Natalia Sadowska: Na warcabnicy byłam chuliganką

- Nieskromnie nazywam siebie Messim warcabów. Dlaczego? Bo poza warcabami lubię piłkę nożną, FC Barcelonę i Leo. No i jak on jestem najlepsza - śmieje się Natalia Sadowska, dwukrotna mistrzyni świata w warcabach stupolowych.
Zobacz wideo

Przed meczem śniło jej się, że zabiła własnego brata. Przed rundą, w której wyrównała stan spotkania, śniła o wisielcach. Zwykle nie pamięta snów. Ale wtedy wszystko było inaczej. W głowie miała tylko warcaby i ten mecz. Dni składały się z jedzenia, treningu i snu. - Dzisiaj się z tego śmieję, ale w pewnym momencie zaczęło się dziać ze mną coś dziwnego. Przytłaczało mnie to – mówi Natalia Sadowska o przygotowaniach do spotkania w Rydze, gdzie pokonała 16-krotną mistrzynię świata, legendę kobiecych warcabów, Zoję Gołubiewą.

Nie jest przesądna, ale wisielców sprawdziła. Okazało się, że taki sen zwiastuje rozwiązanie problemów. Sprawdziło się w tamtej partii. - I chyba podziałało jak placebo - uśmiecha się Sadowska. Źle zaczęła mecz o mistrzostwo świata. Pierwszą rundę przegrała w remisowej pozycji. - Popełniłam błąd, jakbym pierwszy raz grała w warcaby. Stres zrobił swoje, ręce drżały mi jak nigdy wcześniej. Ale kiedy wygrałam czwartą rundę i doprowadziłam do remisu, poczułam, że będzie dobrze. Jak w piłce nożnej. Gdy zaczniesz fatalnie, szybko stracisz bramkę, ale potem wyrównasz, to nagle wstępuje w ciebie nowe życie. Czujesz, że możesz więcej niż rywal, który mógł się rozprężyć - tak kluczowy moment pojedynku z Gołubiewą wspomina dwukrotna mistrzyni. W Rydze 27-latka z Mławy pokonała pochodząca z białoruskiego Mińska 51-latkę, która pierwszy mistrzowski tytuł zdobyła w 1986 roku. Pięć lat przed narodzinami Natalii. Trudno na świecie znaleźć drugą kobietę, która aż tak długo dominowałaby w swojej dyscyplinie jak Gołubiewa. Równie wielkiego mistrza trudno byłoby znaleźć wśród mężczyzn.

Zoja jest legendą. Ale ona też popełnia błędy

- Zoja jest legendą rozpoznawalną nie tylko na Łotwie. Przed meczem udzieliła wielu wywiadów, bo warcaby na wschodzie są dużo popularniejsze niż w Polsce - opisuje Sadowska. - Nawet w trakcie przerw w spotkaniu do Zoi podchodziło wiele osób z kwiatami i prezentami. Nie miała wielu chwil spokoju. A przy tak długim meczu to bardzo ważne. Zwłaszcza, że wiedziałam, iż czas w tym pojedynku będzie działał na moją korzyść – tłumaczy.

Obie zawodniczki grały ze sobą kilkukrotnie, w większości przypadków górą była Gołubiewa. - Eksperci oceniali nasze szanse mniej więcej 52 do 48 proc. na korzyść Zoi. U niej plusem było ogromne doświadczenie, ale po mojej stronie były młodość i kondycja fizyczna - mówi nasza zawodniczka.

Sen z wisielcami sprawdził się, bo Natalia nie tylko doprowadziła do remisu, ale też wyprzedziła rywalkę w siódmej rundzie. - W czwartej Zoja popełniła równie prosty błąd jak ja w pierwszej. I wtedy wszystko zmieniło się o 180 stopni. Gołubiewa zaczęła grać pasywnie, szukała remisów, bała się kolejnego błędu. To zupełnie nie w jej stylu. Mecz zaczęła odważnie, unikała teorii. Chociaż byłam doskonale przygotowana, to żaden z opracowanych przeze mnie wariantów się nie sprawdził - wspomina Sadowska.

- Przy wyniku 24:24 poczułam luz, a na jej twarzy pojawiły się kolory i stres. Po zwycięstwie w siódmej rundzie wystarczał mi remis w dwóch ostatnich. Paradoksalnie okazały się one najgorsze, bo wtedy znowu poczułam stres. W głowie kłębiło się wiele myśli, musiałam oddalać od siebie wizję zwycięstwa, by się nie zdekoncentrować i nie popełnić kolejnego głupiego błędu. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że im dłużej będzie trwał mecz, tym większe będę miała szanse na wygraną. Zoja ma już 51 lat, jestem od niej prawie dwa razy młodsza i, jako że to sport umysłowy, na pewno miało to znaczenie - uśmiecha się dwukrotna mistrzyni świata.

Coś dla ciała, coś dla ducha

W warcabach ważne jest przygotowanie fizyczne i radzenie sobie z presją. - Nie ma na świecie czołowego warcabisty, który nie zajmowałby się jakimkolwiek sportem. Jeden z arcymistrzów np. bardzo poważnie zajmuje się jogą. Wiele osób gra w piłkę nożną. Ja najbardziej lubię pływać, chodzę na siłownię. Jak nie mam na to siły, to ćwiczę w domu. Staram się zdrowo odżywiać. Nie jestem abstynentką, ale w okolicach dużych turniejów nie piję alkoholu, który zabija szare komórki - mówi Sadowska.

- Mentalnie wyrabiasz się jednak w czasie meczów. Tego nie da się wytrenować. Zdarzyło się pójść do psychologa sportowego, bo chciałam zobaczyć, czy jest mi w stanie pomóc. Większość zależy jednak od nas samych. Znam arcymistrza, którego wiedza jest ogromna, ale osiągnięcia stosunkowo nieduże. Wszystko przez to, że ma problemy w kluczowych momentach.

Sadowska z Gołubiewą o mistrzostwo świata miały zagrać już wcześniej. W 2015 roku, w mistrzowskim turnieju, Polka wywalczyła prawo do bezpośredniego meczu z broniącą wówczas tytułu Łotyszką. Do spotkania miało dojść rok później w Karpaczu. Ale z niewiadomych przyczyn Gołubiewa wycofała się ze starcia.

Jej miejsce - na podstawie rankingu - zajęła Białorusinka, Olga Kamyszlejewa. I to wtedy Sadowska po raz pierwszy została mistrzynią świata. - Wygrałam dwie z pierwszych trzech rund i szybko objęłam prowadzenie 30:6. Zachowałam koncentrację do końca, ale po meczu ludzie mówili mi, że z uwagi na różnicę klas nie mogłam tego przegrać - wspomina Polka.

- Nie powiem, że tamto mistrzostwo nie smakowało dobrze, bo i tak było to wielkie osiągnięcie. Ale czegoś brakowało. Można powiedzieć, że było mi nawet trochę smutno. Nastawiałam się na mecz z Zoją. Ciągle w głowie siedziało mi to, by wreszcie ją pokonać. Kiedy dowiedziałam się, że nie zagramy ze sobą, to już na starcie czułam niedosyt.

Jak jest w Rydze? Nie wiem, raz wyszłam

Sadowska doczekała się na Gołubiewą w listopadzie w Rydze. Mecz trwał aż 11 dni. Dwa z nich były dniami przerwy, co nie znaczy, że były wolne od warcabów. - Po powrocie znajomi pytali mnie, czy warto pojechać do Rygi, ale nie potrafiłam odpowiedzieć. Na dłuższy spacer w ciągu dnia wyszłam tylko raz. Dni wolne od partii poświęciłam na pracę z trenerem. Wspólnie analizowaliśmy dotychczasowe partie i opracowywaliśmy warianty na kolejne - wspomina mistrzyni.

O meczu z Gołubiewą Sadowska wiedziała od roku. W listopadzie 2017 roku Łotyszka wygrała turniej w Tallinnie, który był dla niej przepustką do meczu z naszą mistrzynią. Do spotkania w Rydze 27-latka przygotowywała się dwa miesiące. - Zwykle ćwiczę 2-4 godziny dziennie. Bardzo pożytecznymi treningami są też zawody. Ostatnio policzyłam, że od maja do końca sierpnia w Warszawie byłam tylko przez 12 dni. Ale mecz z Zoją był inny, wyjątkowy - mówi Sadowska. - Od września trenowałam po osiem godzin dziennie, nie odchodziłam od książek i komputera. Analizowałam styl gry Zoi, szukałam czegoś, czym mogłabym ją zaskoczyć. Czasami decydowałam się na przeniesienie tego do kawiarni, bo nie mogłam już dłużej siedzieć tylko w domu.

Zawziętość samouka

Drogę do tytułu najlepszej warcabistki na świecie Sadowska zaczęła w wieku sześciu lat, kiedy pasją do popularnej gry planszowej zarazili ją tata i dziadek. Dwa lata później Natalia wygrała szkolne zawody. Pierwszy poważny sukces odniosła w 2001 roku, kiedy zajęła trzecie miejsce w mistrzostwach Europy U-10. Dziewięć lat później zdobyła debiutancki medal seniorskiej imprezy. Był to brąz mistrzostw Europy. Złoto wygrała Gołubiewa. Od tamtej pory Polka nie wypada z warcabowej czołówki.

- Warcaby długo były moim hobby. Poważnym, ale hobby. Nigdy nie chodziłam do żadnej szkółki. Długo nie miałam trenera. Najważniejsze było to, że miałam wokół siebie ludzi, którzy wspierali mnie finansowo i pozwalali mi na wyjazdy międzynarodowe. Jeździłam i grałam dużo, to na turniejach uczyłam się najwięcej. Na każdym prosiłam jakiegoś arcymistrza o analizę partii, o podpowiedzi i wskazówki. Byłam zawziętym i ambitnym samouczkiem - mówi Sadowska.

- Dopiero na ostatnim roku studiów, kiedy zaczęłam poważnie zastanawiać się, co chcę dalej w życiu robić, zdecydowałam się na warcaby. Wiedziałam, że jeśli poświęcę się im w całości, to mogę zajść naprawdę daleko, że może to być mój sposób na życie. To zbyt wymagający sport, by łączyć go z inną pracą. Ryzyko było ogromne, ale ono mnie napędzało. Wiedziałam, że jestem na tyle dobra, że nie skończę od razu pod mostem. Zdawałam sobie jednak też sprawę, że muszę się rozwijać, by ta gra miała sens.

Jewgienij, najspokojniejszy arcymistrz na świecie

W 2014 roku trenerem Sadowskiej został białoruski arcymistrz - Jewgienij Watutin. Jak mówi mistrzyni, bez niego nie byłoby jej największych sukcesów. - Znaliśmy się już wcześniej, bo to trener młodzieżowej reprezentacji Polski. Z propozycją współpracy wyszłam sama, a on zgodził się bez wahania. Chociaż nasze charaktery są diametralnie różne, to był to strzał w dziesiątkę. Ja jestem niecierpliwa i wybuchowa. Tak samo grałam w warcaby, czyli agresywnie i ryzykownie. Jewgienij zawsze śmiał się ze mnie, że na warcabnicy jestem chuliganką. Musiał mnie okiełznać i oszlifować. Ludzie są w szoku, że mu się udało. A mnie to nie dziwi, bo to chyba najspokojniejszy arcymistrz na świecie - opisuje Sadowska.

- Jewgienij na co dzień mieszka w Mińsku. Spotykamy się tylko kilka razy w roku, kiedy mamy tygodniowe zajęcia. Ale w dobie Internetu to nie problem. Rozmawiamy na Skypie, trenujemy na Kurniku. Mamy do siebie zaufanie. Trener wie, że jeśli zada mi materiał do przerobienia, to ja to zrobię. A mamy nad czym pracować, bo literatury warcabowej jest mnóstwo, głównie w języku rosyjskim. Traktują one głównie o debiutach, czyli pierwszych ruchach w partii. Ale są też książki o grze pozycyjnej, środkowej i końcowej. Te ostatnie poświęcone są np. przewagom cztery na dwa albo cztery na trzy. Wiele z tych rzeczy muszę znać na pamięć.

- Trenujemy też warianty, których nie znajdziesz w żadnej literaturze. Takie, które opracowujemy sami, nasze asy w rękawie. W warcabach stupolowych ruchy są nieograniczone. Ciągle odkrywamy coś nowego i to sprawia mi największą frajdę. Warcaby 64-polowe, które wszyscy znają, dawno zostały rozpracowane. Porzuciłam je pięć lat temu, bo są warcabiści, którzy znają je na pamięć.

Holenderska ekstraklasa warcabów

Sadowska nie ogranicza się tylko do kobiecych mistrzostw i turniejów. W tym roku została mistrzynią Polski w rywalizacji mężczyzn. Wcześniej zdobyła tam też brąz i srebro. - Żeby było śmieszniej, to w ostatnich mistrzostwach Polski kobiet zajęłam dopiero trzecie miejsce. Popełniłam błąd, no i stało się, przegrałam.W krajowych turniejach biorę udział, by dodać im rangi i potrenować. Fakty są takie, że rankingowo mogę na nich więcej stracić niż zyskać, ale nie chcę, by ktoś pomyślał, że je lekceważę - mówi.

Nasza dwukrotna mistrzyni świata na co dzień jest też zawodniczką holenderskiego klubu MTB Hoogeveen. Trafiła do niego w 2015 roku z ogłoszenia na forum. Jej drużyna występuje w ekstraklasie - najsilniejszej lidze warcabów na świecie. Liczy ona osiem poziomów, na każdym gra po 12 zespołów. MTB Hoogeveen, do którego Natalia lata co drugi weekend, do mocarzy jednak nie należy.

- Po pierwszym sezonie udało nam się awansować do ekstraklasy. Po dwóch latach chyba jednak spadniemy, bo wszyscy nas ogrywają. Nie przeze mnie, bo ja ratuję honor! - śmieje się Sadowska. - Miałam kilka propozycji z silniejszych klubów, ale na razie jestem lojalna. Nie lubię jednak przegrywać i myślę, że jeśli spadniemy, to po sezonie zastanowię się nad zmianą barw. Z tym nie będzie problemu, bo nie mam żadnej umowy na papierze. Współpracujemy na zasadzie wzajemnego zaufania.

Ministerstwo sportu cofa dotację

Chociaż Natalia wraz z innymi warcabistami odnosi ogromne sukcesy, to finansowo jest zdana sama na siebie. W 2017 roku Ministerstwo Sportu zdecydowało bowiem o cofnięciu około 40 tys. złotych rocznej dotacji dla tej dyscypliny. Sadowska zarabia teraz jedynie na turniejach, które musi kończyć w czołówce. Polski Związek Warcabowy musi utrzymywać się z organizacji zawodów.

- Nie mam zamiaru porównywać nas do piłkarzy czy siatkarzy, bo wiem, że to kompletnie inne światy. Przede wszystkim z powodu zainteresowania. Fakty są jednak takie, że rocznie wystarczałoby nam dofinansowanie w wysokości chociaż 50-100 tys. złotych. W skali miesiąca dla Ministerstwa Sportu to przecież żadne pieniądze. Szkoda, że jest jak jest, bo warcaby to naprawdę fajny sport, który rozwija intelektualnie. Także dzieci, wśród których mamy mistrza świata U-10 - mówi Sadowska.

- Toczyliśmy walkę o to, by nie wyrzucano nas z grona sportów finansowanych. Była to jednak walka z wiatrakami. Były już prezes Polskiego Związku Warcabowego jeździł po całej Warszawie, pukał do wielu drzwi, ale od każdych się odbijał. Na razie nie zanosi się na to, by prędko się coś zmieniło.

- Po mistrzostwie świata z Karpacza przysługiwało mi stypendium w wysokości 2 tys. złotych miesięcznie. Nie dostałam jednak ani grosza. A szkoda, bo z taką podstawą grałoby się lżej. Większość tego, co ugram na zawodach mogłabym traktować jako premię, którą sama sobie wyszarpałam. Teraz nie mogę pozwolić sobie na żadną słabość, nie wspominając o jakimś wypadku losowym, jak np. złamanie ręki. Dopóki będę w czołówce, będzie okej, ale gdy przydarzy się słabszy rok, trzeba będzie się zastanowić do dalej.

Rywalki dostawały mieszkania. Mnie napędza chęć udowadniania, że jestem najlepsza

Kilka lat temu myślała o rzuceniu warcabów. - Przegrywałam sporo turniejów. Trenowałam, poświęcałam na to dużo czasu, ale w zawodach zajmowałam np. ósme miejsce. To demotywowało. Pytałam sama siebie: po co mi to? Po co mam się stresować? Może lepiej iść do jakiejś normalnej pracy i rozwijać się zawodowo w innym kierunku? - wspomina.

- Te pytania wracają często, bo przecież w warcaby wiecznie grać nie będę. Muszę myśleć kilka ruchów do przodu. Co będzie za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, bo przecież na razie na emeryturę nie mogę liczyć. Ale jestem ambitna, motywuje mnie to, że jest sporo dziewczyn młodszych ode mnie, które się rozwijają i są coraz groźniejsze. No i mają wsparcie państwa, jakąkolwiek pomoc. Niektóre dostawały nawet mieszkania. Udowodnienie im, że jestem najlepsza, zapala mnie do dalszej pracy. Kto wie, może kiedyś skończę z tyloma tytułami co Zoja?

- Uwielbiam też to uczucie, gdy na szyi wieszają mi złote medale, gdy na koniec słyszę Mazurka Dąbrowskiego. To wzruszające, bo przypomina mi, jak długą drogę przebyłam, by znaleźć się w tym miejscu. Za wiele godzin spędziłam przy warcabnicy, by teraz rzucić to, ot tak. Przede mną wiele lat grania i jeszcze wiele pięknych chwil.

Więcej o:
Copyright © Agora SA