że rodzic nie może wejść na trening?

- Bardzo częsta. Sale są przyszkolne i jest proste tłumaczenie - trening jest w ramach lekcji, a czy na lekcję matematyki też pani/pan chce wejść? Ja pracuję w sali, która ma przeszkloną ścianę. Ćwiczę z dziećmi nawet mającymi cztery miesiące. Rodzice wszystko widzą i są spokojni.

Można też zamontować kamerkę.

- Można po prostu wpuszczać ludzi, jak na trening na przykład piłkarski. Te sale gimnastyczne mają trybuny, jest gdzie usiąść i bez przeszkadzania patrzeć na zajęcia. Ale tłumaczenie jest takie jak powiedziałem - nie wolno nauczycielowi przeszkadzać, nie wolno go sprawdzać, trzeba ufać jemu i jego metodom.

Ile mamy w kraju szkół gimnastycznych?

- Nie wiem ile jest Szkół Mistrzostwa Sportowego, ale w każdym dużym mieście jest szkoła z klasami sportowymi i przyszkolną salą do gimnastyki sportowej.

A ilu gimnastyków mamy w Polsce.

- Seniorów ze 20. Juniorów może drugie tyle. Najwięcej gimnastyków mamy wśród dzieci. System mamy kompletnie rozjechany, do juniora i seniora nie dociera pięć procent dzieciaków zaczynających trenowanie. Dzieje się tak, bo finansowanie szkolenia kończy się na poziomie juniora. Trenerzy też nie dostają pieniędzy za starszych zawodników. Etaty mają tylko w podstawówkach. Działają więc tak, że 14-, 15-latków zniechęcają do dalszej pracy. Nasz system szkoleniowy zupełnie nie działa. Przecież gimnastyka to matka wszystkich sportów. Ona powinna być na wuefie od początku szkoły. Nie ma jej, bo w-f prowadzą panie od wychowania wczesnoszkolnego. Ale problem nie jest w tych paniach. One na pewno chętnie by poprowadziły bardzo fajne zajęcia, ale skąd mają wiedzieć jak? Polski Związek Gimnastyczy powinien tworzyć programy. A my nie mamy absolutnie żadnego programu. Ja na jedne zajęcia trwające godzinę dostaję amerykański konspekt na osiem stron A4 zapisanych drobnym maczkiem. Jeśli wiem, że w Ameryce na takim poziomie organizacyjnym jest rekreacja, to nie mam wątpliwości, jak świetnie jest zorganizowana praca elity. Natomiast w Polsce jest tylko jakiś dokument puszczany do ministerstwa sportu i do Instytutu Sportu, żeby związek dostał pieniądze. Niedawno pan z Instytu wizytował treningi kadry narodowej. Zagaił mnie, chcąc wiedzieć kto odpowiada za to, że polska gimnastyka nie ma wyników. Rozmawialiśmy 45 minut, usłyszał te rzeczy, które właśnie mówię Tobie. Plus kilka słów o pozbywaniu się starszych zawodników.

Pozbywaniu się w sensie skreślania z kadry?

Tak. I to zakrawa na niegospodarność. Przez 15 lat ładowało się państwowe pieniądze w daną jednostkę, wydawało się około 300 tysięcy rocznie na szkolenie olimpijczyka, a w pewnym momencie odcina się go, żeby tylko nie miał okazji powiedzieć czegoś złego na kogoś ze związku. Tak się u nas działa. Wczesne kończenie karier w Wielkiej Brytanii, we Francji, w Norwegii czy w Polsce to efekt takiej polityki i wschodniego szkolenia. Ono jest nastawione na duży przemiał, na dużo kontuzji. A jak nie wytrzymujesz, to znaczy, że jesteś słabą jednostką. I to jest twój problem. U nas szkolenie rozpoczyna dziesięcioro dzieci i może jedno dotrze do wieku seniorskiego. A w Beneluksie dojdzie do tego etapu cała dziesiątka. Przez sześć lat z dziesiątki uczniów w podstawówce do gimnazjum doprowadziłem ósemkę. Co usłyszałem? Że to problem organizacyjny, że ósemka gimnastyków w gimnazjum to za dużo. Polscy gimnastycy, którzy docierają do startów na igrzyskach i innych mistrzowskich imprezach to ludzie, którzy doszli tam na przekór systemowi. My byliśmy silnymi charakterami. A wiesz co jest najgorsze? Że to samo mogą powiedzieć koledzy z kilku innych dyscyplin. Znam się z kolarzami, pływakami, szermierzami, i wiem, że mogliby opowiedzieć podobne rzeczy.

Prezes Polskiego Związku Gimnastycznego odpowiada na zarzuty

O odpowiedź na postawione zarzuty poprosiliśmy Polski Związek Gimnastyczny. Poniżej publikujemy pełną treść oświadczenia (pozostawiamy oryginalną pisownię), które przysłała nam prezes Barbara Stanisławiszyn.

Trudno mi zachować spokój, jednak postaram się rzetelnie odpowiedzieć na kilka zarzutów wyartykułowanych, przez udzielającego wywiadu.

Nie zgadzam się z tezą, iż polska gimnastyka w chwili obecnej bazuje na systemach wschodnich. Rzeczywiście, kiedy Polski Związek Gimnastyczny w latach 90tych zaczął budować na nowo system szkolenia, oparty na ośrodkach szkolenia centralnego np. w Gdańsku czy Zabrzu, była konieczność zatrudnienia kadry trenerskiej wysokiej klasy z Białorusi lub Ukrainy.

Okazuje się, iż na owe czasy był to sprawdzony model pracy, gdyż Leszek Blanik zdobył ze swoim trenerem dwa medale olimpijskie.

Osoba wypowiadająca się na temat systemu szkolenia sportowego w szkołach sportowych, jak i ich zarządzania, zupełnie ma ma pojęcia w jaki sposób szkoły funkcjonują, prowadząc system szkoleniowy. To nie „ludzie ze związku” nimi zarządzają , a dyrektorzy poszczególnych placówek, wyłonieni w konkursach. Organem prowadzącym wszystkie szkoły są samorządy terytorialne, a związek na pt. umowy z organem prowadzącym, ma nadzór merytoryczny nad szkoleniem sportowym prowadzonym w SMS.

Totalną bzdura jest stwierdzenie, cyt. „U nas gimnastyka zaczyna się od strachu . Dzieciaki przestraszone są już tym, że trenują.”

Chciałam tu jednoznacznie stwierdzić, że wyżej wymienione, zacytowane stwierdzenie jest krzywdzące zarówno dla polskiej gimnastyki, jak i całej kadry trenerskiej w niej pracującej. Jest to niemożliwe ze względu na to, że decydujący głos co do przyszłości sportowej mają rodzice dzieci i wszyscy z ich zdaniem bardzo się liczymy. Nie dość tego, to rodzice dla nas, dla związku, jak i dla trenerów są siła wspierającą i z tego oczywiście bardzo się cieszymy. Na tym zakończę temat SMSów.

Chciałam tylko Pana udzielającego wywiadu zapytać, gdzie pracują trenerzy ze wschodu, bo wedle mojej aktualnej wiedzy, tacy trenerzy od kilkunastu lat zatrudnieni są w jedynie szkole i klubie w Szczecinie, Olsztynie oraz w Zabrzu. I kłamstwem jest to, że większość trenerów pochodzących ze wschodu mają problemy alkoholowe.

Opisywany w mediach fakt trenera przyszłej olimpijki rzeczywiście miał miejsce, jednak każdy zasługuje na druga szansę i w każdym środowisku, nawet najbardziej szacownym zdarzają się takie sytuacje.

Środowisko zabrzańskie temu trenerowi o ogromnej wiedzy i doświadczeniu dało drugą szansę i trener z tej szansy skorzystał. Oczywiście sytuacja jest cały czas monitorowana i kontrolowana.

Nie będę odnosić się do zarzutów, które postawił udzielający wywiad, powołując się na żonę, ponieważ byłam bezpośrednio związana z ośrodkiem szkolenia centralnego i wiem od kuchni, jak to wyglądało. Niestety trener, który pracował w tym czasie w ośrodku nie może się obronić, gdyż zmarł.

Nieprawdą jest także, że wszystkie sale są przyszkolne czy przyuczelniane, bardzo wiele klubów korzysta z obiektów miejskich udostępnionych im na podstawie umowy użyczenia lub najmu. Udało się wybudować w ostatnich latach trzy sale. Inicjatorami budowy sal dla Szkół Mistrzostwa Sportowego były organy prowadzące,w przypadku Gdańska inicjatorem budowy sali była uczelnia. Zaś wszystkie te inwestycje dofinansowywane były z programu ministerialnego i nikt z PZG nie zarządza tymi obiektami.

O wstępie rodziców na treningi prowadzone w ramach szkolenia sportowego SMS lub szkół sportowych decydują dyrektorzy szkół.

Pan udzielający wywiadu myli dwa pojęcia, czym jestem bardzo zdziwiona, gdyż źródła finansowania szkolenia zawodników z programów PZG to przyznawane środki przez Ministerstwo na podstawie złożonych ofert. Jeden program finansuje PZG do poziomu juniora, natomiast szkolenie seniorów jest finansowane z drugiego programu.

Jeśli chodzi o etaty, to sposób zatrudnienia trenerów w szkołach, PZG nie decyduje w tej kwestii, gdyż to należy do organu prowadzącego i poszczególnych dyrektorów.

Proponuję Panu udzielającego wywiadu aby wszedł na stronę PZG i przeczytał „Wieloletni Program Szkolenia w klasach sportowych i klasach mistrzostwa sportowego…” zatwierdzone przez Ministerstwo Sportu i Turystyki.

Opracowany został w ostatnim czasie program klasyfikacyjny dla gimnastyki sportowej kobiet i mężczyzn, jednak pandemia wstrzymała jego wdrożenie.

Nie rozumiem wypowiedzi tego Pana, iż związek kogokolwiek odcinał od czegokolwiek, gdyż tylko wyniki sportowe decydują o dalszym finansowaniu zawodnika.

Wywiad udzielony Państwu jest najlepszym przykładem wolności słowa i Związek nigdy nikomu nie zabrania i nie zabraniał wypowiedzi o jego działalności.

Za słowa jednak, nawet w wolnym kraju trzeba brać odpowiedzialność. Treść wywiadu, oraz moje stanowisko, zostanie przesłane do wiadomości Zarządowi PZG.

Pozdrawiam

Polskiego Związku Gimnastycznego Prezes

Barbara Stanisławiszyn

Więcej o: