"Gdyby Tomek Mackiewicz wrócił z Nangi, teraz pewnie wyruszyłby na K2"

Mija rok od śmierci Tomasza Mackiewicza na Nanga Parbat. - W Pakistanie Tomek miał status półświętego. Ludzie go tam uwielbiali - mówi Dominik Szczepański, autor wydanej właśnie biografii polskiego wspinacza "Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza".

Maciej Kucharski: Jak to się stało, że Tomasz Mackiewicz, mimo że Nanga Parbat była już zdobyta zimą, mimo że miał rok przerwy, jeszcze raz powrócił pod "Nagą Górę"?

Dominik Szczepański: Było kilka powodów. Po pierwsze, Tomek Mackiewicz dowiedział się, że na Nangę jedzie Elisabeth Revol. A dlaczego jechała ona? Miała marzenie, by przekroczyć 8 tysięcy metrów w zimie, a Nanga bardzo dobrze się do tego nadaje - to "szybka" góra. Elisabeth jest wuefistką i ma tylko sześć tygodni urlopu. Na K2 idzie się tydzień i wraca się tydzień. Przy Nandze dwa dni i jesteś w bazie. Ona się zakochała w tej górze, również przez Tomka. To była jej czwarta zimowa wyprawa na Nangę.

Po drugie, Tomek chciał udowodnić, że pierwszego zimowego wyjścia na Nangę nie było (26 lutego 2016 roku na szczyt weszli Simone Moro, Alex Txikon i Muhammad Ali - red.). On je negował i jako jedyny publicznie podważał. Dla wielu ludzi były to słowa frustrata, a on naprawdę wierzył, że oni tego szczytu nie zdobyli. Dowodem na wejście Moro, Txikona i Aliego jest kilkunastosekundowe nagranie wideo ze szczytu, gdzie połowę obrazu zasłania włochata rękawiczka, zarejestrowane prawdopodobnie przez Aliego, który jako pierwszy był na szczycie. Mackiewicz chciał udowodnić, że na wierzchołku można zrobić bardzo dobre wideo 360 stopni. W zdjęcia ze szczytu też nie uwierzył. Jego zdaniem były robione trochę niżej. Moro tłumaczył też, że widziano ich z bazy, gdy byli na szczycie. Tomek twierdził, że z bazy szczytu nie widać.

Kolejnym powodem była ambicja. Na początku wyprawy na Nangę to była przygoda, jakiś mistyczny kontakt z górą. Później, osiągając szczyt, chciał finansowo zabezpieczyć rodzinę. Na Nangę jechał, by coś udowodnić. Bardzo go denerwowało to, że wiele osób w środowisku mówiło, że nie jest prawdziwym wspinaczem, że się nie nadaje, że wolno chodzi po górach. Chciał wejść na Nangę zimą w stylu, w którym nikomu się to nie udało.

Przed ostatnią wyprawą był kilka razy w zimie w Himalajach, powyżej 7 tysięcy metrów. I nadal ktoś twierdził, że nie jest prawdziwym wspinaczem?

Nie był wspinaczem w rozumieniu nowoczesnych, profesjonalnych himalaistów, którzy chcą jak najmniej czasu spędzić w górze, a więcej w dole w bazie. Zima w Himalajach jest bardzo niebezpieczna i trzeba się jak najszybciej wspinać. Trzeba mieć wytrenowany organizm i biegać między obozami. Revol była taką profesjonalną, nowoczesną himalaistką. Mackiewicz nauczył ją, że można inaczej.

Tomek uważał, że najwięcej daje mu przebywanie na górze. Wojtek Kurtyka (jeden z najwybitniejszych himalaistów w historii; pionier stylu alpejskiego w Himalajach - red.) o Mackiewiczu powiedział, że ten zrobił to, o czym on marzył całe życie: zamienił górę w swój dom i wszedł z nią w jakąś relację

Rekordowy czas, jaki Tomek spędził w górze podczas jednej wyprawy to 21 dni, na trzeciej swojej ekspedycji. Pięć nocy spędził sam w jamie śnieżnej na 6600 metrów!

Dlaczego tym razem się nie wycofał przed szczytem? Wcześniej robił to wielokrotnie. Chodziło o to nastawienie?

Elisabeth mówiła, że nie widziała nic niepokojącego na początku ataku szczytowego. Niepokojąco było za to wcześniej. Bazę założyli w Kutgully. To wioska leżąca cztery godziny drogi od prawdziwej bazy pod Nanga Parbat. Tylko na to dostali pozwolenie. Musieli więc dużo więcej chodzić.

Na ostatnie wyjście Mackiewicz wychodził z zatruciem pokarmowym. Myślał, że ktoś go otruł. Miał taką manię. Zaczął wierzyć w teorię spiskową. Nie mógł jeść, wymiotował. Lepiej poczuł się na wysokości 6 tysięcy metrów. Dopiero tam zaczął jeść. Jego organizm był osłabiony. A powyżej 7 tysięcy metrów już praktycznie się nie da jeść. Musisz pić 5-6 litrów wody na dobę, ale nie jesteś w stanie stopić śniegu, bo zajmowałoby to zbyt dużo czasu. Tomek był więc zmęczony i osłabiony.

Potem pojawiły się kolejne błędy. Nie założył okularów w momencie gdy Revol powiedziała, że to robi, bo wyszło słońce i nie założył maski chroniącej przed wiatrem na grani na 8 tysiącach metrów. Tam już nie byli osłonięci i uderzył w nich wiatr.

Można przypuszczać, że już wcześniej, a nie na samym szczycie, miał objawy choroby wysokościowej skoro zrobił takie, wydawałoby się "proste" błędy, których uniknięcie wiele by go nie kosztowało.

Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol podczas wyprawy (fot. arch. prywatne)
Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol podczas wyprawy (fot. arch. prywatne) Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol podczas wyprawy (fot. arch. prywatne)

Choroba wysokościowa zaczęła się dużo wcześniej?

Mogłoby to być wytłumaczenie, ale tego się nigdy nie dowiemy. Ślepota śnieżna to proces postępujący. Przestaje się widzieć po 7-8 godzinach. I to by się zgadzało. Elizabeth o 10 założyła okulary, na szczycie byli o 18. Takie błędy były do niego niepodobne. Mówiło się o nim, że był wariatem, ale przecież tyle razy wcześniej potrafił się wycofywać, gdy do szczytu brakowało niewiele.

Był zmęczony, że wraca tu siódmy raz. Że znowu nie osiągnie tego, po co tu przyjechał. To był gość, który cały czas sprawdzał siebie, swoje decyzje, wybory, zadawał sobie mnóstwo pytań. Podejrzewam, że bardzo walczył ze sobą podczas tej wyprawy

Czy ona ma w ogóle sens? Dopiero zaczął tworzyć jakieś życie z Anią (partnerka Tomka - red.), miało się wszystko ułożyć. Mieszkali w Irlandii, wyremontowali sobie domek, miał dobrą, lubianą przez siebie pracę w warsztacie samochodowym. Wydawało się, że wszystko zaczęło się trochę bardziej układać, a on znowu jedzie na Nangę.

Elisabeth Revol, autor książki Dominik Szczepański i Tomek Mackiewicz
Elisabeth Revol, autor książki Dominik Szczepański i Tomek Mackiewicz Dominik Szczepański



Gdzie byłeś, żeby opisać historię Tomka?

We Włoszech u Emilio Previtaliego, himalaisty, dziennikarza z którym Tomek zaprzyjaźnił się podczas trzeciej wyprawy na Nangę. Emilio wspinał się wtedy z Simone Moro. U Agostino Da Polenzy, też doświadczonego włoskiego himalaisty (ponad 30 wypraw w Himalaje i Karakorum), założyciela portalu Montagna.tv. Organizował dziesięć lat wcześniej akcję ratunkową na Nandze, gdy zagrożeni byli włoscy wspinacze. Zna pakistańskie realia i mocno się zaangażował w akcję ratunkową Tomka i Elisabeth.

Byłem też u Elisabeth Revol we Francji. U jej partnera wspinaczkowego Ludovica Gambiasiego. W Irlandii u Marka Klonowskiego, i u Ani, z którą Tomek wychowywał Zoję, ich córkę. Na kilka tygodni poleciałem też do Pakistanu, do wiosek w pobliżu Nangi, gdzie Tomek był bardzo znany.

Z książki wynika, że Tomka traktowali tam jak świętego.

Co najmniej jak półświętego. Jest tylko jedna sytuacja, która odbiera mu trochę ten mit. Mackiewicz kiedyś jednemu Pakistańczykowi sprzedał "kuksańca" w tyłek. Zaczęło się od tego, że Pakistańczyk chciał od Tomka napiwku. Tomek nie miał, więc tamten zabrał mu kijki trekkingowe. Tomek się wkurzył, podbiegł do niego i swoją własność po prostu odzyskał. Ten Pakistańczyk oczywiście opowiadał mi to teraz ze śmiechem.

Dla miejscowych Mackiewicz był zupełnie inny niż reszta wspinaczy, którzy się tam pojawiają. Oni tylko przechodzą przez te wszystkie wioski, idą pod Nangę i tyle. A Tomek się zatrzymywał

Czasem nie miał pieniędzy, chodził i prosił o posiłek. Znał ze 20 słów w języku urdu. Potrafił się z nimi na podstawowym poziomie porozumieć, przynajmniej była jakaś interakcja. Jadł to, co oni, spał z nimi w ich chatach, opiekował się owcami, bawił się z dziećmi. W jego historii przewija się jedna rzecz. Bywał człowiekiem wybuchowym, ale nigdy nie krzyknął na żadne dziecko. Ani na swoje, ani na żadne inne. Dzieci go rozczulały, widział w nich czyste dobro.

Gdy rozpoczęła się akcja ratunkowa pod Nangą, relacjonowały to trzy największe pakistańskie telewizje. Dla kraju, gdzie o tych himalaistach się prawie nie słyszy w przestrzeni publicznej, to było duże wydarzenie.

Tomka w Pakistanie wszyscy bardzo dobrze pamiętają. Mówią, że nie spotkali nigdy wspinacza, który by się nimi tak interesował. Obiecał im też, że zbuduje im wodociąg. Tomka nie ma, ale szykujemy zbiórkę, żeby wodociąg w tych wioskach się pojawił. Eli Revol też powiedziała, że pomoże. Wioska Sair leży na wysokości 2700 metrów. W zimie zamarza tam woda. Najbogatsi mieszkańcy schodzą na zimę na dół do innych wiosek, a reszta zostaje bez bieżącej wody. Po wodę muszą chodzić kobiety. Godzinę, półtorej w dwie strony. Takie mają zadanie. Mężczyźni chodzą wtedy po drewno, co roku trochę dalej, bo wycinają pobliski las.

Mieszkańcy wioski sami z siebie poszli pod Nangę, żeby w razie czego móc Tomkowi pomóc.

Tak. Tomek miał tam zupełnie inny status niż reszta wspinaczy. Może trochę jak Messner, który zbudował tam szkołę i też pomagał miejscowym.

Raz Mackiewicz próbował pomóc miejscowemu urzędnikowi "cudownym" lekarstwem.

Podczas swojej piątej wyprawy na Nangę, jeszcze jak był w Islamabadzie, spotkał wysokiego rangą urzędnika, który powiedział że jego żona umiera na raka. Tomek odpowiedział, że być może będzie mógł pomóc. Chciał dla niej zrobić olej z konopi. Urzędnik wysłał mu do bazy w dolinie Rupal wszystkie potrzebne rzeczy, a Tomek rozpoczął gotowanie. Olej z haszyszu. Pasterze wspominają, że wydobywały się takie zapachy, że owce zaczęły biegać po dolinie jak szalone. Ugotował, wysłał, a urzędnik po jakimś czasie zadzwonił i powiedział, że jego żona zmarła. Tomek bardzo to przeżywał, ale po kilku godzinach urzędnik zadzwonił jeszcze raz i powiedział, że chyba dał jej tego oleju za dużo i ona po prostu zasnęła na dużo dłużej. Zresztą Tomek wcześniej, jak próbował tego oleju, to zasnął na dwa dni. Ostatecznie żona tego urzędnika zmarła, ale prawdopodobnie dzięki olejowi od Tomka cierpiała dużo mniej.

Tomek starał się pomagać ludziom, gdy tylko widział jakąś krzywdę. Nieważne, czy było to zgodne z prawem czy nie.

W życiu Tomka było wiele niezwykłych, niespotykanych, niecodziennych sytuacji.

Przyciągał dziwnych ludzi i dziwne sytuacje. Kiedyś jechał na rowerze, był wypadek samochodowy, dziecko wyleciało przez szybę i spadło mu pod nogi. Jest też historia z Różą, autostopowiczką. Poznał ją w 2010 roku, jeszcze przed pierwszą wyprawą na Nangę. Opowiedziała mu straszną historię o swoim domu rodzinnym, o przemocy, o tym, co przeszła i że właśnie wyszła z zakładu poprawczego. Tomek się nią zaopiekował. Przez kilka tygodni jeździła z nim do jego pracy, gotowała mu i jego kumplom, starał się znaleźć jej jakieś zajęcie w Warszawie. Jakoś to się rozmyło, stracili ze sobą kontakt, ale rok później Mackiewicz dowiedział się, że Róża została skazana na dożywocie za udział w podwójnym morderstwie razem z innym, poznanym autostopowiczem.

Zdarzały mu się dziwne historie, ale też w jakimś sensie sam je prowokował. Nienawidził nudy, monotonii, stagnacji. Każdy dzień musiał być przygodą.

Po pobycie w Monarze na rok wyjechał do Indii.

To nieodgadniony do końca fragment jego życia - 2000 rok. W Indiach pracował w założonym przez Polaków ośrodku dla trędowatych Jeevodaya. Pojechał tam autostopem i był wolontariuszem. Później odbył podróż rowerem - 2 tys. km do Bangladeszu. Powrót z Indii do Polski - też rowerem, trochę autostopem, ze 100 dolarami w kieszeni. Mało o tej wyprawie wiadomo. Opowiadał ją swoim bliskim, ale czas zrobił swoje i wiele z historii zostało zapomnianych. Wiemy na przykład, że w Bangladeszu spał na hamaku, który sobie sam uszył. Zatrzymali go miejscowi policjanci, byli agresywni, zamknęli go w więzieniu. Przez kilka godzin nie potrafili mu wytłumaczyć, o co chodzi, a później wyszło, że ratowali mu życie. W okolicy grasował tygrys ludojad, który zabił kilka osób.

Czy jest ktokolwiek, kto ma o Tomku Mackiewiczu złe zdanie? W książce w zasadzie nikt o nim źle nie mówi.

Są trudne tematy. Ania opowiada o jego chorobie, o depresji. O tym, że mówił jej, że na nią nie zasługuje i odchodzi. Marek Klonowski opowiada o wybuchach Tomka, o tym, jak uderzył go krzesłem w głowę, już po bójce. Jego pierwsza żona opowiada, że Tomek często znikał, że się od nich oddalał, imprezował. Jest sporo osób, które widziały jego wady.

Widziały wady, ale czy jest ktoś, kto go nie lubił?

Wydaje mi się, że aby kogoś szczerze nie lubić, trzeba tę osobę bardzo dobrze poznać. Ludzie, którym dawał się dobrze poznać, potrafili go zrozumieć i wiedzieli, z czego wynika to, jaki jest. On nie dopuszczał blisko siebie wielu ludzi, więc wcale tak dużo osób go dobrze nie poznało. Miał wielu znajomych, łatwo nawiązywał znajomości, ale nie były to głębokie zażyłości. Naprawdę bliskich osób Tomek miał zaledwie kilka.

W 2016 roku byłeś w bazie pod Nangą. Jakie tam panują warunki?

Byłem tam dwa tygodnie w styczniu. Baza jest na wysokości 4200 metrów. W czasie najzimniejszej nocy było -25 stopni, więc nie było tak źle. Baza Diamir schowana jest w dolinie. Z trzech stron otaczają ją wysokie szczyty. Słońce pojawiało się o 9-10 i o 13-14 znikało. Temperatura w słońcu wynosi kilka stopni poniżej zera. Gdy tylko słońce chowa się za granią i pojawia się cień, momentalnie robi się zimniej. Ale w bazie pod Nangą, szczególnie w porównaniu do tej pod K2, jest bardzo komfortowo. Jest blisko do miejscowości Sair, jeden - dwa dni drogi, a w mesie jest nawet kilka stopni na plusie i można siedzieć normalnie w polarze.

Wyżej na pewno jest inaczej. Jak sobie z tym radził Tomek?

Miał niesamowity organizm. Do 7 tysięcy metrów czuł się na ogół świetnie. Nigdy nie miał widocznych objawów jakichkolwiek problemów z wysokością. Ale też nigdy nie mierzył się z wysokością 8 tysięcy metrów. Ostatnia wyprawa była pierwszą, na której przekroczył tę granicę. Ale do 7500-7600 wszystko było dobrze. To też wynikało z tego, że on naprawdę dużo czasu spędzał na wysokości, starał się unikać bazy.

Tomasz Mackiewicz w górach mało jadł, nie miał apetytu (fot. arch. prywatne)
Tomasz Mackiewicz w górach mało jadł, nie miał apetytu (fot. arch. prywatne) Tomasz Mackiewicz w górach mało jadł, nie miał apetytu (fot. arch. prywatne)

Już wcześniej bywał o krok od śmierci.

W 2015 roku wpadł w szczelinę, poleciał tam kilkadziesiąt metrów i miał mnóstwo szczęścia. Spadł na plecak, kość biodrowa była wygięta jak cięciwa łuku, ale nie była złamana. Dzięki temu mógł w ogóle zejść z tej góry. Eli mówiła, że był wtedy bardzo, bardzo wystraszony. Często później przywoływał moment spadania w tę szczelinę.

Miał kilka traumatycznych sytuacji w życiu, które przywoływał. Jak śmierć pierwszego syna Xawerego, która mu się śniła po nocach i nie dawała mu spokoju.

Nie dawały mu spokoju historie z Częstochowy, gdzie zaczął ćpać kompot z maku i gdzie widział narkomanów. Dwa lata brał heroinę, ale z opowieści jego siostry wynika, że uratowało go to, że nigdy się nie zdegenerował. Kiedy wykradał coś z domu, żeby sprzedać, albo gdy był naćpany i w złym nastroju, to jemu było zawsze strasznie wstyd. Wstydził się złych rzeczy, które robił.

Miał jakiś pomysł na siebie. Bardzo szybko zaczął myśleć o podróżach. W Monarze miał tysiące planów. Chciał opłynąć łódką świat. Miał swoje zajawki, które go wciągały i chroniły.

Wojtek Kurtyka powiedział, że prawdopodobnie był w górach jedynym polskim artystą. Nigdy nie zabiegał o sławę. To dziennikarze musieli się nadzwonić i nachodzić, żeby się z nim umówić. A nad innymi wspinaczami dzisiaj bardzo często pracują całe sztaby PR-owe. Tomek chciał to robić dla siebie. Kiedy znikał w górach z Elisabeth, to kontakt z nim był bardzo ograniczony. Parę sms-ów, jakieś krótkie relacje. W porównaniu do tego, co dzieje się teraz we wspinaczce, on był wspinaczem w starym stylu. O wszystkim opowiadał, i to zdawkowo, dopiero jak wracał z wypraw.

Jego kolega Olaf opowiadał, że Tomka nie interesowały drogi, które pokonywał i ich trudności, tylko to, jak przebiegała jego mistyczna droga. I duch Feri, który rzekomo zamieszkuje Nangę Parbat. Chciał z nią nawiązać kontakt, ale do końca nie wiedział czy Feri jest dobra czy zła.

[fragment książki:] Feri jest zmiennicą. Może przybierać różne formy, żeby pokazać się ludziom. Bywa demonem, bywa też górską syreną. Ale przede wszystkim jest mocą, może pomóc człowiekowi, może go zabić. Nanga to jej dom. Niels, znajomy Elisabeth i Tomka, zna legendę, według której Feri jest siłą zawieszoną pomiędzy światami żywych i umarłych. - Została na ziemi, bo zrobiła coś złego – mówi Niels.

Jakby udało mu się zejść z Nangi, to co robiłby dalej? Jaki byłby jego cel?

Ania, z którą spędził siedem ostatnich lat mówi, że pojechałby znowu w góry. Nie zatrzymałby się, nie umiał już bez tego żyć. Pewnie starałby się pojechać w zimie na K2.

Książkę "Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza" Dominika Szczepańskiego, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora, możecie kupić w Publio.pl.

Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza
Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza Agora



Więcej o: