2 marca postawiono nas w sytuacji sędziego, który ma wydać sprawiedliwy wyrok w sprawie sprzed blisko czterech lat, której zgodnie z prawem nie mamy nawet prawa badać. Nasi prawnicy powiedzieli nam, że nie ma możliwości przeprowadzenia oficjalnego dochodzenia w sprawie, która zdarzyła się w innej redakcji.
Zaczęliśmy więc działać w inny sposób, tak jak na to pozwalały bardzo trudne okoliczności tej sprawy. Nie mieliśmy, jak już wspomniałem, prawa do oficjalnego dochodzenia. Nasz współpracownik nie został przy zarzutach z wywiadu wymieniony z imienia i nazwiska, co jak poinformował go jego prawnik, odebrało mu możliwość szybkiego skierowania sprawy do sądu. Nam bardzo utrudniło to publiczne komunikowanie podejmowanych działań. Stąd też lakoniczność pierwszych moich twitterowych oświadczeń, z 3 marca. I stąd kilka dni mojego publicznego milczenia, na spokojne prywatne wyjaśnienie sprawy zarzutów. Okazało się to prywatne wyjaśnianie jedynym możliwym wyjściem, ponieważ „Przegląd Sportowy” w ogóle nie odpowiedział na nasze prośby - skierowane przez dyrektora Gazeta.pl Marcina Gadzińskiego do redaktora naczelnego „PS”, do dyrektora wydawniczego i do przedstawicielki działu kadr Ringier Axel Springer Polska – o informacje na temat ich ustaleń z wyjaśniania tej sprawy, które mogłyby nam pomóc w wyciąganiu konsekwencji. Zacząłem to prywatne wyjaśnianie sytuacji we wtorek 3 marca, telefonem do Izy Koprowiak z wyrazami współczucia, z chęcią usłyszenia od niej pełnej wersji wydarzeń, z ofertą pośredniczenia w znalezieniu jakiejś formy zadośćuczynienia za to, co ją spotkało. Skończyłem wyjaśnianie – starając się przez te dni zebrać jak najwięcej relacji od ludzi, którym ufam - również telefonem do Izy Koprowiak, żeby przekazać jej jeszcze raz wyrazy współczucia i poinformować, że podjęliśmy już decyzję, i że na pewno nie narazimy jej nigdy na to, żeby musiała czuć się niekomfortowo z naszego powodu. Wcześniej tego dnia, 9 marca, rozstaliśmy się z naszym współpracownikiem.
Od początku nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do faktu, że padły wyzwiska opisane w wywiadzie i że zachowanie ówczesnego przełożonego wobec podwładnej zasługuje na potępienie. Usłyszał to również od nas od razu nasz współpracownik. Przekazaliśmy mu, że jest to sprawa, z której jedynym dopuszczalnym wyjściem są przeprosiny i liczenie na to, że wina zostanie wybaczona, bez żadnych gwarancji. Wiadomo jednak, że to nie sprawa wyzwisk budziła w tym wywiadzie największe emocje, tylko fragment o ręce na udzie. I tutaj zostaliśmy postawieni w roli sędziów w sprawie, której rozstrzygnąć nie czujemy się na siłach. Nasz współpracownik, przyznając się do wulgarnego słownictwa i nagannego zachowania wobec podwładnej, wyrażając skruchę – i szukając drogi do wyjaśnienia sprawy poprzez zwrócenie się bezpośrednio do poszkodowanej, oraz za pośrednictwem redaktora naczelnego „Przeglądu Sportowego” Pawła Wołosika do firmy Ringier Axel Springer – zaprzeczał, że sprawa miała jakikolwiek podtekst seksualny. Zdając sobie sprawę z tego, jaką siłę rażenia ma zarzut, i że tak naprawdę jedynym właściwym miejscem na wyjaśnienie sprawy do końca jest sala sądowa, przez kilka dni powstrzymywaliśmy się przed jakimkolwiek pochopnym słowem czy gestem, próbując zebrać jak najwięcej informacji. Ważne było dla nas, żeby nie pozbawić naszego współpracownika prawa do obrony. Każdy ma do niej prawo. Samosąd nie jest czymś, w czym chcielibyśmy uczestniczyć.
Oczekiwaliśmy też, nie ukrywam, że w międzyczasie wystąpi publicznie i pomoże w rozwianiu wątpliwości były ważny pracownik „Przeglądu Sportowego”, który usłyszał o tej sprawie od razu w 2016, a potem oceniał ją też w 2018 jako redaktor naczelny. Lub że zajmie stanowisko któryś inny pracownik funkcyjny „Przeglądu”, któremu sprawa była znana. Niestety, nie doczekaliśmy się tego. Nie dostaliśmy też, jak już pisałem, żadnej odpowiedzi z „Przeglądu Sportowego”. Nasz współpracownik poinformował nas, że na swoją propozycję wyjaśnienia sprawy, złożoną swojej byłej firmie w rozmowie z redaktorem naczelnym „Przeglądu Sportowego”, również otrzymał odpowiedź odmowną.
Nie ukrywam, że jestem tymi wszystkimi odmowami współpracy bardzo rozczarowany i nie potrafię tych decyzji zrozumieć. Wyjaśnienie tej sprawy było w interesie całego środowiska dziennikarzy sportowych. Dla pracodawcy osoby poszkodowanej było, moim zdaniem, obowiązkiem już w 2016 i 2018. A nawet już w 2020, od momentu kiedy „PS” miał wiedzę o wywiadzie, który miał się ukazać w „Press”. A tak zostaliśmy jako całe środowisko ze słowami Izy, że „mówiła o tym wiele razy i nikt z tym nic nie zrobił”.
Liczyłem na pomoc „Przeglądu Sportowego” w wyjaśnieniu tej sprawy głównie dlatego, że w wywiadzie Izy, który podczas autoryzacji przeglądała - według moich informacji - osoba z kierownictwa redakcji, pada zdanie: „Ten dziennikarz stracił swoją funkcję, podobno również z tego powodu”. Chcieliśmy mieć szansę dopytać w korespondencji między redakcjami, czy ten fragment znaczy, że ten dziennikarz został już ukarany za opisaną sytuację, czy nie. Dopytać, jak rozumieć: „z tego powodu”?. To znaczy: z jakiego konkretnie powodu? Czy chodzi o karę za wyzywanie podwładnej, czy też za położenie ręki na udzie. Jak rozumieć słowo „podobno”?. Czy informacja o karze była Izie jakoś oficjalnie komunikowana, czy była jakaś konfrontacja stron, czy powstało uzasadnienie kary itd. Wreszcie: co podczas wyjaśniania tej sytuacji wpłynęło na taki jej osąd, że przez kolejne miesiące oskarżona przez Izę osoba mogła nadal być twarzą i czołowym dziennikarzem Przeglądu Sportowego".
Niestety, nie dostaliśmy szansy zadania takich pytań, nie dostaliśmy jakiejkolwiek odpowiedzi. Musieliśmy podjąć decyzję bez tego. Rozstanie jest jedynym dobrym rozwiązaniem.
Początkowo po podjęciu decyzji trzymałem się swojego przekonania, że skoro nie popełniliśmy żadnych zaniedbań, nie powinniśmy się w ogóle publicznie tłumaczyć ze sposobu rozwiązania tej sprawy. Zwłaszcza, gdy nie robi tego redakcja, w której ta sytuacja miała miejsce, w której nadal na liście płac są ludzie, którzy byli przy tej sprawie lub słyszeli o niej. Milczą ludzie, którzy tę sprawę oceniali w 2016 i 2018. Były prawie cztery lata, żeby ten bałagan posprzątać.
W końcu dałem się jednak przekonać, że w tym uporze nie mam racji. Ludzie, z którymi przez ostatni czas na ten temat rozmawiałem, koledzy znający sprawę opisaną w wywiadzie, szefowie niektórych innych redakcji, ale też po prostu ludzie, których uważam za swoich przyjaciół, przekonali mnie w końcu, że powinienem odłożyć swoje żale na bok i wytłumaczyć, jak działaliśmy w tej sprawie. Bo to, że my mamy przekonanie, że coś dobrze robimy, jeszcze nie oznacza, że to jest tak odbierane na zewnątrz. Przyjmuję to, pozostawiając sobie jednak prawo do własnej opinii na temat milczenia niektórych kolegów z dawnego i obecnego działu piłkarskiego „Przeglądu Sportowego”. I tym bardziej doceniam Izę Koprowiak, która musiała niektórych z nich nauczyć, czym jest odwaga.