Natalia Partyka może pobić rekord igrzysk. "Można pomyśleć, że mam z 70 lat na karku"

- Można by pomyśleć, że jestem weteranką i mam z 70 lat na karku - mówi Natalia Partyka. Latem skończy 31 lat i zagra na swoich już czwartych igrzyskach olimpijskich oraz na szóstej paraolimpiadzie. I znów Azja zachwyci się nią jak wtedy, gdy pierwszy raz została podwójną olimpijką. Ile w pojedynku z nią mógłby zdziałać premier Mateusz Morawiecki, który zapowiadał się na dobrego ping-pongistę? Co myśli o Januszu Korwin-Mikkem, który twierdzi, że igrzyska niepełnosprawnych są jak zawody szachowe dla debili?

Łukasz Jachimiak: Niedawno rozmawiałem z Oskarem Kwiatkowskim, Twoim stypendystą. Jak znajdujesz czas i pieniądze, żeby wspierać innych sportowców?

Natalia Partyka: Tu życie samo napisało scenariusz. Zaczęło się kilka lat temu od takiej niefajnej sytuacji, że Gdańsk nie przyznał mi stypendium. Grałam wtedy w gdańskim klubie, byłam mistrzynią paraolimpijską, ale miasto uznało, że mam za słabe osiągnięcia. No i zrobiła się z tego ogólnopolska afera.

Zobacz wideo

Pamiętam.

- Pojawiło się wielu przedsiębiorców, a nawet sporo prywatnych osób gotowych mi pomóc. Odbiór medialny był taki, że bez tego stypendium nie mam za co żyć. Miałam za co żyć, nie o to chodziło. Celem mojego protestu było pokazanie, że sport paraolimpijski jest troszeczkę gorzej traktowany. Ale skoro uzbierała się pewna kwota pieniędzy, nieduża, ale się uzbierała, to ja nie chcąc ich brać, a chcąc zrobić z nich pożytek, pomyślałam, że warto utworzyć fundusz stypendialny. Od pomysłu do wdrożenia planu w życie minęły dwa lata. Ale jak już wyszło, to przez cztery lata co roku wybieraliśmy dziesiątkę stypendystów. Wspieramy ją, każdemu dając po 10 tysięcy złotych. A do tego organizujemy różne warsztaty - o psychologii, o dietetyce, o marketingu sportowym, o prowadzeniu mediów społecznościowych. Pomagamy fajnym, młodym ludziom, często już utytułowanym. Wiadomo, że w sporcie, szczególnie w młodszych kategoriach, kasy brakuje, a jest potrzebna na wszystko. Dobrze jest móc komuś chociaż trochę pomóc się rozwijać.

Logotypów wielkich firm na stronie Twojego funduszu nie widać. Kto finansuje program?

- Jest tam jeszcze logo Biedronki, która była głównym partnerem funduszu. Ale Biedronki już nie ma i w tym momencie nie mamy kasy. Niestety, borykamy się z problemami finansowymi, szukamy nowych firm, które chciałyby się angażować, ale na razie nam nie idzie i nie mamy środków na piątą edycję stypendiów. Cały czas mam nadzieję, że kogoś znajdziemy. To jest dla mnie ważne, czuję, że jest potrzebne, nie chciałabym tego zamykać.

Ale teraz to chyba musiało być i jeszcze musi pobyć na drugim planie? Dopiero co wywalczyłaś olimpijską kwalifikację razem z koleżankami z drużyny, ale zdaje się, że walczysz jeszcze o miejsce w turnieju singlistek?

- Na szczęście działaniami funduszu zajmuje się wspaniała grupa ludzi, który mnie wspiera. A co do igrzysk, to jako kraj mamy zakwalifikowaną drużynę i dzięki temu automatycznie mamy też dwa miejsca dla singlistek. Wiadomo, że jedno zajmie najlepsza z nas Li Qian i jest pytanie kto będzie drugą Polką. Mam nadzieję, że to będę ja, ale inne dziewczyny też są bardzo chętne. Decyzję podejmie trener kadry, pewnie na podstawie tego, jak będziemy wszystkie grały przez kilka miesięcy pozostałych do igrzysk. Bardzo się nastawiam na dobre granie. Awans naszej drużyny mnie podbudował, gdybyśmy jako zespół nie weszły do igrzysk, to ścieżka prowadząca do turnieju singla w Tokio bardzo by nam się wydłużyła. A tak jestem dobrej myśli. Za nami ponad rok mega ciężkiego grania, we wszystkich możliwych turniejach, żeby nasze miejsca w rankingu się poprawiły i żeby dzięki temu mieć w losowaniu kwalifikacji miejsce w pierwszej ósemce. Zrobiłyśmy to, dużo zdrowia, dużo wyrzeczeń i stresu nas to kosztowało. Ale było warto.

Co możecie osiągnąć jako drużyna w Tokio? Wiem, że regularnie zdobywacie medale mistrzostw Europy, ale powiedz czy ciągle jest tak, że Azjatki są dla Was nie do ugryzienia, czy może przy Waszym superdniu, a ich słabszym możliwa jest niespodzianka?

- Chinki? Nie oszukujmy się, są poza zasięgiem. Wszystkich. One w słabej formie, a my w bardzo dobrej to i tak za mało, ciągle u bukmachera to one byłyby zdecydowanymi faworytkami. Ale na igrzyskach dużo będzie zależało od losowania. Jako cztery najlepsze ekipy pewnie będą rozstawione Chiny, Japonia, Korea i Chińskie Tajpej albo Hongkong. My pewnie wpadniemy na kogoś z Top 4. Z Chinami i z Japonią szans raczej byśmy nie miały, natomiast z takimi ekipami jak Hongkong, Tajwan czy Korea Południowa już tak. Wiadomo, to one byłyby faworytkami, ale nawiązałybyśmy walkę.

Widzę, że twardo stąpasz po ziemi - to znaczy, że nie marzy Ci się olimpijski medal, czy mimo wszystko czasem o nim myślisz?

- Wiadomo, że mi się marzy. Od lat, od początku mojej gry. I będzie mi się marzył, dopóki go nie zdobędę. Oczywiście mam świadomość, że większe prawdopodobieństwo jest, że to marzenie mi się nie spełni, niż że się spełni. Ale to nie znaczy, że z niego zrezygnuję. W sporcie zdarzają się przecież nie tylko niespodzianki, ale nawet cuda. Dlatego nie jestem oryginalna i jak chyba każdy sportowiec marzę o olimpijskim medalu.

Marzysz o medalu olimpijskim od samego początku Twojej gry, to znaczy od kiedy? Od pierwszych treningów? Od pierwszych igrzysk paraolimpijskich, czyli Sydney 2000, na które pojechałaś jako 11-letnia dziewczynka?

- No może jako 11-latka aż tak jeszcze nie myślałam. Wtedy grałam już parę lat i pojechałam na paraolimpiadę, ale ciągle jeszcze byłam małym dzieciakiem, który miał w głowie milion różnych rzeczy. Ale gdy jechałam na kolejne igrzyska paraolimpijskie, to miałam 15 lat i już bardziej się liczyłam w sporcie pełnosprawnych w swoich kategoriach wiekowych, więc wtedy wielkie myśli w mojej głowie już kiełkowały. Już były marzenia. Ale pamiętam, że uznawałam je za nierealne. Myślałam, że raczej nigdy nie uda mi się zagrać na igrzyskach olimpijskich. Wiedziałam, że konkurencja jest olbrzymia, a tenis stołowy jest bardzo trudną dyscypliną. Wtedy jeszcze nie miałam podstaw, żeby myśleć, że moja kariera aż tak fajnie się rozwinie.

Sydney 2000, Ateny 2004, Pekin 2008, Londyn 2012 i Rio 2016 - to wszystkie paraolimpiady na których byłaś. Jak do tego dodamy igrzyska pełnosprawnych z 2008, 2012 i 2016 roku, to wychodzi, że masz za sobą już osiem startów olimpijskich, a w tym roku w Tokio zanotujesz dziewiąty i dziesiąty. Nieźle jak na kogoś, kto latem skończy 31 lat.

- No, faktycznie nieźle. Można by pomyśleć, że jestem weteranką i mam z 70 lat na karku.

Wiesz, że rekordzista, kanadyjski jeździec konny Ian Millar, startował w 10 edycjach igrzysk?

- Szczerze mówiąc ja na te liczby zupełnie nie zwracam uwagi, to nie jest dla mnie istotne. Okej, jak się temu przyjrzeć, to fajnie moje statystyki wyglądają. Ale ja nie mam celu bicia tego typu rekordów.

Ciągle jest Was tak mało? Was, znaczy sportowców, którzy występują na igrzyskach paraolimpijskich i kwalifikują się też na igrzyska olimpijskie? Pamiętam, że gdy dokonałaś tego po raz pierwszy, w 2008 roku, to towarzyszyła Ci jeszcze tylko pływaczka z RPA Natalie du Toit.

- Pamiętam, że pływała na otwartym akwenie jakiś dłuższy dystans. Ona startowała chyba tylko w Pekinie. Później w 2012 roku w Londynie był Oscar Pistorius, który już raczej nie wystartuje nigdzie. Teraz poza mną jest jeszcze Australijka Melissa Tapper w tenisie stołowym. Występuje nawet w mojej grupie niepełnosprawności. I łapie się do olimpijskiej reprezentacji swojego kraju. Grała w Rio i chyba Australijki z nią w składzie zakwalifikują się też do Tokio. To chyba tyle tych osób.

A ile jeszcze planujesz pograć? 31 lat to dla ping-pongistki niedużo.

- Teoretycznie mogę jeszcze grać długo. Wiadomo, że nie skończę kariery za dwa lata. Za pięć też nie. Ale nie będę deklarować, że pogram jeszcze na przykład 10 lat. Chcę grać dopóki to mnie będzie bawiło. Muszę mieć z tego radość. Skończę, jeśli będę zmęczona fizycznie i przede wszystkim psychicznie. Męczenia się przy stole na pewno będę chciała uniknąć. Ale wierzę, że jeszcze przez kilka dobrych lat to nie przyjdzie.

Jak działają na Ciebie wyjazdy do Azji? To rodzaj mentalnego doładowania, bo przebywasz tam, gdzie Twój sport cieszy się największą popularnością, czy może czujesz się zmęczona, gdy myślisz o dwukrotnym pobycie w Japonii w tym roku i o szaleństwie na ping-ponga, które pewnie jest tam porównywalne do tego chińskiego?

- Japończycy coraz częściej ogrywają już Chińczyków, tenis stołowy i u nich jest już mega popularny. I to jest super. Tam się zawsze gra przy pełnych trybunach, a kibice doskonale wiedzą, o co w naszej grze chodzi, znają się na tym sporcie. I nas doceniają.

Ciągle jesteś w Azji tak popularna jak w 2008 roku, gdy byłaś ogromnie ceniona za to, że zagrałaś i w igrzyskach olimpijskich, i paraolimpijskich?

- Nie powiem, że ciągle aż tak samo, bo wtedy szał był nie do powtórzenia. Nie było dnia, żeby mnie nie pokazywano w telewizjach, żeby nie pisały o mnie gazety. Naprawdę wszyscy mnie wtedy kojarzyli. Teraz już tak nie jest, ale ludzie przychodzący na mecze tamtejszych turniejów to wyrobiona publiczność, więc oni mnie pamiętają i wiedzą też, jakie mam bieżące wyniki. Tam się zna europejskich zawodników. To jest przyjemne.

Dobrze pamiętam, że po Pekinie byłaś zapraszana na treningowe obozy z chińską kadrą?

- Tak było. W tamtym czasie europejska federacja współpracowała z chińską. I kilkoro zawodników z Europy jeździło trenować z Chińczykami. Z pierwszą reprezentacją trudno było poćwiczyć, bo osiem najlepszych zawodniczek ciągle jeździło na wszystkie najważniejsze turnieje, ale one miały 30 sparingpartnerek na praktycznie jednakowym, najwyższym poziomie. I grałam z tymi dziewczynami. To było superdoświadczenie i okazja, żeby się bardzo dużo nauczyć.

Wygrałaś kiedyś z rankingową "jedynką"?

- Nie. Rankingowej jedynki prawie nikt nie ogrywa. Ale wygrałam z Japonką, która była czwarta i z Chinką, z którą nigdy nie wygrała żadna inna Europejka.

Czyli się da.

- No da się. Ale jest bardzo ciężko. Musi być mnóstwo sprzyjających okoliczności, żeby wygrać z dziewczynami numer 1, 2, 3 czy 4. To jest kompletnie inny świat.

Wspominając jak nie dostałaś stypendium od miasta Gdańsk powiedziałaś, że sport paraolimpijski jest w Polsce traktowany troszeczkę gorzej od olimpijskiego. Naprawdę tylko troszeczkę?

- Ciągle jest gorzej traktowany. Ale też sytuacja cały czas się poprawia. Dzięki tamtej aferze dużo dobrego się wydarzyło. Nie tylko założyłam fundusz, ale też zmieniły się przepisy i w wielu miastach, w tym w Gdańsku, sportowcy niepełnosprawni mogą się bez problemu ubiegać o miejskie stypendia. Z igrzysk na igrzyska widzę, jak się wszystko zmienia. Jest dużo lepiej niż było w 2008 czy 2012 roku. Jasne, że ciągle sport paraolimpijski nie jest i pewnie nigdy nie będzie traktowany u nas jak olimpijski. Ale doceniam, że dużo się zmieniło i wierzę, że my, paraolimpijczycy, dalej będziemy pokazywać, że nasz trening, nasze emocje niczym się nie różnią i że chociaż ktoś biegnie czy płynie wolniej, bo ma ograniczenia ruchowe, to tak naprawdę rywalizuje tak samo mocno i daje z siebie tak samo dużo jak pełnosprawni sportowcy. A nas jeszcze wyróżnia to, że praktycznie każdy paraolimpijczyk swoją trudną, smutną historię przekuł w co pozytywnego. My inspirujemy tak jak olimpijczycy. Też ciężko harujemy. A moim zdaniem w naszym wysiłku jest jeszcze coś magicznego.

Bardzo dużo zyskaliście na pewno na tym, że chociaż skrótowo paraolimpiady pokazuje telewizja.

- Oczywiście! Kiedyś nie pokazywali nic, teraz zaczęli i słyszałam, że z Tokio też będą transmisje. Bardzo ważne jest oswajanie z nami ludzi. I pokazywanie im, że dajemy prawdziwe emocje sportowe. Kiedy ludzie oglądają paraolimpiadę, to zawsze się w nią wkręcają.

Jak odbierasz tę - na szczęście niewielką - mniejszość, której przedstawicielem był swego czasu Janusz Korwin-Mikke mówiący, że paraolimpiada jest jak zawody szachowe dla debili?

- Pamiętam tę wypowiedź pana - delikatnie mówiąc - znanego z tego typu wypowiedzi. To co on mówi ani trochę mnie nie rusza, bo to nie jest dla mnie ważny człowiek.

A nie masz wrażenia, że on niechcący Was promował? Pamiętam, że był za swoje słowa bardzo krytykowany i wielu ludzi wyrażało solidarność z Wami.

- Poniekąd tak. Dzięki temu też o paraolimpiadzie dużo się mówiło. Na szczęście tak głupich wypowiedzi jest już bardzo mało. Już rzadko się coś takiego słyszy. A nawet jak się usłyszy, to trzeba się nie przejmować, tylko robić swoje.

Na ile zmieniła się Wasza sytuacja jeśli chodzi o stypendia z ministerstwa sportu za wyniki osiągane na imprezach mistrzowskich?

- Ogólnie stypendia były od zawsze, tylko bardzo długo kwoty były mniejsze niż w sporcie osób pełnosprawnych. Kilka lat temu udało się wywalczyć zrównanie kwot. Natomiast problemem pozostaje to, że trzeba spełnić pewne kryteria, które nam spełnić trudno. Żeby dostać stypendium trzeba być w ósemce mistrzowskich zawodów, ale ich obsada musi być co najmniej 12-osobowa i - jeśli dobrze pamiętam - muszą wystartować reprezentanci chociaż ośmiu krajów. W sporcie paraolimpijskim jest o to trudno.

Wyjaśnimy, że powodem nie jest jego niepopularność. Zawodników startuje mnóstwo, tylko u Was w każdej dyscyplinie jest bardzo wiele klas niepełnosprawności, żebyście rywalizowali z ludźmi o niemal identycznym ograniczeniu ruchowym.

- Dokładnie o to chodzi. W tenisie stołowym na igrzyskach paraolimpijskich jest 11 grup i rozdaje się 11 kompletów medali. Bywało, że z góry międzynarodowa federacja ustalała, że do każdej grupy kwalifikuje się tylko najlepsza ósemka. I nasze ministerstwo sportu, bez naszej winy, skreślało nasze wyniki. Bardzo fajnie, że kwoty nam zrównano z zawodnikami pełnosprawnymi, ale przydałoby się, żeby częściej minister sportu przyznawał stypendia, poznając szczegóły poszczególnych przypadków. Minister Witold Bańka potrafił to zrobić dla lekkoatletów po ich ostatnich mistrzostwach świata. Trzeba tylko trochę dobrej woli i zrozumienia.

Emerytury olimpijskie też macie, prawda?

- Tak, od 40. roku życia, tak jak sportowcy pełnosprawni.

I też pod warunkiem, że skończycie już kariery.

- Zgadza się. Nie można już grać, nie można być karanym i trzeba spełnić jeszcze kilka kryteriów. Czyli skończę 40. rok życia, nie podpadnę i będę mogła tę emeryturę pobierać.

No chyba że jeszcze będziesz chciała grać i kolekcjonować olimpijskie starty.

- No dokładnie, może być tak, że na emeryturę dłużej zaczekam.

A propos polityki - słyszałaś, że premier Mateusz Morawiecki był w młodości zdolnym ping-pongistą? Podobno w kategorii kadetów był w czołowej ósemce w Polsce.

- Wiem, że trochę grał. Kiedyś ktoś o tym opowiadał, gdzieś też czytałam.

Gdyby kiedyś przyszło Wam zagrać, to dałabyś mu wygrać punkt? Punkt, nie pytam o seta.

- Nie no, jak grał, to coś umie i punkt na pewno sam by zdobył, bez mojej pomocy. Nigdy nie widziałam jak gra, ale seta na pewno bym mu nie dała wygrać, ha, ha!

A gdybyś mogła się spotkać z premierem, to byłaby jakaś rzecz, o którą poprosiłabyś w imieniu paraolimpijczyków albo na którą chciałabyś zwrócić uwagę?

- Wiele jest takich rzeczy. Na pewno poprosiłabym, żeby ludzie na górze pamiętali o sporcie osób niepełnosprawnych. Żeby pamiętali, że wiele osób mających różne niepełnosprawności bardzo potrzebuje przykładów, że ze swoim trudnym życiem mogą coś zrobić. Ja i wielu moich kolegów z igrzysk paraolimpijskich cały czas dostajemy od takich ludzi wiadomości, że dzięki nam przestali się załamywać, że im pomogliśmy swoimi przykładami. Dlatego warto o tym mówić i warto to pokazywać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.